Balzac Honoré de - Sarrasine (2018).pdf

(655 KB) Pobierz
Honoré de Balzac
Sarrasine
Przełożył Tadeusz Boy–Żeleński
……………………………………………………….
Fundacja Festina Lente
Panu Karolowi De Bernard Du Grailjardies,
czerwiec 1839.
B
yłem pogrążony w głębokiej zadumie, jaka ogarnia każdego, nawet
płochego człowieka pośród najhuczniejszej zabawy. Północ wybiła
na wieży Elysee–Bourbon. Siedząc we framudze okna, ukryty za
fałdami jedwabnej portiery, mogłem do woli przyglądać się ogrodowi
pałacu, w którym spędzałem wieczór. Drzewa na wpół pokryte
śniegiem odcinały się słabo na szarym tle chmurnego nieba, zaledwie
pobielonego księżycem. Oglądane na tle tej widmowej atmosfery,
podobne były nieco do owych upiorów na wpół zawiniętych w swoje
całuny; był to niby olbrzymi obraz słynnego tańca szkieletów.
Następnie, obracając się w inną stronę, mogłem podziwiać taniec
żywych – wspaniały salon o ścianach złotych i srebrnych, o
błyszczących świecznikach, jarzących się od świec. Tam kłębiły się,
poruszały i bujały najpiękniejsze kobiety Paryża, najbogatsze,
najświetniej utytułowane, olśniewające, imponujące, migocące
diamentami, z kwiatami na głowie, na piersi, we włosach, usianymi na
sukni lub w girlandach u ich stóp. Lekki dreszcz rozkoszy, lubieżne
ruchy, od których drżały koronki, blondyny, muśliny dokoła ich
delikatnych bioder. Parę zbyt żywych spojrzeń przebijało tu i tam,
ćmiło światła, ogień diamentów i podsycało jeszcze nazbyt już
płomienne serca. Widziało się skinienia głowy znaczące dla
kochanków, a złowrogie dla mężów. Podniesione głosy graczy przy
każdym nieprzewidzianym obrocie, dźwięk złota mieszały się z
muzyką, ze szmerem rozmów, aby do reszty oszołomić ten tłum,
upojony wszystkim, co może być kuszącego na świecie. Opary
perfum i atmosfera powszechnego szału drażniły jeszcze rozigrane
wyobraźnie. Tak więc po prawej ręce miałem posępny i milczący
obraz śmierci, po lewej – salonowe bachanalie życia. Tu natura zimna,
martwa, w żałobie, tam ludzie w pełni radości. Ja, na granicy tych
obrazów tak różnych, które, tysiąc razy powtarzając się na rozmaite
sposoby, czynią Paryż miastem najzabawniejszym i
najfilozoficzniejszym w świecie, przyrządzałem sobie moralną
sałatkę, na wpół ucieszną, na wpół posępną. Jedną nogą wybijałem
takt, drugą – zdawało mi się – tkwiłem w trumnie. Noga moja była w
istocie skostniała od zimnego podmuchu koło okna. Rzecz dość częsta
na balu: pół ciała marznie, gdy druga połowa odczuwa wilgotne ciepło
salonu.
– Wszak to niedawno, jak pan de Lanty posiada ten pałac?
– Owszem. Będzie już blisko dziesięć lat, jak marszałek de
Carigliano mu go sprzedał...
– A!
– Ci ludzie muszą posiadać olbrzymi majątek?
– Oczywiście, że tak.
– Co za bal!
Bezczelny zbytek!
– Czy pan myśli, że są tak bogaci jak Nucingen albo Gondre?
– Ależ... czy pan tego nie wie?
Wychyliłem głowę i poznałem rozmawiających; byli z tej
plejady ciekawych, którzy w Paryżu zajmują się ustawicznie owymi:
Czemu? Jak?
Kto to? Co to się stało? Co ona zrobiła? Zniżyli głos i oddalili
się, aby rozmawiać swobodniej na samotnej kanapce. Nigdy plotkarze
i ciekawscy nie mieli bogatszej kopalni. Nikt nie wiedział, z jakich
stron pochodzi rodzina de Lanty ani z jakiego handlu, z jakiej
grabieży, z jakiego rozboju lub jakiego spadku pochodzi majątek
szacowany na wiele milionów. Wszyscy członkowie tej rodziny
mówili po włosku, po francusku, po hiszpańsku, po angielsku i po
niemiecku na tyle dobrze, aby pozwolić przypuszczać, że musieli
długo przebywać w tych rozmaitych krajach. Cyganie? Przemytnicy?
– Gdyby i diabły – powiadali młodzi wyjadacze – przyjmują
cudownie.
– Choćby hrabia de Lanty ograbił jakiego pohańca, ożeniłbym
się z jego córką! – wykrzyknął jakiś filozof.
Któż by się nie ożenił z Marianiną, dziewczyną szesnastoletnią,
której piękność wcielała bajeczne sny wschodnich poematów? Jak
córka sułtana w bajce o czarodziejskiej lampie, tak ona powinna by
nosić zasłonę. Przy śpiewie jej bladły półtalenty wszystkich słynnych
Malibran, Sontag, Fodor, u których jedna, dominująca zaleta zawsze
niweczyła perfekcję całości, gdy Marianina umiała łączyć w równym
stopniu czystość dźwięku, wrażliwość, trafność gestu i akcentu, duszę
i wiedzę, dokładność i uczucie. Dziewczyna ta była ideałem owej
tajemnej poezji, wspólnego węzła wszystkich sztuk; poezji uchodzącej
zawsze przed tymi, którzy jej szukają. Słodka i skromna,
wykształcona i dowcipna, jeżeli przy kim mogła gasnąć, to chyba przy
matce.
Czy spotkaliście kiedy owe kobiety, których triumfalna piękność
urąga zębowi czasu i które, w trzydziestym szóstym roku, zdają się
pożądańsze, niż mogły być piętnaście lat wprzódy? Twarz ich jest
niby namiętna dusza, iskrzy się; każdy jej rys lśni inteligencją; każda
pora posiada swoisty blask, zwłaszcza w świetle. Ich uroczne oczy
wabią, odtrącają, mówią lub milczą; chód ich jest niewinnie
wyrafinowany, głos ich rozwija melodyjne bogactwa najzalotniej
słodkich i tkliwych tonów. Pochwała ich, wsparta na porównaniach,
głaszcze najdrażliwszą próżność. Drgnienie ich brwi, najlżejszy błysk
oka, ściągnięcie ust budzą grozę w tych, którzy w takiej kobiecie
złożyli swoje życie i szczęście.
Niedoświadczona w miłości, wrażliwa na słowa młoda
dziewczyna może dać się uwieść, ale dla tego rodzaju kobiet
mężczyzna musi umieć, jak pan de Jaucourt, nie krzyczeć, kiedy,
schowanemu w alkowie, pokojówka zmiażdży dwa palce drzwiami.
Kochać te przemożne syreny czyż nie znaczy stawiać na kartę swoje
życie? I oto może czemu kochamy je tak namiętnie! Taką była hrabina
de Lanty.
Filippo, brat Marianiny, miał jak siostra cudowną urodę po
matce.
Aby wszystko zawrzeć w jednym słowie, młody ten człowiek
był żywym obrazem Antinousa, przy delikatniejszych formach.
Ale jak te szczupłe i delikatne proporcje cudownie godzą się z
młodością, kiedy oliwkowa cera, energiczne brwi i płomień
aksamitnego oka wróżą męskie namiętności i górne myśli! Jeżeli
Zgłoś jeśli naruszono regulamin