Anthony Piers - Xanth 04 Przesmyk Centaura.rtf

(2307 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

Piers Anthony

 

 

 

Przesmyk Centaura

 

 

SCAN-dal

1

 

Ortograficzna pszczoła

 

Dor usiłował napisać esej, albowiem Król zarządził, że każdy przyszły władca Xanth powinien być literatem. Była to straszliwa pańszczyzna. Potrafił czytać, lecz jego umysł ogarnęła pustka, gdy próbował się zmusić do wymyślenia jakiegoś tekstu, a poza tym nigdy nie opanował prawidłowej pisowni.

-                     Kraina Xanth -  wymamrotał z odrazą.

-                     Co? - zapytał stolik.

-                     Tytuł mojego okropnego eseju - wyjaśnił ze zniechęceniem Dor. - Moja nauczycielka Cherie, niech ją licho, zadała mi napisanie tekstu liczącego sto słów i mówiącego wszystko o Xanth. Wydaje mi się, że to niemożliwe. Nie mam tak dużo do opowiedzenia. Po dwudziestu pięciu słowach chyba zacznę się powtarzać. Jak zdołam
rozwodnić tę nikłą wiedzę na całą setkę słów? Nawet nie jestem pewny, czy jest tyle słów w naszym języku.

-                     Kto pragnie wiedzieć o Xanth? - spytał stolik. - Ja już mam dość.

-                     Wiem, że jesteś stołem[1]. Myślę, że to Cherie - aby sto rzepów wczepiło się w jej ogon - chce wiedzieć.

-                     Musi być strasznie głupia.

Dor zastanowił się.

-                     Nie, ona jest piekielnie sprytna. Wszystkie centaury są takie. To dlatego są historykami, poetami i nauczycielami Xanth. Do diabła z tak wysokim współczynnikiem inteligencji!

-                     To czemu nie rządzą Xanth?

-                     No cóż, większość z nich nie umie czarować, a tylko Mag może władać Xanth. Rozum nie ma tu nic do rzeczy... i pisanie rozprawek też. - Dor spojrzał wilkiem na czysty papier.

-                     Tylko Mag może władać krajem - odrzekł z zadowoleniem stolik. - No, a co z tobą? Przecież jesteś Magiem, może nie? Czemu nie jesteś Magiem, może nie? Czemu nie jesteś Królem?

-                     Kiedyś zostanę Królem - powiedział defensywnie Dor, świadomy, że rozmawia ze stolikiem tylko po to, aby choć trochę odwlec nieuniknioną walkę z rozprawką. - Gdy Król Trent, hmmm, odejdzie. To dlatego muszę być wykształcony, jak ona to nazywa. Wszelkie złorzeczenia kierował ku centaurzycy Cherie, ale nigdy ku władcy Xanth.

Znów spojrzał ponuro na kartkę papieru, na której napisał „Krajna Ksand”. Raczej nie wyglądało to na prawidłową pisownię.

Rozległ się chichot. Dor zerknął w tę stronę i stwierdził, że zachichotał portret Królowej Iris. To właśnie najbardziej go irytowało; w Zamku Roogna zawsze się było pod czujnym okiem Królowej, której główne zajęcie polegało na wtrącaniu się w sprawy innych. Dor z trudem powstrzymał się od pokazania języka portretowi.

Widząc, że ją przyłapano, Królowa przemówiła, poruszając ustami portretu. Jej talent polegał na wywoływaniu iluzji; gdy chciała, mogła stworzyć iluzję dźwięku.

-                     Może i jesteś Magiem, ale nie jesteś erudytą. Pisownia najwyraźniej nie jest twoją mocną stroną.

-                     Nigdy nie twierdziłem, że jestem - odburknął Dor. Niezbyt lubił Królową, a ona również nie darzyła go sympatią, lecz rozkaz Króla Trenta zmuszał ich do uprzejmości względem siebie. - Z pewnością kobieta o tak nadzwyczajnych talentach ma o wiele ciekawsze zajęcia niż zerkanie na moją głupią rozprawkę - rzekł.

Potem niechętnie dorzucił:

-                     Wasza Wysokość.

-                     I rzeczywiście mam - zgodziło się malowidło, a jego tło pociemniało. Oczywiście zauważyła pauzę, jaką uczynił przed jej tytułem; w zasadzie nie było to uchybienie, ale podtekst był dość czytelny. Chmury na obrazie zmieniły się w burzę z piorunami,
a zygzaki błyskawic strzelały jak iskry. Chciała się jakoś zemścić na nim.

-                     Przecież nigdy nie odrobisz swojej pracy domowej, jeśli nie będziesz kontrolowany!

Dor skrzywił się w stronę blatu stolika. To był celny strzał.

Wtem dostrzegł, że atrament rozmazał się po całej kartce, niszcząc ją. Z gniewnym pomrukiem uniósł ją, a atrament ześliznął się i zebrał na powierzchni stolika, wypuścił nóżki i uciekł. Stoczył się ze stolika jak duży robak i rozwiał w ulotną mgiełkę. Była to jedynie iluzja. Królowa zrewanżowała mu się. Była nadzwyczaj biegła w małych, brzydkich psotach. Rozgniewany Dor nie mógł się przyznać, że wystrychnęła go na dudka - a to rozzłościło go jeszcze bardziej.

-                     Nie rozumiem, dlaczego trzeba być mężczyzną, by rządzić Xanth - powiedział obraz. Był to czuły punkt Królowej. Jako Czarodziejka była również utalentowana jak każdy Mag, lecz prawa i zwyczaje Xanth nie pozwalały, by kobieta została Władcą.

-                     Mjeskam f Krajnje Zanth” - pisał powoli Dor swój esej ignorując Królową z - miał nadzieję - obraźliwą uprzejmością - „ktura rurzni się tym ot módtanij, rze f Xanth iest magja a f módtanij iei nje ma”. Zadziwiające, jaki przypływ mocy twórczych wywołały w nim przeciwności. Miał już dziewiętnaście słów!

Zerknął ukradkiem na obraz. Znów stał się zwyczajny. Świetnie, Królowa wycofała się. Przestało ją to bawić, skoro nie mogła go drażnić pełzającymi iluzjami.

Teraz jednak ulotniło się jego natchnienie. Musiał napisać całą setkę słów, sześć razy więcej niż to, co już miał. A może pięć razy więcej? - również nie był zbyt biegły w wyższej matematyce. Dwa dodatkowe słowa, jeżeli doliczy tytuł. Znacząca część zadania, ale tylko część! Co za pańszczyzna!

Weszła Iren. Była córką Króla Trenta i Królowej Iris, rozwydrzonym bachorem, nieznośnicą, lecz czasem zupełnie miłą pannicą. Dor z wielką niechęcią musiał przyznać, że była bardzo ładną dziewczyną, coraz piękniejszą, i że robiła na nim coraz większe wrażenie. Krępowało go to w walce z nią.

-                     Cześć, Dor - powiedziała bezczelnie. - Co porabiasz?

Jej tupet tak rozwścieczył Dora, że zapomniał o zaplanowanej ostrej ripoście.

-                     Nie wygłupiaj się! - zawarczał. - Świetnie wiesz, że twoja matka znudziła się szpiegowaniem mnie, więc zleciła to tobie!

Iren nie zaprzeczyła.

-                     No cóż, ktoś musi czuwać nad tobą, bałwanie. Wolałabym pobawić się z Zilich.

Była to młoda krowa morska, wyczarowana na piętnaste urodziny Iren. Umieściła ją w fosie i za pomocą magii spowodowała rozrost mocnej kwiatowej ściany, odgradzając spory kawałek fosy, co chroniło pasącą się Zilich przed potworami z fosy. Dla Dora Zilich była tylko tłustym, głupim zwierzakiem; lecz cenne było wszystko, co choć trochę przyciągało uwagę Iren. Odziedziczyła bowiem po swej matce pewne irytujące cechy.

-                     Pobaw się z Zilich! - podsunął Dor. - Nic nie powiem.

-                     Nie, księżniczka musi spełniać swoje obowiązki. – Iren wspominała o obowiązku tylko wtedy, gdy i tak miała na coś ochotę. Wzięła jego rozprawkę.

-                     Hej, oddaj! - zaprotestował Dor.

-                     Słyszałaś, złodziejaszku? - poparł go papier. - Oddaj mnie!

To tylko pobudziło upór Iren. Cofnęła się, ściskając kartkę i czytając to, co było na niej napisane. Z trudem powstrzymywała śmiech.

-                     Hej, to jest coś! Nie sądziłam, że ktoś może zrobić tyle błędów w słowie Mundania!

Dor skoczył ku niej zaczerwieniony, ale schowała kartkę za siebie i tanecznym krokiem umknęła mu. Była to jej ulubiona rozrywka - dokuczanie mu, zmuszanie go do reagowania w taki czy inny sposób. Spróbował dosięgnąć kartki z wypracowaniem - i objął ją, wbrew swojej woli.

Iren była dziewczyną ładną i przedwcześnie rozwiniętą. A ostatnio natura obdarzyła ją hojnie, co z tak bliskiej odległości wyraźnie dawało się zauważyć. Miała zielone oczy i włosy o naturalnym zielonkawym odcieniu. Nie farbowała ich; hoża, wiosenna piękność! Co gorsza, wiedziała o tym i stale poszukiwała nowych sposobów pokazania swej niezwykłej urody. Tego dnia ubrana była w zieloną bluzkę i spódnicę, podkreślające jej figurę, oraz nosiła zielone pantofelki, uwydatniające zgrabne nogi i stopy. Krótko mówiąc, świetnie się przygotowała do tego spotkania i nie miała zamiaru pozwolić, by spokojnie napisał swoją rozprawkę.

Zaczerpnęła głęboko powietrza, co wtuliło ją weń jeszcze bardziej.

-                     Będę krzyczeć - wyszeptała mu do ucha, naigrawając się zeń. Lecz Dor wiedział, jak sobie z nią poradzić.

-                     Połaskoczę cię - szepnął.

-                     To nieuczciwe!

Nie mogłaby wrzasnąć chichocząc, a była bardzo czuła na łaskotki. Może dlatego, że uważała, iż młode damy powinny wciąż chichotać. Usłyszała gdzieś, że łaskotliwość czyni dziewczęta bardziej pociągającymi.

Dłonie Iren śmignęły szybko, usiłując ukryć kartkę na piersiach, gdzie, jak wiedziała, nie ośmieli się sięgnąć. Ale Dor przewidział ten manewr i zdążył złapać ją za nadgarstek. Wreszcie odzyskał papier, bo był silniejszy od niej, a poza tym sądziła, że zbyt zażarta walka nie jest godna damy. Wizerunek był dla niej niemal tak samo ważny, jak psoty. Puściła kartkę, lecz spróbowała innej sztuczki. Objęła go.

-                     Pocałuję cię.

Był jednak przygotowany także i na to. Jej pocałunki mogły nieoczekiwanie zamienić się w ukąszenie, zależnie od nastroju. Nie należało jej ufać; lecz, prawdę mówiąc, zapasy z pannicą obudziły w nim chętkę na pieszczoty. Panowała nad nim bardziej niż była tego świadoma.

-                     Twoja matka patrzy!

Iren puściła go natychmiast. Była stale dokuczliwa, lecz w obecności matki zawsze anielsko grzeczna. Dor nie był pewien, czym to było spowodowane, ale podejrzewał, że niejaką rolę odgrywało tu pragnienie Królowej, by Iren została jej następczynią, Iren nie chciała przysłużyć się matce, tak jak nie chciała przysłużyć się komukolwiek - zaś tak otwarte okazywanie zainteresowania Dorem mogłoby ją skompromitować. Królowa miała za złe Dorowi, że był w pełni Magiem, podczas gdy jej córka zaledwie czarodziejką, lecz nie zamierzała dopuścić, by czyjąś inną córkę uczynił Królową. Iren chciała zostać Królową, ale chciała również dokuczyć matce - tak więc zawsze starała się stwarzać pozory, że to Dor jej się narzuca, a ona mu się opiera. Niekiedy rozliczne aspekty tej cynicznej gry bardzo się komplikowały.

Sam Dor nie był zbyt pewny, co o tym wszystkim sądzi. Cztery lata temu, gdy miał dwanaście lat, wyruszył na niezwykłą przygodę w przeszłość Xanth i przebywał w ciele rosłego, umięśnionego barbarzyńcy. Dowiedział się wówczas co nieco o sprawach męsko-damskich. Ponieważ miał sposobność odgrywania dorosłego, zanim sam dorósł, to przeczuwał, że niektóre gierki Iren są bardzo ryzykowne, z czego ona nie zdaje sobie sprawy. Panował wiec zawsze nad sobą i odrzucał jej kpiące awanse, chociaż czasem nie było to łatwe. Niekiedy miewał dziwne, grzeszne sny, w których powracały jej niektóre gierki - nie będąc już właściwie gierkami - i w których ręka anonimowego cenzora wycinała zakazane sceny.

-                     Głupku! - krzyknęła gniewnie Iren, spoglądając na nieruchomy obraz na ścianie. - Moja matka wcale nas nie obserwuje!

-                     Udało mi się, nie? - powiedział z zadowoleniem Dor. - Chciałaś naśladować duszycę Millie, ale się nie odważyłaś!

Była to podwójna obelga, jako że Millie, która przestała być duchem jeszcze przed narodzinami Dora - ale dalej była tak nazywana - obdarzona była magicznym sex appealem, którym posługiwała się, by usidlić jednego z magów Xanth, posępnego Władcę Zombich, Dor zdobył eliksir, który przywrócił życie Czarnoksiężnikowi. Duszyca Millie i Władca Zombich teraz mieli już trzyletnie bliźnięta. Tak wiec Dor insynuował Iren, że straciła swój sex appeal i kobiecość - to, o co tak usilnie zabiegała. Trudno jednak było się odgryźć, bo Iren była wciąż bliska celu. Gdyby kiedykolwiek zapomniał, że jest rozwydrzonym bachorem, byłby w opalach - bo jakiż ukryty cenzor zdołałby wymazać sen zmieniający się w jawę? Iren potrafiła być szalenie miła, jeżeli tylko zechciała. A może wtedy, gdy przestawała udawać; nie był tego pewien.

-                     No cóż, lepiej napisz tę durną rozprawkę, bo inaczej Cherie cię stratuje - powiedziała Iren, wpadając winny nastrój. - Jeżeli chcesz, to pomogę ci w ortografii.

Dor jednak nie uwierzył jej i w tym przypadku.

-                     Lepiej zrobię to sam.

-                     Oblejesz! Cherie nie zniesie twego nieuctwa.

-                     Wiem - zgodził się ponuro. Centaurzyca była straszliwym tyranem - to dlatego dała mu takie zadanie. Gdyby uczył go Chester, to Dor zajmowałby się raczej łucznictwem, szermierką i walką na pięści, a jego ortografia byłaby jeszcze gorsza. Król Trent świetnie
wiedział, co robi!

-                     Wiem! - wykrzyknęła Iren. - Potrzebna ci ortograficzna pszczoła!

-                     Co?

-                     Złapię jedną - powiedziała ochoczo. Przywdziała teraz maskę pomocnicy, a trudno się było temu oprzeć, bo bardzo potrzebował pomocy. - Zwabiają je literowe rośliny. Wezmę jedną z mojej kolekcji.

I wybiegła, ciągnąc za sobą smugę słodkiej woni; wyglądało na to, że zaczęła się perfumować!

Dor z niesłychanym trudem wydusił następne zdanie. „Karzdy f Zantch ma sfui flasny talend magicny; nje ma tfuch takih samyh” - pisał. Trzynaście słów więcej. Drętwota!

-                     Wcale nie - powiedział stolik. - Moim talentem jest mówienie. Wiele rzeczy mówi.

-                     Nie jesteś osobą, jesteś rzeczą - poinformował go krótko Dor. - To nie twój talent, tylko mój. To ja sprawiłem, że nieożywione rzeczy mówią!

-                     Eeee... - rzekł posępnie stolik.

Wpadła z powrotem Iren,, z ziarenkiem ze swojej kolekcji i z doniczką napełnioną ziemią.

-                     Oto jest.

Miało kształt litery „L”. Wetknęła je w ziemię i wydała magiczny rozkaz: - Rośnij!

Wykiełkowało i rosło w tempie nie spotykanym w naturze. Na tym właśnie polegał jej talent. W ciągu niewielu minut mogła wyhodować olbrzymi dąb z malutkiej siewki; gdy się skoncentrowała, mogła też nadać monstrualne rozmiary już wyrośniętej roślinie. Nie mogła jednak przemienić rośliny w całkowicie odmienną istotę, co potrafił uczynić, jej ojciec, nie mogła też ożywić bezdusznych rzeczy - jak to czynił Dor i Władca Zombich; nie uważano jej więc za Czarodziejkę obdarzoną pełnymi zdolnościami - i z tej przyczyny nieustannie zamartwiała się. Jednak znakomicie czyniła to, co potrafiła zrobić - a było to hodowanie roślin.

Główny pęd rośliny literowej osiągnął grubość ręki. Wówczas rozgałęziła się i zakwitła - każdy kwiat miał kształt jednej z liter alfabetu. Kwiaty wydzielały delikatny, dziwny zapach - trochę jak woń atramentu, trochę jak woń starych, zbutwiałych ksiąg.

Jak tego oczekiwali, pojawiła się duża, kosmata pszczoła. Brzęczała od kwiatu do kwiatu, zrywając je i upychając do małych koszyczków na swych sześciu nóżkach. Szybko wypełniła wszystkie i była gotowa do odlotu.

Ale Iren zamknęła drzwi i wszystkie okna.

-                     To moja roślina literowa - powiedziała pszczole. – Musisz zapłacić za te kwiaty.

-                     Bzzzzz... - pszczoła zabrzęczała gniewnie, lecz zgodziła się. Znała zasady. Szybko podawała Dorowi prawidłową pisownię. Musiał tylko wymówić dane słowo, a pszczoła układała je ze swoich kwiatów. Nie było takiego słowa, którego nie potrafiłaby napisać.

-                     No i fajnie, wykonałam dzienny plan dobrych uczynków - powiedziała Iren. - Idę teraz popływać z Zilich. Nie wypuść pszczoły, zanim nie napiszesz rozprawki i nie mów mojej matce, że przestałam cię dręczyć, no i daj znać, jak skończysz!

-                     Dlaczego miałbym cię informować, że skończyłem? - za pytał. - Przecież nie jesteś moją nauczycielką!

-                     Idioto, przecież muszę twierdzić, że dokuczałam ci przez cały czas, gdy odrabiałeś lekcje! - odparła rozsądnie, - Ugoda ze mną, a mamy święty spokój przez cały dzień. Rozumiesz wreszcie, tępaku?

Najwyraźniej proponowała mu układ; pozostawi go w spokoju, jeżeli jej nie wyda, że to zrobiła. Wypadało się zgodzić.

-                     Jasne, zielononosa - zgodził się.

-                     I uważaj na pszczołę - ostrzegła go, wymykając się z pokoju. - Musi podać pisownię każdego właściwego wyrazu, ale nie zareaguje, jeśli nie użyjesz właściwego słowa. - Pszczoła rzuciła się ku uchylonym drzwiom, ale Iren zdążyła je przed nią zatrzasnąć.

-                     No cóż, ortograficzna pszczoło - rzekł Dor. - Nie bawi mnie to wcale, tak jak i ciebie. Im szybciej skończymy, tym prędzej się stąd wydostaniemy.

Pszczoła wcale nie była zadowolona, ale zabrzęczała zrezygnowana. Była przyzwyczajona do przestrzegania zasad, a nie było reguł bardziej drobiazgowych i bezsensownych niż reguły ortograficzne.

Dor odczytał głośno dwa pierwsze zdania, robiąc przerwę po każdym słowie, by zdążyła je ułożyć. Nie dowierzał pszczole, ale wiedział, że nie jest ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin