McCaffrey Anne SK1 Pieśń kryształu A5.pdf

(2148 KB) Pobierz
Anne McCaffey
Pieśń kryształu
Trylogia: Śpiewacy kryształu Tom 1
Tłumaczyła: Paulina Braiter
Tytuł oryginału The Crystal Singer
Wydanie oryginalne 1982
Wydanie polskie 1994
Killashandra Ree, studentka śpiewu w Centrum Muzycznym
Fuerte, dowiaduje się, że wbrew swoim oczekiwaniom nigdy nie
zostanie gwiazdą opery. Rozgoryczona, porzuca szkołę i wstępuje
do Cechu Heptyckiego - elitarnego związku zajmującego się
wydobywaniem ballybrańskich kryształów umożliwiających
natychmiastową łączność w Galaktyce. Adaptacja Killashandry
przebiega niezwykle pomyślnie i szybko. Szczególna wrażliwość
pozwala jej na odkrycie najcenniejszego, czarnego kryształu. Ten
uśmiech losu powoduje jednak, że dziewczyna staje się dla innych
śpiewaków kryształu niewygodną konkurencją...
-2-
Preludium.
Killashandra słuchała, a słowa niczym lodowe bomby padały
ciężkimi, ołowianymi kroplami na jej skostniałe ciało.
Wpatrywała się w słynny profil Maestra, obserwując, jak jego usta
zamykają się i otwierają, formując słowa, będące wyrokiem
śmierci dla wszystkich jej ambicji i nadziei na przyszłość.
Dziesięć lat ciężkiej pracy i nauki - na darmo.
Wreszcie Maestro spojrzał wprost na nią. Szczere współczucie,
malujące się w jego wyrazistych oczach, dodawało mu lat. Mocne
mięśnie szczęki zawodowego śpiewaka rozluźniły się, tworząc
podwójny podbródek.
Kiedyś być może Killashandra przypomni sobie wszystkie te
szczegóły.
Teraz
jednak
zbyt
była
przygnieciona
wszechogarniającym poczuciem klęski, by dotarło do niej
cokolwiek poza świadomością ostatecznej przegranej.
- Ale... ale jak pan mógł?
- Jak mogłem co? - spytał Maestro zaskoczony.
- Jak mógł mnie pan zachęcać do dalszej nauki?
- Zachęcać? Ależ drogie dziecko, nic podobnego.
- Właśnie że tak! Mówił pan, że... że muszę tylko ciężko
pracować. Czyżbym zbyt mało się starała?
- Oczywiście, że nie - odparł Valdi z urazą. - Stawiam moim
uczniom wysokie wymagania. Potrzeba lat pracy, aby wyszkolić
głos i opanować repertuar, stanowiący choćby cząstkę muzyki z
różnych planet...
- Ja mam repertuar! Tak się starałam, a teraz... teraz pan mi
mówi, że nie mam głosu?
Maestro Valdi głęboko westchnął. Ten zwyczaj zawsze irytował
Killashandrę, a akurat teraz był wręcz nie do zniesienia. Już
-3-
otwierała usta, aby zaprotestować, powstrzymał ją jednak
uniesieniem ręki. Przyzwyczajenie, utrwalone przez cztery lata
nauki, kazało jej zamilknąć.
- Nie masz głosu, by być solistką, moja droga Killashandro, nie
wyklucza to jednak wielu innych odpowiedzialnych i
interesujących...
- Nie będę na drugim planie. Chcę... chciałam - miała
przynajmniej tę satysfakcję, by ujrzeć, jak Maestro krzywi się na
dźwięk bijącej z jej słów goryczy - zostać śpiewaczką koncertową
najwyższej klasy. Powiedział pan, że mam...
Ponownie uniósł dłoń.
- Natura obdarzyła cię idealnym słuchem, twoja muzykalność
jest nienaganna, pamięć... znakomita, zdolności aktorskie bez
zarzutu. Lecz twój głos brzmi lekko chrapliwie i w wyższych
rejestrach staje się nie do zniesienia. Sądziłem, że trening pozwoli
ci się tego pozbyć, ale... - bezradnie wzruszył ramionami i
zmierzył ją surowym wzrokiem. - Dzisiejsze przesłuchanie w
obecności całkowicie niezależnych sędziów udowodniło
ostatecznie, że owa skaza jest nieodłączna twojemu głosowi. Ten
moment musi być dla ciebie straszny, dla mnie też nie jest
najprzyjemniejszy - widząc buntowniczą minę, obdarzył ją
kolejnym karcącym spojrzeniem. - Nieczęsto mylę się przy ocenie
głosów. Naprawdę sadziłem, że zdołam ci pomóc. Niestety, nie
potrafię i podwójnym okrucieństwem z mojej strony byłoby
zachęcać cię do dalszej pracy solowej. Nie. Lepiej będzie, gdy
rozwiniesz swoje możliwości w inną stronę.
- A cóż to, według pana, ma być? - spytała ostro Killashandra.
Jej głos był tak napięty, że zabolało ją gardło. Zdołał spojrzeć jej
prosto w oczy.
- Nie jesteś zbyt cierpliwa i nie masz usposobienia nauczycielki,
ale znakomicie sprawdziłabyś się w jednej z bratnich dyscyplin
-4-
teatralnych, gdzie twoje zrozumienie dla problemów pracy
śpiewaka mogłoby okazać się bardzo użyteczne. Czy masz trening
syntetyzerski? Hmmm. Wielka szkoda, wykształcenie muzyczne
byłoby tu ogromnym atutem. - Urwał, widać było, że coś przyszło
mu do głowy. Porzucił jednak tę myśl. - No cóż, w takim razie
zalecałbym, abyś w ogóle porzuciła teatr. Przy twoim słuchu
mogłabyś stroić kryształy, pracować przy odlotach pojazdów
lotniczych i promów, czy...
- Dziękuję panu, Maestro - powiedziała, bardziej z
przyzwyczajenia niż wiedzioną szczerą wdzięcznością. Obdarzyła
go półukłonem, jakiego wymagała jego pozycja, i wyszła.
Nie zdołała się powstrzymać przed zatrzaśnięciem drzwi. Szła
korytarzem, oślepiona łzami, którym duma nie pozwalała
popłynąć. Jednocześnie pragnęła i obawiała się spotkania z
którymś z kolegów, mogących zapytać, czemu płacze, i
współczuć w nieszczęściu. Kiedy jednak dotarła do swej
studenckiej klitki nie napotkawszy nikogo, ogarnęła ją
niepohamowana ulga. Wreszcie wolno jej było poddać się
rozpaczy, szlochała histerycznie i krztusiła się łzami, póki nie była
zbyt wyczerpana, by tylko chwytać powietrze.
Jeśli jednak jej ciało protestowało przeciwko emocjonalnej
nawałnicy, umysł rozkoszował się nią. Bowiem Killashandra
czuła, że została wykorzystana, źle pokierowana, okrutnie
potraktowana i okłamana. Kto wie, ilu jej kolegów w skrytości
ducha naśmiewało się teraz z jej rojeń o olśniewających sukcesach
na scenach operowych i koncertach. Killashandrze nie brakowało
pewności siebie, jej wysoce rozwinięte ego zaspokoiłby tylko
wyśniony zawód. Natomiast zupełnie brakowało jej
samokrytycyzmu: uważała, że sukces i status gwiazdy to tylko
kwestia czasu. Teraz aż kuliła się wspominając dawną pewność
siebie i arogancję. Poranne przesłuchanie traktowała jako czczą
formalność i otrzymanie rekomendacji do dalszej pracy solowej
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin