LENA OSKARSSON CZARNE TANGO Markusowi, Magnusowi i Arundhati Tango to smutna myśl, którą się tańczy. Enrique Santos Discépolo 1 TURYSTKA ZE SZWECJI Pięć lat wcześniej, Buenos Aires – Buenos Aires to raj dla samotnych kobiet – odezwał się recepcjonista w hotelu Park Tower. Szwedka z pokoju numer 1205 wyglądała na smutną. Wzięła klucz, poszła w kierunku windy i wjechała na dwunaste piętro. Pokój był doskonale wyciszony. Cały w bieli, pachniał środkiem dezynfekującym. Czuła się, jakby ktoś zamknął ją w szpitalnej izolatce. Serce biło nierówno, z wysiłkiem. Powracały złe wspomnienia. Zdecydowała, że natychmiast wyrwie się do miasta. Wróci dopiero rankiem, lekko pijana i potwornie zmęczona. Prześpi następny dzień i jakoś dotrwa do odlotu. Chciała być już u siebie, w Sztokholmie. Miała nadzieję, że wszystkie ślady zostały usunięte. Wejdzie do czterech ścian, które nie będą jej się z niczym kojarzyć. Pozostanie tylko jedna pamiątka. Zakopana w ogrodzie, za pergolą. Właśnie dlatego nie wyprowadziła się do nowego domu. Nie potrafiła. Może kiedyś w przyszłości, gdy stanie się silniejsza... Hotelowe mydło ślizgało się w rękach. Wzięła zimny prysznic. Włożyła lnianą sukienkę, płócienne sandały na koturnie i opuściła hotel. Był początek upalnej nocy. Spacerowała wąskim chodnikiem, zatłoczonym przez hałaśliwe grupki. Ludzie wpadali na nią, potrącali i bez słowa szli dalej. Czyżby stała się niewidzialna? Powoli stawiała krok za krokiem. Szła bez celu. Dokądkolwiek. Tam, gdzie oczy poniosą. W końcu zawędrowała w ciemne uliczki z dala od tłumu, aż do lichego lokalu Promesa Amarga. Nazwa pasowała jak ulał. „Gorzka Obietnica”. Nic więcej i nic mniej. Opary taniego wina mieszały się z zapachem spoconych tancerzy. Przeważali miejscowi robotnicy, było też trochę turystów. Wszyscy mieli taki wyraz twarzy, jakby pragnęli nie tyle tańczyć, ile zatańczyć się na śmierć. Turystka ze Szwecji przyciągała spojrzenia. Piękna twarz, długie blond włosy i biżuteria. Pomyślała, że powinna być bardziej przezorna. Nie chodziło o pierścionki i kolczyki. W hotelowym sejfie powinna była zostawić tylko ten list. To jej relikwia. Szybko przełożyła pasek przez głowę i przycisnęła do brzucha torebkę. Potem z trudem przepchała się pomiędzy tańczącymi parami w kierunku kontuaru. Usiadła na wysokim stołku. Metalowe chybotliwe nogi i klejące się siedzenie ze skaju. Niewygodnie, ale za to blisko wina. Piła czerwone, niezbyt kwaśne, zaskakująco dobre. Z nudów obserwowała jedną z tancerek. Kobieta wyglądała na niemiecką księgową po sześćdziesiątce. Zniszczona przez czas tania podróbka Claudii Schiffer. Sunęła w objęciach lokalnego przystojniaczka z niższej półki. Tańczyli policzek przy policzku. Z zamkniętymi oczami. Powoli. Zgodnie, chociaż nie do rytmu. Dobrze im wychodziła ta miłość instant. Caminito que el tiempo ha borrado, que juntos un día nos viste pasar, he venido por última vez, he venido a contarte mi mal – zawodziła pieśniarka. Wydawało się, że gardło ma przeżarte alkoholem i melancholią. Tango Caminito. Turystka ze Szwecji nie rozumiała jego słów. Nie wiedziała, że ich autorem jest Gabino Coria Peñaloza. Zobaczyła swoje odbicie w barowym lustrze. Szybko opuściła głowę i bezmyślnie zagapiła się w lepki blat. Nagle jakiś mężczyzna porwał ją na parkiet. Gwałtownie. Wszystko stało się tak szybko. Była zbyt słaba, żeby się opierać. Przyciągnął ją do siebie, a ona dała się prowadzić. Mimo zadyszki i przesyconego dymem powietrza, które rozrywało płuca. Pospieszne kroki i ostre obroty. Takiego tanga nie zaczyna się grzecznym skinieniem głowy i nie kończy ukłonem na parkiecie. Mieszkańcy Buenos Aires mówią, że to gad, który uciekł z burdelu. Chłonęła ostrą woń potu tancerza. Wszyscy jej kochankowie pachnieli prawie jak niemowlęta. Żadnego brudu. Prysznic zaraz po seksie. Woda toaletowa rozpylona w sferach intymnych. Ten przynajmniej nie udawał. Był samcem i chciał mieć przed sobą tylko samicę. Rozchylał i zaciskał usta. Jakby ssał niewidoczną szyjkę butelki. Popielaty język zatrzymywał się na granicy czerwieni, a żuchwa poruszała niespokojnie. Otwarte oczy z przekrwionymi białkami. Rozbiegane i nieobecne. Nie chciał pochwycić jej wzroku. Nie pragnął kontaktu. Patrzył przez nią, jakby była przezroczysta. Jakby w ramionach trzymał tylko jej ducha. Widmo kobiety, którą była. Jakby tańczył solo. Po dwóch latach cierpienia jej ciało odzyskiwało zdolność odbierania przyjemności. Zaczynała czuć wilgoć między udami. Brodawki zesztywniały. Policzki płonęły, jakby w czasie tańca on wchodził w nią i wychodził, a przecież tylko jej dotykał. Jak tancerz tancerki. Trafił mi się idealny łajdak do tańca, pomyślała. Porządni chłopcy nie potrafią tak prowadzić kobiety. Caminito que el tiempo ha borrado, que juntos un día nos viste pasar, he venido por última vez, he venido a contarte mi mal – niestrudzenie śpiewała pieśniarka. Nagle on gwałtownie zwolnił tempo, nachylił się i językiem zmusił ją, by uchyliła wargi. Była uległa. Bardzo posłuszna. Robiła, co jej kazał. Językiem zaczęła pieścić wnętrze jego ust. Odważnie i najlepiej jak umiała. Przykładała się do tej roboty, choć odnosiła wrażenie, jakby lizała ostry nóż. A może właśnie dlatego to robiła? 2 BLOGERKA ZE SZTOKHOLMU 1 maja, wtorek, nad jeziorem Skiresjön Mężczyźni znad jeziora Skiresjön twierdzili, że pięćdziesięcioparoletni Anders Madstedt wygląda jak po nieudanej operacji plastycznej twarzy. Znał każde drzewo w lesie. Zaczynał i kończył dzień, okrążając jezioro. Raz było granatowe, prawie czarne, kiedy indziej sinozielone. W bliskim sąsiedztwie wody czuł się spokojny. Odpowiadało mu, że nikogo tam nie spotykał i nie musiał tracić czasu na głupie rozmowy. Gdy chciał pogadać, szedł na stację Statoil napić się kawy. Ale tego chłodnego dnia w samym środku lasu natknął się na kobietę. Wolno paliła papierosa, oparta o pochylone drzewo. Lekko znudzona, patrzyła w stronę szuwarów. Szybko schował się za gruby pień i przyczajony obserwował. Wyglądała jak z obrazka. Doskonałe ciało. Piękna jasna twarz w aureoli ciemnych włosów. Krótka sukienka, do tego czarne podkolanówki przydające nieznajomej dziewczęcego wdzięku. Nie była zbyt blisko, ale i tak do nozdrzy Andersa dochodził zapach jej perfum. Pachniała świątecznie. Trochę jak te kruche ciastka, które matka piekła pod koniec adwentu. Żadna z tutejszych tak nie pachniała. Ani tak nie wyglądała. Żadna. Westchnął zbyt głośno. Usłyszała go i zląkł się, że ucieknie. Ale ona tylko odwróciła głowę w jego kierunku i uśmiechnęła się. Nie spuszczała zeń oczu. Aż się spocił od naporu tego spojrzenia, mimo to zdobył się na odwagę i zrobił krok do przodu. Tylko jeden mały krok, żeby być bliżej niej. Niepotrzebnie się bał. Nie uciekła. Zrobiła taką minę, jakby właśnie na niego czekała. Usłyszał jej głos: – Jej! Ale jesteś... – Przez moment szukała odpowiedniego słowa, lecz w końcu zapytała tylko: – Mogę zrobić ci fotę? – i zaczęła czegoś szukać w przewieszonej przez ramię torebce. Pomyślał, że może śni. Podszedł jeszcze bliżej. To nie może być prawda. Niedawno odławiał szczury, a teraz stoi przed nim najpiękniejsza kobieta świa...
TOMI-3231