Arold Marliese - Chcę żyć!.rtf

(601 KB) Pobierz
MARLIESE AROLD

Marliese Arold

Chcę żyć!

Historia Nadine - nosicielki wirusa HIV

Tytuł oryginału Ich will doch leben!

1

Kiedy opuściłam budynek sali gimnastycznej, oślepiły mnie promienie słoneczne. W powietrzu wyczuwało się już wyraźnie zapach wiosny.

Po zaduchu, jaki panował w przebieralni, z ulgą zaczerpnęłam świeżego powietrza. Przed nami zawsze miały trening maluchy i, sądząc po zapachu, dzieciaki ani się nie myły, ani też nie zmieniały skarpetek.

Przewiesiłam torbę przez ramię i zaczęłam rozglądać się za Markiem. Obiecał odebrać mnie po treningu siatkówki. Z niewielkiego dziedzińca było dokładnie widać całą ulicę. Marka jednak nie zauważyłam.

Może coś go zatrzymało? A to jeszcze nie powód, żeby dramatyzować. W każdym razie wczoraj wieczorem nastąpił wyraźny postęp w naszych wzajemnych relacjach. Poszliśmy do kina, a po seansie wstąpiliśmy do greckiej knajpki na tzatziki. Potem Marek odprowadził mnie do domu i przed wejściem na klatkę schodową pocałował w usta. Akurat w najlepszym momencie zaskrzypiały drzwi i wyszedł pan Kuhn, nasz dozorca. Wyprowadzał swojego cherlawego jamnika. Ten mały złośliwy czort na nasz widok od razu zaczął ujadać. No i cudowny nastrój, niestety, prysł!

Ciągle nie widać Marka! Czyżby się rozmyślił? Miał na to, bądź co bądź, szesnaście godzin. Może w ogóle nie traktuje znajomości ze mną poważnie? Albo nie chce, bym po wczorajszym wieczorze obiecywała sobie za dużo.

Do licha! Marek to ciężki orzech do zgryzienia. Trwało przecież trochę, zanim w końcu zwrócił na mnie uwagę. Jednak to jedyny chłopak, który mnie interesuje.

Po zerwaniu z Florianem wydawało mi się, że już nikt nigdy mi się nie spodoba. Odpuściłam sobie przyjemne mrowienie w okolicy żołądka, pojawiające się zawsze na widok Floriana. Jednakże kiedy na imprezie u Majki poznałam Marka, mrowienie wróciło. I to ze zdwojoną siłą! Miałam wrażenie, jakbym obudziła się po długim zimowym śnie. Moje zmysły znów odbierały bodźce - świat wydał mi się większy, piękniejszy i bardziej kolorowy. Przeżywałam wszystko intensywniej. Majka uważała, że najwyższy czas na to. Zaczęła się już obawiać, że skończę w klasztorze, a tego nie był wart żaden chłopak.

Jednakże dziś najwidoczniej Marek nie przyjdzie. Postanowiłam dać mu jeszcze pięć minut, więc spacerowałam przed halą. Nie ma nic głupszego niż czekać, kiedy właściwie przeczuwa się, że ten ktoś już się nie zjawi.

Z budynku wyszła Kim.

-  Hej, Nadine, czekasz na kogoś?

-  Chyba widać!

-  Masz taką smutną minę. Nie przyjdzie?

-  Na to wygląda.

Kim umocowała swoją torbę do bagażnika i odpięła blokadę roweru.

-  Marek?

Skinęłam głową. Byłam tak wściekła, że nawet nie zdziwiło mnie, skąd koleżanka wie o Marku. Nowinki zawsze rozchodziły się błyskawicznie w naszej drużynie, a zwłaszcza dotyczące tego, kto z kim chodzi i kto się w kim zadurzył.

-  Nie złość się.

Kim, gotowa do drogi, wsiadła na rower - stała tak, podpierając się nogą.

-  Łatwo ci mówić - mruknęłam. Oczywiście, że się złościłam. Niech mi pokaże tego, kto się nie gniewa, jeśli zostanie wystawiony do wiatru! Pomyśleć, jak bardzo cieszyłam się na to spotkanie! Na treningu byłam rzeczywiście w szczytowej formie. Każdą piłkę przyjęłam. Widać, stan zakochania dopinguje mnie.

Potarłam bolące, zaczerwienione nadgarstki. Podczas gry w ogóle nie czułam bólu.

-  Byłaś dzisiaj fantastyczna - zauważyła koleżanka, jakby czytała w moich myślach.

Wzruszyłam ramionami. Co mi po sukcesach sportowych, kiedy serce boli? Marku, gdzie jesteś? Co zamierzasz? Najpierw całujesz, a potem zmykasz cichaczem?

-  Nic z tego nie rozumiem - powiedziałam na głos. - Serio! Dlaczego obiecuje coś, czego nie może dotrzymać? Dlaczego mówi, że po mnie przyjdzie, a potem go nie ma? Cholera!

Kim rzuciła mi współczujące spojrzenie. - Przykro mi.

Pięć minut upłynęło. Sorry, Marku, ale nawet jeśli wpadłbyś tu teraz tanecznym krokiem, jest już za późno. Pewnie wymyślisz sobie jakąś dobrą wymówkę, tłumacząc swoje spóźnienie.

Niechętnie wyciągnęłam rower ze stojaka. Nacisnęłam z całej siły na pedały. Można by pomyśleć, że nie wyszalałam się dostatecznie podczas gry w siatkówkę.

Kim jechała za mną. Wracałyśmy mniej więcej tą samą drogą do domu. Przy alejce klonowej ochłonęłam nieco. Ulica była tu zbyt stroma, nawet jak na rower z przerzutkami. Zeskoczyłam z siodełka.

-  Kto swój rower kocha, ten go pcha - zasapała Kim.

-  Jasne - zgodziłam się. - A kto kocha... - urwałam, szukając odpowiedniego rymu. Jednak nie znalazłam i dokończyłam: - ten sam sobie winien!

-  Aż tak źle? - spytała. Kim jest ładna, ma śniadą karnację, ciemne brwi, pełne usta i czarne loki. Do tego superfigura: szczupła, wysportowana. Jej biust jest nie za mały i nie za duży, taki w sam raz. Wszystko na swoim miejscu. Zazdroszczę jej urody.

-  Wystarczająco, jeśli ktoś cię zostawi na lodzie, to nie spływa to po tobie jak po kaczce.

-  Tak ci zależy na Marku? - dopytywała się.

Jasne, że chciała wiedzieć, jak się nam układa. Gdyby to jej dotyczyło, ja też w równym stopniu byłabym ciekawa. Mam za swoje. Wścibiałam nos w cudze sprawy, to teraz inni interesują się moimi!

-  Nawet go lubię - przyznałam.

Kim i ja nie byłyśmy aż tak zaprzyjaźnione, żebym jej wyznała, że od dłuższego czasu uważam Marka za kogoś więcej niż tylko za dobrego kolegę. Oczywiście to nie było tak, że po aferze z Florianem zupełnie zamknęłam się w sobie. Wręcz przeciwnie, chodziłam na imprezy, poznawałam fajnych chłopaków, tańczyłam z nimi, flirtowałam, umawiałam się do kina, z niektórymi nawet się całowałam, ale to wszystko. Nie spotkałam nikogo, z kim mogłoby łączyć mnie coś więcej niż tylko luźna znajomość. Do czasu, aż poznałam Marka.

-  Ja też zawsze się zakochuję w niewłaściwych chłopakach - przyznała Kam, głęboko wzdychając. - Ci, którzy się we mnie podkochują, zupełnie mnie nie interesują. A ja tracę głowę dla tych, którzy są już w stałych związkach albo myślą tylko o komputerze lub samochodach.

Nigdy by mi nie przyszło na myśl, że taka atrakcyjna dziewczyna jak Kim ma tego typu problemy.

Szczerze mówiąc, tak naprawdę nie byłam gruba. Złościło mnie tylko to, że musiałam wciskać się w spodnie o rozmiarze czterdzieści, kiedy na innych luźno wisiała już trzydziestka szóstka. Przynajmniej wzrost (metr siedemdziesiąt pięć) dawał mi czasami poczucie wyższości nad moim nauczycielem matematyki. On mierzył zaledwie metr sześćdziesiąt dziewięć. Z pryszczami, na szczęście, od jakiegoś czasu było lepiej. Pojawiały się teraz głównie tuż przed miesiączką. Najbardziej złościły mnie jednak moje jasne rzęsy. Może dlatego, że jeden z mych licznych kuzynów rozpowiadał, iż podczas urlopu w gospodarstwie agroturystycznym odkrył na łące stado krów, które miały dokładnie takie same rzęsy jak ja: długie i jasnoblond. No i narodził się nowy dowcip. Nadine o krowich oczach! Miałam ochotę udusić kochanego kuzynka!

Ach tak, było coś jeszcze, co mi przeszkadzało: blizna po operacji wyrostka robaczkowego. Wyglądała tak, jakby lekarzom przy cięciu obsunął się skalpel. Na szczęście nie była widoczna spod bikini - tylko, gdy byłam naga. Tak więc, poza Florianem, z którym się kochałam, żaden inny chłopak jej jeszcze nie widział.

Florian! Blizna zawsze będzie mi przypominać o tym, gdzie się poznaliśmy: w szpitalu. Kiedy leżałam na stole operacyjnym i lekarze cięli moją ślepą kiszkę, jego właśnie przewieźli z ostrego dyżuru na normalną salę. Najgorsze miał już za sobą. Niewiele brakowało, a jego wypadek na motorowerze mógł zakończyć się tragicznie.

Nadal czułam ukłucie w sercu na samą myśl o tym. Jak ja kochałam Floriana! A jak często się ze sobą kłóciliśmy! Czasami było nam razem tak dobrze. A już na drugi dzień skakaliśmy sobie do oczu. Raz niebo, raz piekło - i tak ciągle. Florian potrafił być taki delikatny i czuły, a potem miał fazę, kiedy stawał się arogancki i nie do zniesienia. Spędzałam całe dnie tylko z nim. A później zaczynałam tęsknić za koleżankami, za głośną muzyką i zabawą. Florian nienawidził tańczyć. Kiedy mimo to czasami udało mi się go zaciągnąć na imprezę, potrafił cały wieczór nie odezwać się ani jednym słowem. Potem robiliśmy sobie nawzajem wyrzuty. Bardzo się od siebie różniliśmy.

Ja - typowa dusza towarzystwa, a Florian to po trosze odludek i dziwak, co zawsze było powodem konfliktów.

Może nie bez znaczenia jest tu fakt, że jego ojciec jest z zawodu egiptologiem. Dlatego rodzina wiele czasu spędzała za granicą, a Florian ciągle zmieniał szkoły. Nawet czas ich pobytu w Niemczech był z góry ograniczony. Jego tato przez kilka semestrów wykładał gościnnie na tutejszym uniwersytecie. Od pół roku znów całą rodziną przebywali w Egipcie, a Florian zamieszkał w internacie w Kairze. Zerwaliśmy ze sobą na długo przed jego wyjazdem. Po prostu nie układało się między nami, za często się kłóciliśmy. Zdecydowaliśmy, że pozostaniemy jedynie dobrymi przyjaciółmi. Jednak nie tak łatwo wrócić do przyjaźni, kiedy zasmakowało się miłości. Bardzo cierpiałam tuż po naszym rozstaniu. Florian pewnie też to przeżywał na swój sposób. Rzadko zwierzał się ze swych uczuć. O to też zawsze się kłóciliśmy.

Od kiedy dzieliły nas tysiące kilometrów, owo ukłucie w sercu odczuwałam coraz rzadziej, choć czasem jeszcze dawało o sobie znać. Tak jak teraz. Odgoniłam od siebie myśl o Florianie. Nie wolno rozdrapywać starych ran.

-  Fantastyczna pogoda - odezwała się Kim, przerywając moje rozmyślania. Mrugnęła do mnie. - Robisz coś dziś wieczorem? W kinie leci fajny film.

-  Nie wiem - skrzywiłam się. - Byłam tam wczoraj. Z Markiem.

Kolejna rana.

-  I co, jest coś wart? - chciała wiedzieć koleżanka.

-  Masz na myśli Marka czy film?

Kim odrzuciła do tyłu głowę i parsknęła gromkim śmiechem. Super jej to wychodziło, jej śmiech był naprawdę zaraźliwy. Gdybym była chłopakiem, od razu bym się zakochała w Kim, już chociażby z tego jednego powodu. Przyłączyłam się do niej.

-  Marek mnie nie interesuje - odezwała się po chwili, ocierając z twarzy łzy, które napłynęły jej podczas zanoszenia się śmiechem. - Przynajmniej na razie nie.

Cały czas czkała.

-  Ależ proszę bardzo, możesz go sobie wziąć. Podaruję ci go.

-  Nie jest w moim typie. - Kim spojrzała na mnie, poważniejąc w jednej chwili. - Może powinnaś dać mu jeszcze jedną szansę?

Niezdecydowana, wzruszyłam ramionami. - Może. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. W tej chwili byłam po prostu zbyt rozgoryczona.

-  Kiedy kocham, zbyt łatwo daję się wykorzystywać - przyznała głucho koleżanka.

-  To źle. Ciągle ktoś cię będzie spychał na drugi plan.

-  Wiem - odparła Kim, spoglądając na czubki swoich butów. - Ale to tak głęboko we mnie siedzi. To kwestia wychowania. Zawsze myślę tylko o tym, by sprawić przyjemność chłopakowi.

-  Kosztem siebie? - spytałam powątpiewająco. - Nawet o tym nie myśl! Nie zgadzaj się więcej na to!

-  Ach, Nadine. - Kim znów się zaśmiała i pokręciła głową.

-  Akurat w tym momencie to i tak nie jest palący problem. No i co, podobał ci się film?

-  Głupoty. Najlepsze w nim było to, że skończył się po osiemdziesięciu siedmiu minutach.

Akcja była dość zagmatwana. Gdzieś tak w połowie seansu straciłam wątek. Pewnie dlatego, że za bardzo skoncentrowałam się na Marku. Nasze ramiona były blisko siebie, jednak nie dotykały się. Powietrze wokół nas zdawało się iskrzyć. Chętnie bym się dowiedziała, jakie procesy chemiczne wtedy zaszły. Niestety, tego nie ma w programie nauczania.

Między nami wyczuwało się pewien rodzaj napięcia, jak przed burzą. Ledwo mogłam to znieść. A Marek nie zrobił nic, by zakończyć ten stan oczekiwania! W którejś chwili zdobyłam się na odwagę i położyłam rękę na jego dłoni. Cała drgałam z emocji. Chyba podobnie czuje się człowiek, kiedy dotknie kabla elektrycznego.

Z reszty filmu niewiele zapamiętałam, ale nie żałuję tego. To, że Marek w końcu objął mnie i przyciągnął do siebie, było dla mnie o wiele ważniejsze. A teraz taka porażka! Nie mogę go zrozumieć. Czy cała sprawa była dla niego jasna, zanim między nami zaczęło się coś na serio? Czy, podobnie jak Kim, zakochiwałam się w niewłaściwych chłopakach?

-  Wpadniesz do mnie jeszcze na chwilę? - zaproponowałam jej, kiedy dojechałyśmy do skrzyżowania, na którym rozchodziły się nasze drogi.

Kim pokręciła przecząco głową. - Chętnie, ale innym razem. Muszę pouczyć się jeszcze słówek do klasówki. Trzymaj za mnie kciuki jutro o dziesiątej.

-  Jasne - obiecałam. Kim chodziła do równoległej klasy, do XI c.

-  Cześć, Nadine! - Wskoczyła na rower, odwróciła się jeszcze do mnie i pomachała na pożegnanie. - I nie złość się już na Marka!

2

Wstawiłam rower do garażu. Był pusty. Widocznie mama znów została po godzinach w banku. Tato zawsze wracał z pracy później od niej. Zaczęłam szukać klucza w torbie. Nasze mieszkanie na drugim piętrze było jasne i przestronne, a z balkonu rozpościerał się „zachwycający” wprost widok na długi ciąg garaży i na śmietnik. Rodzice często marzyli na głos o domku otoczonym zielenią.

Najpierw poszłam do kuchni, żeby sprawdzić, co jest w lodówce. Po treningu zawsze chciało mi się strasznie pić. Znalazłam tylko wodę mineralną i napoczęty napój witaminowy, za którym od kilku tygodni przepadała mama. Zdecydowałam się na wodę i, nie po raz pierwszy zresztą, nie zadałam sobie trudu, by użyć szklanki. Potem zdjęłam adidasy i stwierdziłam ze złością, że od prawego odchodzi podeszwa. Znowu trzeba płacić za nowe. Skrzywiłam się na tę myśl. No, proszę. Wszystko pasuje jak ulał. Zniszczony but, zniszczona miłość!

Kiedy jednak mój wzrok padł na tablicę korkową, serce zabiło mi mocniej. Wisiał na niej list do mnie, z dużym, kolorowym egipskim znaczkiem!

Florian napisał!

Przez jedną bezsensowną chwilę byłam przekonana, że Florian wraca z Egiptu i w liście prosi mnie, żebyśmy dali sobie jeszcze jedną szansę.

Zrobiło mi się gorąco. Potem pokręciłam z dezaprobatą głową. Ależ ja jestem głupia! Przecież to nie miało żadnego sensu. Nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że znowu darlibyśmy ze sobą koty. Za bardzo się od siebie różniliśmy. Jak ogień i woda.

Śmieszne, jak z perspektywy czasu idealizuje się pewne sprawy. Ale w końcu Florian był moją pierwszą wielką miłością, a to coś szczególnego.

O rany! Mam siedemnaście czy siedemdziesiąt lat? Zrobiłam się sentymentalna!

Jak zawsze, ucieszył mnie fakt, że się w końcu odezwał.

Minęła wieczność od chwili, gdy po raz ostatni miałam jakieś wieści od Floriana. Na początku listy przychodziły dość regularnie. Pisał w nich, jak wspaniale jest w Egipcie, co nowego odkrył jego tato, jak mu się żyje w internacie i tak dalej. Można powiedzieć: tło kulturowo - historyczne, mniej osobistych wrażeń. Ale taki właśnie był Florian. A potem długo, długo nic, żadnej wiadomości. Napisałam do niego jeszcze dwukrotnie, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Ostatnim razem - na święta Bożego Narodzenia. Wysłałam kartkę z życzeniami: żeby z jednej strony nie pomyślał sobie, że latam za nim, a z drugiej, by dać mu do zrozumienia, że nie zapomniałam jeszcze o naszej przyjaźni - w przeciwieństwie do niego! Teraz był początek marca.

Kiedy rozrywałam kopertę, poczułam dziwny skurcz w żołądku. Może było to swoiste ostrzeżenie...

Zaintrygował mnie jego chwiejny charakter pisma. A zwykle stawiał bardzo równomierne literki. Pozazdroszczenia godny styl, którego ja nigdy nie osiągnęłam, nawet kiedy się piekielnie starałam. Nagłówek także mnie zadziwił. Zawsze pisał przecież: „Cześć, Nadine!” albo „Hej, Nadine!” Tym razem rozpoczął rzeczywiście bardzo oficjalnie.

Droga Nadine!

Przepraszam! Powinienem byt napisać wcześniej. Jednak nie potrafiłem! Nie chciałem! Ukrywałem się!

E, no - pomyślałam. - Znów jest w niebezpiecznym nastroju”. Już raz widziałam go w takim mrocznym stanie ducha. Naprawdę się wtedy przeraziłam. Po kłótni z ojcem Florian był przez dwa tygodnie bardzo przygnębiony. Odgrodził się od świata i nie dopuszczał do siebie nikogo, nawet mnie. Nie można było z nim normalnie porozmawiać. Wszystkie moje próby rozweselenia go spełzły na niczym. W końcu pogodził się z ojcem i od tego momentu sytuacja się poprawiła. Nigdy nie udało mi się dowiedzieć, o co obaj tak bardzo się pokłócili. Kiedy tylko delikatnie poruszałam ten temat, Florian robił się uparty jak osioł i nie chciał mi nic zdradzić. Można było oszaleć!

Nadine, nie wiem, jak mam Ci to przekazać. Już tyle razy zaczynałem pisać do Ciebie i za każdym razem odkładałem długopis. Już tyle razy wybierałem Twój numer, a potem odkładałem słuchawkę, bo zabrakło mi odwagi. Jednak dłużej nie mogę zwlekać. Musisz wiedzieć.

Przypominasz sobie mój wypadek na motorowerze? Pewnie wtedy to się stało.

Wszyscy uważali za cud to, że w ogóle przeżyłem. Jednak lekarze, którzy uratowali mi wówczas życie, ponoszą winę za moje obecne nieszczęście. Podarowali mi tylko trochę więcej czasu. Czasami jednak myślę, że może byłoby lepiej, gdybym wtedy umarł.

To brzmiało rzeczywiście dramatycznie. Całkiem nie w stylu Floriana. On zawsze myślał raczej racjonalnie, nie miał skłonności do teatralizowania.

Czytałam dalej.

Najpierw myślałem, że zwyczajnie źle znoszę tutejszy klimat. W końcu wziąłem pod uwagę wszystko możliwe, przewlekłą grypę żołądkową, a nawet raka. Ale nic z tych rzeczy: Nadine, mam AIDS!

Pewnie przetoczono mi wtedy zainfekowaną krew. Nie ma innego wytłumaczenia. Jesteś jedyną dziewczyną, z którą od tamtej pory spałem...

A mężczyznami w ogóle nie interesuję się w ten sposób. Nie dostaje się AIDS ot tak sobie, HIV przenosi się w określony sposób. Dlatego piszę do Ciebie.

Nie mogę pojąć, że mam AIDS. Nadine, boję się, że mogłem Cię zakazić. Wtedy nosiłem w sobie już tego przeklętego wirusa, choć tego nie wiedziałem. Nigdy nie używaliśmy kondomów, kiedy spaliśmy ze sobą, a pigułka chroni tylko przed ciążą, a nie przed wirusem!

Ach, Nadine! Nawet jeśli tak często kłóciliśmy się - zwłaszcza pod koniec naszego związku - było nam dobrze ze sobą.

To niemożliwe, żebyś przeze mnie miała tak cierpieć! A może Cię jednak nie zaraziłem. Mam nadzieję, że nie. Proszę, zrób sobie test, Nadine. I napisz zaraz do mnie!

Florian

Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę. Myślę, że na początku nie dotarł do mnie sens tego, co przeczytałam.

Jak Florian wpadł na to, że ma AIDS?

Oczywiście pamiętałam jeszcze o skandalu, o którym jakiś czas temu huczało w prasie: pacjentom zaaplikowano krew zakażoną wirusem HIV Różne firmy niedbale przeprowadziły niezbędne testy. Rzekomo kilku pacjentów zostało wtedy zainfekowanych wirusem HIV podczas operacji. Pamiętam, że oburzył mnie wtedy brak skrupułów ludzi odpowiedzialnych za tę tragedię.

Trzeba jednak przyznać, że w prasie ukazały się jednocześnie ostrzeżenia przed wywoływaniem niepotrzebnej paniki. Większość zapasów krwi była w porządku. „Dlaczego akurat Florian miałby dostać zakażoną? - myślałam. - Prawdopodobieństwo takiego ryzyka było naprawdę minimalne!”

Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej nabierałam pewności, że Florian wmówił sobie chorobę. Pewnie rzeczywiście złapał jakąś niegroźną infekcję wirusową albo po prostu czuł się czasami kiepsko. Zdaje się, że w internacie i bez tego niezbyt mu się podobało. Może znów pokłócił się z ojcem. No i pewnie uciekł w chorobę - tak jak to robiła jego matka!

Teraz niemal czułam złość, że mnie wciągnął w swoje sprawy. Florian nigdy nie nauczył się, podobnie jak jego matka, radzić sobie z problemami. Nie potrafił o nich rozmawiać, nie potrafił sam się z nimi uporać, tylko zamykał się w sobie albo po prostu wynajdywał coraz to inne kłopoty. Przerabiałam to już.

Ale żeby zaraz sobie wmówić, że ma AIDS...?! Tym razem Przesadził. Chłopak powinien poszukać sobie dobrego psychiatry. Naprawdę by mu się przydał. Włożyłam list z powrotem do koperty i poszłam do swojego pokoju.

Musiałam przygotować jeszcze referat do szkoły.

3

Wieczorem zadzwonił Marek. Leżałam właśnie w wannie, zanurzona po szyję w pianie, kiedy mama zapukała do drzwi łazienki. - Nadine, telefon do ciebie.

Przeklęłam pod nosem, głównie dlatego, że nie mieliśmy aparatu bezprzewodowego.

-  Kto dzwoni?

-  ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin