Molly Bloom - Gra o wszystko.pdf

(1230 KB) Pobierz
Molly Bloom
Gra o wszystko
Tłumaczenie:
Danuta Fryzowska
Dedykuję tę książkę mojej mamie Charlene Bloom,
która podarowała mi życie, i to dwukrotnie.
To wszystko było możliwe jedynie dzięki Twojej ogromnej
miłości i niezachwianemu wsparciu.
OD AUTORKI
Wydarzenia opisane w książce są prawdziwe. Niektóre imiona
i nazwiska oraz inne cechy szczególne zostały zmienione w celu
ochrony prywatności przedstawionych tu osób, a zwłaszcza
poszanowania ich prawa do zaprezentowania – lub nie –
własnej wersji wydarzeń. Wszystkie dialogi przytaczam tak, jak
je zapamiętałam, nie są to jednak dosłowne transkrypcje
rozmów. Odtwarzam je w sposób pozwalający oddać ich nastrój
i sens. W zgodzie z treścią i tonem wypowiedzi.
PROLOG
Stoję w przedpokoju. Jest bardzo wcześnie, chyba piąta rano.
Mam na sobie białą koronkową koszulkę nocną i oślepia mnie
blask reflektorów.
– RĘCE DO GÓRY! – krzyczy jakiś mężczyzna. Jego głos brzmi
agresywnie, lecz jednocześnie jest pozbawiony emocji.
Podnoszę drżące ręce nad głowę, a moje oczy powoli
przyzwyczajają się do światła.
Przede mną, jak okiem sięgnąć, ciągnie się mur
umundurowanych agentów federalnych. Wszyscy są uzbrojeni
w broń szturmową. Karabinki automatyczne, które dotąd
widziałam tylko w filmach, teraz są wymierzone we mnie.
– Idź w naszym kierunku, powoli – nakazuje ten sam głos.
W jego tonie słychać dystans i brak empatii. Dociera do mnie,
że w ich opinii stwarzam zagrożenie, jestem kryminalistką,
którą muszą pojmać.
– WOLNIEJ! – grzmi mężczyzna.
Idę chwiejnym krokiem, stawiając jedną stopę za drugą.
To najdłuższy „spacer” w moim życiu.
– ZACHOWAJ SPOKÓJ. ŻADNYCH GWAŁTOWNYCH
RUCHÓW – ostrzega inny niski głos.
Ogarnia mnie strach, z trudem łapię oddech, a ciemny
przedpokój rozmywa mi się przed oczami. Boję się, że zemdleję.
W wyobraźni już widzę mój biały peniuar splamiony krwią,
staram się jednak zachować przytomność.
Nagle ktoś mnie chwyta i przypiera mocno do betonowej
ściany. Czuję na sobie dłonie oklepujące mnie z góry na dół,
a potem na moich nadgarstkach zaciskają się zimne metalowe
kajdanki.
– Mam psa, wabi się Lucy. Proszę, nie róbcie jej krzywdy –
błagam.
Po chwili, która zdaje się trwać całą wieczność, z głębi
dobiega głos agentki:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin