Skazaniec. Zawsze mnie kochaj - Krzysztof Spadlo.pdf

(1441 KB) Pobierz
Pamięci moich rodziców.
Jestem pewien, że wielu z was miało okazję doświadczyć w swoim życiu niespodziewanego
spotkania po latach z osobą, która w przeszłości była dla was kimś bardzo ważnym. Wiecie o
czym mówię, prawda? Znacie to uczucie pełne miłego zaskoczenia i szczerej radości. W jednej
chwili w duszy eksplodują wspomnienia z zamierzchłych czasów, odradzają się barwne
przeżycia, a człowiek ma wrażenie, jakby cała burzliwa przeszłość zdarzyła się raptem kilka dni
temu.
Ja poczułem to w majowy, upalny wieczór 1945 roku, zaraz po tym, gdy stanąłem twarzą w
twarz z Wiktorem.
Ten jego gest, kiedy rozłożył swoje ramiona i nazwał mnie Stefkiem, a potem uściskał
serdecznie jak brata. To była oszałamiająca chwila! Chryste Panie, czułem jak łzy szczęścia
cisną się do mych oczu i ledwo zapanowałem nad tym, żeby się nie rozpłakać. Nagle cały świat
stał się piękny, a życie wspaniałe. Wszystkie lata spędzone w więzieniu przestały mieć
jakiekolwiek znaczenie.
Wiktor poklepał mnie po plecach i powiedział:
- Siadaj Stefek! - Wskazał dłonią w róg pomieszczenia, gdzie stała komoda, stół i dwa fotele. -
Głodny? Spragniony? Na co masz ochotę? A zresztą, po co ja się ciebie w ogóle pytam! -
Podszedł do biurka i złapał za telefon. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, a potem rzucił do
słuchawki. - Z tej strony major Kozłow! Za pięć minut w moim gabinecie ma się pojawić
kucharz i niech przyniesie z sobą chleb, kiełbasę, słoninę, kiszone ogórki, sztućce i dwa talerze!
Wiktor odłożył słuchawkę na widełki, podszedł do okazałego kredensu, wyjął dwa kryształowe
kieliszki i butelkę wódki. Usiadł w fotelu naprzeciw. Rozlał po haku ognistej wody i wzniósł
toast:
- Za nasze szczęśliwe spotkanie po latach!
- Za nasze! - odparłem.
Wychyliliśmy do dna.
- Bardzo się cieszę! Bardzo! - powiedział, a jednocześnie wyciągnął w moim kierunku dłoń, w
której trzymał szykowną papierośnicę. - To niesamowite! Niech mnie kule biją! Nigdy bym nie
pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, a tu proszę! Taka niespodzianka!
Niewiarygodne! - W jego słowach słyszałem autentyczny entuzjazm.
- Wiktor, nawet nie masz pojęcia, co to dla mnie znaczy. - Mój głos zaczynał się łamać. Nie
potrafiłem zapanować nad swoim wzruszeniem. Chyba nie znam słów, za pomocą których
mógłbym opisać emocje, które mnie wtedy dopadły. W głowie eksplodowało tysiące myśli,
wyobraźnia puchła od wspomnień, a w duszy płonęła nadzieja, niczym pochodnia pośród
mroków nocy. Siedziałem naprzeciw człowieka, który dawno temu był moim mentorem i
przyjacielem. Ja w moich więziennych, zniszczonych łachmanach, a on w eleganckim mundurze
majora Armii Czerwonej. Dwóch ludzi reprezentujących dwa różne światy i jedna mroczna
tajemnica, która w przeszłości połączyła nas na wieki.
Przez chwilę spoglądałem mu prosto w oczy, po czym odwróciłem wzrok i zerknąłem w
kierunku otwartego okna. Na dworze królował pogodny, majowy wieczór. Promienie
zachodzącego słońca wpadały do pomieszczenia, a wiosenny wiatr delikatnie
poruszał połą białej firany.
Spojrzałem mu prosto w oczy. Musiałem to powiedzieć. To było silniejsze ode
mnie.
- Wiktor, obaj dobrze wiemy, że...
- Wiem, Stefek - wpadł mi w zdanie. - Wiem. Jestem świadom, że masz do mnie żal. To, co
wydarzyło się tamtej nocy nie powinno mieć miejsca, a potem wszystkie sprawy przybrały zły
obrót. - Westchnął i pogładził palcami kąciki ust. - Myślę jednak, że nie warto rozdrapywać
starych ran. Nie cofniemy czasu i nie naprawimy przeszłości. Naprawdę jest mi przykro, że tak
się stało. Nie mogłem nic zrobić. Pamiętasz mojego ojca? Wiesz jakim był człowiekiem -
zamilkł na moment i odwrócił wzrok w stronę biurka. Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby
odgrzebywał w myślach stare wspomnienia. - Nie pasowałem do burżuazyjnej rodziny
Kozłowskich. Byłem jak ta przysłowiowa "czarna owca". Nie dość, że nie chciałem iść w
stadzie, to jeszcze wierzyłem we własne ideały i przekonania. - Uśmiechnął się pod nosem i
rzekł: - Co tu gadać, przecież znasz prawdę. - I nagle zaczął opowiadać o sobie, a ja miałem
wrażenie, jakby chciał się przede mną usprawiedliwić. - Dwa dni po twoim aresztowaniu,
ojciec wysłał mnie do Warszawy. Rodzice sprzedali cały majątek w Kaliszu i w
maju przeprowadzili się do stolicy. Pewnie mieli nadzieję, że wszystko się zmieni, że ja
się zmienię - westchnął. - Latem 1923 roku ojciec powiedział, że nie chce mnie znać, kazał mi
się wynieść i iść precz. Jesienią wyjechałem do Petersburga. Zacząłem udzielać się politycznie, a
z czasem przyjąłem radzieckie obywatelstwo i zmieniłem nazwisko na Kozłow. Potem
wyjechałem do Moskwy. Podjąłem studia na Akademii Sztabu Generalnego i wstąpiłem do
Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W 1928 roku poznałem Nadię. - Sięgnął dłonią
do wewnętrznej kieszeni wojskowej bluzy i wyjął brązowy portfel. - Fantastyczna kobieta! -
Podał mi czarno-białe zdjęcie. - Mądra i piękna. - Spojrzałem na uśmiechniętą twarz uwieńczoną
na fotografii. - Trzy lata później wzięliśmy ślub, mamy dwójkę dzieci. Chłopca i dziewczynkę.
Oleg w tym roku skończył dwanaście lat, a Tatiana osiem.
Słuchałem uważnie co mówi, a jednocześnie czułem jak w głębi mojej duszy sączy się gorycz.
Nie chodziło o to, że mu zazdrościłem. Bolało mnie coś innego.
Wiktor zaczął się chwalić i opowiadać o tym, jak daleko zaszedł i jaki osiągnął sukces. Z jego
słów wywnioskowałem, że ma potężną władzę i jest jednym z najbliższych współpracowników
Stalina.
- Znasz Stalina? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Mogę nawet powiedzieć, że nasze kontakty są bardzo zażyłe - powiedział z dumą.
- Jaki on jest?
- Josif? Dobre pytanie - odparł z uśmiechem. - Inteligentny. Urodzony
przywódca. Konsekwentny, surowy i nieprzewidywalny. Zdajesz sobie sprawę, jaką trzeba
mieć charyzmę, żeby władać tak ogromnym krajem jakim jest Związek Sowiecki? -
Wyciągnął przed siebie dłoń zaciśniętą w pięść i uderzył w blat stołu. - Trzeba rządzić twardą
ręką!
W tym samym momencie, rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść! - Wiktor rzucił rozkazującym tonem.
W drzwiach ujrzeliśmy mężczyznę w białym fartuchu.
- Towarzyszu majorze...
- Dobrze, dobrze! - Mój rozmówca machnął ręką i powiedział: - Dawajcie to jedzenie!
Kucharz położył na stole półmisek z gorącą kiełbasą, talerz z plastrami słoniny, chleb i wazę, w
której zamiast zupy, pływały kiszone ogórki w zalewie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin