Caldwell Erskine - Ziemia tragiczna.pdf

(2098 KB) Pobierz
Erskine Caldwell
Ziemia tragiczna
Przełożył
KRZYSZTOF ZARZECKI
Książka i Wiedza • 1982
Rozdział I
Spence Douthit chodził przez cały dzień próbując
zdobyć dla Maud, butelkę ulubionego ekstraktu
żołądkowego doktora Mundaya. Było późne, upal-
ne popołudnie sierpniowe, gdy znalazł się z po-
wrotem na Biedówkach. Wlokąc się z wysiłkiem
wzdłuż kanału, widział już poszarzały od słońca
i deszczu drewniak z zardzewiałym blaszanym da-
chem, gdy zaskoczyła go dochodząca z domu mu-
zyka.
Był we wszystkich drogeriach, halach i chiń-
skich sklepikach na Południowej Stronie, ale cho-
ciaż kupcy mieli przeważnie pod dostatkiem eks-
traktu, każdy, gdy się dowiedział, że kieszenie
Spence'a świecą pustkami, potrząsał, stanowczo
głową i odstawiał butelkę na półkę. Zmęczony
i przybity, dał w końcu za wygraną i ruszył z po-
wrotem do domu. Swego czasu nie zniżyłby się
do targów z Chińczykami, teraz żaden Chińczyk
nie chciał się zniżyć do targów z nim.
Zatrzymawszy się i wykręciwszy głowę w bok
jak pies, który nastawia ucha na znajomy głos,
Spence słuchał łakomie ryku tanecznej melodii.
Była to ulubiona muzyka Libby, która potrafiła
ją znaleźć w radiu o każdej porze dnia i nocy.
Gdy się upewnił, że dźwięki nie dochodzą z ża-
dnego innego pobliskiego domostwa, wyjął ręce
z kieszeni i, uśmiechnięty od ucha do ucha, popę-
dził do domu.
— Ndkt, tylko ona! — powiedział na głos. —
Jak nic, Libby!
Po raz pierwszy od ostatniej awantury przele-
ciał skrótem przez podwórko Cheta Mitchella,
wbiegł po dwa schodki na raz i pchnął z rozma-
chem siatkowe drzwi. Kiedy stanął w progu, zdy-
s za n y i b e z t c h u , M au d u n i o sł a si ę n a ł ó żku
i wsparta na łokciach zmierzyła go wyczekująco.
Podszedł do kąta, w którym leżała nie spuszczając
z niego błagalnego spojrzenia. Jej piwne oczy były
wyjątkowo wielkie i okrągłe, a skóra czerwona i
rozpalona. Cienka koszula nocna ze sztucznego
jedwabiu, która kiedyś była różowa i kosztowała
dziewięćdziesiąt osiem centów — jedyny strój,
jaki Maud miała na sobie tego lata —. zsunęła się
jej z piersi. Ramiączka zrywały się już tyle razy,
że wreszcie dała za wygraną i przestała je
przyszywać.
— Jest Libby, co? — powiedział Spence pod
ekscytowany, obracając się i rozglądając po po
koju. — Kawał stąd jeszcze byłem nad kanałem,
aż tu słyszę muzykę. Od razu myślę sobie: nic,
tylko Libby! Ona jedna takiej muzyki słucha! —-
Zrobił krok, jakby chciał ruszać na poszukiwanie.
— Gdzie ona się schowała, Maud?
6
Zanim zdążył się odsunąć od łóżka, Maud ćap-
nęła go z determinacją za rękę. Ostre paznokcie
wpiły się boleśnie w ciało. Spróbował uwolnić rę-
kę, lecz Maud ścisnęła jeszcze mocniej, przycią-
gając go z powrotem do łóżka. Spence, odwróco-
ny, patrzył na drzwi do drugiego pokoju, zacho-
dząc w głowę, dlaczego Libby zamknęła je w taki
upał. Normalnie, przychodząc z wizytą do domu,
co się zwykle zdarzało raz na tydzień, starsza
z jego dwu córek zdejmowała, jak żona Cheta
Mitchella, Myrt, wszystko, co miała na sobie,
i przesypiała najgorętszą część dnia. Potem, gdy
upał na tyle zelżał, że można się było ubrać, wsta-
wała i przez następne parę godzin słuchała radia.
Dzisiaj po raz pierwszy zamknęła drzwi i siedzi
tak późno po południu w swoim pokoju.
Maud szarpnęła go gwałtownie za rękę.
— Przyniosłeś ekstrakt, Spence? — spytała ci-
cho; jej cienki głos niemal utonął w ryku muzyki
buchającej z radia.
Spence przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
Chciał czym prędzej zobaczyć Libby, ale widząc
rozpacz na twarzy Maud, zrozumiał, że będzie
musiał najpierw wytłumaczyć, dlaczego nie przy-
niósł ekstraktu. Usiadł na brzegu łóżka, zagryza-
jąc koniuszek języka. P,o chwili poczuł, że uścisk
jej ręki się rozluźnia. Obrócił głowę i przyglądał
się, jak Maud z roztargnieniem wodzi palcami po
piersiach, szukając koszuli. Nie rozumiał, .po co
sobie w ogóle nią zawraca głowę, skoro ramiączka
są już nie do użytku i koszula raz po raz się zsu-
wa i przepada. Ostatnim razem, gdy się zapodzia-
ła, szukali przez bite dwa dni, nim ją w końcu
znalazł pod kuchnią.
— Poszedłeś i wróciłeś z niczym — powiedziała
z wyrzutem. — Nie przyniosłeś mi ekstraktu.
— Nie strosz się tak zaraz, Maud — odparł
szybko. — Posłuchaj najpierw, jak się nałaziłem.
Opadła na łóżko, uderzając ciężko głową o po-
duszkę. Leżała dysząc spazmatycznie, a Spence
zastanawiał się, co powiedzieć. Żal mu się jej zro-
biło, bo
1
wiedział, jakie to dla niej rozczarowanie,
ale nie przychodziło mu do głowy nic, co by jej
mogło wynagrodzić brak ekstraktu. Położył dłoń
na ramieniu Maud i poklejpał ją czule. Maud
otwarła oczy, zaskoczona niezwykłą czułością.
—1 Chyba, nie przymierzając, w każdym skle-
piku byłem na Południowej Stronie — powiedział
poważnie, starając się, by w jego głosie zabrzmiał
żal. Miał nadzieję, że wiadomość, ile wysiłku wło-
żył w zdobycie ekstraktu, nieco ją pocieszy. —
Pies to gryzł! Żywa dusza, Chińczyk żaden nie
chciał mi zborgować takiej drobnostki. Aż mi głu-
pio, jak sobie pomyślę, że taki Chińczyk jeden
z drugim nie ma do człowieka krztyny zaufania.
Złapała jego rękę i odepchnęła z całej siły, jak-
by chciała trafić w ścianę po drugiej stronie po-
koju.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin