Frederick Forsyth - Upiór Manhattanu(1).pdf

(717 KB) Pobierz
Frederick Forsyth
Upiór Manhattanu
Tłumaczenie: Witold Nowakowski
Tytuł oryginału: The Phantom of Manhattan
PODZIĘKOWANIA
Przy próbie odtworzenia realiów Nowego Jorku A.D. 1906 korzystałem z
wydatnej pomocy profesora Kennetha T. Jacksona z Columbia University oraz
Caleba Carra, którego książki "Alienista" i "Anioł ciemności" w niezwykle
przejrzysty sposób przedstawiają życie Manhattanu na przełomie
dziewiętnastego i dwudziestego wieku.
Za szczegółowy opis początków i rozwoju Coney Island, wraz z jej
działającymi w tamtych czasach lunaparkami, dziękuję Johnowi B. Manbeckowi
z Instytutu Historii Brooklynu.
Wszelkie dane dotyczące opery, a zwłaszcza opis otwarcia Manhattan Opera
House 3 grudnia 1906 roku, dostarczył mi nie kto inny jak Frank Johnson,
wydawca "Spectatora", a zarazem człowiek, który już nieraz spieszył mi z
pomocą i - jeśli chodzi o operę - zdążył zapomnieć więcej, niż ja kiedykolwiek
wiedziałem.
Pomysł napisania dalszego ciągu "Upiora Opery" powstał podczas mojej
pierwszej rozmowy z samym Andrew Lloydem Webberem. W trakcie dalszych
gorących dyskusji wspólnie stworzyliśmy główny wątek akcji i do dziś jestem
mu bardzo wdzięczny za niezwykłe pomysły i entuzjazm, z jakim odnosił się do
mojej pracy.
WSTĘP
Historia, którą wszyscy znamy jako dzieje Upiora Opery, narodziła się w
roku 1910 w umyśle niemal całkiem zapomnianego dzisiaj francuskiego pisarza.
Jak Bram Stoker w przypadku Draculi, Mary Shelley tworząc Frankensteina
czy Victor Hugo, kreślący postać Quasimodo, Dzwonnika z Notre Dame, tak i
Gaston Leroux zerknął w ludową opowieść i dostrzegł w niej kwintesencję
ludzkiego dramatu. Taki był zaczyn, lecz w tym samym miejscu kończą się
wszelkie podobieństwa.
Wspomniane wyżej trzy dzieła od początku zyskały niesłychany poklask i do
naszych dni obrosły swoistą legendą, znaną czytelnikom i kinomana. Wokół
postaci Draculi i Frankensteina stworzono cały przemysł, produkujący
dziesiątki, jeżeli już nie setki nowych książek i filmów. Niestety, monsieur
Leroux nie był Victorem Hugo. Skromna powieść, którą opublikował w 1911
roku, wywołała niewielką sensację we Francji i doczekała się nawet wydania w
odcinkach, lecz wkrótce potem odeszła w zapomnienia. Zwykły przypadek
sprawił, że jedenaście lat później, a pięć lat przed śmiercią autora, wróciła do
łask odbiorców i zaczęła sobie torować drogę do prawdziwej nieśmiertelności.
Ów przypadek miał niewielką postać przedsiębiorczego Żyda, Carla
Laemmle, który jako mały chłopiec wyemigrował z Niemiec do Ameryki i po
pewnym czasie stał się prezesem hollywoodzkiej wytwórni filmowej Universal.
W 1922 roku Laemmle wyjechał na urlop do Paryża i tam właśnie spotkał
Gastona Leroux, który próbował sił w znacznie mniejszym francuskim
przemyśle filmowym.
W trakcie pobieżnej i zdawkowej skądinąd rozmowy amerykański nabab
wspomniał pisarzowi o wrażeniu, jakie wywarł na nim widok paryskiej Opery,
notabene do dzisiaj największej na świecie. Leroux w zamian wręczył mu
egzemplarz swojej starej książki z 1911 roku. Prezes Universal Pictures
przeczytał ją w ciągu jednej nocy.
Los chciał, że w tym czasie Laemmle miał w swoich rękach niezwykły atut,
który jednak przysparzał mu sporych kłopotów. Atutem był niedawno odkryty
przezeń osobliwy aktor Lon Chaney - człowiek o tak niesłychanie ruchliwej
twarzy, że potrafił jej nadać niemal dowolne kształty. Właśnie dla Chaneya szef
Universalu zdecydował się nakręcić pierwszą w historii kina adaptację "Katedry
Marii Panny w Paryżu". Cheney miał w niej zagrać rolę garbatego i przerażająco
brzydkiego Quasimodo. W Hollywood powstały już pierwsze dekoracje, łącznie
z drewniano-cementową rekonstrukcją średniowiecznego Paryża i górującej nad
nim Notre Dame.
Problem, z którym właśnie borykał się Laemmle, był odpowiedni wybór
następnego filmu, takiego, żeby Chaney nie uciekł do konkurencji. Przed
świtem miał już rozwiązanie. Po Dzwonniku na aktora czekała równie wstrętna i
odpychająca, lecz zarazem tragiczna postać Upiora (paryskiej) Opery. Laemmle
wiedział - jak każdy dobry showman - że straszenie widzów jest najlepszym
sposobem na zapełnienie kina. Przewidywał, że Upiór nadaje się do tego - i miał
rację.
Kupił prawa do książki, wrócił do Hollywood i kazał postawić kolejną
dekorację. Tym razem był to gmach Opery. Miały się w nim pomieścić setki
statystów, więc po raz pierwszy do budowy użyto stalowych belek osadzonych
w betonie. Konstrukcja była tak solidna, że nigdy jej nie rozebrano i do dziś stoi
na terenie Universalu, na planie 28. Przez wszystkie minione lata korzystano z
niej niezliczone razy.
Lon Chaney stworzył wielką kreację w (pierwszym) "Dzwonniku z Notre
Dame" i nieco później w "Upiorze w Operze". Filmy te stały się przebojami i
zapewniły mu nieśmiertelną sławę. Ale to "Upiór..." (Dwa filmy o Upiorze - z
1925 i 1943 roku - w powojennej Polsce były rozpowszechnione jako "Upiór w
Operze", stąd różnica w polskich tytułach powieści i filmu - przyp. tłumacza)
sprawił, że kobiety krzyczały i mdlały na sali, a w foyer kina zawsze czekał
zapas soli trzeźwiących!
Film właśnie - o wiele bardziej niźli przeciętna i szybko zapomniana
powieść Gastona Leroux - wpłynął na wyobraźnię widzów i stał się zaczątkiem
legendy. Dwa lata później wytwórnia Warner Brothers wypuściła w pełni
dźwiękowego "Śpiewaka z jazzbandu". Era niemego kina definitywnie dobiegła
końca.
Z biegiem lat powstały nowe wersje "Upiora w Operze", a scenarzyści beż
żenady zmieniali ich fabułę. Może właśnie dlatego żaden z późniejszych filmów
nie zyskał poklasku u widzów. W 1943 roku, a więc po dwudziestu jeden latach
od premiery filmu Chaneya, wytwórnia Universal pokusiła się o remake, w
którym rolę Upiora odtwarzał Claude Rains. W 1962 roku w tę samą postać
wcielił się Herbert Lom, zatrudniony przez specjalistów z londyńskiego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin