Anna Ficner-Ogonowska - 4 Szczescie w cicha noc.pdf

(1543 KB) Pobierz
– Szczęście… Moje Szczęście… Już dobrze… Śpij już… – szeptała.
Szczęście było coraz spokojniejsze. Szykowało się do odpoczynku, podczas gdy ona wciąż
uśmiechała się do najcudowniejszych odczuć, jakie ją do tej pory w życiu spotkały. Również myśli
sprawiały, że uśmiechała się prawie bez przerwy. Myśli, które regularnie wyprowadzały jej uczucia na
spacer pośród spojrzeń i słów mamy.
– Tradycja… Taka właśnie będzie nasza rodzinna tradycja…
Mimo donośnych pohukiwań mroźnego wiatru rozdmuchującego na
zewnątrz hałdy sypkiego śniegu słowa mamy słyszała doskonale. Nic nie było w stanie ich zagłuszyć.
Nic ani nikt. Ani mrozem mruczący wiatr. Ani inny głos. Całkiem inny od głosu mamy. Zdecydowany,
autokratyczny, nacechowany obrażalską nutą.
– Traaadycja!!! Ty już chyba, Lerska, to znaczy Starska – szybko poprawiła się Dominika – do reszty
zbaraniałaś!!! Lepiej będzie, jak to sobie przemyślisz! Dziecko w brzuchu ci rośnie, więc może byłoby
lepiej nie fundować sobie takiej orki!
Hanka cieszyła się, że, dzięki Bogu, słowa mamy, choć o wiele
cichsze, spokojniejsze i odległe, zwyciężały w tej potyczce na głosy.
To w nie wsłuchiwała się z łapczywością głodnego dziecka. Była
spokojna. Bardzo spokojna. Opierała dłonie na swoim powiększającym się z dnia na dzień Szczęściu.
Od czasu do czasu czuła wyraźnie podskórne harce i ciesząc się z każdego, nawet najdelikatniejszego
ruchu, wciąż wsłuchiwała się w głos mamy.
– Tak właśnie kiedyś będzie… – dawno temu mówiła mama. –
Ułożycie sobie życie. Ty i Dominika. Będziecie miały mężów, dzieci i choćby nie wiem co się działo,
to zawsze będę chciała, żebyście do nas, do tego domu na wigilię przychodziły albo przyjeżdżały, jeśli
się okaże, że los rzuci was w jakąś odległą stronę… Widzę doskonale nasze przyszłe święta. Nawet oczu
zamykać nie muszę…
Widocznie z mamą było całkiem inaczej. Ona nie musiała zamykać
oczu. Miała doskonałą wyobraźnię. Wyobraźnię, która pomagała jej w życiu. Mama była
niepoprawną optymistką. Nie zamykając oczu,
zawsze widziała przed nimi to, co dobre.
Od jakiegoś czasu Hanka, co prawda przy zamkniętych oczach, też przyglądała się czekającej ją
przyszłości. Widziała wszystko. Teraz miała pod powiekami oczy mamy. Płonące oczekiwaniem na
wszystkie gwarne, spędzane wspólnie Wigilie. Wtedy gdy rozmawiały, tamte marzenia mamy odbierała
jako zwykłe, przyziemne, jako najnormalniejsze marzenia. Dziś było inaczej. Dziś już wiedziała, że
marzenia mamy były bardzo odważne.
Chociaż były marzeniami na wyrost i chociaż mamy nie było już w tym domu ciałem, bo jej duch
skrywał się w każdym jego zakamarku, nie opuścił tego domu nigdy, to Hanka wierzyła, że tamte marzenia
miały szansę się spełnić.
Dlatego nie zamierzała brać sobie do serca wrzasków Dominiki,
która gdyby potrafiła, to przez telefon ugryzłaby ją teraz w ucho.
– W dodatku taka czereda! Kto to wszystko ogarnie!? Ty z brzuchem, a ja wiecznie z nosem przy
podłodze. Wczoraj Tomaszek oblizał klapki basenowe Przemka, i to w momencie gdy wyłączyłam się z
pogoni dosłownie na sekundę, bo mi się jak normalnemu człowiekowi siku zachciało!
Hanka się uśmiechnęła, a raczej kontynuowała uśmiech, myśląc tym razem o swoim siostrzeńcu, który
po rodzicach odziedziczył nie tylko urodę, ale i energię.
Życie Dominiki nigdy nie należało do spokojnych, lecz odkąd
Tomaszek zaczął chodzić, przyspieszyło niemiłosiernie. Tomaszek był
sympatycznym i charakternym – po matce – żywym srebrem, bez przerwy pokazującym w uśmiechu
swoje bielusieńkie ząbki. Mimo nadmiernej ruchliwości wciąż zachowywał, jak to poetycznie określała
jego mama, „parówkowate kształty kończyn”, zarówno górnych, jak i dolnych. Był
ciekawym świata zuchem, którego uwagi nigdy, przenigdy nie umykało to, że ktoś w jego
towarzystwie akurat coś jadł i nie chciał tym czymś z nim się podzielić. Tomaszek bardzo przypominał
Dominikę, w której mała żarłoczna dziewczynka mieszkała do dziś. Życiowy łasuch, wiecznie spragniony
słodyczy, wygody i wypełnionych tylko przyjemnościami dni.
Dominika i Tomaszek byli nierozłączni. Co prawda, Dominika często utyskiwała, opowiadała, jak to
ma przerąbane, i przy każdej nadarzającej się okazji skarżyła się, że jeszcze nie zdąży postawić stopy za
progiem domu, a już dobiega ją tęskny wrzask. Jednak ten tęskny wrzask cieszył ją jak nic innego na
świecie. Za każdym razem gdy Tomaszek obwieszczał
światu swe niezadowolenie wynikające z faktu, że mama akurat musi rozstać się z nim na kilka
dłuższych bądź krótszych chwil, Dominika martwiła się, jednocześnie promieniejąc na myśl, że jest dla
synka całym światem. I chociaż maluchowi zdarzało się ją podgryzać podczas karmienia piersią,
nazywanego przez Dominikę „uprawianiem cyganerii”, której końca na razie nie było widać, chociaż
przez Tomaszka musiała zrezygnować z życiowej niefrasobliwości, ze spania do południa, z
imprezowania do północy, z trybu last minute w podejściu do wszystkich życiowych obowiązków, to
Dominika kochała swoje życie, całkiem nowe i całkiem inne od dotychczasowego.
Nie przeszkadzało jej, że musi codziennie gotować, prać, robić
zakupy, ogarniać domowe ognisko, a po tym wszystkim znajdować jeszcze czas dla zwykle
stęsknionego i niedopieszczonego męża.
W ciągu ostatnich dwóch lat, to znaczy odkąd Dominika poznała
Przemka, jej życie całkiem się zmieniło, ale kochała je coraz mocniej.
Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej, gdyż każdy kolejny dzień ofiarowywał jej nową historię
wzbogacającą matczyne doznania, którą zwykła w trybie natychmiastowym dzielić z siostrą. „Co robisz?”
– zawsze tak samo zaczynała rozmowę telefoniczną i nie czekając na odpowiedź, pospiesznie zdawała
relację z synowskich osiągnięć na każdym możliwym polu.
„Normalnie kotleta mi zrywał z widelca, mocarz jeden!”
„Starska! Nie uwierzysz! Trzyma się szczebelków w łóżeczku i tak tańczy, że zaraz pampersa zgubi!
Hołubce wywija! Nagrywam go!
Tomaszek! Tomaszek! Popatrz na mamcię! Tany! Tany! Przyjeżdżaj tu do nas, ciotko, natychmiast, bo
imprę mamy taką, że najlepsza imprezownia w mieście przy nas wymięka! Jak razem zatańczymy, to ci
się, ciotka, wody płodowe spienią!”
„Nie uwierzysz! Baba! Normalnie »baba« powiedział! Żeby tylko
jakiś seksista z niego nie wyrósł! Ale tak wyraźnie to powiedział, że szczęka opada!”
Każda radość w głosie Dominiki była także radością Hanki.
Miała mnóstwo powodów do radości, choć za oknem wiał wiatr,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin