Cornelia Funke - Atramentowy świat 01 - Atramentowe serce.pdf

(3146 KB) Pobierz
Spis treści
Okładka
1. Nocny gość
2. Tajemnice
3. Na południe
4. Dom pełen książek
5. Zwykły obrazek
6. Ogień i gwiazdy
7. Co kryje noc
8. Samotność
9. Fatalna zamiana
10. Jaskinia lwa
11. Tchórz
12. Jeszcze dalej na południe
13. Wioska Capricorna
14. Wypełnione zlecenie
15. Szczęście w nieszczęściu
16. Pamiętny dzień
17. Zdradzony zdrajca
18. Czarodziejski Język
19. Niepewna przyszłość
20. Węże i ciernie
21. Basta
22. Bezpieczni
23. Noc pełna snów
24. Fenoglio
25. Złe zakończenie
26. Ciarki i przeczucie
27. Pomysł
28. W domu
29. Dobre miejsce na pobyt
30. Gadatliwy Pippo
31. Ukryci wśród wzgórz
32. Znowu w niewoli
33. Służąca Capricorna
34. Tajemnice Capricorna
35. Różne cele
36. W domu Capricorna
37. Lekkomyślność
38. Ciche słowa
39. Kara dla zdrajców
40. Czarny rumak nocy
41. Farid
42. Puszysty stwór na gzymsie
43. Mroczne miejsce
44. Opowieść Farida
45. Kłamstwa na użytek Basty
46. Nocna pobudka
47. Samotność
48. Sroka
49. Duma Basty i przebiegłość Smolipalucha
50. Elinor ma pecha
51. W opałach
52. Krucha istotka
53. Właściwe słowa
54. Ogień
55. Zdrada, gadatliwość i głupota
56. Cień
57. To tylko opuszczona wioska
58. Tęsknota
59. Powrót do domu
1. Nocny gość
Księżycowy blask odbija się w oku konika na biegunach i w oku myszki, kiedy Tolly wyjął ją spod
poduszki, aby obejrzeć. Zegar tykał i zdawało mu się, że pośród ciszy nocnej słyszy tupot małych
bosych stopek po podłodze, potem chichot i szepty i coś jakby odgłos przewracania kart dużej księgi.
Lucy M. Boston,
Dzieci z Green Knowe
T
amtej nocy padał deszcz – drobny, szemrzący deszcz. Jeszcze wiele lat
później wystarczyło, że Meggie zamknęła oczy, a znów go słyszała, jakby
ktoś stukał w szybę delikatnymi paluszkami. Gdzieś w ciemności ujadał pies
i Meggie przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć.
Twarda okładka uwierała ją w ucho, jakby ukryta pod poduszką książka chciała
zwabić Meggie z powrotem pomiędzy zadrukowane kartki.
– Oho, musi ci być bardzo wygodnie z tym kanciastym, twardym przedmiotem
pod głową – śmiał się ojciec, gdy po raz pierwszy znalazł książkę pod jej
poduszką. – Przyznaj się, że w nocy szepcze ci do ucha swoją opowieść.
– Owszem! Ale to działa tylko u dzieci – odcięła się Meggie, a Mo uszczypnął
ją w nos.
Mo. Meggie nigdy nie nazywała ojca inaczej.
Tamtej nocy – nocy, od której wszystko się zaczęło i która tak wiele zmieniła
raz na zawsze – Meggie jak zwykle miała pod poduszką jedną ze swych
ulubionych książek. Nie mogąc usnąć, usiadła, przetarła zmęczone oczy
i wyciągnęła książkę. Kiedy ją otworzyła, strony zaszeleściły obiecująco.
Meggie uważała, że ten pierwszy szept kartek jest za każdym razem inny
w zależności od tego, czy już wie, co książka jej opowie, czy też jeszcze nie. Ale
najpierw musiała zapalić światło. W szufladzie nocnego stolika miała schowane
zapałki. Mo zabronił jej palić świece w nocy. Mo nie lubił ognia. „Ogień pożera
książki” – powtarzał. Ale w końcu Meggie ma dwanaście lat i chyba potrafi
upilnować parę płomyków. Uwielbiała czytać przy zapalonych świecach.
Na parapecie stały trzy lampki i trzy świeczniki. Właśnie zbliżyła zapaloną
zapałkę do pierwszego z brzegu knota, gdy usłyszała na zewnątrz kroki.
Przerażona zdmuchnęła zapałkę – jakże dokładnie przypominała to sobie
po latach! – i klęcząc na łóżku, zerknęła przez mokrą od deszczu szybę.
I wtedy go zobaczyła.
Ciemność poszarzała od deszczu, a obcy na jej tle był zaledwie cieniem.
W mroku widziała wyraźnie tylko jego twarz. Do mokrego czoła kleiły się
włosy, deszcz spływał po nim strugami, ale on nie zwracał na to uwagi. Stał
nieruchomo, obejmując piersi skrzyżowanymi ramionami, jakby w ten sposób
próbował się ogrzać. Stojąc tak, wpatrywał się w ich dom.
„Muszę obudzić Mo!” – pomyślała Meggie.
Jednak nie ruszyła się z miejsca. Serce waliło jej jak młotem. Gapiła się w noc,
jakby obcy zaraził ją swoim bezruchem. Nagle odwrócił głowę i Meggie wydało
się, że patrzy jej prosto w oczy. Błyskawicznie zsunęła się z łóżka, zrzucając
na podłogę otwartą książkę. Boso wybiegła na ciemny korytarz.
W starym domu panował chłód, choć był już koniec maja. W pokoju Mo paliło
się jeszcze światło. Często czytał do późna w nocy. Meggie odziedziczyła
po nim miłość do książek. Kiedy obudzona ze złego snu szukała u ojca
schronienia, nic nie działało na nią tak kojąco jak spokojny oddech Mo tuż obok
i cichy szmer przewracanych kartek. Nic nie było w stanie tak szybko
przepłoszyć złych snów jak szelest zadrukowanego papieru.
Postać za oknem nie była jednak snem.
Książka, którą tamtej nocy czytał Mo, miała bladoniebieską płócienną oprawę.
To także przypominała sobie później Meggie. Pamięć przechowuje nic
nieznaczące drobiazgi!
– Mo, na podwórku ktoś jest!
Ojciec podniósł głowę, patrząc na nią nieprzytomnie, jak zawsze, gdy
przerywała mu czytanie. Potrzebował czasu, by powrócić z innego świata,
z labiryntu liter.
– Ktoś jest? Jesteś pewna?
– Tak. Gapi się na nasz dom. Mo odłożył książkę.
– Coś ty czytała przed snem, Meggie? Czyżby Dr. Jekylla i Mr. Hyde’a?
– Proszę cię, Mo, chodź szybko! – zawołała Meggie, marszcząc czoło.
Nie uwierzył jej, ale za nią poszedł. Meggie ciągnęła go za sobą tak
gwałtownie, że uderzył boleśnie palcami bosych stóp o stertę książek. Bo o cóż
innego? W całym domu leżały na podłodze piramidy książek. Książki nie tylko
stały na regałach, jak u innych ludzi, ale walały się pod stołami, krzesłami,
w rogach pomieszczeń. Były w kuchni i w toalecie, na telewizorze i w szafach
ubraniowych – małe sterty, duże sterty, książki grube, cienkie, stare, nowe...
Czekały na Meggie na stole przy śniadaniu – kusząc otwartymi stronami,
w słotne dni przepędzały nudę, a czasem można się było o nie potknąć.
– On tam stoi – szeptała Meggie, ciągnąc Mo do swojego pokoju.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin