Ziemianski Andrzej_Zolnierze grzechu.rtf

(28304 KB) Pobierz
Ziemianski Andrzej_Zolnierze grzechu


 

Andrzej Ziemiański

 

ŻOŁNIERZE
GRZECHU


WROCŁAW, LIPIEC 1963

 

 

Ludzie, którzy wysiedli z samochodu zaparkowanego tuż przed wejściem do szpitala imienia Rydygiera, mieli na sobie stroje ochronne. Gumowe buty i rękawice, długie, sięgające do kostek kitle, chusty zakrywające całą twarz i gogle w cha­rakterystycznych gumowych oprawach. Gdyby nie te gogle, wyglądaliby jak duchy ze średniowiecznego zamku, a nie współczesny zespół do walki z epidemią ospy prawdziwej. Dwóch z nich podeszło do zamkniętych na głucho drzwi szpitala. Rozglądali się dokoła, ale w tej okolicy nie było wie­lu przechodniów. Strach przed zarazą i groza placówki obję­tej ścisłą kwarantanną wymiatały wszystkich skuteczniej niż dwa patrole milicji z powodu upału schowane pod plandeka­mi gazików. Przy głównym wejściu nie było nawet portiera. Drzwi otworzyła im pielęgniarka. Tuż za nią stał ordynator, chustką ocierający mokrą od potu twarz.

Jesteśmy z inspektoratu rzucił jeden z mężczyzn, nie pokazując jednak żadnego dokumentu.

Ministerstwo Zdrowia.

Wiem, wiem oczywiście. Dłoń ordynatora lekko drża­ła, kiedy nerwowo chował chusteczkę do kieszeni.

Uprze­dzono mnie telefonicznie.

Obaj weszli do mrocznego i w porównaniu z ulicą chłodnego przedsionka. Solidne niemieckie mury dobrze chroniły przed upałem. W neogotyckim wnętrzu unosił się nieprzyjemny zapach środków odkażających.

Gdzie ta piwnica? padło krótkie pytanie.

Już panów prowadzę grzecznie odparł lekarz.

Pójdziemy sami. Proszę tylko wskazać kierunek.

Ordynator zawahał się, coś go zaniepokoiło.

Pan?... Przełknął ślinę.

Pan jest lekarzem? po­stanowił się upewnić.

Przez małe szkła gogli nie sposób było dostrzec wyrazu oczu mężczyzny.

Taaak... odpowiedź zabrzmiała jak kpina.

Jasne.

Drugi z przybyszów poruszył się nerwowo. Zza chus­ty nie widać było jego twarzy. Pokiwał jednak głową, jakby potwierdzał słowa kolegi.

Wejście do piwnicy jest tam... Ordynator odwrócił się i wskazał palcem.

Pójdziecie panowie tym korytarzem do końca i na dół.

Dwóch uciekło wtrąciła się nagłe pielęgniarka.

Le­karz i jeden z pacjentów. To już drugi lekarz, który usi­łuje...

Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Mężczyzna, który przed­stawił się jako lekarz, ruszył pierwszy.

Pójdziemy sami powtórzył na odchodnym.

Niech nikt tu nie wchodzi, bo nie wiadomo, co planują.

Kiedy nieco się oddalili, drugi z nieznajomych przyspie­szył, żeby zrównać się z kolegą.

Obywatelu sierżancie... zaczął, ale nie było mu dane ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin