Pałkiewicz Jacek - Syberia. Wyprawa na biegun zimna.pdf

(1614 KB) Pobierz
SYBERIA WYPRAWA NA BIEGUN ZIMNA
Jacek Pałkiewicz
Zysk i S-ka WYDAWNICTWO
Copyright © 2007 tekst i zdjęcia: Jacek Pałkiewicz
Copyright © 2006 for the Polish edition Zysk i S-ka Wydawnictwo ,
Poznań All rights reserved
Redakcja: Edyta Urbanowicz
Projekt okładki: Wojciech Franus
Korekta: Edyta Urbanowicz, Iwona Barancewicz, Ewa
Garbowska
Mapy: Agnieszka Rajczak
ISBN 978-83-7506-073-7
OD AUTORA
Syberia! Zakątek ziemi przeklętej przez Boga, symbol cierpień, niesprawiedliwości i
przygody. Jej tajemnicze piękno i nieprzebrane bogactwa od dawna rozpalają wyobraźnię
i przyciągają śmiałków. W czasach carskich osadnikami byli przestępcy,odbywający
karę ciężkich robót, i zesłańcy, w tym rewolucjoniści, w czasach radzieckich zastąpili
ich więźniowie stalinowskich gułagów i współcześni pionierzy — budowniczowie
syberyjskiego przemysłu. Zaproponowano im dobre zarobki, w zamian mieli stworzyć
socjalizm. Rok 1989 doprowadził do rewolucyjnych wstrząsów, które ze względu na
historyczne znaczenie stanowią przewrót większy od rewolucji październikowej 1917
roku. Upadek komunizmu ukształtował wizję nowej Rosji. Dawna komunistyczna klasa
polityczna w ZSRR stała się “prawicą", podczas gdy nowoczesne warstwy
kapitalistyczne Zachodu — “lewicą". Dziś syberyjscy pionierzy są rozgoryczeni.
Zapomniano o nich. Gospodarka rynkowa stała się ich apokalipsą. Oszczędności i plany
na przyszłość rozpuściły się jak śnieg na słońcu. Ale Sybiracy - wspaniali ludzie, których
lubię i szanuję - znaleźli w sobie odwagę, by wszystko zacząć od nowa. Odbyliśmy naszą
wyprawę na krótko przed rozpadem radzieckiego imperium i zburzeniem muru
berlińskiego. Po wielu wizytach w Moskwie udało się w końcu przekonać biurokratów o
paranoidalnych urojeniach, dla których każdy przybysz z Zachodu to potencjalny szpion,
aby udzielili nam zgody na przemierzenie zakątka Syberii, którego przed nami nie
poznał żaden obcokrajowiec. O tego rodzaju wyprawie marzyłem od dzieciństwa. Nęcił
mnie niedostępny Ojmiakon, światowy biegun zimna we wschodniej Syberii, gdzie
swego czasu zanotowano najniższą temperaturę w miejscu stale zamieszkanym przez
człowieka. Syberia stała się wyzwaniem, budziła pragnienie stawienia jej czoła.
Przygotowania trwały ponad rok. Musiałem uzgodnić trasę przejazdu i listę sprzętu. W
Jakucku nadzorowałem konfekcję specjalnej odzieży, załatwiałem wydzierżawienie sanek i
reniferów. Nie mogłem przegapić ubezpieczenia i omówienia ze sponsorem strategii
promocyjnej, a także ustalenia procedur na wypadek jakiegoś nieszczęścia i ewakuacji.
Powodzenie każdej wyprawy zależy od właściwego doboru uczestników. Zatem i tym
razem musiałem wybrać ludzi wytrzymałych psychicznie i fizycznie, wierzących we własne
siły, odpornych na ekstremalne warunki, gotowych sprostać wymaganiom w jednym z
najbardziej nieprzyjaznych środowisk życia na ziemi. W wojskowych jednostkach
specjalnych mówi się, że są to ludzie o stabilnej i mocnej psychice. Znalazłem takich
wśród byłych uczniów mojej szkoły przetrwania.
Pierwsza zagraniczna wyprawa w Syberii, korzystająca z dobrodziejstw głasnosti i
pierestrojki, oprócz wymiaru sportowego miała stanowić dla nauki swego rodzaju
laboratorium na syberyjskim poligonie. Profesor Wasilij Prokopiewicz Aleksiejew,
specjalista od biologii człowieka w życiu codziennym z jakuckiego Instytutu Medycyny
Dalekiej Północy, syberyjskiego oddziału Akademii Nauk Medycznych, szukał rozwiązań,
które umożliwiłyby skrócenie okresu adaptacyjnego i uczyniłyby łatwiejszym życie w
zimnym regionie. Nie ukrywał, że nasza współpraca pozwoli mu zgłębić temat granicy
przystosowania organizmu nawykłych do łagodnego klimatu Włochów do krańcowych
obciążeń w warunkach długotrwałego zimna. Do badań zaangażował nie tylko naukowców
z dziedziny biologii człowieka, ale także fizjologów i psychiatrów. Ruszyliśmy w głąb
Jakucji, gdzie jest tak zimno, że mimo krótkiego, ciepłego lata roczna średnia temperatura
wynosi —16°C! Jechaliśmy w kawalkadzie dziewiętnastu sań pomiędzy Górami
Wierchojańskimi i Czerskiego, gdzie rejestruje się najniższe temperatury na Syberii. Ta
górzysta kraina porośnięta jest w dolnej części rzadką tajgą modrzewiową, zaś na
wysokości 800—1200 metrów n.p.m. dominuje tundra górska, a jeszcze wyżej - arktyczna
pustynia. Nieustannie towarzyszył nam tęgi mróz, zamarznięte zaspy śnieżne, skrzące się
w słońcu drobne kryształki lodu oraz stały brzęk dzwoneczków u szyi zwierząt i
skrzypienie płóz. Wokół nas rozciągała się dziewicza, niegościnna kraina nie skażona
obecnością człowieka, w której majestat pustki wypełnia wszechobecna męcząca oczy
biel i intensywnie niebieskie niebo zlewające się z linią horyzontu. Skrajnie suche
powietrze jest tam wyjątkowo wolne od zanieczyszczeń. Miałem wrażenie, jakbym znalazł
się na innej planecie, z dala od codziennej egzystencji. Do najbliższego skupiska
ludzkiego było kilkaset kilometrów, cztery razy mniej niż do koła podbiegunowego. Po
miesiącu dotarliśmy do celu. W skrajnie wrogich człowiekowi warunkach przeżyliśmy
chwile grozy, głębokie wzruszenia i wielką przygodę niczym z zakurzonych stronic
książek Jacka Londona. Powtórzyliśmy wyczyn pioniera historycznych wypraw na
wschód, Kozaka Michaiła Staduchina, który trzy i pół wieku wcześniej przejechał z
Jakucka do Ojmiakonu, by później podążyć wzdłuż rzeki Indygirki aż do Morza
Wschodniosyberyjskiego. W jego ekipie znajdował się wówczas Siemion Dieżniew, który
wkrótce potem jako pierwszy przepłynął z Morza Arktycznego przez Cieśninę Beringa na
Ocean Spokojny, odkrywając tym samym wschodni przylądek Azji. Dotknęliśmy
lastfrontier, ostatniej granicy, poznaliśmy nieuchwytny majestat i piękno nieskalanej
przyrody, a także srogi, niegościnny klimat, gdzie cywilizacja jest odległym
wspomnieniem. Pokonanie rozlicznych przeciwności losu okazało się surową próbą
charakteru. Sprostaliśmy im dzięki nieugiętej woli i bezwzględnej determinacji. Szliśmy
dalej, gdy się wydawało, że już nie damy rady. To doświadczenie zmieniło naszą duszę i
wzbogaciło nas o nowe jakości emocjonalne. Nieraz rozmyślam, czymże byłoby życie bez
emocji? Na pomoc przychodzi mi wtedy niemiecki humanista Ulryk von Hutten, który
głosił: “Jakąż rozkoszą jest żyć!". Żyć pełnią życia.
PRZEDSMAK WIELKIEJ PRZYGODY
PRZYGOTOWANIA
Tyle już pukam do różnych drzwi i wciąż nic z tego. Właśnie odszedłem z kwitkiem od
kolejnych. gdy zapada wieczór, niepocieszony wracam do hotelu i z rezygnacją przysiadam
na kanapie w holu. obok mnie przechodzą Arabowie, Azjaci, Europejczycy, Murzyni w
barwnych strojach lub szarych garniturach z socjalistycznych pedetów, ale nawet ten
różnokolorowy tłum nie pomaga otrząsnąć się z przygnębienia. Nie przypuszczałem, że
zorganizowanie wymarzonej wyprawy okaże się tak trudne. Zamykam oczy i, jak w kinie,
znów widzę tych wszystkich, których podczas wielu pobytów w Moskwie odwiedziłem w
tej sprawie. Nikt mi nie powiedział: “to niemożliwe", ale też od nikogo nie otrzymałem
pomocy. Nagle ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
- Jura! Co za niespodzianka! - jak nigdy raduje mi się serce na widok starego przyjaciela.
— Wreszcie cię znalazłem! — prawie dusi mnie w serdecznym uścisku. — W Moskwie
wiadomości szybko się rozchodzą. Powiedziano mi w kilku miejscach, żeś
przyjechał. Czemu się nie odezwałeś?
Jurij Sienkiewicz to w Rosji instytucja. Jest lekarzem odpowiedzialnym za przygotowanie
kosmonautów, pułkownikiem Armii Czerwonej, uczestnikiem najważniejszych wypraw
Thora Heyerdahla na tratwach “Ra" i “Tigris", a ponadto, od 1973 roku prowadzi jeden z
najbardziej lubianych i cenionych programów w historii rosyjskiej telewizji: autorską
audycję “Klub Podróżników", nadawaną na ogólnokrajowym kanale. Jurij posiada
właściwie monopol na pokazywanie świata — w każdą niedzielę kilka milionów ludzi
reprezentujących dwa pokolenia czeka na jego pojawienie się na małym ekranie, by jego
oczami móc oglądać wielki świat, całkowicie zamknięty dla szarego obywatela Rosji.
Niepowtarzalny ciepły głos z dokładną “sienkiewiczowską" intonacją zawładnął już sercem
wielu kobiet. Niejedna przyznała, że ten głos jest w stanie zwolnić wszelkie hamulce i
wyzwolić gotowość do oddania się rozkoszy z tak fascynującym mężczyzną. Cieszący się
wielką charyzmą, bardzo elegancki, nie gardzi towarzystwem pięknych kobiet i zachodnimi
garniturami, na które w Moskwie trudno nie zwrócić uwagi. Arystokratyczny wygląd
zawdzięcza przodkom - starej polskiej szlachcie. Znamy się od dawna, wylewam więc
przed nim swój żal:
— Czuję się jak gumowa piłka, bezmyślnie odbijana z miejsce na miejsce. Nikt mnie nie
zniechęca, ale nikt też nie ma odwagi się zgodzić, abym jako pierwszy zachodni podróżnik
pokonał tę trasę. Wydawało mi się, że pierestrojka wiele zmieniła, ale - jak się okazuje -
nie dla mnie. Na razie nic nie wskórałem, a koszty rosną. Odsuwam realizację innych
zamierzeń, bo bardzo mi zależy na tej przygodzie.Po wyprawie na Borneo to
najambitniejszy z moich planów.
Widząc w jego oczach zaciekawienie i entuzjazm, wyciągam nieźle już pomiętą
mapę i po raz setny przemierzam ołówkiem szlak podróży.
— Tysiąc trzysta kilometrów na reniferowych zaprzęgach przez tajgę w głąb Syberii -
tłumaczę. - Zimą - dodaję.
Wreszcie ktoś mnie słucha. Bez przerywania i sugestii, że upadłem na głowę.
— Masz ludzi? Możesz im ufać? Kto to finansuje? Ile dał ci czasu? - Jurij strzela pytania
jedno po drugim.
— Ludzie i czas nie są problemem. Co innego pieniądze. Żaden sponsor nie kupi kota w
worku. Domaga się dopiętych na ostatni guzik planów. A jak mam je dopiąć, skoro
Moskwa nie daje mi zgody?
— Da się zrobić — mówi tajemniczo. — A teraz chodźmy na kolację.
Od razu zamawia butelkę szampana. Czyżby się udało? Czy już jest powód do święta?
Trochę nadęci kelnerzy przynoszą ulubione przez cudzoziemców specjały — kawior i
łososia — ale pochłonięty rozmową prawie nie zwracam uwagi na jedzenie.
Sienkiewicz się śmieje:
— Rozkoszuj się, bo podczas wyprawy będziesz wcinał struganinę.
Struganina...Po raz pierwszy słyszę tę nazwę. Wkrótce się przekonam, co to jest. Na
razie myślę, że chyba w końcu się uda. Wydaje mi się to jednak tak niewiarygodne,
że boję się pytać. Ale mój przyjaciel widzi, że siedzę jak na rozżarzonych węglach.
— Jacku, potrzebujesz patronatu poważnej instytucji — wyjaśnia. — Jutro
pójdziemy do Agencji Prasowej Nowosti. Tam są właściwi ludzie. Rozumieją, że
obraz naszego kraju musi się zmienić. Nie odmówią ci. Zresztą powiem, że się
przyjaźnimy i ręczę za ciebie.
No i udaje się. Jest rok 1988. Na Kremlu trwają reformatorskie rządy Michaiła
Gorbaczowa, który zacieśnia współpracę z Zachodem. WAP Nowosti przyjmują
mój projekt z zapałem. Wyjedziemy za trzy miesiące, na początku lutego. Ale
najpierw w żmudnych rozmowach ustalamy szczegóły. Wszystko musi być jasne.
Ja wnoszę pomysł, pieniądze (których jeszcze nie mam) i ekipę. Oni zobowiązują
się do załatwienia dokumentów: dla mnie walka z radziecką biurokracją okazała się
za trudna. Chcą jeszcze, abym zabrał ich fotografa i operatora.
— Załatwione — zgadzam się bez namysłu — tylko pozwólcie mi wyjechać.
Chciałbym też zabrać Jurija, ale on, niestety, nie może jechać. Bardzo mu przykro z
tego powodu. Mnie także...Chociaż wiem, że prywatne wizyty cudzoziemców u
obywateli rosyjskich nigdy nie są dobrze widziane przez komunistyczne władze,
przed powrotem do domu przyjmuję zaproszenie Jurija do odwiedzenia go w jego
skromnym mieszkaniu w anonimowym wieżowcu z widokiem na monumentalny
Teatr Armii Czerwonej. Jurij...Chciałbym trochę o nim opowiedzieć, bo gdyby nie
on, to nie wiem, czy nasza wyprawa doszłaby kiedykolwiek do skutku...
10 CNÓT GŁÓWNYCH DOBREGO PODRÓŻNIKA
1. Rozsądek i elastyczność w realizowaniu programu
2. świadomość własnych ograniczeń i wystrzeganie się zuchwałości
3. Wytrwałość, cierpliwość i wiara w sukces
4. Inicjatywa i odwaga
5. Dobre zdrowie i “strusi żołądek"
6. tolerancyjność i obiektywność
7. Wytrzymałość i zdolność przystosowania się do nowych, często ekstremalnych warunków
8. życzliwość i otwartość wobec miejscowej ludności
9. Szacunek dla środowiska naturalnego
10. Gotowość odwrotu w sytuacji zagrożenia
JURA
Od pierwszego dnia znajomości połączyła nas silna męska przyjaźń. Może dlatego,
że mamy podobne wspomnienia z dzieciństwa i podobną edukację geograficzną.
Kiedy byliśmy mali, mieliśmy zwyczaj siedzieć godzinami nad mapą świata,
marzyć o eksploracji i usuwaniu białych plam w zapomnianych zakątkach ziemi.
Naszymi wspólnymi egzotycznymi gwiazdami przewodnimi były: Madagaskar,
Sumatra, Wyspy Komandorskie czy Borneo. Na Borneo zafascynowało nas
obcinanie głów przez Dajaków. Obaj nie mogliśmy wtedy zrozumieć, jak Indianie
polują, korzystając z zatrutych strzał, a sami nie trują się zdobycznym mięsem.
Przy butelce dobrego gruzińskiego wina spędziliśmy niejeden wieczór. Jura zawsze
mówi, że zdejmuje kapelusz przed Polakami. Szczyci się swoim polskim
rodowodem, chociaż nie do końca zna swoje korzenie. Wie tylko, że przodkowie
ojca pochodzili z Litwy. Urodził się w 1937 roku w Mongolii, gdzie jego ojciec
znalazł się po ukończeniu Leningradzkiej Wojskowej Akademii Medycznej. Dwa
lata później rodzina wróciła do miasta nad Newą. Po rozpoczęciu wojny ojca
zabrano na front, mama pracowała, a mały chłopak znikał na całe dnie, urządzając
eskapady do pobliskiego lasu bądź pokonując w nadgniłej łodzi leniwy nurt rzeki.
W 1960 roku ukończył tę samą co ojciec uczelnię i rozpoczął pracę w
moskiewskim Instytucie Medycyny Lotniczej i Kosmicznej. W trzy lata później,
kiedy budowano podwaliny pod program podboju kosmosu, znalazł się w Instytucie
Problemów Medyczno-Biologicznych, stworzonym przy radzieckim ministerstwie
zdrowia.
— Zajmowałem się tam — mówi Jura — przygotowaniem zwierząt do lotu
okołoziemskiego oraz poznawaniem fizjologii człowieka w warunkach
nieważkości.Zafascynowany lotem Gagarina marzyłem o karierze kosmonauty.
Legendarny ojciec radzieckiego programu kosmicznego Siergiej Korolew nie chciał
ograniczać się wyłącznie do pilotów wojskowych. Pamiętać należy, że za całość
odpowiadał Kompleks Wojskowo-Przemysłowy przy Radzie Ministrów ZSRR.
Decyzje zapadały więc na najwyższym szczeblu państwowym, ale Korolewowi
udało się wprowadzić do programu uczonych, lekarzy, inżynierów, innymi słowy
ludzi cywilnych. Powiodło mi się, bo w 1966 roku zostałem wybrany do grupy
lekarzy, przed którą otworzyła się szansa podróży kosmicznej. W tym samym
czasie postanowiono, że mój instytut zajmie się problemem lotów
długoterminowych. Szukano miejsca, którego atmosfera najbardziej
odpowiadałaby warunkom, w jakich mieliby znaleźć się uczestnicy takich lotów.
Wtedy ktoś wymyślił, że najbardziej odpowiednim laboratorium medycyny i
psychologii kosmicznej będzie Antarktyda, a dokładniej stacja polarna “Wostok".
Dziesięciomiesięczny pobyt, uzależniony od morskiego transportu możliwego
jedynie raz w roku, pozwala na poznanie mechanizmów funkcjonowania człowieka
w niewielkiej, 16-osobowej grupie, w ograniczonej przestrzeni mieszkaniowej,
podczas długoterminowej izolacji i deprywacji. Nikt nie chciał jechać, aby
dobrowolnie narażać się na sytuacje stresowe związane z niedoborem stymulacji i
bodźców, a także na głód tlenowy, bo stacja znajduje się na wysokości 3500
metrów n.p.m. U mnie zainteresowania zawodowe i przygoda wzięły górę i
zgłosiłem się na ten wyjazd. Było tam ciężko, bardzo ciężko, ale zdobyłem
bezcenne doświadczenia.
- Jura, a jak wytrwałeś tak długo bez kobiet? - pytam o to, bo wiem, że na słowo
“kobieta" jego twarz natychmiast się ożywia.
- Znaleźliśmy je na sąsiedniej stacji amerykańskiej — uśmiecha się. — Praktykowaliśmy z
“kapitalistami" handel wymienny. Za puszki kawioru i futrzane czapki
Zgłoś jeśli naruszono regulamin