Trigiani Adriana - Brawo,Valentine.pdf

(1547 KB) Pobierz
Adriana Trigiani
Brawo,Valentine
Tytuł oryginalny: Brava Valentine
0
1
Strząśnij gwiazdy
Shake Down the Stars
W dzień
ślubu
mojej babci, w Toskanii zdarzył się cud: padał
śnieg.
Ten wioski
śnieg
jest całkiem inny niż nowojorskie
śnieżyce.
Nie pada
wielkimi płatkami, nie jest też dotkliwym lutowym gradem, który kłuje w
twarz i zamienia chodniki w lodowiska. To raczej białe konfetti, które
trzepocze w powietrzu i roztapia się w zetknięciu z kamiennymi uliczkami.
Z mojego okna w Spolti Inn wygląda to tak, jakby cale miasteczko
Arezzo spowite było koronkowym welonem. Popijam gorące espresso z
mlekiem i patrzę, jak przed zajazdem zatrzymuje się konny powóz, którym
pojedziemy do kościoła. To wszystko równie dobrze mogłoby dziać się przed
wiekiem, bo nic nie wskazuje na to,
że
mamy rok 2010, w zasięgu wzroku nie
ma
śladu
nowoczesności. Czas staje w miejscu, kiedy ludzie są szczęśliwi.
Zegary zaczynają znowu tykać po wymianie obrączek – dla nas wszystkich.
Ślubne
plany babci i Dominica poczynione zostały szybko i bez wysiłku
(urok osiemdziesięcioletniej panny młodej polega na tym,
że
dobrze wie, czego
chce – i równie dobrze wie, czego nie chce). Bilety lotnicze zakupiono przez
Internet po długich negocjacjach, które doprowadziły do uzyskania wspaniałej
zniżki grupowej, dzięki czemu rodziny Angelinich i Roncallich właśnie tego
dnia znalazły się w tym włoskim miasteczku.
Wszyscy mamy role do odegrania w tej romantycznej historii.
Prawnuczki sypią kwiaty, prawnuki są miniaturowymi drużbami. Moje siostry
Tess i Jaclyn, ja oraz nasza bratowa Pamela jesteśmy druhnami, mama zaś
1
L
c
T
R
starszą druhną. Wnuczka Dominica, Orsola, będzie reprezentowała jego
rodzinę w orszaku panny młodej. Mój ojciec poprowadzi swoją teściową
środkiem
nawy do ołtarza, gdzie odda ją Dominicowi Vechiarellemu.
Wyobrażam sobie, jak będę opowiadać moim dzieciom: „Tego dnia padał
śnieg".
Powiem,
że
po dziesięcioletnim wdowieństwie moja babcia znalazła
nową miłość. Historię Teodory Angelini wyznaczają los, zbiegi okoliczności i
szczęśliwe trafy. Jest to historia wypełniona nadzieją, przypomina tym z nas,
których miłość na razie omija,
że
niezależnie od wieku, doświadczenia i
miejsca zamieszkania fatalnym pomysłem jest zamykanie książki przed
pojawieniem się słowa „Koniec". Po prostu nigdy nic nie wiadomo. Nikt z nas,
nawet panna młoda, nie spodziewał się dzisiejszego dnia.
– Niech mnie ktoś zastrzeli! – krzyczy mama. – Włosy mam jak mokry
mop!
– Jezusie, Mario i Józefie, Mike, jesteśmy w cholernym hotelu. Ucisz się!
– warczy w odpowiedzi ojciec.
– Musisz tak wrzeszczeć?! – wrzeszczy ze swojego pokoju Tess. –
Dlaczego ta rodzina zawsze wrzeszczy?!
– Cicho. Obudzisz dziecko! – teatralnym szeptem odpowiada Jaclyn z
progu swojego pokoju.
Moje drzwi otwierają się gwałtownie. W progu staje mama w czarnej,
długiej do ziemi halce i ujmuje się pod boki.
– Spaliłam prostownicę – oświadcza.
W mojej rodzinie spalona prostownica jest gorsza od pryszcza. A
pryszczy miałyśmy aż nadto.
Mama jest umalowana, gładką jak alabaster twarz ma przypudrowaną,
gotową do fotografowania pod każdym kątem. Sztuczne rzęsy nadają jej
2
L
c
T
R
takiego wigoru,
że
można by ją wziąć za dziewczynę z chórku Beyonce,
policzki brzoskwiniowo jaśnieją od różu Bobbi Brown, ale to wszystko, jeśli
chodzi o błyszczenie. Jest roztrzęsiona, na skraju
łez.
– Co się dzieje, mamo? Nie jesteś sobą.
– Zauważyłaś!
– Jak mogę ci pomóc?
– Sama nie wiem. Po prostu... całkiem się rozkleiłam. –Mama ciężko
siada na
łóżku.
Polowa
świeżo
ufarbowanych na kasztanowy brąz włosów jest
ułożona, proste błyszczące pasma spadają na ramiona, druga polowa wciąż jest
wilgotna i poskręcana. Ma naturalne loki, ale nikt by tego nie odgadł, gdyby
widział ją z lewego profilu. Z przodu wygląda jak podzielony na pól fryzjerski
manekin, który demonstruje „przed" i „po" zastosowaniu
środka
prostującego.
Wygładza halkę na udach, okrywa kolana. Siadam obok niej.
– Co się dzieje?
– Od czego mam zacząć? – Jej oczy wypełniają się
łzami.
Wyciąga
chusteczkę spod ramiączka i przytyka do kącików oczu,
żeby łzy
nie
rozpuściły kleju, bo rzęsy mogłyby spłynąć niczym papierowe
łódki
po Nilu.
– Wyglądasz wspaniale.
– Naprawdę? –
Łzy
momentalnie wysychają, mama się prostuje.
Wystarczy komplement,
żeby
odzyskała równowagę emocjonalną.
– Po prostu rewelacyjnie – potwierdzam.
L
c
T
3
R
– Przywiozłam clarisonic, więc przynajmniej zniszczyłam sobie skórę.
Dzięki Bogu, nie spalił się w kontakcie.
– Dzięki Bogu.
– Sama nie wiem, Valentine, po prostu nie wiem. Jestem kompletnie
zbita z tropu. Cala się trzęsę, sama zobacz.
– Mama wyciąga dłoń. Dłoń istotnie drży, częściowo z nerwów,
częściowo dlatego,
że
celowo wprawia ją w drżenie.
– To dla mnie strasznie dziwna sytuacja. Mam być druhną na
ślubie
własnej matki.
– Starszą druhną – poprawiam. – Ostatnią ponad sześćdziesięcioletnią
kobietą, która mogłaby być druhną, była matka Teresa.
Mama ignoruje komentarz. Mówi dalej:
– Coś tu nie gra.
– Babcia jest szczęśliwa.
– Tak, tak, ja to rozumiem! Zaczęło się od wiadomości,
że
moja matka,
lat osiemdziesiąt, zakochała się. Kiedy jakoś to przełknęłam, ona postanowiła
wyjść za mąż. Przyjęłam jej decyzję. Potem mi oznajmia,
że
nie tylko wyjdzie
za Dominica, ale też przeprowadzi się do Włoch. Na dobre. To była prawdziwa
seria. Jeden grom za drugim, mówię ci. Ale jakoś przeżyłam wstrząs po każdej
bombie, odłożyłam na bok wątpliwości i pretensje, pogodziłam się i poddałam
nurtowi wydarzeń. Przecież zawsze się poddaję nurtowi, prawda?
– Zawsze. Więc gdzie problem?
pojawiają się
łzy.
– Czuję się nielojalna wobec mojego ojca. –I znowu w jej oczach
– Mamo, on cieszyłby się ze względu na babcię.
– Tak myślisz? Za
życia
nie bardzo przejmował się jej szczęściem.
Spoglądam na mamę. Nigdy nie mówi niemiłych rzeczy o swoim ojcu.
– Rozumiesz, o co mi chodzi? – Mama wyrzuca dłonie w powietrze. –
Ten
ślub
wydobywa moje najgorsze cechy. Osądzam nawet zmarłego ojca. Do
diabła, co ze mną nie tak?
L
c
T
4
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin