DAVID BALDACCI
ŚCIANA
Prolog
Zatrzymajcie to!
Mężczyzna skulił się nad zimnym metalowym stołem. Cały był napięty, zacisnął
powieki, a głos mu się łamał. Oddychał tak, jakby za chwilę miał na zawsze przestać. Szybki i
niepowstrzymany potok słów wlewał się przez słuchawki do jego uszu i zalewał mózg. Tułów
opinała mu uprząż z grubego płótna, do której umocowano wiele czujników. Oprócz tego na
głowie miał obręcz z elektrodami do pomiaru fal mózgowych. Pomieszczenie było jasno
oświetlone.
Z każdą porcją sygnału audio i obrazów wideo kulił się, jakby właśnie otrzymał cios
od mistrza wagi ciężkiej, który niemal zwalał go z nóg.
Zaczął płakać.
W przyległym, zaciemnionym pokoju kilku mężczyzn przyglądało się w zdumieniu tej
scenie przez lustro weneckie.
Na ścianie pomieszczenia, w którym się znajdował szlochający człowiek,
umieszczono ekran szeroki na dwa i pół metra, wysoki na metr osiemdziesiąt. Idealnie by się
nadał do oglądania meczów futbolu. Jednak przesuwające się po nim w zawrotnym tempie
obrazy cyfrowe nie przedstawiały wielkich facetów w jednakowych strojach, wpadających na
siebie z impetem i w ten sposób pozbawiających się nawzajem komórek mózgowych. Nie, to
były ściśle tajne dane, do których dostęp miało bardzo niewielu.
Doświadczony obserwator dostrzegłby w nich fascynujące obrazy ujawniające
działania dokonywane potajemnie na całym świecie.
Z krystaliczną ostrością widać było podejrzane ruchy wojsk w Korei, wzdłuż
trzydziestego ósmego równoleżnika.
Satelitarne zdjęcia przedsięwzięć budowlanych w Iranie ukazywały podziemne silosy
rakiet dalekiego zasięgu, wyglądające jak wygrzebane w ziemi wielkie pojemniki na ołówki,
wraz z rozgrzanymi do czerwoności sylwetkami czynnych reaktorów jądrowych.
Na targu w Pakistanie, na zdjęciach wykonanych z dużej wysokości, ziemia zasłana
była warzywami i szczątkami ludzkich ciał - efekt zamachu bombowego.
W materiale przekazywanym w czasie rzeczywistym z Rosji konwój ciężarówek
wojskowych wykonywał misję, która mogłaby zepchnąć świat na krawędź nowej wojny.
Z Indii napływały dane dotyczące komórki terrorystycznej planującej równoczesne
ataki na wrażliwe cele, co miało sprowokować niepokoje w regionach.
Z Nowego Jorku pochodziły obciążające zdjęcia głównego lidera politycznego z kimś,
kto nie był jego żoną.
Z Paryża nadchodziło mnóstwo tajnych informacji na temat przestępczości
zorganizowanej. Przesuwały się tak szybko, że wyglądały jak milion kolumn sudoku
dostarczanych z kosmiczną prędkością.
Dane wywiadowcze z Chin sugerowały możliwość zamachu stanu.
Z tysięcy finansowanych z kasy federalnej centrów konsolidacji danych
wywiadowczych, rozsianych po całym kraju, napływały informacje o podejrzanej działalności
prowadzonej przez Amerykanów albo obcokrajowców na terenie Stanów Zjednoczonych.
Z państw członkowskich grupy Five Eyes - Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii,
Kanady, Australii i Nowej Zelandii - docierała kompilacja ściśle tajnych informacji,
wszystkie o kolosalnym znaczeniu.
I tak to płynęło, ze wszystkich zakątków świata, dostarczane masowo, w wysokiej
rozdzielczości.
Gdyby to była gra na Xbox albo PS3, byłaby najbardziej ekscytującą i najtrudniejszą
ze wszystkich, jakie kiedykolwiek stworzono. Tylko że tu nie było żadnej fikcji. Tutaj w
każdej sekundzie każdego dnia żyli i ginęli prawdziwi ludzie.
Tę operację znano na najwyższym szczeblu społeczności wywiadowczej jako
„Ścianę”.
Człowiek skulony nad metalowym stołem był mały i chudy, o skórze w odcieniu
jasnego brązu i krótkich czarnych włosach klejących się do czaszki. Wielkie oczy
zaczerwieniły mu się od łez. Miał trzydzieści jeden lat, ale wyglądał, jakby postarzał się o
dziesięć w ciągu ostatnich czterech godzin.
- Proszę, zatrzymajcie to. Nie mogę tego znieść. Nie dam rady.
Na te słowa poruszył się najwyższy z mężczyzn po drugiej stronie lustra. Nazywał się
Peter Bunting. Miał czterdzieści siedem lat i była to jego operacja, żył nią, ani przez chwilę
nie myślał o czymś innym. Znacznie posiwiał przez minione pół roku, z powodów
związanych bezpośrednio ze Ścianą, a ściśle mówiąc - problemów ze Ścianą.
Nosił szyte na miarę marynarkę, koszulę i spodnie. Chociaż był atletycznie
zbudowany, nigdy nie uprawiał wyczynowo sportu, a i koordynację ruchową miał
nieszczególną. Cechowała go natomiast ponadprzeciętna inteligencja i niespożyta żądza
sukcesu. College ukończył w wieku dziewiętnastu lat, odbył studia doktoranckie na
Stanfordzie i przyznano mu stypendium Rhodesa. Obdarzony został w idealnej proporcji
strategiczną wizją i życiowym sprytem. Był bogaty i ustosunkowany, aczkolwiek nieznany
ogółowi. Miał wiele powodów do szczęścia i tylko jedną przyczynę frustracji, a nawet złości.
I właśnie teraz na nią patrzył.
A właściwie na niego.
Bunting spojrzał na trzymany w ręku elektroniczny tablet. Zadał temu człowiekowi
wiele pytań, na które odpowiedzi można było znaleźć w strumieniu przepływających danych.
Nie dostał ani jednej.
- Powiedzcie, proszę, że to czyjś głupi żart - odezwał się w końcu. Wiedział jednak, że
nie jest to możliwe. Ludzie w tym miejscu nie żartowali na żaden temat.
Starszy, niższy mężczyzna w wymiętej koszuli rozłożył ręce w geście bezradności.
- Problem w tym, że został sklasyfikowany jako EPięć, panie Bunting.
- Aha, najwyraźniej ten Piąty sobie z tym nie radzi - odwarknął Bunting.
Odwrócili się, żeby jeszcze raz popatrzeć przez szybę, akurat w chwili, gdy człowiek
po drugiej stronie zerwał z uszu słuchawki i zawył:
- Chcę wyjść! Natychmiast. Nikt nie mówił, że to będzie coś takiego.
Bunting rzucił swój tablet na stół i oparł się plecami o ścianę. Człowiek w tamtym
pomieszczeniu nazywał się Sohan Sharma. Był ich jedynym kandydatem na stanowisko
Analityka. Analityka przez duże A. Wiązali z nim olbrzymie nadzieje. Taki jest tylko jeden.
- Proszę pana? - odezwał się najmłodszy z mężczyzn. Miał prawie trzydziestkę, ale
długie, niesforne włosy i chłopięce rysy sprawiały, że wydawał się dużo młodszy. Jego
grdyka przemieszczała się nerwowo w górę i w dół jak winda, która się zacięła i kursuje
między dwoma piętrami.
Bunting pomasował sobie skronie.
- Słucham cię, Avery - przerwał, żeby rozgryźć kilka tumsów. - Tylko niech to będzie
ważne. Jestem trochę zestresowany, jak się na pewno zorientowałeś.
- Sharma jest prawdziwą Piątką według wszelkich standardów, jakie można przyjąć.
Rozkleił się, dopiero kiedy doszedł do Ściany. - Rzucił okiem na rzędy ekranów komputerów
monitorujących funkcjonowanie narządów wewnętrznych i mózgu Sharmy. - Jego aktywność
theta wystrzeliła ostro w górę. Klasyczne ekstremalne przeciążenie informacyjne. Zaczęło się
minutę po nastawieniu przepustowości Ściany na maksimum.
- No tak, tyle to sam widzę. - Bunting wskazał Sharmę, który teraz leżał na podłodze i
płakał. - Ale potwierdzona Piątka i mamy, co widzimy? Jak to możliwe?
- Główny problem w tym, że liczba danych, jakimi zarzucany jest Analityk, rośnie w
postępie geometrycznym - odparł Avery. - Dziesięć tysięcy godzin wideo. Sto tysięcy
raportów. Cztery miliony odnotowanych incydentów. Dzienna dawka obrazów satelitarnych
liczy się w wielokrotności terabajtów, a i to po przefiltrowaniu. Wychwycone sygnały
wymagające zainteresowania wywiadu idą w tysiące godzin. Sam nasłuch z pól bitwy mógłby
wypełnić tysiąc książek telefonicznych. Materiały napływają w każdej sekundzie każdego
dnia, w stale rosnącej ilości, z miliona różnych źródeł. W porównaniu z danymi dostępnymi
zaledwie dwadzieścia lat temu to tak, jakby zamienić naparstek wody na milion Oceanów
Spokojnych. Przy ostatnim Analityku znacznie spowalnialiśmy przepływ danych, po prostu z
konieczności.
- Co ty właściwie chcesz mi powiedzieć, Avery? - spytał Bunting.
Młody mężczyzna gwałtownie zaczerpnął tchu. Wyraz twarzy miał jak człowiek,
który zdał sobie sprawę, że pewnie zaraz utonie.
- Niewykluczone, że dotarliśmy do granic możliwości ludzkiego umysłu.
Bunting przeniósł wzrok na innych. Żaden nie spojrzał mu w oczy. Napięcie w
pomieszczeniu było wyczuwalne.
- Nie ma nic potężniejszego niż w pełni wykorzystywany, w pełni dyspozycyjny
ludzki mózg - rzekł Bunting spokojnie. - Ja nie przetrwałbym pod Ścianą dziesięciu sekund,
ponieważ korzystam może z jedenastu procent szarych komórek. To wszystko, do czego
jestem zdolny. Ale przy EPięć mózg Einsteina wygląda jak mózg płodu. Nawet Cray nie
umywa się do niego. To komputer kwantowy z krwi i kości. Potrafi przeprowadzać operacje
liniowo, przestrzennie, geometrycznie, w każdym wymiarze, w jakim jest to nam potrzebne.
Jest idealnym mechanizmem analitycznym.
- Ja to rozumiem, proszę pana, ale...
Głos Buntinga zabrzmiał bardziej natarczywie:
- Dowiodło tego każde badanie, jakie przeprowadziliśmy. To jest ewangelia, na której
opiera się wszystko, co tu robimy. A co ważniejsze, to jest to, co zgodnie z naszym
kontraktem na dwa i pół miliarda dolarów mamy dostarczyć i na co liczy każdy sukinsyn w
branży wywiadowczej. Powiedziałem to prezydentowi Stanów Zjednoczonych i wszystkim
jego ważniejszym pracownikom. A ty mi teraz mówisz, że to nieprawda?
Avery podtrzymywał swoje stanowisko:
- Wszechświat może się stale rozszerzać, ale wszystko inne ma granice. - Wskazał
pomieszczenie po drugiej stronie szyby, z nadal szlochającym Sharmą. - I może właśnie teraz
na nią patrzymy. Na absolutną granicę.
- Jeżeli masz rację, jesteśmy udupieni. Cała cywilizacja jest udupiona. Jesteśmy
ugotowani. Już po nas. Koniec. Źli wygrali. Idźmy wszyscy do domu i czekajmy na
Armagedon. Niech żyją talibowie i AlKaida, pieprzone skurwysyny. Gra skończona. Oni
wygrali.
- Rozumiem pańską frustrację. Ale ignorowanie oczywistości nie jest dobrym
wyjściem.
- W takim razie dajcie mi Szóstego.
Młody człowiek wydawał się oszołomiony.
- Nie ma kogoś takiego jak Szósty.
- Gówno prawda! Tak samo nam się zdawało na temat Dwójki i kolejnych, aż do
Piątki.
- Ale przecież...
- Znajdź mi cholerną Szóstkę. Bez dyskusji, bez wymówek. Po prostu to zrób, Avery.
Grdyka młodego człowieka gwałtownie zjechała w dół.
...
noczbrodni