FRANCINE RIVERS-GŁOS W WIETRZE.rtf

(3169 KB) Pobierz
FRANCINE RIVERS

FRANCINE RIVERS

 

 

 

os w wietrze

Cz.I trylogii

Znamię lwa


Rozdział I

Jerozolima

 

Milczące miasto smażo się w palącym słcu, gnijąc tak samo, jak tysiące ciał leżących tam, gdzie padły podczas walk ulicznych. Przygnębiający gorący wiatr wiał od południowego wschodu, niosąc z sobą smród zgnilizny i rozkładu. A poza murami miasta sama śmierć w osobie Tytusa, syna Wespazjana, czekała wraz z sześćdziesięcioma tysiącami legionistów, którym spieszno było spustoszyć miasto Boga.

Zanim jeszcze Rzymianie przebyli Dolinę Cierni i rozbili obozy na Górze Oliwnej, bojówki, które wkroczyły w obręb murów jerozolimskich, poczyniły przygotowania do dzieła zniszczenia.

Żydowscy rabusie, którzy uciekli teraz jak szczury przed rzymskimi legionistami, runęli niedawno na Jerozolimę i wtargnąwszy do świątyni, wymordowali co znaczniejszych obywateli. Rzucając losy o kapłanów, obrócili dom modlitwy w plac targowy tyranii.

Zaraz po rabusiach napłynęli powstańcy i zeloci. Pod kierunkiem rywalizujących między sobą przywódców - Jana, Szymona i Eleazara - bojówki szalały w murach miasta. Upojeni władzą i nadęci pychą cięli Jerozolimę na krwawe plastry.

Łamiąc szabat i prawa Boga, Eleazar rzucił się do szturmu na twierdzę Antonię i wymordował broniących się w niej rzymskich żnierzy. Zeloci miotali się jak opętani, mordując następne tysiące tych, którzy próbowali przywrócić porządek w oszalałym mieście. Ustanowiono bezprawne trybunały i drwiono z prawa ludzkiego i Boskiego, zabijając setki niewinnych mężczyzn i kobiet. W tym chaosie spalono spichrze wypełnione zbożem. Wkrótce pojawił się głód.

Sprawiedliwi Żydzi modlili się żarliwie i z rozpaczą w sercu, by Rzym znów wystąpił przeciwko wielkiemu miastu. Wierzyli bowiem, że wtedy, dopiero wtedy wszystkie przebywające w Jerozolimie bojówki zjednoczą się w jednej sprawie: w walce z Rzymem o wolność.

I Rzym przybył z niesionymi wysoko znienawidzonymi insygniami i wojennym okrzykiem, który ponió się przez całą Judeę. Wzięli Gadarę, Jotopatę, Beer-Szebę, Jerycho, Cezareę. Potężne legiony maszerowały śladami pobożnych pielgrzymów, którzy ze wszystkich zakątków świata, gdzie osiedlili się Żydzi, zdążali tu, by uczcić i obchodzić uroczyście święty Dzień Niekwaszonego Chleba, Paschę. Dziesiątki tysięcy niewinnych ludzi napłynęły do miasta i znalazły się w samym środku wojny domowej. Zeloci zamknęli bramy, więc przybysze znaleźli się w pułapce. Kiedy zjawił się Rzym, łoskot zniszczenia nió się już przez Dolinę Cedronu, odbijając się echem o mury Jerozolimy. Tytus przystąpił do oblężenia starego, świętego miasta, zdecydowany raz na zawsze skończyć z żydowskim buntem.

zef, żydowski dowódca zdobytej Jotopaty, wzięty przez Rzymian do niewoli, płakał i wykrzykiwał z pierwszego muru zdobytego przez legionistów. Za przyzwoleniem Tytusa błagał swoich ziomków, by się skruszyli, ostrzegając, że Bóg jest przeciw nim, że rychło spełnią się proroctwa zapowiadające zniszczenie. Nieliczni, którzy posłuchali go i zdołali uciec zelotom, wpadali w ręce chciwych Syryjczyków - a ci rąbali ich na kawałki, poszukując złotych monet, mniemali bowiem, że nieszczęśnicy połknęli je przed ucieczką. Ci, którzy nie dbali o Józefa, narażali się na całąciekłość rzymskiej machiny wojennej. Tytus polecił ściąć wszystkie drzewa na przestrzeni wielu mil i zbudować urządzenia oblężnicze, z których wyrzucano ku miastu włócznie, kamienie, a nawet jeńw.

Miasto wiło się w spazmach buntu - od placu targowego w Górnym Mieście po Akrę w Dolnym, wraz z oddzielają je Doliną Handlarzy Serem.

W wielkiej świątyni Boga przywódca powstańw, Jan, topił dla siebie święte złote naczynia. Sprawiedliwi opłakiwali Jeruzalem, oblubienicę krów, matkę proroków, dom pastuszego króla Dawida. Rozdarta na strzępy przez własny naród, leża wypatroszona i bezsilna, czekając na śmiertelny cios z ręki znienawidzonych pogańskich przybyszów.

Anarchia zburzyła Syjon i oto - Rzym stanął w pogotowiu, by niszczyć anarchię... zawsze... wszędzie...

Hadassa trzymała matkę w objęciach i łzy płynęły jej z oczu, kiedy odgarniała czarne włosy z wychudzonej, bladej twarzy swej rodzicielki. Matka była niegdyś piękną kobietą. Hadassa pamiętała, że lubiła patrzeć, jak matka sczesywała włosy w dół, aż spływały lśniącymi falami na jej kark. Ojciec nazywał te włosy jej diademem chwały. Teraz były matowe i szorstkie. Rumiane niegdyś policzki pobladły i zapadły się. Brzuch miała wzdęty od marnego pożywienia, a kości nóg i ramion rysowały się wyraźnie pod szarą wierzchnią suknią.

Hadassa uniosła dł matki i pocałowała czule. Ta dł była jak kościste szpony, wiotkie i zimne. "Mamo?" Żadnej odpowiedzi. Hadassa spojrzała na drugą stronę izby, gdzie jej młodsza siostra, Lea, leża w kącie na brudnym sienniku. Na szczęście spała i dzięki temu mogła zapomnieć o męce powolnego konania z głodu.

Hadassa znowu pogładziła głowę matki. Cisza okrywała ją niby gorący całun; ból pustego brzucha był prawie nie do wytrzymania. Nie dalej jak wczoraj przelewała pełne goryczy łzy, kiedy matka dziękowała Bogu za posiłek, który Markowi udało się dla nich znaleźć: skó z tarczy poległego rzymskiego żnierza.

Jak dawno temu oni wszyscy rozstali się z życiem?

Pogrążona w swym niemym przygnębieniu słyszała jednak, jak ojciec zwraca się do niej swoim pewnym, ale łagodnym głosem:

- Człowiek nie uniknie przeznaczenia, nawet kiedy ma je przed swymi oczami.

Hadassa powtarzała sobie te słowa ledwie parę tygodni temu - choć teraz wydawało się, że minęła wieczność. Ojciec modlił się cały ranek, a ona tak się bała! Wiedziała, co ojciec zrobi, co robił zawsze przedtem. Wyjdzie, by przed niewierzącymi nauczać o Mesjaszu, Jezusie z Nazaretu.

- Dlaczego musisz wychodzić i przemawiać do jakichś ludzi? Ostatnio omal cię nie zabili.

- Do jakichś ludzi, Hadasso? Są naszymi ziomkami. Jestem z pokolenia Beniamina. - Czuła nadal na policzku delikatne dotknięcie jego dłoni. - Musimy wykorzystywać każ sposobność, by głosić prawdę i pokój. A zwłaszcza teraz. Dla wielu tak mało czasu pozostało.

Przywarła do niego.

- Proszę, ojcze, nie odchodź, wiesz przecież, co się stanie. Co zrobimy bez ciebie? Nie potrafisz przynieść pokoju. Tu nie ma miejsca na pokój!

- Nie mówię o pokoju świata, Hadasso, ale o pokoju Bożym. Wiesz przecież. - Przytulił mocniej. - Sza, córeczko. Już nie płacz.

Nie mogła go puścić. Wiedziała, że nie zechcąuchać, nie zechcą tego, co ma im do powiedzenia. Ludzie Szymona rozerwą go na strzępy, i to na oczach tłumu, by pokazać, jaki los czeka tych, którzy domagają się pokoju. Inni już tak skończyli.

- Muszę iść. - Jego ręce były stanowcze, ale oczy łagodne, kiedy unosił jej podbródek. - Cokolwiek się zdarzy, Pan zawsze będzie z wami. - Całował i tulił, a później odsunął od siebie, by uścisnąć i pocałować pozostałą dwójkę dzieci. - Marku, masz tu zostać z matką i siostrami.

Hadassa uczepiła się matki i potrząsała nią, błagając:

- Nie pozwolisz mu! Nie dzisiaj!

- Cicho, Hadasso. Komu słysz, wykrzykując tak przeciwko swemu ojcu?

Matka skarciła ją łagodnym głosem, ale i tak zabolało. Wiele razy powtarzała przedtem, że kto nie sły Panu, sły, choćby nieświadomie, złu. Wstrzymując łzy, Hadassa posłuchała matki i nie odezwała się już ani słowem.

Rebeka poła dł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin