Steve Cavanagh - Obrona.docx

(2552 KB) Pobierz
Obrona


Cover

Table of Contents

Karta tytułowa

Dedykacja

Cytat

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĄTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ SZESNASTY

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIERWSZY

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DRUGI

PODZIĘKOWANIA

Steve Cavanagh

Reklama

Zapowiedzi

Spis treści

Karta redakcyjna


271.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Bridie i Sama

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najpierw kara, potem werdykt

Królowa Kier

 

Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 Zrobisz dokładnie to, co ci powiem, albo wpakuję ci kulkę w kręgosłup.

W głosie mężczyzny wyczuwało się akcent z Europy Wschodniej. Nie dosłyszałem w nim drżenia ani śladu obawy. Brzmiał równo, miarowo. Nie jak groźba, ale jak stwierdzenie faktu, ostrzeżenie. Jeżeli nie zechcę współpracować, koniec ze mną.

Wyraźnie czułem lufę wciskającą się w plecy. W pierwszym instynktownym odruchu zamierzałem naprzeć mocno na lufę i szybko szarpnąć w lewo, aby kula mnie ominęła. Facet prawdopodobnie był praworęczny, co oznaczało, że ma skłonność do odsłaniania lewej flanki. Wykorzystując lukę, mogłem uderzyć go łokciem w twarz, a odwracając się, miałbym dość czasu, żeby zadać cios w przegub ręki i wytrącić mu broń, a potem wymierzyć ją w jego czoło. Ale tego, kto mógłby to wszystko zrobić, już nie było. Nie istniał. Dawno go pogrzebałem. Teraz zamiast niego był tu jakiś słaby, rozlazły mięczak. Jak zawsze, gdy stajesz się uczciwy i idziesz prostą drogą.

Z kranu do porcelanowej miski płynął strumień wody. Czułem drżenie palców, podnosząc mokre ręce w geście poddania.

 Nie musi pan tego robić, Flynn.

A więc zna moje nazwisko. Trzymając się umywalki, uniosłem głowę i spojrzałem w lustro. Nigdy przedtem nie widziałem tego faceta. Wysoki, szczupły, na szarym garniturze nosił brązowy płaszcz. Miał ogoloną głowę, twarz przecinała blizna biegnąca pionowo od lewego oka do szczęki. Przyciskając mocno lufę do mojego kręgosłupa, powiedział:

 Teraz wyjdziemy z łazienki. Włożysz płaszcz. Zapłacisz za śniadanie i wyjdziemy razem. Musimy porozmawiać. Jeżeli zrobisz to, co ci powiem, wszystko będzie dobrze i nic ci się nie stanie. Jeżeli nie – jesteś trupem.

Dobry kontakt wzrokowy. Żadnego zaczerwienienia twarzy ani szyi, żadnego mimowolnego ruchu, ani jednego zbędnego słowa. Natychmiast poznam cwaniaka albo kanciarza. Ale to nie był cwaniak, tylko zawodowy zabójca. Nie był pierwszym zabójcą, który mi groził, i pamiętałem, że ostatnim razem przyjmowałem to spokojnie, myśli miałem jasne, nie panikowałem.

 Idziemy – rzucił.

Cofnął się o krok i uniósł broń, żebym widział ją w lustrze. Wyglądała na prawdziwą. Srebrny rewolwer z krótką lufą. Od pierwszej chwili wiedziałem, że groźba jest prawdziwa, lecz teraz przeniknął mnie dreszcz strachu. Poczułem ucisk w piersi, gdy serce zaczęło bić szybciej. Byłem zbyt długo wyłączony z gry. Musiałem jasno myśleć i nie panikować. Rewolwer zniknął w kieszeni płaszcza. Mężczyzna wskazał mi ręką drzwi. Koniec dyskusji.

 Okej – powiedziałem.

Dwa lata studiów prawniczych, dwa i pół roku na stanowisku asystenta sędziego i niemal dziewięć lat jako praktykujący obrońca, a teraz miałem do powiedzenia tylko „okej”. Wytarłem namydlone ręce o spodnie i przeczesałem palcami ciemnoblond włosy. Wyszedł za mną z łazienki i przeszliśmy przez pustą teraz restaurację do miejsca, gdzie powiesiłem płaszcz. Włożyłem go, rzuciłem pięć dolców za kawę i skierowałem się do drzwi wyjściowych. Człowiek z blizną szedł tuż za mną.

Knajpa Teda zawsze była moim ulubionym miejscem rozmyślań. Już nie pamiętam, ile w tych boksach obmyśliłem strategii procesowych, pokrywając stoliki notatkami z medycznych oględzin, fotografiami ran postrzałowych i poplamionymi kawą aktami spraw. W dawnych czasach nie jadałem śniadań codziennie w tym samym miejscu. To byłoby zbyt ryzykowne. Teraz w nowym życiu cieszyły mnie śniadania u Teda. Tu czułem się wyluzowany, nie oglądałem się ciągle za siebie przez ramię. A to źle. Gdybym tego ranka był czujny, pewnie bym dostrzegł, jak ten facet się do mnie zbliża.

Wychodząc z knajpy na ulicę w samym sercu miasta, czułem się, jakbym wstępował w bezpieczny świat. Chodniki wypełniali ludzie spieszący do pracy – i to dodawało mi otuchy; facet nie odważy się zastrzelić mnie w centrum Nowego Jorku, na Chambers Street, o ósmej rano, w obecności trzydziestu świadków.

Skręcając w lewo od wyjścia z knajpy, zatrzymałem się przed opuszczonym sklepem z artykułami żelaznymi. Zastanawiając się, czego ten człowiek ode mnie chce, czułem, jak moja twarz zaczyna się czerwienić pod wpływem listopadowego wiatru. Może przed laty miał jakąś sprawę, której już nie pamiętam? Mężczyzna z blizną podszedł do mnie. Teraz staliśmy przed zasłoniętym deskami oknem wystawowym starego sklepu. Stał bardzo blisko mnie, żeby nie mogli nas rozdzielić przechodnie. Na jego twarzy malował się uśmiech wyginający w łuk bliznę na policzku.

 Rozepnij płaszcz i zajrzyj pod niego, Flynn.

Przeszukując niezdarnie zesztywniałymi palcami kieszenie, nic nie znalazłem. Rozpiąłem płaszcz. Od razu zauważyłem niby rozdarcie, jakby jedwabną podszewkę oderwano wzdłuż ściegu. Ale nie było to rozdarcie. Po dłuższej chwili zorientowałem się, że pod płaszczem znajdowała się cienka, czarna kamizelka, jakby druga podszewka. Przedtem jej tam nie było. Ten facet musiał wsunąć ją pod płaszcz, gdy byłem w łazience. Przesunąłem palcami po plecach i wyczułem rzep zamykający kieszeń schodzącą w dół do talii. Rozdarłem rzep i wsunąłem rękę do śr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin