Reka, ktora zadrzy - Kjell Eriksson.pdf

(1566 KB) Pobierz
1226701531.005.png
Ręka, która zadrży
Kjell Eriksson
Szanowany polityk z Uppsali wychodzi z zebrania rady miejskiej i… znika.
Nikt - rodzina, znajomi, policja - nie wie, co się stało. Dwanaście lat później ktoś
spotyka go w Indiach pod innym nazwiskiem...
Były szef i mentor Ann Lindell, który kiedyś prowadził poszukiwania
zaginionego polityka, skłania ją do wznowienia śledztwa – w tej i w innej
nierozwiązanej sprawie sprzed lat: brutalnego zabójstwa poruszającego się na
wózku starca, zagorzałego nazisty.
Tymczasem w pobliżu Öregrundmorze wyrzuca na brzeg odciętą kobiecą
stopę. To znaczy, że Ann musi rozpocząć jeszcze jedno dochodzenie - boleśnie
blisko miejsca, gdzie mieszka mężczyzna, którego kiedyś kochała. W
odizolowanej osadzie, zamieszkanej przez zadziwiająco wielu samotnych
mężczyzn…
Trzy sprawy łączą się tak jak przeszłość i teraźniejszość, splatając
dziesięciolecia i życiorysy ludzi naznaczone historią i winami dziedziczonymi
przez pokolenia. Stare grzechy wciąż obciążają sumienia, stare zbrodnie nie
umierają i mają swój przerażający ciąg dalszy…
1226701531.006.png 1226701531.007.png 1226701531.008.png 1226701531.001.png
Korekt a
Joanna Egert-Romanowska
Hanna Lachowska
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Zdjęcie na okładce
© Michele De Souza/Arcangel Images
Tytuł oryginału
Den hand som skälver
Copyright © by Kjell Eriksson 2007
Published by agreement with Ordfronts Förlag AB,
Stockholm and Leonhardt & Høier Agency A/S, Copenhagen.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2013 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-4904-9
Warszawa 2013. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER sp. z o.o.
02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62
Skład wersji elektronicznej:
1226701531.002.png 1226701531.003.png 1226701531.004.png
Grudzień 1956
W ysłano go, żeby przyniósł trochę chrustu . Powierzono mu ważne zadanie. Na
dworze panowało przeraźliwe zimno, na podwórzu skrzył się śnieg, a wylatujący z komina dym
unosił się nad wtopioną w zbocze wzgórza chałupą niczym duch w szarobiałej szacie.
Nagle podłoga w drewutni pociemniała, pokryły ją kawałki kory i trociny. Przed chwilą
Sven-Arne dołożył kolejną szczapkę do tych, które już trzymał w ręku. I nagle upuścił je, nie
tylko ostatnią szczapkę, ale prawie wszystkie. Po prostu wyślizgnęły mu się z rąk.
– Pomóc ci?
Reszta drewna poleciała na podłogę.
– Przestraszyłeś się?
Pokręcił głową. Był tak zły, że nie mógł nic z siebie wydusić. Ante wszedł do szopy i zaczął
się rozglądać.
– Ktoś zgromadził tu sporo drewna – powiedział i nieoczekiwanie się uśmiechnął.
Schylił się i podniósł kilka kawałków.
– Wyciągnij ręce!
Sven-Arne posłusznie wykonał polecenie.
Uklęknął. Jeśli przyniesie naprawdę dużo drewna, zasłuży na pochwałę. Chciał jak
najszybciej wyjść z drewutni i wrócić do chaty, ale stryj zagrodził mu drogę.
– Pamiętam zimy podczas wojny. Wtedy to dopiero szło drewna.
– Podczas twojej wojny?
Ante pokręcił głową.
– Nie, tam było gorąco jak w piekle.
Sven-Arne marzł. Stąpnął krzywo i zachwiał się.
– Kiedyś ci opowiem – odezwał się Ante.
U lewej ręki brakowało mu dwóch palców. Emil wspomniał kiedyś, że stracił je przez własną
głupotę. Ale nikt jakoś nie miał ochoty opowiadać o wojennych przygodach Antego, on sam też
nie. Dlatego obietnica, że kiedyś do tego wróci, była godna uwagi.
– Wydajesz się mieć głowę na karku, Olars niczego nie pojmuje.
Ola Persson był kuzynem Svena-Arnego, starszym od niego o dziesięć lat. Siedział teraz
w chacie i pił kawę. Wysadzał skały i zawsze tak dziwnie pachniał, nawet kiedy się przebrał
w coś eleganckiego. Ante uparł się mówić na niego Olars.
Sven-Arne czuł, że bolą go ręce, ale jego złość minęła w momencie, kiedy stryj zaczął
krytykować kuzyna.
Nie mógł przestać wpatrywać się w lewą dłoń stryja, którą ten zręcznie wyszukiwał
odpowiednie kawałki drewna. Sięgał to w lewo, to w prawo i po chwili uzbierał całe naręcze.
– Wracamy ?
Sven-Arne skinął głową. Próbował przesunąć drewno tak, by szczapki leżały bliżej ciała.
– Weźmiemy tylko brzozę – postanowił Ante, ściskając prawą ręką naręcze chrustu.
Kiedy skończyli, usłyszeli dźwięk dzwonków, a po chwili głuchy tętent kopyt stukających
o zmarznięty żwir drogi.
– To Rosberg – oznajmił Ante, który miał dziwny zwyczaj przekrzywiania głowy, gdy
czegoś nasłuchiwał.
Wyszli z drewutni. Oślepiło go słońce. Zza krzaków bzu dojrzał sąsiada babci. Rosberg
siedział na ułożonych na saniach wielkich balach drewna, na głowie miał przekrzywioną
sfilcowaną kominiarkę, ręce trzymał, jakby powoził czterokonnym zaprzęgiem.
Blixt, niespotykanie jasny koń ardeński, zaczął potrząsać łbem, kiedy sanie mijały chatę.
Może nie lubił zapachu dymu, a może po prostu był podniecony bliskością stajni.
Sven-Arne nadal marzł, ale nie przeszkadzało mu to. W popołudniowym słońcu chatę było
widać wyraźniej niż zwykle. Śnieg sięgał niemal do okien, komin był równie krzywy jak cała
chata, w ostrym świetle lśnił w różnych odcieniach ciepłego brązu. Sven-Arne stłumił śmiech.
Dzwonki sań Rosberga wybrzmiały. Wokół rosnącego na środku podwórza jarząbu zebrało
się stado gili. Z najniższej gałęzi zwisała huśtawka z białą czapą śniegu, jak czapka kucharza.
Musiał przyznać, że nadal lubił się czasem na niej pohuśtać, potężny jarząb chronił go niczym
jakiś olbrzym. Nawet deszcz nie przenikał przez jego gałęzie. Kiedy wiał wiatr, odwracał
smutno liście, pokazując ich srebrzyste mechate spody. Wiosną kwitł na biało, jesienią
czerwieniły się grona owoców, niekiedy tak liczne, że lśniły nawet z daleka. Czasem babcia
brała kilka gron i wkładała je do szklanej miski z wodą. Drzewo zasadził jej dziadek, tak
przynajmniej twierdziła, mimo że większość ludzi nie wierzyła, że może być aż tak stare.
– Blixt też był na wojnie – powiedział Ante, a Sven-Arne zaczął się zastanawiać, którą
z wojen miał na myśli.
– Tylko konie i kretyni idą się bić – ciągnął stryj.
Ruszyli w stronę domu, Ante szedł przodem. Było szesnaście stopni mrozu. Splunął w śnieg,
uśmiechnął się i pchnął drzwi do chaty.
– Szlag – mruknął, wchodząc do sieni.
Sven-Arne podejrzewał, że chodzi mu o mróz na zewnątrz. A może miał na myśli
towarzystwo zebrane w babcinej kuchni.
Chociaż babcia napaliła w piecu, w pokoju było zimno, więc wszyscy zebrali się w kuchni.
Byli tam jego rodzice, Erik i Lisbeth, stryj Emil, brat ojca, i jego synowie Ola i Tommy. Ich
matka była w szpitalu, ale o tym nie wspominano. Miała słabe nerwy.
Przy oknie siedzieli brat babci, Edvin, i jego dwie niezamężne córki. Majvor, wielka jak
stodoła, oddychała ciężko i z wyraźnym wysiłkiem. Jak zwykle narzekała na wszystko i na
wszystkich. Inga-Lisa bez przerwy proponowała, że pomoże babci Agnes, ale zakleszczona
między Edvinem i Majvor nie bardzo mogła się ruszyć. Obie siostry działały aktywnie
w stowarzyszeniu Przyjaciele Jerozolimy. Miały opinie nieco wścibskich, ale tolerowano je.
Na stołku obok nich siedziała sąsiadka, znana z tego, że nie opuszczała żadnej okazji do
poczęstunku. Wpadała niby przypadkiem, wypijała kawę i zjadała kawałek ciasta.
– Jest nasz gagatek. Teraz już zawsze będziemy wysyłali Svena-Arnego po drewno –
odezwał się Emil.
Kuzyni posłali mu obojętne spojrzenia.
Ante i Sven-Arne wrzucili opał do skrzyni na drewno.
– Twoi chłopcy będą musieli uzupełnić zapas – powiedział Ante.
– Pewnie tak – odpowiedział Emil dobrotliwie.
Agnes pogładziła Svena-Arnego po głowie.
– Ogrzej się trochę.
Chłopak usiadł przy krótszym końcu stołu, odwrócony plecami do pieca. Babcia otworzyła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin