Robert Bryndza - DCI Erika Foster 03 - Mroczna toń.pdf

(1636 KB) Pobierz
Dla Marty
Śmierć ją zwarzyła,
jak mróz najpiękniejszy pierwiosnek w maju.
William Szekspir,
Romeo i Julia,
przeł. Józef Paszkowski
Prolog
Jesień 1990 roku
Gdy podrzucali ciało do opuszczonego kamieniołomu, była chłodna
późnojesienna noc. Wiedzieli, że to ustronne miejsce, a woda jest bardzo
głęboka. Nie mieli jednak pojęcia, że są obserwowani.
Przybyli pod osłoną nocy, kilka minut po trzeciej nad ranem –
przyjechali z domów na skraju wsi, przez pusty pas żwiru, na którym
turyści parkowali samochody, i dotarli do rozległych błoni. Wyłączyli
światła, samochód podskakiwał i szarpał na nierównym podłożu, na
ścieżce, która wkrótce rozwidliła się i biegła po obu stronach gęstego
lasu. Ciemność była nieprzenikniona i lepka, jedyne światło padało od
strony wierzchołków drzew.
Nie czuli, żeby ta przejażdżka odbywała się w tajemnicy. Silnik zdawał
się ryczeć, zawieszenie skrzypiało, wóz przechylał się z boku na bok.
Zatrzymali się w miejscu, gdzie rósł rzadszy las i widać było wypełniony
wodą kamieniołom.
Nie wiedzieli jednak, że w pobliżu mieszkał samotny starzec, który
zajął rozpadającą się chatę. Gdy przy lesie zatrzymał się samochód,
mężczyzna akurat znajdował się na zewnątrz, wpatrywał się w niebo
i zachwycał jego pięknem. Ostrożnie schował się za kępą krzaków
i obserwował. Nocą często przyjeżdżały tutaj miejscowe dzieciaki, ćpuny
i pary szukające wrażeń – wiedział już, jak je odstraszać.
Księżyc na krótko wychynął zza chmur i oświetlił dwie postacie, które
wysiadły z auta, wyjęły z tyłu coś dużego i zaniosły to do łodzi na wodzie.
Pierwsza osoba wsiadła, a kiedy druga podawała jej długi pakunek, po
sposobie, w jaki to coś się zgięło i zwaliło na dno, przerażony starzec
poznał, że to ciało.
Nad wodą niosło się delikatne pluskanie wioseł. Mężczyzna zasłonił
usta dłonią. Wiedział, że powinien się odwrócić, ale nie mógł. Na środku
wody pluskanie ustało. Księżyc znowu na chwilę wyłonił się zza chmur
i oświetlił kręgi na wodzie.
Starzec wstrzymał oddech i obserwował dwie pogrążone w rozmowie
postacie – ich głosy były teraz rytmicznym pomrukiem. A potem zapadła
cisza. Gdy ludzie ci wstali, łódź się zachwiała – jedna osoba niemal
wypadła za burtę. Wreszcie udało im się złapać równowagę, podnieśli
pakunek i wrzucili go do wody. Rozległy się plusk i grzechotanie
łańcuchów. Księżyc ponownie wyszedł zza chmury i jasno oświetlił
miejsce, gdzie wrzucono pakunek – rozchodziły się stamtąd liczne kręgi.
Mężczyzna widział teraz wyraźnie osoby na łodzi, mógł dostrzec ich
twarze.
Wypuścił powietrze. Przez cały ten czas wstrzymywał oddech. Trzęsły
mu się ręce. Nie chciał żadnych problemów; całe życie starał się ich
unikać, ale one zawsze umiały go znaleźć. Chłodny wiatr poruszył
suchymi liśćmi obok jego stóp, starzec poczuł swędzenie w nosie. Zanim
zdołał się powstrzymać, głośno kichnął – kichnięcie rozniosło się echem
po całej wodzie. Ludzie w łodzi gwałtownie podnieśli głowy, zaczęli
przeszukiwać wzrokiem brzegi. I wtedy go zobaczyli. Odwrócił się, żeby
uciec, potknął o korzeń drzewa i upadł na ziemię, tracąc oddech.
Pod wodą w kamieniołomie było cicho, zimno i bardzo ciemno. Ciało
szybko opadało na dno, w dół, w dół, w dół, aż wreszcie znalazło się
w miękkim błocie.
Miała tak leżeć w spokoju przez wiele lat. Ale nad nią, na lądzie,
koszmar dopiero się zaczynał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin