Bryg Erotica - Jerzy Głowacki(1).pdf

(1295 KB) Pobierz
1258821823.001.png
1258821823.002.png
Otarł chustką spoconą twarz, przygładził włosy i zaczął
wchodzić na pierwsze piętro szerokimi, starannie utrzymanymi
schodami. Pomyślał, że w tym kraju słynącym z wiatraków i
tulipanów wszystko błyszczy i lśni jak meble, z których zdjęto z
okazji święta pokrowce. Pchnął drzwi opatrzone tabliczką
„Biuro Radcy Handlowego PRL w Hadze”. Za nimi miękki
purpurowy chodnik wskazywał kierunek do pomieszczeń
biurowych. W przestronnym pokoju o oknach wychodzących
na ocieniony platanem dziedziniec siedziało przy biurkach
dwóch mężczyzn i rudowłosa, pochylona nad portablem,
kobieta.
- O?! Nie spodziewałem się pana dziś:- ruszył przybyłemu na
spotkanie bliżej siedzący urzędnik. - Wituś - zwrócił się do
kolegi - poznajcie się, panowie. Pan Roman Małecki przed
kilkoma dniami przyjechał do nas z Warszawy. Panią Zosię już
pan zna - błysnął w kierunku Małeckiego nadmiernie lśniącym
garniturem zębów.
- Bardzo mi miło - podniósł się zza biurka Witold Kozłowski.
- Przed moim wyjazdem do Rotterdamu widziałem awizo
dotyczące pana przyjazdu, zresztą - spojrzał na kolegę -
Tadeusz już dwukrotnie wspominał o panu.
- Nie wiesz jednak, w jakiej sprawie pan Małecki do nas
przyjechał. - Tadeusz Geppert spoważniał. - To trochę
niezwykła delegacja.
Małecki dyskretnie uśmiechnął się, czym prawdopodobnie
dawał do zrozumienia, że misję jego istotnie można zaliczyć do
zasługujących na wyróżnienie. Teraz zbliżył się do maszynistki,
położył jej na biureczku bukiecik fiołków.
- Proszę przyjąć, są w kolorze pani oczu. Dziewczyna
spojrzała na niego z uśmiechem.
- Więc jaki jest cel pana przyjazdu? Tulipany? Cebulki dla
Łazienek? Wszystko wskazuje na to, że specjalizuje się pan w
botanice - Kozłowski teatralnym gestem wskazał fiołki.
- Nie zgadł pan. Przysłano mnie w sprawie związanej z
odbudową Zamku Warszawskiego.
- Oo! - uniósł brwi Kozłowski. - Wreszcie i do nas ta sprawa
dociera. Wszyscy się tym pasjonują i u was, i w ośrodkach
polonijnych na całym świecie. A pana udział w tej akcji?
- Pan Małecki jako fachowiec przyjechał z ramienia Polagedu
po zakup szlachetnych gatunków drzewa - wtrącił się Geppert.
- Chodzi o surowce na posadzki do sali tronowej, balowej, o
forniry na meble i inne ozdoby. Wiesz, te różne kolorowe
hebany, mahonie itp., których u nas nie ma.
- Aha! O ile pamiętam, sprowadzano je również do pałacu w
Wilanowie i na Wawel.. Komu powierzycie dostawę?
- Wczoraj byłem z panem Małeckim w Amsterdamie u van
Hovena.
- No tak, to chyba najpoważniejszy importer drzewa na
Zachodzie. W Afryce ma kilka filii.
- Trzeba przyznać, że nam zaimponował. Ma u siebie albumy,
w których znajdują się fotografie wszystkich znanych pałaców
w Europie. Ściślej mówiąc sal w tych pałacach, deseni, w jakie
ułożone są posadzki, zdjęcia różnych rodzajów użytego na nie
drzewa... Na dobrą sprawę można do niego nawet nie
przyjeżdżać. Pisze się, o co chodzi, o jakie sale, a on już to sam
skompletuje. No i można mieć do niego zaufanie. Od razu
wszystko wiedział, doradził, przyjął zamówienie. Nawet próbki
drzewa i fotografie, które pan Małecki przywiózł z sobą, nie
były właściwie potrzebne. Trochę więcej kłopotu jest z
fornirami, w sumie więc nie zawadzi wielu detali dopilnować
osobiście.
- Co też zostało przewidziane - uśmiechnął się Małecki.
- Pani Zosiu - zwrócił się Kozłowski do maszynistki - nawet
sobie pani nie wyobraża, jak pięknie pachną niektóre bloki
drzewa w magazynach van Hovena. Goździkami, cynamonem,
kamforą, coś nadzwyczajnego, zawrotu głowy można dostać.
Spytała, oburącz poprawiając włosy, czy atrakcyjność opisu
należy traktować jako zachętę do zwiedzenia z nimi
magazynów van Hovena. Jeżeli oczywiście jeszcze tam będą.
Małecki pospieszył zapewnić, że niejednokrotnie.
Skompletowanie transportu i załadunek, przy którym także
chce być obecny, potrwa najmniej dwa tygodnie.
Pani Zosia z pewnością znajdzie kilka wolnych godzin, by im
towarzyszyć, a z Hagi do Amsterdamu jedzie się autem nie
więcej niż godzinę.
- Bardzo się cieszę - obdarzyła go uśmiechem, który w swoim
rejestrze określała jako uśmiech nr 3: subtelne ujawnienie
narastającej sympatii z jednoczesnym zachowaniem
właściwego dystansu. Z kolei uznała za wskazane
zademonstrować Małeckiemu wysmukłość swojej kibici. W tym
celu przeszła do sąsiedniego pokoju, zanosząc tam pierwszą
lepszą teczkę, jaka jej wpadła w ręce. Po kilku minutach
wróciła. Mężczyźni rozmawiali - o zagranicznych transakcjach,
przy czym Małecki wykazywał dużą znajomość
zachodnioeuropejskich rynków. Ze swojego miejsca przy
portablu szacowała go zmrużonymi oczami, jak - szacuje się
suknię upiętą na wystawie. Ustaliła, że ten postawny,
przystojny, nie najmłodszy już mężczyzna sprawia wrażenie w
sumie sympatyczne, jest inteligentny, energiczny. A zabawnie
rozwichrzona czupryna nawet pasuje do niego, w jakiś
nieuchwytny sposób przywraca mu młodzieńczy urok.
Małecki poczęstował ją papierosem i wrócił do przerwanej
rozmowy. Ustalili termin spotkania z nieobecnym radcą
handlowym i omówili formalności związane z przelewem na
konto miejscowego banku należności dla firmy van Hovena.
Zofia dowiedziała się, że Małecki mieszka w Hotelu des Indes,
lecz jutro, żeby być bliżej firmy van Hovena, przenosi się do
Amsterdamu. Zastanawiała się, jak przyjmie wiadomość, że za
dwa dni i ona znajdzie się w Amsterdamie. Na cały długi
miesiąc urlopu. W tym roku nie pojedzie do kraju. Skorzysta z
propozycji przeprowadzenia się do mieszkania dalekiej
krewnej, która po raz pierwszy postanowiła odwiedzić Polskę.
W pobliżu są plaże, kurorty, szlak wielkiej turystyki. Ten
miesiąc powinien być atrakcyjny.
Skończyli wreszcie rozmowę. Małecki zapytał Zosię, czy
pozwoli mu skorzystać z maszyny. Musi wysłać kilka słów do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin