Maria V. Snyder
DOTYKMAGII
Twierdza magów
tom 2
Przełożył Janusz Maćczak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała Irys.
Rozejrzałam się wokoło. Otaczająca nas dżungla kipiała życiem. Ścieżkę zarastały wielkie zielone krzewy, z gęstych zbitych koron drzew zwieszały się winorośle, a uszy rozdzierał nieustanny skrzek i świergot leśnego ptactwa. Małe zwierzęta futerkowe, które podążały za nami przez dżunglę, teraz zerkały na nas, ukryte za olbrzymimi liśćmi.
– Czyli gdzie? – spytałam, spoglądając na pozostałe trzy dziewczyny.
Wszystkie z zakłopotaniem wzruszyły ramionami. W dusznym, wilgotnym powietrzu ich cienkie bawełniane sukienki przesiąkły potem. Moje czarne spodnie i biała bluzka też lepiły się do spoconej skóry. Byłyśmy zmęczone dźwiganiem ciężkich plecaków po wąskich krętych ścieżkach dżungli i boleśnie pokąsane przez nieznane owady.
– W osadzie klanu Zaltana – odrzekła Irys. – Całkiem możliwe, że to twój rodzinny dom.
Przyjrzałam się bujnej roślinności, lecz nie dostrzegłam niczego, co przypominałoby osadę. Ilekroć w trakcie naszej wędrówki na południe Irys oznajmiała, że przybyłyśmy na miejsce, znajdowałyśmy się zazwyczaj pośrodku małego miasteczka lub wioski, gdzie były domy z drewna, kamienia lub cegły, otoczone przez zabudowania gospodarskie, łąki i pola.
Jaskrawo ubrani mieszkańcy witali nas, podejmowali posiłkiem i pośród gwaru i smakowitych zapachów słuchali naszej opowieści. Na koniec, przy akompaniamencie podekscytowanych okrzyków i głośno wyrażanych komentarzy, jedno z dzieci z naszej grupy, mieszkające dawniej w sierocińcu na północy, powracało na łono rodziny, o której istnieniu dotychczas nawet nie wiedziało.
– W osadzie? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
Irys westchnęła. Kosmyki czarnych włosów wymknęły się z ciasno związanego koka, a z surowym wyrazem twarzy kłócił się błysk rozbawienia w szmaragdowych oczach.
– Yeleno, pozory niekiedy mylą. Posłuż się umysłem, a nie zmysłami – poleciła.
Śliskimi od potu dłońmi potarłam wzdłuż słojów mój kij, skupiając się na wyczuwaniu gładkiej powierzchni. W moim umyśle zapanowała pustka, przestałam słyszeć zgiełkliwe odgłosy dżungli, gdy wysyłałam na zewnątrz swą duchową świadomość. Po chwili, postrzegając wewnętrznym okiem, pełzałam wraz z wężem przez podszycie, szukając plamy słonecznego światła, a potem...
renfri73