Olbromski Mieczysław - Sopot Show.pdf

(900 KB) Pobierz
MIECZYSŁA W OLBRO MSKI
WYDAWNICTWO MORSKIE 1976
Zawsze fascynowało mnie to ogromne zainteresowanie festiwalem
piosenki w Sopocie, owa euforyczna gorączka festiwalowa, to
ogólne podekscytowanie zarówno stałych mieszkańców Trójmia-
sta, wczasowiczów spędzających tu urlop, jak i tłumu nadprogra-
mowych gości przybyłych do Sopotu na te kilka dni sierpnia spe-
cjalnie na festiwal i choć żadnemu z nich nie udało się kupić biletu
wstępu do Opery Leśnej (na długo przed rozpoczęciem festiwalu
rozprowadzonych już według tajemnego klucza wśród stałych
bywalców — tak przynajmniej głosi wszechwiedząca i wszech-
ogarniająca plotka), to jednak wydaje się, że sam fakt obcowania
w bezpośredniej bliskości z gwiazdami i gwiazdeczkami festiwalu
satysfakcjonuje ich zupełnie; fascynował mnie zawsze ów niepo-
wtarzalny obyczaj związany z festiwalem, to pełne napięcia ocze-
kiwanie na jakieś wielkie wydarzenie, które wstrząsnęłoby (za-
chwyciło lub zmroziło grozą) niestrudzonymi widzami, szczelnie
zapełniającymi co wieczór amfiteatr Opery Leśnej, i tymi nieprze-
liczonymi rzeszami ślęczącymi przy telewizorach i radioodbiorni-
kach, a także owymi łowcami sensacji i autografów, uganiającymi
się ulicami Sopotu i atakującymi bez pardonu nie tylko samych
czmychających przed nimi estradowców, ale każdego, kto z jakie-
gokolwiek powodu nosi znaczek uczestnika festiwalu.
W tym roku sensacja, i to wielkiego kalibru, wisi na
włosku
. Bo oto mło-
dziutka i śliczna piosenkareczka, o dźwięcznym imieniu (a może pseudo-
nimie) Sylwia, bożyszcze tłumów, która już od pewnego czasu kroczy
triumfalnie przez estrady, wspinając się błyskawicznie po stromej drabinie
kariery i sukcesu, i która — według wiarygodnych, powtarzanych na ucho
wiadomości — bez większego trudu (w dodatku już podczas inauguracyj-
nego koncertu Festiwalu) zaćmi wszystkie renomowane gwiazdy i gwiaz-
dorów piosenki zarówno krajowego, jak i zagranicznego chowu, ta mło-
dziutka i śliczna piosenkareczka dzisiaj przed południem sprawiła ogromny
zawód swym zwolennikom — nie zjawiła się na przewidzianą planem i
zapowiadaną wczoraj wieczorem próbę w Operze Leśnej, gdzie się stawiło
na długo przed rozpoczęciem próby kilka tysięcy jej zagorzałych wielbicie-
li, korzystając z tego, iż na próbę wstęp do Opery Leśnej jest wolny. Nieste-
ty, po kilku godzinach oczekiwania i wysłuchaniu wstępnych produkcji
konkurentek Sylwii wielu jej zwolenników opuściło amfiteatr z przeczu-
ciami jak najgorszymi, podawanymi sobie nieśmiało na ucho, tak że już w
południe krążyły po Sopocie nieprawdopodobne wieści, jedna straszniejsza
od drugiej, a wszystkie oczywiście dotyczyły tajemniczego zniknięcia Syl-
wii.
Dotarły wreszcie i do początkującego dziennikarza, akredytowanego przy
Festiwalu, nazwijmy go Tumidaj, który na własną rękę postanowił spraw-
dzić prawdziwość owych sensacyjnych plotek. W tym celu opuścił miejsce
w pierwszym rzędzie amfiteatru, gdzie siedział pośród innych dziennikarzy,
obserwując z uwagą (jak przystało na nowi-
cjusza) to, co się dzieje na estradzie, i udał się za kulisy, do bufetu.
Było tutaj jak zwykle sporo podtatusiałych amantów i podstarza-
łych piękności oraz kilka młodych, ładnych dziewcząt, jakie za-
zwyczaj kręcą się przy obsłudze telewizyjno-filmowej i stanowią
otoczkę idoli młodzieżowej piosenki.
— Jeszcze jeden początkujący dziennikarz przyjechał zemścić
się na festiwalu, niedługo będzie ich więcej niż publiczności —
powiedział Reżyser do otaczającego go rozbawionego tłumku i
zaśmiał się nadspodziewanie cienko, chichotliwie.
Tumidaj czuł się trochę głupio wśród znanych artystów, ale na
szczęście po skończonej próbie zjawiła się Gwiazda Numer Jeden i
od razu cała uwaga została zwrócona na nią. Natychmiast stała się
ośrodkiem zainteresowania tego mikroświatka: chuda, płaska, już
dosyć mocno posunięta w latach, lecz pewnie jeszcze nie przekro-
czyła pięćdziesiątki
Reżyser, czujny jak zwykle, dostrzegł ją pierwszy i już wołał
przez ten roześmiany tłumek:
— Pani Ireno, prosie do nas! Ach, to było wspaniałe! — Pod-
biegł do niej żwawo na swych krótkich, tłustych nóżkach i z na-
maszczeniem wycałował ją w policzki. — Zupełnie nie wiem, jak
by ten festiwal bez pani wyglądał! — wołał. — Wszyscy to mó-
wią! Nawet pani Halina. — Szybkim, nie znoszącym sprzeciwu
ruchem ręki realizatora telewizyjnego, pana i władcy na planie,
wskazał na Gwiazdę Numer Dwa, która przesłała swej konkurent-
ce blady, wymuszony uśmiech i ostentacyjnie przeszła w drugi
koniec bufetu, gdzie z wielkim przejęciem zaczęła pałaszować
podany jej przez bufetową bigos. Nikt zresztą, poza Tumidajem,
nie zwrócił na to uwagi, wszyscy byli już do tego przyzwyczajeni,
Gwiazda Numer Dwa słynęła bowiem z obżarstwa.
Piosenkarze i piosenkarki po próbie i przed próbą, dziennikarze,
obsługa telewizyjna i radiowa, fotoreporterzy,
a także różnego rodzaju i autoramentu oficjalni i nieoficjalni go-
ście Festiwalu ciasno skupili się wokół Gwiazdy Numer Jeden, tak
że Tumidaj widział tylko jej spiczastą brodę sterczącą ponad ich
głowami, kiedy wlewała w siebie coca-colę. I jeszcze raz, i jesz-
cze, i znowu ten zachwyt Reżysera.
Tumidaj musiał mieć smętną minę, gdyż podszedł do niego foto-
reporter, szef fotoreporterów akredytowanych przy Festiwalu,
gruby, spocony, klepnął go w plecy.
— No, przyjacielu, ruszaj się, no, może bigosu? — Potoczył się
do bufetu, po chwili wrócił. Trzymał w olbrzymich dłoniach dwa
talerzyki z bigosem i pół bochenka chleba. — Przypalony trochę
— szef fotoreporterów jadł łapczywie bigos — co myślisz o tym?
— Mnie smakuje — odparł Tumidaj.
— Chodzi mi o tę smarkulę, która nagle zniknęła — powiedział
fotoreporter — byłem umówiony z nią na zdjęcia, mówią, że ktoś
ją porwał albo nawet zamordował, nic na razie pewnego, ale trzeba
mieć oczy i uszy otwarte. — Podszedł do trzech piosenkarek, roz-
mawiały szeptem, po chwili Tumidaj usłyszał gruby głos fotore-
portera: — Niedługo będą go mieć. — Ciągle trzymał talerzyk w
olbrzymich dłoniach, teraz zbierał resztki bigosu skórką chleba.
Jedna z piosenkarek znowu coś mówiła, tym razem patrząc na
Tumidaja. Fotoreporter dokładnie wytarł talerzyk, odniósł go do
bufetu i leniwie zabrał się do robienia zdjęć zza kulis Festiwalu.
Tumidaj, mimo niewielkiego doświadczenia dziennikarskiego,
wiedział już, że takie zdjęcia są zawsze chodliwym towarem w
każdej redakcji.
Fotoreporter, opasły i spocony, kolebał się ciężko na nogach,
chodząc wśród podekscytowanego tłumku, od czasu do czasu
przyklękał z głośnym sapaniem, aby którejś z ładniejszych piosen-
karek zrobić efektowne ujęcie. Potem wrócił do Tumidaja.
— Stoisz jak cielę — powiedział obcesowo. — Po co tu wła-
ściwie jesteś?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin