Carlsson Christoffer - Niewidzialny człowiek z Salem.txt

(638 KB) Pobierz
	Tytuł oryginału



	 DEN OSYNLIGE MANNEN FRAN SALEM





	Redakcja



	Grażyna Mastalerz





	Projekt okładki



	Paweł Skupień





	Zdjęcia na okładce



	© ojustice/iStock, © GlobalStock/iStock, ©



	shaunl/iStock, © baona/iStock





	Redaktor prowadzący



	Anna Brzezińska





	Korekta



	Małgorzata Denys





	 Den Osynlige Mannen Fran



	 Salem © by Christoffer Carlsson, 2013



	By Agreement with Pontas Literary & Film



	Agency.





	Copyright © for the Polish edition by



	Wydawnictwo Czarna Owca, 2015





	Wydanie I





	ISBN 978-83-7554-977-5



	Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.



	ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa



	www.czarnaowca.pl



	Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-



	mail: redakcja@czarnaowca.pl



	Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-



	mail: handel@czarnaowca.pl



	Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72;



	e-mail:sklep@czarnaowca.pl



	lesiojot





	Dla Karla, Martina i Tobiasa





	 Strange highs and strange lows,



	 Strangelove,



	 That’s how my love goes



	DEPECHE MODE





	Przechadzam się przed twoimi



	drzwiami, tak samo jak kiedyś.



	Tylko że to nie są twoje drzwi, bo



	ciebie tu nie ma. Od dawna cię tu



	nie ma. Wiem, bo cię śledzę. Jestem



	tu tylko ja. A właściwie to mnie też



	tu nie ma. Nie znasz mnie. Już nikt



	mnie nie zna. Nikt nie wie, kim



	jestem.



	Czujesz, że coś jest nie tak, że zaraz



	coś się stanie. Pamiętasz czasy,



	o których ta książka opowiada, ale



	pragniesz je wyprzeć z pamięci.



	Prawda? Wiem to, bo jestem



	dokładnie taki jak ty. Gdy czasem,



	choć rzadko, przeszłość przypomina



	ci o sobie, od razu ją rozpoznajesz.



	Rozpoznajesz ją, ale nie jesteś



	pewien, co jest prawdą, a co nie, bo



	upływ czasu sprawia, że wszystko



	staje się mętne.



	Piszę



	to,



	żebyś



	wiedział,



	że



	wszystko, co ci się wydaje prawdą,



	jest prawdą, ale nie taką, jak sądzisz.



	Robię to, żeby ci o wszystkim



	opowiedzieć.





	I





	„SZWECJA



	MUSI



	UMRZEĆ”.



	Słowa te zostały napisane na ścianie



	tunelu



	grubymi



	czarnymi



	wersalikami.



	Ze



	sklepu



	obok



	dobiega muzyka, ktoś śpiewa don’t



	 make me bring you back to the



	 start. Na dworze świeci słonce,



	ciepłe i białe, ale w tunelu jest



	chłodno i cicho. Mija mnie kobieta,



	biegnie ze słuchawkami w uszach,



	włosy ma ściągnięte w koński ogon.



	Śledzę ją wzrokiem, aż znika.



	Nagle pojawia się dziecko, w ręku



	trzyma balon. Balon kołysze się na



	wietrze, podryguje nerwowo na



	sznurku, aż trafia na coś ostrego na



	suficie tunelu i pęka z hukiem.



	Chłopiec



	wygląda



	na



	przestraszonego i zaczyna płakać,



	może z powodu huku, ale pewnie



	nie. Rozgląda się za kimś, ale nikogo



	nie ma.



	Jestem w Salem, odwiedzam to



	miasto po raz pierwszy do dawna.



	Jest koniec lata. Wstaję z ławki



	w tunelu, mijam dziecko i wychodzę



	z mroku na ostre słońce.





	II





	Kiedy się budzę, jest ciemno. Nagle



	czuję, że coś się stało. Kącikiem oka



	widzę jakieś błyski. Ściany domów



	po drugiej stronie ulicy odbijają



	ostre migoczące niebieskie światło.



	Wstaję z łóżka, idę do aneksu



	kuchennego,



	wypijam



	szklankę



	wody i kładę na języku tabletkę



	sobrilu. Śnili mi się Viktor i Sam.



	Z pustą szklanką w ręku podchodzę



	do drzwi balkonowych, otwieram je.



	Wiatr



	jest



	ciepły



	i



	wilgotny,



	zaczynam drżeć. Spoglądam na świat



	w dole. Przy wejściu stoją dwa



	radiowozy i karetka. Między dwiema



	latarniami ktoś rozciąga biało-



	niebieską policyjną taśmę. Głuche



	głosy, trzaski policyjnego radia,



	nieme



	migotanie



	policyjnych



	świateł. A gdzieś w oddali: odgłosy



	miliona ludzi, szum dużego miasta



	w chwilowym spoczynku.



	Wracam, wkładam dżinsy, zapinam



	koszulę i przeciągam palcami po



	włosach.



	Na



	klatce:



	szum



	pracującego wiatraka gdzieś za



	ścianą, dyskretny szelest ubrań



	i cichy mamroczący głos. Ktoś



	uruchamia



	starą



	windę,



	która



	skrzypi, ruszając, i wprawia szyb



	w drżenie.



	– Czy można zatrzymać tę cholerną



	windę? – syczy ktoś.



	Kiedy zaczynam schodzić krętymi



	schodami wijącymi się wokół szybu,



	winda tłumi odgłos moich kroków.



	Zatrzymuję



	się



	na



	piętrze



	i nasłuchuję. Pode mną na parterze



	coś się stało. Nie po raz pierwszy



	zresztą.



	Kilka



	lat



	temu



	pewne



	stowarzyszenie dobroczynne kupiło



	duże



	mieszkanie



	na



	parterze,



	korzystając ze wsparcia kogoś, kto



	miał



	więcej



	pieniędzy,



	niż



	potrzebował.



	Stowarzyszenie



	zamieniło



	mieszkanie



	na



	schronisko



	dla



	bezdomnych



	i nazwało je Chapmansgården. Co



	najmniej raz w tygodniu odwiedzają



	je



	zmęczeni



	urzędnicy



	opieki



	społecznej, a często także policjanci.



	Schronisko



	prowadzi



	była



	pracownica opieki Matilda, a może



	Martina, nie pamiętam jej imienia.



	Starsza pani, ale budzi większy



	szacunek niż większość policjantów.



	Wychylam się przez poręcz i widzę,



	że ciężkie drzwi schroniska są



	otwarte. W środku pali się światło.



	Łagodny



	kobiecy



	głos



	próbuje



	uciszyć inny, poirytowany męski



	głos. Winda mija mnie w drodze na



	dół, idę za nią, schodzę, ukrywając



	się za korpusem kabiny. Dwaj



	stojący na dole funkcjonariusze



	zamierają na mój widok. Są młodzi,



	znacznie młodsi ode mnie. Winda



	zatrzymuje się i nagle zapada cisza.



	– Uważaj, gdzie idziesz – mówi



	kobieta.



	– Rozciągnij taśmę – mówi on



	i wyciąga do niej rękę, w której



	trzyma biało-niebieską plastikową



	taśmę. Kobieta patrzy na niego.



	– Rozciągnij ją, a ja się zajmę nim.



	Zdjęła policyjną czapkę, trzyma ją



	w ręku. Włosy ma ściągnięte



	w koński ogon, co sprawia, że jej



	twarz wygląda na bardziej podłużną,



	niż jest. Mężczyzna ma kanciastą



	szczękę i sympatyczne oczy, ale



	mam



	wrażenie,



	że



	oboje



	są



	przerażeni, bez przerwy zerkają na



	zegarki.



	Na



	ramionach



	mają



	pojedyncze złote korony, żadnych



	kresek. Sierżanci.



	Mężczyzna idzie w stronę schodów,



	z taśmą w ręce. Próbuję się



	uśmiechnąć.



	– Coś się tu stało – mówi



	policjantka. – Lepiej będzie, jeśli



	zostanie pan w domu.



	– Nigdzie nie wychodzę.



	– Więc co pan tu robi?



	Wyglądam przez okno na klatce



	schodowej. Jest duże, widać przez



	nie dom po drugiej stronie ulicy.



	Nadal



	obmywany



	niebieskim



	światłem.



	– Obudziłem się.



	– Światło pana obudziło?



	Kiwam głową i zastanawiam się, co



	ona sobie myśli. Wygląda na



	zdziwioną. Dochodzi mnie ostry



	zapach



	i



	dopiero



	wtedy



	uświadamiam sobie, jaka jest blada



	i że ma czerwone oczy. Przed chwilą



	wymiotowała.



	Przekrzywia głowę, lekko, niemal



	niezauważalnie, i marszczy brwi.



	–



	Czy



	my



	się



	gdzieś



	nie



	spotkaliśmy?



	– Nie sądzę.



	– Na pewno?



	– Jestem policjantem – mówię



	ostrożnie. – Ale nie, nie sądzę,



	żebyśmy się spotkali.



	Patrzy na mnie dłuższą chwilę,



	potem sięga do kieszeni na piersi,



	wyjmuje notes i zaczyna przerzucać



	kartki, bierze długopis, coś zapisuje.



	Za moimi plecami jej kolega trochę



	niezdarnie rozciąga taśmę. Irytuje



	mnie. Patrzę na drzwi za plecami



	policjantki.



	Żadnych



	śladów



	włamania.



	– Nie powiedziano mi, że mieszka



	tu funkcjonariusz. Jak pan się



	nazywa?



	– Leo – mówię. – Leo Junker. Co tu



	się stało?



	– W jakim wydziale pan pracuje? –



	ciągnie tonem, który świadczy



	o tym, że bynajmniej nie jest



	przekonana, że mówię prawdę.



	1



	– IU .



	– IU?



	– Tak, dochodzenia wewnętrzne.



	– Wiem, co ten skrót oznacza.



	Mogę zobaczyć pańską legitymację?



	– Jest w kieszeni kurtki, na górze,



	w mieszkaniu – mówię. Widzę, że



	patrzy



	gdzieś



	ponad



	moim



	ramieniem, najwyraźniej próbuje



	nawiązać



	kontakt



	wzrokowy



	z kolegą.



	– Wiecie, kim ona jest? – pytam. –



	Mam na myśli ofiarę. Ciało.



	– Ja… – zaczyna policjantka



	niepewnie. – Więc wie pan, co się



	stało?



	Nie jestem dobrym obserwatorem,



	ale



	zauważyłem,



	że



	mężczyźni



	rzadko odwiedzają schronisko. Wolą



	inne



	miejsca.



	Kobiety



	mają



	mniejszy wybór. Większość takich



	miejsc


...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin