Ahern Jerry - Krucjata 10 Przebudzenie.rtf

(904 KB) Pobierz

JERRY AHERN

 

 

 

KRUCJATA 10: PRZEBUDZENIE

 

(Przełożył: Ryszard Boros)

 

 

Dla moich czytelników wyrazy podziękowania

 

ROZDZIAŁ I

 

To był tylko sen. Jeden z wielu. Szczęście i koszmar, marzenia senne i podświadome poczucie rzeczywistości następowały po sobie i splatały się jak w kalejdoskopie.

Śnionym wydarzeniom towarzyszyła świadomość, że akcja, w której uczestniczył, była tylko snem. Bawiła go dwuwymiarowość snu: był jednocześnie bohaterem i obserwatorem wydarzeń. Kierował marzeniami. Jeśli we śnie stawał przed przeszkodą, której nie mógł pokonać, przerywał sen i zaczynał go znowu. Nigdy po raz drugi nie dał się zaskoczyć swojej wyobraźni.

Tak było i tym razem. Mimo starań wpadł jednak na ogrodzenie pod napięciem - takie samo, jakie rozciągało się dookoła bazy Womb. Przez jego ciało przepływał prąd. Śmieszyło go, że wysokie napięcie nie wyrządzało mu żadnej krzywdy. Doszedł do przekonania, że nie można wyśnić swojej śmierci. Porażenie prądem sprawiało mu nawet przyjemność. Miotały nim drgawki, ale odczuwał to jako przypływ siły. Półświadomie, nadal pogrążony we śnie, zastanawiał się, czemu tak jest.

Dosyć tego!” - powiedział sobie i otworzył oczy. Rourke na chwilę wstrzymał oddech. To już nie był sen. Wreszcie się przebudził.

Nie był w stanie się podnieść. Jego ciało drżało, jakby porażone prądem. Światło kłuło go w oczy. Nic dziwnego, przecież prawie pięć wieków nie korzystał z dobrodziejstwa wzroku. Czuł miarowy rytm swego oddechu. Nie mógł spać dłużej. Powoli odzyskiwał czucie. To było jak orgazm, ale przeżywany każdą częścią ciała.

Rourke usiadł w pościeli. Wieko kapsuły narkotycznej podniosło się zgodnie z kierunkiem ruchu jego tułowia. Zaczął gimnastykować szyję. Odwrócił głowę w bok i spojrzał na pięć kapsuł narkotycznych ustawionych równolegle do jego własnej. Wszystkie były zamknięte. Aparatura działała prawidłowo. Sarah, Michael, Annie, Paul oraz Natalia żyli. Zatrzymał wzrok na Natalii. We śnie jej twarz była piękna, spowita w niebieskawe obłoki gazu narkotycznego. John pragnął, aby dziewczyna w tej chwili spojrzała na niego. Odwrócił głowę w drugą stronę. Zerknął na rolexa. Wyciągnął rękę po zegarek. Wskazówka sekundnika ruszyła. Musiał ustawić właściwy czas: godzinę i dokładną datę. Przezwyciężając odrętwienie, pomógł sobie drugą ręką i umieścił zegarek na przegubie. Zapiął bransoletę.

Odruchowo sięgnął po bliźniacze detoniki kaliber 45. Teraz wszystko sobie przypomniał. Rosjanie strzelali do niego z helikoptera. Podczas wymiany ognia zabił Rożdiestwieńskiego, ale karabin maszynowy sowieckiego agenta wystrzelił samoczynnie. Pocisk trafił w bak i helikopter stanął w płomieniach. Rourke uciekł przed eksplozją, skacząc do podziemnego tunelu. Zdawało mu się, że w prawym ramieniu, gdzie utkwił mu odłamek skały, czuje jeszcze ból. Wtedy oczyścił ranę, zabandażował ją, a potem nie myślał już o tym. Był zajęty zabezpieczeniem Schronu. Po wszystkim, kiedy wiedział, że wszelkie życie na zewnątrz wygasa, ułożył się w swojej kapsule. Opatrunek zdjął dopiero przed zaaplikowaniem sobie narkozy. Spojrzał teraz na podłogę. Strzykawka leżała tam, gdzie ją wtedy zostawił. Obejrzał ramię. Nie było śladu po odłamku, nawet blizny.

Ważył pistolet w dłoni. Przypomniał sobie, jak przeczyścił go i nasmarował. Przyjrzał mu się z bliska. Pistolet nie był nabity, pachniał jeszcze smarem.

John miał na sobie tylko dżinsy. Chwilę poruszał powoli nogami, by mięśnie zaczęły pracować. Wreszcie uniósł obie nogi nad krawędzią kapsuły. Na podłodze leżała para gumowych sandałów. Nie widział ich, ale pamiętał dokładnie, gdzie je zostawił. Wsunął stopy w sandały. Powoli, bardzo powoli, zaczął przenosić ciężar swego ciała na nogi. Wstał. Wyprostował się i oparł o wieko kapsuły dla utrzymania równowagi. Po chwili zrobił pierwszy krok. Detoniki wystawały z przednich kieszeni jego dżinsów. Pod ciężarem broni spodnie obsunęły się. Rourke zdał sobie sprawę, że schudł. Potrzebował wiec pasa.

Pamiętał, że w łazience wisiało lustro. Poszedł tam. Chciał czym prędzej doprowadzić się do porządku. Paliło go pragnienie.

W skupieniu, powoli, aby się nie przewrócić, pokonał trzy stopnie dzielące go od wyjścia. Wreszcie znalazł się w łazience i stanął naprzeciwko lustra.

Uruchomił pompę, za pomocą systemu rur, która zasilała Schron wodą. John odkręcił kurek. W kranie głośno zabulgotało powietrze. Po chwili popłynęła woda. Na początku była mętna. Sprężone powietrze przerywało co chwilę dopływ cieczy. Wkrótce popłynęła czysta woda.

Rourke przyglądał się sobie w lustrze. Spostrzegł, że miał dłuższe włosy. Potrafił sam je sobie przystrzyc. Nie potrzebował nikogo do pomocy. Jego zarost wyglądał na co najmniej dwutygodniowy. W przeszłości parokrotnie zdarzało mu się nosić taką brodę. Często zmuszały go do tego okoliczności wojenne. Oczy miał teraz wypoczęte. Nawet zmarszczki jakby się wygładziły.

Na małżowinie lewego ucha, gdzie trafił Rourke'a pocisk, nie było śladu po bliźnie. Potwierdziły się jego przypuszczenia; gaz narkotyczny posiadał właściwości lecznicze. Długi pobyt w kapsule podziałał jak kuracja odmładzająca. Rourke przeciągnął się z zadowoleniem.

Opuścił pokrywę sedesu i usiadł. Odpoczywał dłuższą chwilę, wpatrując się w strumień płynący z kranu.

Poddał analizie próbkę wody. Była tak samo czysta jak dawniej. Wiedział co robi, kiedy podłączał ujęcie do studni głębinowej. Pił łapczywie.

Potem przygotował sobie kleik jęczmienny i grzanki z suchego razowca. Popił to filiżanką czarnej kawy.

Zaledwie skończył posiłek, odczuł konieczność udania się do toalety. Cieszył się, że jego organizm funkcjonował prawidłowo. Był zdrowy.

Na terenie Schronu, poza obszarem mieszkalnym, wydzielone było jedno pomieszczenie do testowania broni. Rourke włożył na siebie podkoszulek i przewlekł pas przez szlufki spodni. Musiał zapiąć go o jedną dziurkę ciaśniej niż zwykle. Wziął ze sobą kilka pudełek naboi i poszedł na strzelnicę. Detoniki kolbami obijały mu biodra. W korytarzu dobiegł go jednostajny szum generatora prądu. Urządzenie działało bez zarzutu, mimo to Rourke zanotował sobie w pamięci, że w najbliższym czasie musi dokonać skrupulatnego przeglądu maszyny. Jeszcze ważniejsze było uzbrojenie. Ułożył w rzędzie cztery pudełka naboi Federal 185 gramów JHP kaliber 45 i wyciągnął po jednej sztuce z każdego. Przeczyścił dokładnie pistolety, usuwając nadmiar smaru z zamków. Nabił broń. Strzelnica wyposażona była w specjalne przyrządy pomiarowe. John stanął na wprost tarczy i oddał cztery strzały. Wskaźniki wykazały, że siła ognia i prędkość pocisków były prawidłowe. Rourke potrafił dobrać właściwą amunicję do każdego rodzaju broni. Nabił oba detoniki i schował je do kabury. Naładował jeszcze kilka magazynków i włożył je do skórzanej ładownicy marki Milt Sparks, którą przyczepił do pasa spodni. Potem przewiesił sobie na krzyż przez pierś podwójny pas z nabojami typu Alessi. Na pasie zawieszone były kabury z detonikami. Przywykł do ich ciężaru i lubił go. W skład jego rynsztunku bojowego wchodził także szturmowy nóż o czarnym ostrzu. Gdy wkładał go do bocznej kieszeni spodni, mimo woli, ręką wyczuł wystającą kość miednicy. Wyraźnie stracił na wadze. Zaczął rozglądać się za butami wojskowymi. Wrócił do części mieszkalnej. Miał ochotę na kąpiel, ale odłożył tę przyjemność na później. Wciągnął na nogi wełniane podkolanówki i włożył buty. Kiedy je sznurował, stwierdził, że jego palce są tak zwinne, jak dawniej.

Odszukał skórzaną kurtkę. Przed ułożeniem się do snu, natarł ją tłuszczem. Teraz włożył kurtkę i sięgnął do kieszeni po rękawiczki. Zachowały miękkość i elastyczność tak samo jak kurtka.

Miał ochotę zapalić cygaro, ale to nie była odpowiednia chwila. Zabrał ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Zrobił to na wszelki wypadek, bo nie wiedział, czy na zewnątrz był dzień, czy noc.

Sprawdził stan baterii zasilających licznik Geigera. Okazały się sprawne. Skierował licznik na fosforyzującą tarczę rolexa, ale wskaźnik niczego nie zarejestrował. Spodziewał się, że zastanie właz szczelnie zamknięty i zaplombowany. Teraz piął się po schodach. Mięśnie, zwiotczałe na skutek długiego bezruchu, bolały go. Kiedy dotarł do pierwszych drzwi, czuł się już zmęczony. Był przecież na nogach od pięciu godzin. Dalej nie było oświetlenia. Przyczepił do kurtki kieszonkową latarkę i poszedł dalej. Światło kołysało się zgodnie z rytmem jego kroków. Po chwili zatrzymało się na pokrywie włazu. Plomby znajdowały się na swoim miejscu. John, otwierając pokrywę włazu, uświadomił sobie denerwującą niepewność, co zastanie na zewnątrz. Zimny powiew wiatru wtargnął do korytarza. Powietrze było nieco rozrzedzone, ale Rourke mógł oddychać. Skierował licznik Geigera na tarczę zegarka. Tym razem przyrząd zarejestrował promieniowanie, lecz poziom radioaktywności był niski, nie było zagrożenia dla życia.

Mężczyzna wydostał się z tunelu i zatrzasnął za sobą pokrywę włazu. Dalej szedł poziomym korytarzem. Jeszcze tylko jedne drzwi dzieliły go od świata zewnętrznego. Nie wiedział, co czeka go za tą barierą. Odblokował metalową zasuwę i pociągnął za klamkę. Drzwi stawiały nieprzewidziany opór. Uszczelka przykleiła się do framugi. Pomyślał, że musi ją posmarować. Skierował licznik Geigera ku wyjściu, uchylając drzwi. W razie niebezpieczeństwa był gotów natychmiast je zatrzasnąć.

Poziom promieniowania nie przekroczył dopuszczalnych norm. John otworzył drzwi na oścież, odruchowo odwracając głowę od światła.

Włożył lotnicze okulary przeciwsłoneczne. Wahał się przez chwilę, czy wyjść na zewnątrz. Nie było pewności, że warstwa ozonu w atmosferze zdążyła się zregenerować. Jeśli promieniowanie słoneczne było zbyt intensywne, nie musiałby długo czekać na skutki.

Doszedł do wniosku, że grube ubranie chroni go dostatecznie. Rourke przestąpił próg. Światło raziło go pomimo ciemnych szkieł. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Był wyczerpany. Bolały go mięśnie nóg i ramion. Z trudem łapał oddech. Powietrze tutaj było znacznie rzadsze niż w środku. Powinien to przewidzieć.

Na kwarcowym zegarze, który umieszczono na wieku kapsuły narkotycznej, Rourke odczytał, że od dnia, kiedy ułożył się do snu upłynęło 481 lat. Na samą myśl zakręciło mu się w głowie.

Dookoła Schronu rozciągało się pustkowie. Monotonię krajobrazu łamał łańcuch górski na horyzoncie. Johnowi zrobiło się zimno. Chociaż było południe, temperatura powietrza nie przekraczała 50 stopni Farenheita. Otworzył futerał zawieszony na piersi i wyciągnął lornetkę Bushnella. Nastawił ostrość. W oddali, na stoku góry, dostrzegł zieloną plamę. Wydawało mu się, że przez szkła widzi trawę.

Padł na kolana. Nie była to oznaka wycieńczenia. Jakiś wewnętrzny głos kazał mu uklęknąć. Opuścił lornetkę i przeżegnał się.

 

ROZDZIAŁ II

 

W ciągu następnych dni Rourke kilkakrotnie opuszczał Schron. Kiedy przechodził przez tunel, zatrzaskiwał za sobą pokrywę głównego włazu. Nie dbał o własne zdrowie. Najważniejsze było zbadanie składu powietrza.

Szóstego dnia doszedł do wniosku, że oddychanie rozrzedzonym powietrzem nie zagrażało zdrowiu. Tylko w czasie intensywnego wysiłku mogły zaistnieć trudności. Warstwa ozonu częściowo się zregenerowała i słońce nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia. Należało się jednak ciepło ubierać.

Rourke polegał na wynikach własnych badań, ale tylko czas mógł pokazać, czy nie zaszła tu jakaś pomyłka. John od dawna wiedział, że życie to hazard.

Nocami niebo było bardziej rozgwieżdżone, niż dawniej. Było to złudzenie wywołane większą przejrzystością rozrzedzonego powietrza. Posługując się swoją wiedzą z astronomii i obserwacją wysokości słońca nad widnokręgiem, Rourke ustalił kąt nachylenia osi Ziemi względem orbity. Porównał otrzymane w ten sposób wyniki ze wskazaniem zegara kwarcowego i doszedł do wniosku, że przebudził się pod koniec lata, dokładnie dwunastego września. Nastawił zegar kwarcowy i zsynchronizował wszystkie zegary. Świadomość możliwości mierzenia czasu dodawała mu otuchy. Dotychczas nie mógł odróżnić nocy od dnia, o ile nie wychodził na zewnątrz. Spędzał czas na przeglądaniu wszelkich urządzeń niezbędnych dla funkcjonowania Schronu. Usuwał usterki. Dokonywał regulacji. Poddawał żywność analizie bakteriologicznej. Zapasy przechowały się bez strat. Mimo to, Rourke spryskał spiżarnię środkiem dezynfekującym. Najstaranniej zabezpieczył mięso. Szczelnie zamknął drzwi spiżarni. Wiele zawdzięczał swojej przezorności.

Z każdym dniem nabierał sił. Powrócił mu apetyt. Jadał już pokarmy stałe. Gdy poczuł, że powraca do dawnej formy, przeprowadził skrupulatne badania lekarskie. Ze zdumieniem stwierdził, że jego serce działa jak serce zdrowego, silnego dwudziestolatka. Puls był prawidłowy. Nastąpiła poprawa słuchu. John nie zauważył też u siebie uzależnienia od tytoniu, ale z przyjemnością wypalał dwa do trzech cygar dziennie.

Rourke zamierzał czym prędzej odzyskać pełną sprawność fizyczną. Ułożył sobie plan ćwiczeń na wzmocnienie mięśni i wyrobienie kondycji. Warunki zewnętrzne wymagały rozszerzonej pojemności płuc. Trenował więc regularnie.

Szóstego dnia w południe po raz pierwszy opuścił Schron głównym wejściem. Zamierzał pobrać próbkę gleby, aby zbadać jej skład i stopień żyzności. Okazało się, że była żyzna i urodzajna, jak nigdy przedtem w tej okolicy. Białawy kolor spalonej słońcem ziemi sugerował, że jest jałowa. Lecz pod białą skorupą kryła się brunatna, dobra gleba. Składniki mineralne, które Rourke odkrył w ziemi, powstały z niespotykanych związków chemicznych, mimo to rokowały nadzieję na obfite plony.

Po południu Rourke sprawdził dokładnie uzbrojenie Schronu. Posiadał prawdziwy arsenał.

Przez cały dzień ładował się akumulator harleya. Słońce chyliło się ku zachodowi. Tego wieczora Rourke po raz pierwszy poczuł, że dokucza mu samotność.

 

ROZDZIAŁ III

 

Był osiemnasty września. Rourke pracował już siódmy dzień. Nie był Bogiem, więc nie pozwalał sobie na odpoczynek. Zresztą nie lubił rozczulać się nad sobą. Miał pewien plan, musiał go przygotować. Rozważył wcześniej wszystkie ”za” i ”przeciw”. Nie widział żadnego innego wyjścia. Musiał to zrobić dla dobra ich wszystkich, dla przetrwania. Wierzył w Opatrzność, ale Opatrzności trzeba czasem pomagać.

Stał obok kapsuł narkotycznych. W kąciku ust trzymał cygaro, pierwsze tego dnia. Nie zapalił go. Ściskał je lekko w zębach, przyglądając się leżącym w kapsułach postaciom.

Miał przystrzyżone włosy i starannie ogoloną twarz oraz pełen żołądek. Przezwyciężył niedowład mięśni. Czuł się doskonale. Powrócił do dawnej formy szybciej, niż się tego spodziewał. Miał wszystko, czego potrzeba do życia. Tylko z przygnębiającą samotnością nie mógł sobie poradzić.

Złapał oburącz za dźwignię, która sterowała przepływem gazu narkotycznego i odciął zasilanie kapsuł, w których leżały jego dzieci. Potem podszedł do wersalki. Przypomniał sobie, że kiedyś zepchnął ją pod ścianę, aby zrobić miejsce dla sześciu kapsuł narkotycznych. Zrobił to razem z dziećmi wkrótce po ostatecznym wprowadzeniu się do Schronu. Usiadł i patrzył, jak kłęby niebieskawego gazu powoli opadają na dno kapsuły. Rozpoczął się długotrwały proces przebudzenia. Rourke nie mógł oderwać wzroku od dzieci. Przyłapał się na tym, że podświadomie rejestruje kliniczny przebieg przebudzenia. Uśmiechnął się, kiedy jego córka ocknęła się ze snu, jeszcze niezupełnie świadoma tego, co się dzieje.

Włosy Annie urosły. Było jej z tym do twarzy. Urosła także czupryna Michaela. Ojciec postanowił mu ją przystrzyc. Michael właśnie poruszył głową. John Rourke domyślił się, że syn znajduje się w tej fazie przebudzenia, gdzie sny i świadomość nakładają się na siebie. On sam miał to już za sobą. Dzieci przeżywały wszystko jakby w zwolnionym tempie. Był ciekaw, co im się śniło. Nie pamiętał już własnych snów z dzieciństwa.

Wszystkie zauważalne etapy procesu zapisywał w małym notesie. Razem z dziećmi przeżywał po raz drugi każdą chwilę przebudzenia. Nie spuszczając ich z oka, wybiegł myślami ku żonie - Sarah oraz Paulowi i Natalii. Czy mogło się zdarzyć, aby sen narkotyczny powodował jakieś nieodwracalne zmiany?

Annie próbowała się podnieść. Michael, który rano zawsze lubił spać dłużej, przewracał się z boku na bok.

Wieko kapsuły podniosło się zgodnie z ruchem tułowia siedmioletniej dziewczynki. Miała już czterysta osiemdziesiąt osiem lat - ojca śmieszyło to stwierdzenie.

- Witaj kochanie - wyszeptał. Nareszcie miał kogoś, z kim mógł rozmawiać.

- Pappo.

Rourke wybuchnął śmiechem. Córka nie mogła jeszcze prawidłowo wymawiać słów. Podniósł się z kanapy i podszedł do dziecka. Ujął jej małą dłoń.

- Znów jesteśmy wszyscy razem. Udało się. Spałaś dokładnie czterysta osiemdziesiąt jeden lat.

- Jak... Jak...

- Jaki to długi okres czasu? - dokończył za nią. - To bardzo długo. Żaden człowiek nie przebudził się po tak długim śnie. Tylko astonauci z projektu ”Eden” spali tak długo, ale ich sen trwa nadal. Minie jeszcze dwadzieścia jeden lat, zanim dotrą na Ziemię. Czy rozumiesz, o czym mówię?

Annie skinęła głową i ziewnęła, przeciągając się. Zrobiła to z wdziękiem, jaki posiada tylko mała dziewczynka. Na jej twarzy zagościł uśmiech. Rourke przepadał za tym uśmiechem. Bardzo za nim tęsknił. Teraz, kiedy patrzył na swą córkę, ten uśmiech był dla niego droższy nade wszystko. Na jej twarzy nie było pryszczy. Strupek, który miała na rączce po skaleczeniu, zniknął nie pozostawiając śladu.

Annie zarzuciła ojcu ręce na szyję. Uniósł ją z kapsuły i pocałował. W tej chwili wieko drugiej kapsuły drgnęło i zaczęło się unosić. Michael usiadł w pościeli, wspierając się ociężale na łokciach. W sali czuć było mdły zapach gazu narkotycznego.

- Witaj, synu!

Michael odwrócił głowę w kierunku ojca i spojrzał na niego sennie. Nagle chłopiec zmrużył szelmowsko oko. Wyglądało na to, że lada chwila wybuchnie śmiechem.

 

ROZDZIAŁ IV

 

Już po kilku godzinach ruchu dzieci czuły się zmęczone. Rourke był na to przygotowany. Poddał je natychmiastowym badaniom lekarskim. Aparatura, którą udało mu się zdobyć niegdyś w trudnych warunkach, nie wykazała żadnych schorzeń. Michael i Annie byli mniej odporni na zmęczenie niż dorosły mężczyzna. Tej nocy wszyscy troje spali twardo przez osiem godzin.

Po śniadaniu, które Michael i Annie zjedli z niebywałym apetytem, cała trójka udała się na zewnątrz. Po drodze dzieci zasypywały ojca pytaniami. Chciały wiedzieć wszystko o śnie narkotycznym.

Ostatnie drzwi były otwarte na oścież. Dzieci po raz pierwszy oglądały nowy świat.

- Wygląda jak pustynia - zauważyła Annie. - Fajnie się składa. Nigdy nie byłam na pustyni.

- Tak, fajnie się składa - mruknął Rourke zapalając cygaro.

- Ani żywej duszy - powiedział Michael, usiłując wyswobodzić dłonie z rękawów kurtki, którą ojciec dał mu z własnej garderoby.

Rourke milczał.

- Czy nie ma tu w okolicy nikogo? - zapytała Annie.

- Spodziewałem się tego pytania z waszej strony. Jest dokładnie tak, jak widzicie. Lecz posłuchajcie mnie, Annie i ty, Michael. Przychodziłem tutaj kilka razy w ciągu minionego tygodnia. Byłem tak samo rozczarowany tym widokiem, jak i wy, albo jeszcze bardziej. Po upływie siedmiu dni postanowiłem was obudzić. Przez ten czas przemyślałem sobie wiele spraw - powiedział Rourke.

Pierwszy wyszedł z korytarza Schronu. Stanął przy pokrywie włazu i spojrzał badawczym wzrokiem na sznury, na których zawieszone były ciężarki. Sam skonsturował ten mechanizm, aby służył jako przeciwwaga do otwierania drzwi. Linki były nasmarowane i nie miały śladów przetarcia. Wdrapał się na taras skalny i patrzył w dal. Annie objęła go w pasie, a Michael stanął z drugiej strony, wspierając się na ramieniu ojca, Rourke uzbrojony był w detoniki.

- Próbowałem wyobrazić sobie, jak inne państwa przygotowały się na to, co było nieuniknione. Z pewnością nie tylko my wiedzieliśmy, na co się zanosi. W czasach poprzedzających Noc Wojny było wielu mistrzów sztuki przetrwania. Jeśli zdążyli wybudować na czas solidne schrony, które byłyby przy tym samowystarczalne, to kto wie? Może nie jesteśmy sami? Może jest gdzieś jeszcze garstka wybrańców losu, tak jak my? - Rourke uśmiechnął się, obejmując Annie i poklepał Michaela po plecach. - Lecz wszystko to tylko przypuszczenia. Tutaj nie ma nikogo oprócz nas. Jak okiem sięgnąć, są tylko pustkowia. Obserwowałem te góry przez lornetkę. - Ręką wskazał masyw na horyzoncie. - Tam, na jednym zboczu dostrzegłem pas zieleni. Myślę, że to trawa. Jednak nic nie wskazuje na obecność choćby najmniejszej żywej istoty. Nie ma ani ptaków, ani zwierząt, a tym bardziej ludzi. Domy, kominy, samochody, wszystko zostało starte z powierzchni Ziemi, jak kreda z tablicy. Na nas spadło zadanie napisanie nowego rozdziału historii ludzkości. O tym muszę z wami porozmawiać. - Rourke odetchnął głęboko mroźnym powietrzem. Miał u boku swoje dzieci i nie odczuwał zimna.

- Słyszeliście o ”Projekcie Eden”?

- Chodzi o statki kosmiczne, które poleciały w kosmos? - zgadywała Annie.

- Wahadłowce - poprawił ją Michael, jakby mimo woli.

- Statki kosmiczne, czy wahadłowce, wszystko jedno. W każdym razie ”Projekt Eden”. Ich misja dobiegnie końca za dwadzieścia jeden lat. Czy zastanawialiście się, co będzie, jeśli powrócą? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że być może jesteśmy jedynymi ludźmi na tej planecie?

- Nie będę miała się z kim bawić? - wyszeptała smutno Annie.

Rourke uśmiechnął się i mocniej przytulił do siebie.

- Stoimy wobec poważniejszego problemu. Wiem, jak ważna jest zabawa, ale daleko bardziej ważna jest teraz sprawa przetrwania. Nie chodzi tylko o nas samych. Mam na myśli cały rodzaj ludzki. Spójrzcie na to w ten sposób: stoimy tu we trójkę, na dole śpią; wasza matka, wujek Paul i Natalia. Razem tylko sześć osób. Ta myśl nie daje mi spokoju. Aby przetrwać, musimy zbudować nowy świat. Lecz świat mogą budować tylko dorośli. Mam w związku z tym pewien plan. Potrzeba nam sześciu dorosłych osób, które będą mniej więcej w tym samym wieku. Wy, moje dzieci, musicie stanąć na wysokości zadania. Oczekuję od was posłuszeństwa i rozsądku.

- Co mamy zrobić, tato?

Rourke spojrzał na syna. Michael przypominał lustrzane odbicie ojca.

- Zostaniecie ze mną przez pięć lat. Przez ten czas postaram się przekazać wam całe moje doświadczenie. Dowiecie się także o rzeczach, o których nie powinny wiedzieć dzieci w waszym wieku. Musicie być bardzo dzielni.

- Czy w wolnych chwilach będziemy mogli się bawić, tato? - Annie patrzyła na niego błagalnie.

- Tak, będzie dosyć czasu na zabawę.

- Dlaczego akurat pięć lat? - zapytał Michael.

- Dlatego synu, że za pięć lat skończysz czternaście lat, jeśli chodzi o twój rozwój biologiczny. A ty - zwrócił się do Annie, dostrzegając nagły błysk w jej piwnych oczach. Wiatr igrał w jej włosach. Nie opuściła wzroku. - A ty, młoda panno, skończysz dwunasty rok życia. - Rourke westchnął. - To okropnie trudne zadanie jak na wasz wiek - dodał po chwili, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

- Czternaście lat to bardzo dużo - zaoponował Michael.

- Mam nadzieję, że jest tak, jak mówisz - Rourke uśmiechnął się łagodnie.

- Nie mam więcej czasu. Za pięć lat, jeśli wszystko potoczy się pomyślnie, ponownie ułożę się do snu. Będę spał dalszych szesnaście lat. A kiedy ty, Michael, dobiegniesz trzydziestki, a ty Annie, będziesz miała dwadzieścia osiem lat, wtedy wieka wszystkich kapsuł się otworzą. Obudzę się wtedy, a wraz ze mną przebudzą się wasza mama, Paul i Natalia.

John w zamyśleniu spojrzał na syna.

- Będziesz wówczas o dwa lata starszy od Natalii, synu. - przeniósł spojrzenie na córkę. - A ty, córeczko, będziesz trochę młodsza od Paula Rubensteina - zrobił krótką pauzę i dokończył: - Mama i tata będą tylko trochę starsi od was. Wtedy będzie nas sześcioro dorosłych ludzi i jeśli zajdzie taka konieczność będziemy mogli zbudować nowy świat.

Rourke nie wiedział, czy dzieci zrozumiały. Miał wrażenie, że nie rozumieją, o czym mówi. Lecz spojrzenie Michaela upewniło go, że chłopiec przeczuwa sens słów ojca, że zrozumie go w odpowiednim czasie.

- A teraz czas rozpocząć pierwszą lekcję. Najpierw zajmiemy się sztuką przetrwania. Mam w planie także ćwiczenia ogólnorozwojowe. No, jazda. Biegajcie i bawcie się. Tylko nie odchodźcie zbyt daleko.

Annie rzuciła się ojcu na szyję i pocałowała go w policzek, a potem pobiegła za bratem. Rourke przyglądał się chwilę, jak dzieci goniły się po skałach, biegnąc równolegle do drogi, która prowadziła do wejścia.

- Bawcie się - wyszeptał. - Bawcie się, póki macie jeszcze na to czas.

Chciał zaciągnąć się dymem, ale cygaro zgasło. Zapalił je ponownie, zasłaniając ręką niebiesko-żółty płomień zapalniczki.

 

ROZDZIAŁ V

 

Rourke poświęcił wiele czasu, aby pomóc Annie w przełamaniu niechęci do czytania. Dziewczynka z trudem koncentrowała się nad tekstem. Cierpliwość ojca niemal się wyczerpała, kiedy dziewczynka odkryła, że czytanie sprawia jej przyjemność. Od tej chwili robiła wyraźne postępy. Równolegle z czytaniem, Rourke uczył dzieci podstawowych zagadnień sztuki przetrwania. Michael potrafił posługiwać się bronią. Przed Nocą Wojny Sarah niepokoiły nieprzeciętne zdolności syna w tym kierunku. Zwierzyła się wtedy mężowi ze swojego niepokoju o chłopca. Niebawem Rourke sam przekonał się, do ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin