Anthony Piers - Xanth 18 Obowiązkowy Gargulec.rtf

(1706 KB) Pobierz

Piers Anthony

Obowiązkowy Gargulec

Przełożył Przemysław Bandel

Rozdział 1

Gary Gar

 

Demonica zmieniła się w chmurę, a następnie w podstępnie uroczą (jeśli lubicie ten typ) postać ludzkiej kobiety. Twarz miała nieskazitelną, włosy spływały niczym miód, pierś była tak pełna i znakomicie wymodelowana, że grzechem zdawało się nawet samo na nią spoglądanie, reszta była równie oszałamiająca. Ale w jej ubraniu było coś dziwnego.

Spoglądała na stworzenie siedzące w wyschniętym korycie rzeki. Wyglądało jak jej całkowite zaprzeczenie, i to tak bardzo, jak to tylko możliwe.

- O rety, cóż z ciebie za obrzydliwość - zauważyła.

- Dziękuję - odburknęło Coś.

- Ty mówisz! - zdziwiła się.

- Tylko kiedy się postaram.

Obeszła Coś dookoła. Delikatnymi stopami niemal nie dotykała ziemi, ale to dobrze, bo dookoła pełno było kamieni i błota. Wpatrywała się w każdy szczegół.

- Twarz masz jak skrzyżowanie lwa z małpą, z zachowaniem najgorszych cech obu, a do tego usta jak wieczne „O”. Masz śmiesznie krępy tułów z idiotycznym ogonem i czterema wielkimi, niezgrabnymi nogami. A do tego parę naprawdę obrzydliwych, grubych i opierzonych skrzydeł. Reasumując, trudno mi wyobrazić sobie brzydsze stworzenie.

- Dziękuję. Ty przeciwnie, jesteś niewypowiedzianie estetyczna.

- Jaka? - zapytała, marszcząc groźnie brwi.

- Obrzydliwie ładna.

- Och. Dziękuję ci.

- Nie powiedziałem ci komplementu.

- Cóż, ja tobie również nie! Mam do ciebie, potworze, trzy pytania.

- A potem pójdziesz sobie?

Podniosła palec wskazujący.

- Odpowiedz na moje pytanie, a ja odpowiem na twoje, uciekinierze z domu strachów. Kim jesteś?

- Jestem gargulcem.

- Kim?

- Nazywam się Gary Gar.

- Co robisz, Gary Gargulcu?

- Postępuję jak nakazuje geisa*. [* Geis - w mitologii irlandzkiej zakaz lub system zakazów nakładany na poszczególne jednostki przez druidów, nie podlegający boskiej czy ludzkiej interwencji. Złamanie geisa pociągało za sobą hańbę, wykluczenie ze społeczności, a często śmierć (przyp. tłum.).]

- A co to takiego ta geisza?

- Dość, demonico! Obiecałaś odpowiedzieć na moje pytanie, jeśli ja odpowiem na twoje.

Skrzywiła się z wdziękiem.

- No dobrze, Gary Garbie. Zadawaj to swoje głupie pytanie.

W jej dłoni pojawiła się spora porcja błota.

- A może zechciałbyś się najpierw napić z Ein Stein?

- A co t... - zaczął, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Chciała go sprowokować do zadania głupiego pytania. - Nie, nie wiem, co to jest, więc nie zaryzykuję.

- To niedobrze - odparła. - Jeden łyk mógłby uczynić z ciebie najmądrzejszą postać w Xanth, mógłbyś zapewne nawet wymyślić, że Eeee jest równe Emceee kwadrat. - Błoto zniknęło.

- Mogę żyć bez tej wiedzy - odpowiedział. - Kim jesteś?

Zdenerwowała się, tracąc ostrość, nie tylko wypowiedzi.

- To trudno wyjaśnić.

- Wysil się, chmurzasta.

Jej kształty nabrały jeszcze bardziej uroczej formy.

- Jestem De Mentia, ale to jedynie pół prawdy.

- A jaka jest jej druga połowa?

- Jestem alter ego demonicy Metrii. Zrobiła coś oburzającego, więc pożeglowałam poza samą siebie.

- Co zrobiła?

- Wyszła za mąż, zyskała połowę duszy i zakochała się, w tej kolejności. Teraz jest tak piękna, że nie potrafię tego znieść.

- Demony się żenią?

- Stop, gargulcu. Już odpowiedziałam na trzy pytania. Teraz moja kolej. Co to takiego ta geisza?

- Błędnie wypowiedziane słowo „geisa”.

- Jak mogę błędnie wymawiać, skoro je wymawiam?

- Ja od dawna znam to pojęcie. Ty wymawiasz je tak, jak słyszysz.

Skrzywiła się.

- No więc co to jest?

- Nakaz honoru.

- A cóż, u licha, kreatura tak okropna jak ty może wiedzieć o pojęciu tak delikatnym jak honor?

- To twoje czwarte pytanie. Moje pierwsze w tej rundzie: dlaczego spódniczkę włożyłaś na górę, a bluzkę na dół?

De Mentia spojrzała po sobie. Jej ubranie niemal znikło, tak że ciało było ledwie osłonięte, co normalnego mężczyznę, który by na nią popatrzył, mogło przyprawić o chwilowy obłęd.

- To trudno wyjaśnić.

- Wysil się raz jeszcze. - Gary ze znudzeniem spoglądał prosto w jej twarz, choć ona akurat była najbardziej zasłoniętą częścią ciała demonicy.

- Cóż, lepsza część mojej natury, czyli Metria, ma pewne kłopoty ze słowami. Na przykład nie powiedziałaby, że wyglądasz na awiatora, lecz powiedziałaby...

- Na kogo?

- A powiedziałaby raczej lotnego, pierzastego, skrzydłowego, podniebnego, unoszącego...

- Zdolnego do latania?

- Powiedziałaby cokolwiek, przelotnie.

- Czy to właśnie oznacza awiator?

- Och, Garfieldzie. Dałam już trzy odpowiedzi. Co z tym honorem?

Gary westchnął. Kosztowało go to sporo wysiłku, gdyż jego kamienne ciało było niemal całe wydrążone.

- Od niepamiętnych czasów moja gargulcowa rodzina opiekowała się Rzeką Łabędziego Kolana, która, jak widzisz, płynie z Mundanii do Xanth. - Wykonał gest skrzydłem. Oczywiście wskazał na północ, gdzie puste koryto wiło się nieszczęśliwie przez wysychający obszar. Miejsce, w którym rozpoczynała się magia Xanth, wyznaczała bujna roślinność, sandałowce, figowce i dęby. Ich odpowiedniki po mundańskiej stronie były niepokojąco liche. - Normalnie woda płynęła na południe, a naszym obowiązkiem było zadbać o jej czystość, aby Xanth nie kalały mundańskie zanieczyszczenia. Woda była zwykle na tyle czysta, że nie stanowiło to żadnego problemu. W ostatnich dziesięcioleciach została jednak tak zabrudzona, że w końcu zamieniła się w szlam. Czyszczenie tego było obrzydliwym zajęciem! No a teraz wyschła, wody nie ma w ogóle, co czyni zadanie jeszcze gorszym. Mam nadzieję, że kiedy wrócą deszcze i woda popłynie, będzie czystsza i nie będzie mi zostawiać tego nieprzyjemnego smaku w ustach. Ale tak czy siak będę to robił, bo sprawą mojego honoru jest zapewnić odpowiednią jakość wody. Ani jeden łabędź nie wyjdzie z niej z brudnymi kolanami.

- Interesujące. - Mentia wyglądała na znudzoną. - Ale dlaczego w takim razie tracisz czas, nie wykonujesz swojej roboty, kiedy nie masz tej płynącej brei?

Gargulec wydał się poruszony.

- Co masz na myśli, mówiąc, że tracę czas? Przecież to właśnie moja praca, demonico.

- No właśnie, twoja praca. To czemu nie wykonujesz jej w prostszy sposób?

- Bo potrafię to robić tylko w jeden sposób. - Zamilkł na chwilę. - Odpowiedziałem na trzy pytania. Moja kolej. Jaki jest prostszy sposób?

- A skąd mam wiedzieć, rozdziawiony?

- Nie wiesz?

- No właśnie, garnirowany.

Gary zamilkł, zdając sobie sprawę, że zgodnie z jej wariackimi zasadami zadał już dwa pytania. Już przegapił okazję i nie dowiedział się, dlaczego z jej ubraniem stało się to, co się stało, i nie chciał teraz stracić szansy na poznanie prostszego sposobu. Pytanie zadał więc bardzo ostrożnie.

- Co cię skłoniło do stwierdzenia, że jest prostszy sposób na wykonanie mojej pracy?

Mentia wzruszyła ramionami, wywołując przy tym falowanie ramion i przedniej części ciała.

- Musi istnieć taki sposób, ponieważ jeśli poszedłbyś do Dobrego Maga i zapytał go o to, on dałby ci Odpowiedź.

Dobry Mag! Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Ale uświadomił sobie, że to nie jest dla niego dobry pomysł.

- Nie mogę pójść go spytać, bo jeśli spadnie deszcz i woda popłynie, muszę tu być i oczyścić ją. Poza tym to prawdziwy zrzęda. A na dodatek nie znam drogi.

- No to dlaczego nie zbudujesz tamy, która zatrzyma wodę do twojego powrotu? Poza tym co znaczy kilka chwil zrzędzenia, jeśli mogłoby cię to wybawić od przekleństwa na całe życie? No i w końcu dlaczego nie zapytasz mnie o drogę?

Kolejne trzy pytania. Gary zastanowił się i po chwili odpowiedział.

- Mógłbym zbudować taką zaporę. Zrzędzenie wydaje się dobrą ceną, jeśli się podejdzie do tego jak do interesu. A ciebie nie zapytam o drogę, bo jesteś demonicą, która bez wątpienia ma pomieszane w głowie.

Przyjęła odpowiedzi.

- Teraz twoja kolej na pytania. Dlaczego nie zapytasz mnie, czy mam zamiar wprowadzić cię w błąd?

Zainteresowało go to.

- Masz zamiar?

- Nie.

- Dlaczego nie?

- Ponieważ mam lekki defekt demoniczności: Jestem trochę szalona. To dlatego pomieszało mi się ubranie. - Jej bluzka i spódnica znowu się pojawiły, ale tym razem na właściwych miejscach. - Mam to wspólnie z moją lepszą połową: lubię być rozrywkowa, a ty obiecaj, że też będziesz rozrywkowy. Oczywiście nie jestem zainteresowana tobą osobiście, po prostu nie lubię się nudzić.

Odpowiedź zdawała się uczciwa. Gary zaryzykował więc i zadał oczekiwane pytanie:

- Zaprowadzisz mnie bezpiecznie do zamku Dobrego Maga?

- Tak.

- Doskonale. Zbuduję więc tamę.

Zabrał się do pracy. Niedaleko rosła retama właściwa, której kilka roślin udało mu się przesadzić do koryta rzeki. Ale nadal pozostawał pewien problem do rozwiązania: retama do zakwitnięcia potrzebowała wody, a on nie miał ani trochę.

- Dobrze, znajdźmy lilie wodne albo wodnichę, albo wodnikowca. - Mentia była już lekko zniecierpliwiona. Zaczęła się od niego oddalać, ale nie miało to znaczenia, bo jej głowa zajęła teraz miejsce na końcu, a nie początku ciała. Był to wynik jej zmieszania.

- Nie widzę ich w pobliżu - odparł. - Znam tylko rośliny rosnące w pobliżu rzeki, bo od mniej więcej stulecia jestem do niej przywiązany.

- A niech to! - zawołała. - Znajdę je dla ciebie.

Dolna część jej ciała rozpłynęła się, aby natychmiast zmienić się w rodzaj pojazdu z kołami.

- A to co? - zapytał zaskoczony Gary.

- Nigdy nie widziałeś, jak się ktoś spieszy?

Nagle z czegoś, co przypominało ogon zmieniony w rurę wydechową, wyrwał się warkot, koła zabuksowały i demonica w magiczny sposób nabrała szybkości, po czym zniknęła. Równie szybko wróciła i zatrzymała się tuż pod jego nosem.

- Spieszy! Ciesz się, że nie speszy - rzuciła demonica i znowu zniknęła.

Gary ucieszył się niewyraźnie. Nie miał zbyt wielu doświadczeń z demonami, ale ten wydał się do stolerowania, mimo że jak na jego gust był zbyt ładny.

Wkrótce zjawiła się, niosąc coś jakby pudło.

- Nie wygląda to jak wodne rośliny - zauważył Gary z powątpiewaniem w głosie.

- Naturalnie, że nie - zgodziła się z nim i postawiła przedmiot za skałą na dnie koryta. - To klozet.

- A co nam po klozecie? Potrzebujemy wody.

- Ale ten jest ze spłuczką - wyjaśniła. Nacisnęła małą dźwignię i z klozetu popłynęła niebieska woda.

- Zanieczyszczona! - krzyknął Gary. Skoczył tak, żeby znaleźć się na drodze strumienia. Wciągnął potężny haust i... zaraz wypluł. Och, to tylko kolor wody.

- Nieważne - rzuciła. - Będzie działać, prawda?

Zastanawiał się, patrząc, jak woda zmienia barwę na czerwoną, a potem na zieloną. Trochę już wsiąkło w grunt wokół posadzonej retamy, która zaczęła rosnąć.

- Tak, dopóki stąd nie odpłynie.

- No to zbuduj jeszcze jedną małą damę.

- Po co?

- Żeby zmienić bieg.

Natychmiast zabrał się do pracy. Tama do zmiany biegu strumienia. Mentia mogła być swoją gorszą połową, ale zdawało się, że nadal cierpiała niedostatki swojej lepszej połowy, przynajmniej w kwestii języka. Zebrał w pośpiechu nieco mułu i kamieni i usypał na drodze strumienia wał, tak że powstało bajoro. Dzięki niemu woda nie mogła płynąć i zaczęła wsiąkać pod rośliny. Tama zbudowana przez tak nawodnioną retamę przybierała rozmaite kolory, a to fragment muru zrobił się niebieski, a to czerwony, gdzieniegdzie zielony, w zalezności, jaka woda wsiąkała w glebę. Ale koryto zostało przegrodzone. Praca była wykonana.

- Ruszajmy - zakomenderowała demonica, unosząc się. Odzyskała całkowicie ludzką postać w uporządkowanym ubraniu.

Gary jednak się wahał.

- No, nie wiem, czy to właściwe.

Przeleciała nad nim; lekko oburzona wyglądała jeszcze piękniej.

- Dlaczego nie, garnku.

- Ponieważ moja zdolność latania jest ograniczona. Jestem lity, więc trochę ważę.

- Jaki jesteś?

- Wykonany w całości z kamienia, więc mogę tylko zlatywać po stromiźnie albo kiedy zdrowo powieje. Będę więc musiał iść po ziemi.

- No, a czemu nie miałbyś iść, gardzielu? To nie znaczy przecież, że i ja będę musiała.

- Znaczy.

- Dlaczego, garstko?

- Bo tu z dołu widzę twoje majtki.

Wybuchnęła chmurą wirującego dymu. Wokół zawirowań pojawiły się języki ognia. Jej głos zabarwił się sadzą.

- Nikt ci nie pozwolił patrzeć, garbusie.

- Nie patrzę. Jedynie podejrzewam, że gdybym spojrzał...

- Ach. - Chmura opadła na ziemię i znowu przybrała cudownie cielesną postać, tym razem w czerwonych dżinsach.

- No dobra, garnitur. Pójdę, jeśli i ty pójdziesz. Dzięki za niespoglądanie.

- Dziękuję, że tak starannie wymawiasz moje imię.

Zamyśliła się na chwilę, zakurzyła, ale szybko znowu powróciła do poprzedniej postaci.

- Punkt dla ciebie, Gary Gar. - Popatrzyła na niego z rozwagą. Przekonałam się, że nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz.

- Nie wyglądam głupio, tylko groteskowo. Przekonałem się, że nie jesteś tak roztrzepana, na jaką wyglądasz.

- Wiesz, gdybyś nie był tak obrzydliwy, to prawie bym się skusiła, żeby pomyśleć, czy aby nie zacząć ciebie troszkę lubić.

- Gdybyś była nieco mniej urodziwa, może przestałbym cię nielubić.

Znowu się zmieszała.

- Gustujesz w brzydulach! - zawołała. - Jakże to do ciebie pasuje.

- Jestem gargulcem. Jesteśmy najbrzydszymi stworzeniami w Xanth i słusznie jesteśmy z tego dumni.

- W takim razie co z ogrami?

Gary zastanowił się przez chwilę.

- Myślę, że jeśli nie lubisz tego typu, też możesz nazwać ich obrzydliwymi - skonkludował.

- Może w drodze spotkamy któregoś, wtedy ocenimy. - Nagle pomyślała o czymś innym. - Nie jesteś istotą ludzką tak samo jak ja, dlaczego dbasz o majtki?

- Ja nie dbam, ale ty z pewnością tak.

- No cóż, kiedy przybieram ludzką postać, muszę przestrzegać pewnych zasad albo przemianę trzeba będzie uznać za niedoskonałą. Ale to ważna dla mnie uwaga. - Zadymiła się i przemieniła w żeńskiego gargulca, okropnie obrzydliwego. - A jak ci się to podoba, Gary?

Przyjrzał jej się dokładnie.

- Szkoda, że nie jesteś prawdziwa. Byłbym szczęśliwy, tryskając wodą razem z tobą.

- Ha, a więc w takiej postaci jestem dla ciebie kusząca i nieskończenie frustrująca? Przynajmniej to daje nadzieję na odrobinę zabawy.

- Ruszajmy - odparł krótko.

- W dół koryta - wskazała. - Zajdziemy tak aż do zatoki na południu.

- Ale ja nie umiem pływać - zaprotestował. - Od razu pójdę na dno.

- No to nie wejdziemy do wody. Pójdziemy brzegiem. Z wyjątkiem... - przerwała, najwyraźniej oczekując, że okaże zainteresowanie.

- Z wyjątkiem czego? - spełnił oczekiwanie.

- Z wyjątkiem Rozpadliny. Miałbyś kłopot, żeby ją przejść. Pojaśniała. - Ale może udałoby mi się obliczyć drogę. Naprzód!

- Naprzód - przytaknął.

Ruszyli w dół korytem rzeki, podskok za podskokiem, wykorzystując swoje małe skrzydła do sterowania w krótkim locie i trzymania się koryta. Tak wędrowały gargulce.

Nie uszli daleko, kiedy brzegi rzeki zmieniły kolor na żółty. Gary zatrzymał się.

- Co się dzieje z gruntem?

Mentia spojrzała.

- Nic. Robi swoje.

- Ale cały jest chorobliwie żółty!

- Ależ skąd. - Podrapała pazurem ziemię. W szparę potoczyły się zaśniedziałe miedziaki. - Tu się pierze brudne pieniądze. - Wskazała na rosnące na brzegu rośliny o charakterystycznych zielonkawych liściach. - Sałata. To miejsce, z którego bierze się pieniądze.

- Pieniądze? A jaki z nich pożytek?

- Pożytek żaden, o ile wiem. Ale słyszałam, że uwielbiają je w Mundanii.

- Uwielbiają?

- Mówią, że uwielbienie dla pieniędzy jest podłożem wszelkiego zła. - Popatrzyła na podłoże, z którego wyrastała sałata. Rzeczywiście wyglądało źle.

- No, ale czy w związku z tym nie sądzą, że pieniądze są złe?

- Nie, Mundania to tak okropne miejsce, że muszą uwielbiać zło.

Gary skinął.

- Omamiło ich.

- Tak właśnie to nazywają, mamoną.

Skoczyli dalej. I stanęli po chwili przed tablicą z ostrzeżeniem:

GDY PRZECHODZISZ PRZEZ BAGNISKA

BĄDŹ OSTROŻNY TU SĄ PSISKA

- Nie widzę żadnego bagna - powiedział Gary.

- A ja nie widzę żadnych psów. Ale może to nieważne, może to tylko rymowanka jakiegoś gryzipiórka.

Wzdłuż brzegu pojawiły się nowe gatunki roślin. Dobiegł ich odgłos ujadania.

- Tu rosną psianki - wyjaśniła Mentia. - Nie są groźne, dopóki nie zacznie się ich objadać, co zresztą jest groźniejsze niż ich ujadanie.

Nagle pokazały się prawdziwe psy.

- Myślałem, że w Xanth nie ma psów - wyznał Gary.

- Granica jest blisko, jakaś paczka mogła się przedostać i jeszcze nie zdążyły nabrać czaru. To się czasami zdarza.

Psy podbiegły.

- Nie wydają się przyjaźnie nastawione - zauważył Gary.

- A kogo to obchodzi? Nic nam nie zrobią. Ja jestem demonicą, a ty jesteś mitowy.

- Litowy, a właściwie lity.

- Nieważne.

Skakali dalej, ignorując psy. Ale one uparcie szły za nimi. W końcu stanęli przed długą linią obnażonych kłów. Nie sposób było nad nią przeskoczyć. Stanęli przed wielką suką.

- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał Gary, nie spodziewając się wcale odpowiedzi.

- Jestem Dogma - odpowiedziała. - Chcemy waszych identyfikatorów.

- Niczego takiego nie mamy.

- No to będziemy musiały was zjeść.

- Tylko dlatego, że nie mamy czegoś, co wy chcecie mieć? - ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin