McMurtry Larry Na południe od Brazos A5.pdf

(6631 KB) Pobierz
Larry McMurtry
Na południe od Brazos
Przełożył Michał Kłobukowski
Tytuł oryginału Lonesome Dove
Rok pierwszego wydania: 1985
Wydanie polskie 1991
„Na południe od Brazos” to wspaniała epicka opowieść o Dzikim
Zachodzie, czyli - innymi słowy - western. W tej na poły humorystycznej, na
poły nostalgicznej historii czytelnik znajdzie wiele skądinąd znajomych
wątków, napotka dobrze znane miejsca i postaci: jest więc w powieści małe
miasteczko, w którym kościół sąsiaduje z saloonem-barem, są dzielni
kowboje i legendarni Ochotnicy z Teksasu, meksykańscy bandyci, łowcy
bizonów, spokojni osadnicy, okrutni Indianie. Spotykamy - rzecz jasna -
słynnego rewolwerowca i ścigającego go szeryfa, a także damę lekkiego
prowadzenia, przedmiot westchnień wszystkich teksańskich kowbojów.
Towarzyszymy bohaterom powieści w wędrówce po szlaku ciągnącym się od
granicy z Meksykiem po góry Montany, przeżywając wraz z innymi liczne
barwne przygody w świecie, który - choć często tylko z pozoru zachował
jasne podziały na dobro i zło, prawo i bezprawie - nadal przywołuje obraz
Ameryki z dawnych, romantycznych czasów Dzikiego Zachodu.
Spis treści:
CZĘŚĆ I..........................................................................................................................................................................4
CZĘŚĆ II....................................................................................................................................................................337
CZĘŚĆ III...................................................................................................................................................................887
-2-
Dla Maureen Orth
Pamięci dziewięciu chłopców
z rodu McMurtry (1878-1983):
„Zuchom, co niegdyś mknęli galopem…”
Cała Ameryka leży u kresu drogi wiodącej przez zupełnie dziki
obszar; nasza przeszłość nie obumarła, lecz wciąż w nas żyje.
Przodkowie nasi wśród dziczy nosili w sobie cywilizację, my zaś
żyjemy w otoczeniu cywilizacji będącej ich dziełem, lecz dzicz
nadal w nas tkwi. Marzenia przodków stały się naszym życiem, a
ich życie - naszymi marzeniami.
T.K. Whipple, Study Out the Land
-3-
CZĘŚĆ I.
1.
Kiedy Augustus wyszedł na ganek, błękitne świnie właśnie
pożerały grzechotnika. Wąż pełzał widocznie po podwórku,
usiłując znaleźć trochę cienia, no i nawinął się świniom pod ryje.
Urządziły z nim sobie niezłą zabawę w przeciąganie liny: maciora
trzymała go za łeb, a wieprzek za ogon. Nigdy już nie było mu
sądzone zagrzechotać.
- Wynocha - powiedział Augustus, dając wieprzkowi kopniaka.
- Macie zamiar żreć węża, to idźcie z nim nad strumyk.
Nie zazdrościł im grzechotnika, tylko żałował miejsca na ganku:
kiedy świnie tam się wylegiwały, robiło się jeszcze goręcej, a i
bez nich było dostatecznie gorąco. Augustus wyszedł na
piaszczyste podwórko i ruszył do spiżarki po swój dzban.
Wprawdzie słońce tkwiło jeszcze wysoko na niebie, krnąbrne jak
muł, lecz Augustus, który umiał bacznie je obserwować, uznał, że
długie promienie padające z zachodu już chylą się obiecująco.
W Lonesome Dove wieczór nastawał późno, ale gdy wreszcie
zawitał, oddychało się z ulgą. Prawie przez cały dzień - a także
rok - słońce więziło miasteczko pod grubą warstwą pyłu, na
równinnym pustkowiu porośniętym karłowatymi dębami, wśród
których węże, rogate ropuchy, kukułki naziemne i jadowite
jaszczurki miały rajskie życie, lecz dla świń i przybyszów z
Tennessee było to istne piekło. W promieniu dwudziestu, a nawet
trzydziestu mil nie rosło ani jedno drzewo rzucające w miarę
przyzwoity cień i właśnie dokładne współrzędne najbliższego
cienia godnego tej nazwy stanowiły temat ożywionych dyskusji w
biurze (jeżeli można tak określić szopę bez dachu i kilka mocno
sztukowanych zagród) Przedsiębiorstwa Handlu Bydłem
-4-
mieszczącego się nad strumieniem, zwanym Kapeluszem.
Przedsiębiorstwo to w połowie należało do Augustusa.
Jego uparty wspólnik, kapitan W.F. Call, twierdził, że
doskonały cień znajduje się całkiem niedaleko, bo już w Pickles
Gap, zaledwie dwanaście mil od Lonesome Dove. Pickles Gap
było miejscowością, chyba jeszcze podlejszą niż Lonesome Dove.
Istnienie swe zawdzięczało tylko temu, że pewien dureń z
północnej Georgii nazwiskiem Wesley Pickles zmylił drogę i
przez dziesięć dni błądził wraz z rodziną wśród akacji, a kiedy
wreszcie natrafił na polanę, ani słyszeć nie chciał o tym, by ją
porzucić, i w ten właśnie sposób powstało miasteczko Pickles
Gap; przyciągało ono głównie podróżnych tegoż pokroju co sam
założyciel, czyli ludzi słabego ducha, niezdolnych przebrnąć przez
głupie kilkaset mil akacjowego gąszczu i nie załamać się.
Spiżarka mieściła się w przysadzistym budyneczku z nie
wypalanej cegły, w którym tryskało źródełko. Panował w niej taki
chłód, że Augustus byłby się do niej chętnie przeprowadził, gdyby
domek ten nie cieszył się tak wielką popularnością wśród
czarnych wdów, os i stonóg. Kiedy otworzył drzwi, nie zauważył
ani jednej stonogi, ale od razu usłyszał, że jakiś grzechotnik -
widocznie bardziej rozgarnięty niż ten, którego właśnie pożerały
świnie - nerwowo terkocze. Augustus z niejakim trudem
wypatrzył w kącie zwiniętego węża, uznał jednak, że nie warto do
niego strzelać: wystrzał oddany w spokojny letni wieczór w
Lonesome Dove mógł spowodować pewne komplikacje.
Usłyszałoby go całe miasteczko i wszyscy pomyśleliby, że albo
Komancze nadciągnęli z równin, czyli od północy, albo
Meksykanie znad rzeki, czyli od południa. Jeśli jacyś klienci
Suchej Fasoli - jedynego saloon-baru w tym mieście - byliby
akurat pijani lub niezadowoleni z życia (a jedno i drugie
wydawało się wielce prawdopodobne), wybiegliby pewnie na
ulicę i zastrzelili paru Meksykanów - ot, na wszelki wypadek.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin