Kobiety na plazy - Tove Alsterdal.pdf

(1340 KB) Pobierz
TOVE ALSTERDAL
KOBIETY
NA
PLAŻY
Tytuł oryginału:
Kvinnorna på stranden
Projekt okładki:
Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja:
Jadwiga Piller
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej:
Robert Fritzkowski
Korekta:
Elżbieta Jaroszuk, Elżbieta Steglińska
Copyright © Tove Alsterdal 2009
by Agreement with Grand Agency, Sweden,
and ANAW, Poland 2013
Zdjęcie na okładce © Jose AS Reyes/Shutterstock
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014
© for the Polish translation by Beata Walczak-Larsson
ISBN 978-83-7758-732-4
Wydawnictwo Akurat
Warszawa 2014
Wydanie I
TARIFA
PONIEDZIAŁEK, 22 WRZEŚNIA
03:34
Statek się przechylił i przed jej oczyma ukazał się inny widok. Od
jakiegoś czasu widziała jedynie chmury oraz maszty łodzi, a teraz za szybą
wyrosło miasto. Wszystkie okna były ciemne. Wiedziała, że nie powinna
zwlekać, wkrótce nadejdzie poranek.
Wstając, poczuła przejmujący ból w lewej nodze. Świat się zakołysał, a
może to tylko łódź zachybotała się na falach?
„O godzinie trzeciej, czwartej”, powiedział mężczyzna, zanim odszedł.
Wciśnięta w kąt, siedziała tak cicho, jak to było możliwe.
A las tres, cuatro,
powiedział.
Esta noche
i w końcu zrozumiała, kiedy uniósł trzy palce, cztery
palce, skierował je ku słońcu i pokazał, jak zachodzi. Ciemność. Noc.
Uciekać.
Nie umiała powiedzieć, że straciła zegarek i poczucie czasu, że właśnie
takie rzeczy zdarzają się człowiekowi, gdy przygotowany na śmierć zanurza
się w czarną otchłań, w której czas przestaje istnieć.
Mężczyzna zostawił w kajucie zrolowany dywan. Kobieta nie mogła
pojąć dlaczego. Czerwony, utkany w misterne wzory, mógłby zdobić
posadzkę pięknego pokoju. Skoro takie dywany mają w łodziach, myślała,
kiedy – rozłożywszy go – zwinęła się w kłębek, to jak wyglądają ich domy?
Później dźwięki umilkły. Szczęk żelaza uderzającego o asfalt, głosy
mężczyzn, samochody, które ruszały i odjeżdżały. Jasnoróżowe o zachodzie
słońca chmury bladły coraz bardziej. W końcu wszystkie barwy znikły, a
niebo zrobiło się czarne i ciężkie. Żadnego księżyca, żadnych gwiazd,
żadnego punktu odniesienia. I tylko przekonanie, niczym cicha modlitwa, że
świat się nie zmienił.
Powoli nacisnęła klamkę blaszanych drzwi. Uderzył ją zapach morza i
benzyny. Szybko przestąpiła wysoki próg, zamknęła za sobą drzwi i
przywarła do pokładu.
Ciemność, na którą czekała, nie nadeszła. Port był skąpany w żółtym
świetle reflektorów wyższych niż wieże kościoła. Kobieta kucnęła i
nasłuchiwała. Trzeszczenie cumy. Zgrzyt łańcucha, woda lekko uderzająca o
nabrzeże i wiatr; to tylko odgłosy nocy, nic więcej.
Chwyciła linę cumowniczą i powoli przyciągnęła się do kei. Statek
odpowiedział głuchym uderzeniem.
Poczuła pod dłońmi porowatą powierzchnię kamienia. Stały ląd.
Odepchnęła się zdrową nogą i wciągnęła na umocniony brzeg. Zrobiwszy
obrót, po chwili leżała na brzuchu, pod osłoną zrolowanej sieci rybackiej.
Kiedy spojrzała na nabrzeże, dostrzegła podobną sieć, nakrytą dywanem jak
kołdrą. A więc po to rybacy mają te dywany, pomyślała. Żeby chronić sieci
przed deszczem, wiatrem i zwierzętami, które zwęszyły rybie resztki.
Upłynęło kilka sekund, może minut. Wszystko trwało w bezruchu, oprócz
wiatru i pulsującego światła latarni morskiej.
Kobieta wzięła głęboki oddech i pochylona, ruszyła biegiem wzdłuż
portowego magazynu, tak szybko jak tylko pozwalała jej boląca noga.
Mężczyzna narysował palcem na podłodze drogę z portu: najpierw wzdłuż
muru, potem brzegiem morza i w końcu gdzieś przez miasto. Dworzec
autobusowy. Stamtąd mogła pojechać do Kadyksu, Algeciras albo Malagi.
Kadyks był jedynym miastem, które znała ze słyszenia.
Potknęła się o kilka rur i usłyszała ostry dźwięk, obijający się o kamienne
ściany. Błyskawicznie przylgnęła do kontenera.
Pilnują, pomyślała, rozglądając się wokół. Próbują uśpić moją czujność
ciszą i spokojem. A zresztą wcale nie jest cicho. Słyszę fale uderzające o
brzeg za murem, słyszę wiatr poruszający blachą, która właśnie szczęknęła
gdzieś w pobliżu, ale nie słyszę niczyich kroków i nikt nie może usłyszeć
moich.
Spojrzała na swoje bose stopy. Buty utonęły w morzu, podobnie jak
spódnica i bluzka. Teraz miała na sobie zieloną kurtkę, którą była przykryta,
gdy obudziła się na pokładzie kutra. Biodra przewiązała znalezionym w
kajucie ręcznikiem.
Naciągnęła mocniej kaptur na głowę, ostrożnie pokonała stos żelaznych
prętów, przebiegła ostatni odcinek na ugiętych nogach i osunęła się na stertę
pustych plastikowych butelek.
Tutaj port się kończył. Była w potrzasku. Z jednej strony miała wysoki
mur, przed sobą ogrodzenie z kamiennych dwumetrowych słupów, a potem
portowy magazyn. Przez szpary widziała kawałek ulicy, w popękanym
asfalcie tu i ówdzie rosły polne kwiaty. W oddali, na tle nieba wznosił się
potężny zamek, niczym szkielet z kamienia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin