Teodor Parnicki - Śmierć Aecjusza.pdf

(1026 KB) Pobierz
Teodor Parnicki
Śmierć Aecjusza
Powieść z lat 451 - 457
I
Lipiec 456
Bądź
pozdrowiony,
o
Maksymianie.
Bądź
w
tym,
tak
zwanym
barbarzyńskim, domu uczczony wedle obyczaju też barbarzyńskiego, a więc
zgodnie ze stopniem świetności osiągnięć twoich. Że zaś nie byle jakie są to
osiągnięcia, bądź w tym domu pochwalony i błogosławiony, podziwiany i
naśladowany.
Pochwalony bądź za to, iżeś znał czas właściwy służb Bogu i służb światu, a w
każdej z tych służb byłeś żarliwy, ale i przezorny również. Błogosławiony bądź
za to, iżeś się przeobraził dobrowolnie w nędzarza z bogacza, a to na długo
jeszcze, zanim musiałbyś się tak czy owak przeobrazić z bogacza w nędzarza.
Podziwiany bądź za to, iżeś się nie dał zniszczyć czy choćby nawet tylko
złamać lub zgiąć burzom, które z wysokości zawrotnych w nicość strąciły w
ciągu ostatnich sześciu lat mężów, nieporównanie — zdawać by się mogło —
potężniejszych niż ty. Naśladowany zaś bądź w sztuce posługiwania się mocą
myśli, dokładnie tak, jak wilki i dziki kłami posługują się, a lwy i pantery
pazurami, z tym przecież, że nie sposób byłoby w miejscach dokonywania się
łowów twoich znaleźć kości ani śladów krwi ofiar, co dałoby się — choć nie bez
wątpliwości pewnych — tłumaczyć pozornością tylko drapieżności twojej.
Jeszcze też bądź — wstępując w progi domu tego — przekonany, iż widziany
tutaj jesteś przeze mnie i przez dziecko moje mile, a nawet więcej jeszcze: bo z
radością, a gdy o mnie chodzi, to i ze wzruszeniem nawet, poprzez pamięć lat
dawnych, w których tyle nas z sobą łączyło, choć dzisiaj już — przynajmniej
jeśli o mnie chodzi — nie łączy. Dla córeczki zaś mojej jesteś — zgodnie z
pouczeniami matczynymi — bliskim krewnym moim, więc tym samym kimś
bliskim także i dla niej.
Jednakże bądź też w tym domu wolny od wszelkich złudzeń. Nie życzyłam
sobie tego ponownego spotkania się z tobą, choć — powtarzam — cieszę się
raczej jednak, że ciebie znów widzę. Ale uciecha, czyli radość czy wręcz
wzruszenie, to są
którego
o
stany odczuć,
to
nasze
nie
zaś przeświadczeń stany, czyli
zabiegałeś,
ujawnia
się,
a
rozeznawcze. A właśnie rozeznaniu mojemu i przeświadczeniu powód, dla
spotkanie
dzisiejsze
najbezsporniej, jako pozór wyłącznie.
Wprawdzie Kwincjanus Liguryjczyk, któregoś wysłał do mnie na zwiady,
próbował wytłumaczyć mi, iż tropisz głównego sprawcę śmierci Aecjusza i w
związku tylko z tym tropieniem chciałbyś się znów ze mną spotkać. Nie
wierzyłam jednak Kwincjanowi Liguryjczykowi. Albo i inaczej jeszcze: nie
wierzyłam tobie, choć Kwincjanus, zdaje się, uwierzył. Co i nie dziw: wszystko,
co osiągnął, tobie zawdzięcza.
— Nie wszystko. Mogłem go przetworzyć z poety nikomu nie znanego w gorąco
oklaskiwaną znakomitość. Lecz czyżbym mógł zrobić to dla niego, gdyby nie
były ucałowały go muzy w czoło tuż zaraz po wyjściu jego z łona matki?
— Mogłeś. Pamiętasz z lat naszych wspólnych dawnych Merobaudesa
Hiszpana, o którego względy tak bardzo ongiś zabiegali zarówno ojciec twój,
jak brat mój? Jeżeli ucałował go ktoś w czoło tuż zaraz po wyjściu na świat z
łona matki, stanowczo nie mogła to być muza żadna ani gracja. Ale zrobiono z
niego poetę czołowego czasów władztwa Aecjusza.
— Na tak długo, póki to Aecjuszowi było wygodne.
— Zapewne to samo byłoby się stało udziałem Kwincjana, gdyby nie twoja
wierna opieka nad nim.
— Moja? Aecjusza i nad nim też!
— Życzyć Kwincjanowi opieki tak wiernej, jaką zwykł był nad swoimi
ulubieńcami Aecjusz roztaczać, mógłby chyba tylko wróg.
— Zaczynamy zbliżać się, postrzegam, do celu pojawienia się mojego u ciebie
teraz, Storacjo. Świadomaś chyba celu tego oczywiście, czyli — inaczej jeszcze
mówiąc — najdokładniej?
— Jako tako, ale stanowczo nie najdokładniej. Jeżeli dobrze zrozumiałam na
wpół kołowanie, na wpół bełkot Kwincjana, wiążesz z sobą, ściśle a
przyczynowo, zgony Aecjusza i...
— Karyzjusza. Ale nie użyłbym zwrotu: wiążę ściśle. Bo zwrot ten należałoby
zrozumieć w ten sposób, że gdyby nie był zginął Karyzjusz, do dzisiaj jeszcze
trwałyby potęga i chwała, a co najmniej już życie samo, Aecjusza. Ale nie
istnieje, zdaniem moim, dowód, wystarczający do przekształcenia domysłu
takiego
w
tezę
o
cechach
pewnika
czy
choćby
nawet
tylko
prawdopodobieństwa ponadprzeciętnego. Istnieje przecież na ziemi podniebnej
jedna jedyna istota ludzka, która mogłaby spowodować przekształcenie tego
domysłu aż nawet w pewnik, chyba iż żadne i dla niej też nie istniały ani
podstawy, ani warunki do takiego przekształcenia. Osobą tą, oczywiście, ty
jesteś, Storacjo.
— Przeczę. Nikt wprawdzie nie wie tyle o okolicznościach śmierci Karyzjusza
co ja, ale okoliczności te nie ujawniłyby żadnego związku rzeczywistego między
zgonami Karyzjusza i Aecjusza.
— Ale w takim razie dlaczegoś powiedziała chwilę temu, iż życzyć Kwincjanowi
opieki takiej, jaką zwykł był roztaczać nad swymi ulubieńcami Aecjusz,
mógłby wróg tylko? Czy nie była to wypowiedź, nawiązująca do opieki, jaką
Aecjusz przyrzekł był Karyzjuszowi?
— Istotnie, tak właśnie i należało wypowiedź tę moją rozumieć. Lecz czy była
ona równie istotnie wypowiedzią, dającą się uzasadnić bez reszty czy choćby
tylko bez szczególnie ważkich zastrzeżeń, nie wiem. Moje wnioski, dotyczące
stopnia wartości opieki Aecjusza nad Karyzjuszem, mają za punkt wyjścia
swój jedynie Karyzjusza rozumienie istoty opieki tej. Jednakże Aecjusz sam
mógł rozumieć swe obowiązki z tytułu opieki tejże zupełnie inaczej.
— Jak mianowicie, zdaniem twoim?
— Musimyż koniecznie o tym mówić ze sobą, Maksymianie? O co tobie
właściwie chodzi właśnie teraz?
— Zdzierać próbuję maski.
— Z czyich twarzy? Aecjusza — wiemy ponad wszelką wątpliwość — przebił
własnoręcznie mieczem cesarz Walentynian, którego z kolei w pół roku bez
pięciu dni później, jako właśnie mordercę Aecjusza, aecjanie zamordowali.
Wiem też, że zamordowanie Aecjusza być miało w rzeczywistości nie odruchem
nagłym
gniewu
cesarskiego,
ale
następstwem
posunięć
wieloletnich
sprzysiężenia, do którego należał także i brat mój.
Jeżeli więc wydaje ci się, że śmierć najpierw cesarza Walentyniana, a potem
morderców tegoż cesarza nie zamknęła ostatecznie sprawy strącenia Aecjusza
w nicość, rozmawiać powinieneś nie ze mną, ale właśnie z bratem moim.
Względnie z najświeższym — choć samozwańczym, ponad wszelką wątpliwość
— cesarzem zachodniorzymskim Majorianem. Ten bowiem też przecież chyba
należał do sprzysiężenia, które za cel sobie postawiło wydarcie Aecjuszowi
władzy, i to wraz z życiem.
— Wiem, że i on do sprzysiężenia owego należał. Wiem też, że oni z bratem
twoim dwaj — jedynymi są już, żyjącymi do dzisiaj jeszcze, członkami owego
sprzysiężenia. Która to jednak wiedza moja niech ciebie nie niepokoi, Storacjo.
Nie postawiłem sobie zadania, iżbym miał stać się Aecjusza mścicielem; mnie
wystarczy całkowicie rola tropiciela zagadki, kto był rzeczywistym sprawcą
głównym morderstwa, którego ofiarą padł z ręki cesarza Walentyniana
Aecjusz. Że ręka to była kierowana, nikt nie wątpił tuż zaraz po przewrocie
owym; mało kto wątpi i dzisiaj jeszcze. Ale powiedzieć, że kierowało ręką
cesarską sprzysiężenie długoletnie, którego członków wszystkich tożsamość
bez trudu dawała się ustalić, byłoby to tyleż tylko, co powiedzieć, że okrętowi
na morzu drogę wyznacza ster. Sterem bowiem ręce sternika obracają, sternik
słucha rozkazów nauarchy, nauarcha wykonuje wolę właściciela okrętu, a ten
— wbrew pozorom — też nie posyła okrętu tam, dokąd by chciał, lecz w
zależności od zleceń, które dostaje od płacących za przewóz na okręcie
ładunku takiego czy innego; a i ci nawet przecież, którzy za przewóz ładunku
płacą, są zwykle wykonawcami tylko rozporządzeń czy wskazań, czy życzeń
nabywców ładunku, chyba iż ładunek to byłby z woli urzędu któregoś w
służbie cesarskiej, jak na przykład zboże egipskie, do Konstantynopola
niezmiennie kierowane, albo skazańcy, odsyłani z Konstantynopola do
odległych kopalń. Niechżeby więc nawet wiedziało się aż tyle: Aecjusza zagłada
w zagadce o cechach przenośni to port, do którego zdąża ładunek, zagłady akt
sam; cesarz Walentynian zaś to okręt, na okręcie sterem rzezaniec Herakliusz,
sternikiem senator Petroniusz Maksymus wraz z cesarzem dzisiejszym
Majorianem. Czy wiedza taka pozwoliłaby na ustalenie tożsamości nauarchy?
Mogłaby, owszem, pozwolić; wiadome jest bowiem, że sprzysiężenie, we
władztwo i życie Aecjusza godzące, dziełem było adwokackich głów, głowy
Emiliana nade wszystko, choć działał głównie Emilianus w interesie dążeń
brata twojego, Storacjo...
— Cóż znaczy właściwie powiedzenie: interes dążeń brata mojego?
— Nic, co by uwłaczało godności brata twojego zawodowej.
— Jest to wykręt.
— Twego brata, wiesz dobrze, Aecjusz skrzywdził kiedyś...
— ...za co odebrać mu postanowił brat mój, jakkolwiek nie ręką własną, życie.
Dość dziwne masz, Maksymianie, wyobrażenie o godności adwokatów
zawodowej.
— Jeżeli i dziwne nawet, to przecież stanowczo nie najgorsze jeszcze. Bo w
przenośni, którą tu rozwijam teraz przed tobą, czołówka stanu adwokackiego
to tylko nauarcha okrętu, ale kto okrętu właścicielem, kto ładunku nadawcą,
a najważniejsze: kto tegoż ładunku nabywcą?!
Innymi słowy: kto i dla jakich celów wykorzystał wrogość stanu adwokackiego
do władztwa i osoby Aecjusza, a nade wszystko ukuł sobie broń morderczą z
krzywdy, którą Aecjusz wyrządził bratu twojemu, a za którą brat twój —
jakkolwiek właśnie nie własną ręką — postanowił wywrzeć na Aecjuszu
pomstę? Tyle chcę wiedzieć, Storacjo.
— W przenośni twojej jest ładunku nabywca obrazem głównego sprawcy
śmierci Aecjusza. Co byś powiedział, Maksymianie, gdybym ładunku nabywcę
utożsamiła z wolą Bożą?
— Uznałbym takie utożsamienie za wysoce prawdopodobne, z tym przecież, że
byłoby ono równoważne z rozwiązywaniem zadania arytmetycznego zgodnie z
zasadami geometrii, a gramatycznego zadania — dialektycznie. Oczywiście,
otrzymałoby się rozwiązanie prawidłowe, może nawet pewniej jeszcze, a i z
mniejszą czasu stratą, niż gdyby zwykłą zdążało się ku rozwiązaniom drogą,
ale co by to właściwie dało uczniom, dopiero wszak właśnie gramatykę i
arytmetykę studiować zaczynającym? Zamęt myślowy tylko spowodowałoby w
ich głowach, nie pomnażając wcale ani nie pogłębiając wiadomości ich z
zakresu czy to gramatyki, czy arytmetyki.
A poza tym: mogłożby utożsamienie nabywcy ładunku z wolą Bożą ułatwić
tropicielowi dotarcie do tożsamości nadawcy ładunku i właściciela okrętu?
— Zapewne nie ułatwiłoby, ale mogłoby uczynić trud dalszy tamtego
docierania bezprzedmiotowym całkowicie.
— Przeczę. A to stanowczo. Stanowczo zaś, bo niebezpodstawnie. Cesarza
Walentyniana zabił Hun Traustyla, trybun wojsk posiłkowych w chwili
cezarobójstwa, ale w latach dawnych posługacz przy osobie Aecjusza. Znałem
go wcale dobrze w czasach, gdym pełnił przy Aecjuszu, a w stopniu zaledwie
magistriana, czynności niekoniecznie najprzyjemniejsze ze względu na środki,
którymi musiałem posługiwać się, by zalecane sobie zadania zawsze
wykonywać bez zarzutu. Były zaś to czasy pozornie tylko chwały i potęgi
Aecjusza najświetniejsze. Albo i inaczej jeszcze: świetność może i nie była
pozorna, ale ponad wszelką wątpliwość kosztowała Aecjusza drożej, niż byłoby
mu to miłe. Musiał właśnie wówczas wiele ustępstw poczynić — najpierw
Zgłoś jeśli naruszono regulamin