Laurenston Shelly - Call of Crows Book 03 - The Unyielding.pdf

(5745 KB) Pobierz
~1~
Prolog
- Obudź się. Natychmiast.
Harvold natychmiast obudził się na słowa matki. Już trzymała dziecko. Jego siostrę,
która ledwie potrafiła chodzić. I tymi samymi słowami obudziła jego młodszego brata.
Poprowadziła go i jego brata do tajnego wyjścia na tyłach domu. Było tam na
wypadek najazdów. Był środek zimy. Kto teraz atakował?
- Idź – rozkazała, wpychając siostrę w jego ramiona. – Idź i się nie oglądaj.
- Ale…
- Nie zadawaj pytań! – Przez to najbardziej na niego narzekała. Zadawał zbyt wiele
pytań. Musiał wiedzieć
za dużo.
Ale miał prawie trzynaście lat. Był prawie mężczyzną. Nadszedł czas, by
otrzymywać odpowiedzi.
- Po prostu idź. – Nagle przytuliła go, mocno, jego siostra została uwięziona między
nimi.
Był to gwałtowny, przerażony uścisk. Potem tak samo przytuliła jego brata.
- Idź, Harvold. Chroń swojego brata i siostrę. I nie oglądaj się za siebie.
Zasuwka została odczepiona i on i jego brat wymknęli się z domu i pobiegli przez
las i na wzgórze, z ich siostrą w jego ramionach. Ale Harvold zatrzyma się. Obejrzy się.
Zawsze to robił.
- Harvold! – szepnął jego brat.
Harvold zignorował rozpaczliwe błaganie i zamiast tego znalazł miejsce dla
swojego rodzeństwa, żeby bezpiecznie się ukryć. Duży głaz mógł załatwić tę sprawę i
usadowił ich tam.
Kryjówka była idealna. Wystarczająco duża, by utrzymać ich poza zasięgiem
wzroku, ale położona tak, że miał doskonały widok na wioskę.
~2~
Po przekazaniu siostry młodszemu bratu, Harvold wychynął zza głazu i spojrzał na
wioskę, która była domem jego, jego ojca, ojca jego ojca, i dalej i dalej od pokoleń.
Ci, których znał przez całe życie, zostali stłoczeni na centralnym placu wioski, starsi
i wojownicy zostali pchnięci na ziemię przez ludzi, których nigdy nie widział. Wielkich
mężczyzn. Harvold nigdy wcześniej nie widział ludzi o takim rozmiarze. Kobiety i
dzieci powstrzymano od odejścia, cała wioska była otoczona przez tych wielkich,
przerażających mężczyzn.
Jeden z tych przerażających mężczyzn wystąpił naprzód, piorunując wzrokiem
Eindride Cierpliwego. Nieznajomy miał długie włosy i dużą brodę, więc wszystko, co
Harvold mógł zobaczyć, nawet z tej bezpiecznej odległości, to jego dzikie oczy.
- Powiedz mi – warknął duży mężczyzna. Jego słowa, choć niskie, poniosły się na
ostrym zimowym wietrze, tak jakby Harvold stał obok nich. – Gdzie to jest?
- Powiedziałem ci już wcześniej… nie wiemy, o czym mówisz!
Wielki mężczyzna przykucnął przed Eindridem, opierając jedno ramię na kolanie.
- Wiesz, kim jestem? – zapytał.
Eindride spojrzał na mężczyznę, bo mimo że kucał, wciąż nad nim górował.
- Jesteś Holfi Rundstöm.
Brat Harvolda sapnął na to nazwisko, a Harvold szybko zakrył ręką usta chłopca.
Mimo że jego brat miał tylko dziewięć lat, słyszał o Rundstömach. Wszyscy
słyszeli. Ich reputacja pochodziła od pokoleń i nie bez powodu się ichbano.
- Tak, jestem Holfi Rundstöm. – Wielki mężczyzna wstał, podniósł swoje ostrze i
opuścił w dół pod brutalnym kątem. Nie na Eindride’a, ale przez szyję jego najstarszej
córki.
Biedny Eindride krzyknął z wściekłości. Miał siedem córek i uwielbiał je wszystkie.
Rundstöm musiał to wiedzieć. Harvold zgadywał, że to nie był przypadek, że zabił
najstarszą Eindride'a.
Rundstöm złapał następną najstarszą dziewczynę Eindride’a i przycisnął swoje
pokryte krwią ostrze do jej gardła.
- Zapytam jeszcze raz, starcze – warknął. – Powiedz mi, gdzie… ochhhh!
~3~
Młot zdawał się pojawić znikąd, wbijając się w olbrzymią głowę Rundstöma i
zmuszając go do uwolnienia córki Eindride'a i potoczenia się o kilka kroków do tyłu.
To zszokowało Harvolda, że Rundstöm nie padł martwy na ziemię. Ponieważ to nie
był normalny wojenny młot. Jego głownia była tysiąc razy większa od wszystkiego, co
Harvold widział wcześniej u jakiegokolwiek kowala. Kto miał tyle żelaza i włożył je w
jedną broń?
Ludzie Rundstöma, którzy jak się okazało byli nieuzbrojeni, chwycili broń z
pobliskiego warsztatu kowala, łapiąc wszystko, co było dostępne. Na przykład topór.
- Ośmieliłeś się tu przyjść, Holfi Rundstömie? – zapytał ostro mężczyzna o nagim
torsie, który wyszedł z lasu. Miał na sobie futrzane spodnie i buty, ale był bez koszuli.
Na jego piersi był wypalony obraz wielkiego młota, który dzierżył, wokół grubej szyi
miał złoty celtycki naszyjnik. – To miasto jest pod ochroną mojego Boga.
- Pieprzyć twojego boga – odwarknął Rundstöm. – Pieprzyć ciebie.
W stronę przywódcy został rzucony kolejny młot i ruszył do przodu machając nim
kilka razy. Głownia broni była tak wielka, że Harvold nie miał pojęcia jak udawało mu
się nie uderzyć nią w twarz.
Kiedy ci z młotami zbliżyli się, Rundstöm i jego ludzie wygięli ramiona do tyłu i z
ich ciał eksplodowały wielkie czarne skrzydła. Jak skrzydła kruków Odyna, Huginna i
Munnina
1
, tyle że znacznie większe.
- To prawda – Harvold nie mógł powstrzymać szeptu, ponad spanikowanymi
krzykami sąsiadów. – To wszystko prawda.
- Co? – zapytał jego brat. – Co się dzieje?
Harvold skinął na brata, by pozostał na miejscu, podczas gdy on nadal patrzył.
Słyszał jak rozmawiały o tym stare kobiety z jego wioski, ale niewielu im
uwierzyło. Historie o wojownikach wybranych przez jednego boga, by reprezentowały
go lub ją na tym świecie. By wykonywać jego albo jej rozkazy. Jego rodzice czcili
każdego boga, którego potrzebowali w danej chwili, ale ci mężczyźni mieli tylko
jednego boga, którego słuchali, za którego rozkazami podążali, którego moc czcili.
Ci z młotami musieli należeć do Thora. A mężczyźni ze skrzydłami… ich bogiem
Huginn i Muninn - para kruków towarzyszących nordyckiemu bogu Odynowi. Ptaki te podróżują po świecie i
przynoszą wieści Odynowi
1
~4~
musiał być Odyn.
Harvold poczuł jak zmroziło go do kości. Odyn. Taki przerażający, że jego rodzice
rzadko zwracali się do niego, z wyjątkiem czasu wojny. I coś mówiło Harvoldowi, że
mężczyźni, których Odyn wybrał, by nosili jego skrzydła, nie byli lepsi. Rozum i
rozmowa nic nie znaczyły dla tych, którzy czcili przesiąknięte krwią stopy Odyna.
- Wstrzymajcie broń, wy niepoważni mężczyźni – zawołała kobieta. Miała na sobie
długie szaty, a kaptur zakrywał jej twarz. Z nią byli inni, wszystkie kobiety, pomyślał
Harvold, bazując na sposobie, w jaki się poruszały. Nadeszły ze wschodu. Nie miały
własnej broni z tego, co widział, ale również nie okazywały strachu, gdy kroczyły w
stronę męskich wojowników.
- Służki Hold – warknął właściciel młota. – Co wy, haniebne suki, tu robicie?
- Trzymaj swój język, Olbrzymi Zabójco, albo wyrwę go z twoich ust moimi
zębami.
- Ma rację, Alvildo – wtrącił się Rundstöm. – Dlaczego tu jesteś?
Zakapturzona kobieta zatrzymała się i popatrzyła za mężczyznami w stronę jeziora
za wsią.
- Może to jest pytanie, które wszyscy powinniśmy sobie zadać – powiedziała,
machając ręką w stronę wody.
Wynurzali się z zimnych głębin jeziora, nadzy i piękni. Mężczyźni i kobiety, z
mieczami w pogotowiu.
Prowadziła ich kobieta, jej włosy splecione były w grube warkocze spadające na
plecy. Popatrzyła na zebrane grupy, jej rozszerzone niebieskie oczy powoli zamrugały.
Chociaż była naga i mokra, ze śniegiem pod stopami, nie wyglądała, jakby choć
odrobinę było jej zimno.
- Co się dzieje? – spytała naga kobieta.
Dwaj przywódcy zaczęli mówić, ale zakapturzona kobieta przerwała im szybkim
machnięciem obu ramion.
- Dlaczego tu jesteś, Eeriko? – zapytała.
- Usłyszeliśmy, że ty i Kruki planowaliście atak na świątynię naszego boga, niezbyt
daleko stąd.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin