Aleksander Buszkow - Antykwariusz.pdf

(961 KB) Pobierz
Aleksander Buszkow
ANTYKWARIUSZ
Antikwar
Polowanie na złoty pociąg
Przełożył Jan Cichocki
- Dawid Wilson - zaczął swoją opowieść - był prawdziwym królem tropicieli,
myszkujących po wszelkich kątach, piwnicach i sklepikach w poszukiwaniu rzadkich
książek.
Miał węch wyżła i żelazny uścisk buldoga.
Walter Scott, Antykwariusz
Część pierwsza JASKINIA ALI BABY
Rozdział 1.
DZIEŃ JAK CO DZIEŃ
Jeśli uprzejmość jest główną bronią złodzieja, jak bez szczególnych podstaw
przekonywano w jednej klasycznej komedii filmowej, to głównym orężem antykwariusza
jest cierpliwość. Można potwierdzić to z pełnym przekonaniem. Cierpliwość, jak u sapera,
tylko z tą różnicą, że saper znacznie częściej chodzi ze śmiercią pod rękę - aczkolwiek i w
wesołym biznesie antykwarycznym także bywa różnie…
Stąd też Smolin, co jakiś czas sącząc dla przyzwoitości bledziutką herbatę ekspresową, z
wielką cierpliwością słuchał kolejnej epickiej opowieści staruszki - z mnóstwem
absolutnie mu niepotrzebnych szczegółów i trzeciorzędnych detali. Tym razem mowa była
o tym, jak Fidel Castro, w tamtych zamierzchłych czasach bardzo młody, wręcz kłusem
biegał po pracowni podobnie młodego wówczas Fiedi Biedrygina, z latynoamerykańskim
temperamentem strzelając komplementami, które ledwo nadążał przekładać tłumacz z
komsomolskim znaczkiem. Jak młody wódz młodej rewolucji, zachwycał się, a nawet
klaskał w dłonie przed świeżutkim płótnem, przedstawiającym pół tuzina
Barbadoszczyków z nim samym, momentalnie rozpoznawalnym, na czele. Jak schwycił
pędzelek i w ostatnim momencie, poprosiwszy artystę o pozwolenie, troskliwie umoczył
go w czerwonej farbie i wykaligrafował krótki napis na wolnym miejscu w prawym
dolnym rogu. Tłumacz-komsomolista po chwili oznajmił półszeptem, że comandante
Fidel pisemnie wyraził zachwyt nad nieprawdopodobnym podobieństwem i zakończył
tradycyjnym „Ojczyzna albo śmierć!”. Po czym Fiedia Biedrygin od ręki epickie płótno
mu podarował, zupełnie za darmo, rozumie się - żadnemu komsomolcowi lat
sześćdziesiątych do głowy by nie przyszło wspomnieć o nikczemnym metalu, nie tacy byli
ludzie, nie to wychowanie, nie te czasy, nie ten kraj… Wtedy comandante Fidel, długo
ściskając artystę w objęciach, z pewnym roztargnieniem poklepał się po kieszeniach
rozmyślając, czym by się mógł zrewanżować - ale o pieniądzach również nie myślał,
oczywiście, a odznaczeń młoda republika póki co nie miała, więc niewiele myśląc, zerwał
z głowy beret z czerwoną gwiazdką i naciągnął go na głowę Fiedi, którego zatkało z
zachwytu. Jakich zamachów na ten historyczny beret nie czynili konsekwentni pod
względem ideologicznym towarzysze z muzeum, ale Fiedia go nie oddał. Oto właśnie ten
beret, tylko odrobinkę spłowiały, wisi sobie na honorowym gwoździku w rogu…
Może być paczka baksów
1
- Smolin automatycznie nakleił w myśli etykietkę. Nie więcej,
ale też nie mniej. Rzecz w pełni atrybuowana, fakt podarowania odnotowany został w
dwóch czy trzech drukowanych pamiętnikach, zresztą świadectwo staruszki też jest coś
warte. Dlatego nie ma co myśleć, że uda się zamachnąć na historyczną czapeczkę w celu
handlowym, psia jego…
Staruszka wyśpiewywała niczym kurski słowiczek, cała zrobiła się uduchowiona,
natchniona, nawet jakby odmłodniała o znaczną ilość latek, gdy wspominała, jak gorąco
przytakiwał Fidelowi towarzysz Che, jak Nikita Siergiejewicz Chruszczow, obecny przy
tym (a jakże!), dreptał z tępawo-triumfującą miną, czasem wstawiając słówko odnośnie do
radzieckich samorodków i kubańsko-radzieckiego braterstwa…
Smolin słuchał ze stoicyzmem, ale w głowie ze zdrowym zawodowym cynizmem stukał
mu kalkulator, przekładający wszystko, na co padało spojrzenie, na cyferki.
Zorientowani ludzie dobrze wiedzą, że antyki to bynajmniej nie tylko obsypane
diamentami złote tabakierki, bezcenne obrazy, antyczne gemmy i inne oszałamiająco
drogie starocie. Właściwie mówiąc, antykiem jest wszystko, co tylko chcecie. Byle tylko
miało latek tak z pół setki, a czasem nawet nie więcej niż dwadzieścia. Sprzedać można
wszystko, ponieważ znajdą się chętni nie tylko na złotą papierośnicę, ale i na najbardziej
prozaiczną uczniowską obsadkę ze stalówką z czasów obalenia Chruszczowa, a nawet na
same leciuteńkie stalóweczki (masa rodzajów!) i na niewywrotny kałamarz z tychże lat.
Słowem na wszystek były chłam, który kiedyś z zadziwiającą łatwością wyrzucano do
śmietników. Dlatego dzisiaj, na przykład, ze świecą nie znajdziecie, powiedzmy, odznaki
kolejowej z parowozikiem na tle pięcioramiennej gwiazdy - chociaż kiedyś naklepano ich,
z grubsza biorąc, kilka milionów. Nie dalej jak wczoraj za trzysta dolców poszły
kolejarskie pagony - to w Szantarsku, bo w Moskwie poleciałyby z pewnością znacznie
drożej. I tak dalej…
Pokój, w którym siedział Smolin, był istnym składem antyków - niedrogich, ale w
obfitości: i 40-letnie plastikowe koteczki, i lampa na biurko jeszcze bardziej szacownego
rocznika, i metalowy przekładany kalendarz, i wazoniki-statuetki (w ostatnim roku ceny
porcelanowych przedmiotów powszechnego użytku z minionych lat podskoczyły
trzykrotnie i zatrzymać się nie mają zamiaru)… i czego tam nie było! Sprzedać można
wszystko.
Jednak najważniejsze - obrazy nieboszczyka, drogiego Fiodora Stiepanowicza Biedrygina,
których w mieszkaniu, połączonym z sąsiednim, przekształconym na pracownię (szczodry
dar Nikity Siergiejewicza, przekazany pod wpływem kubańskiego zachwytu), było
mnóstwo, a oprócz nich etiudy, szkice, linoryty i inne rodzaje wieloletnich prac mistrza
pędzla…
Od wieków wiadomo, że popyt na tego, czy innego malarza to rzecz nie do przewidzenia,
czasem zgoła irracjonalna. Nie mająca nic wspólnego z pojęciami „geniusz” i
„beztalencie” - po prostu czasem huknie coś, co wywołuje straszny błysk podniecenia. Jak
to było w czasach pierestrojki, strach wspomnieć, z kierunkiem znanym jako soc-art: cała
zagranica wariowała na jego punkcie, wyrachowane zagraniczne chłopiska wyrzucały
szalone pieniądze, a później moda jakoś niezauważalnie spłynęła i kupionego w
pośpiechu, po szalonych cenach już za takie same za nic nie uda się sprzedać. Dokładnie
tak dostało się niektórym krajowym bankierom, którzy za niesamowite pieniądze kupili
sobie coś w rodzaju Malewicza: wisieć to ono wisi, ale za tę samą kasę takiego wała
zhandlujesz…
Coś podobnego zdarzyło się również z nieboszczykiem Biedryginem, który nagle, w
wyniku absolutnie nieogarnionego rozumem procesu złapał ciąg. Taniej niż za pięć sztuk
dolców obraz średnich rozmiarów poza stolicą nie idzie, w Moskwie zaś tamtejsze żuki
nakręcają jeszcze ze dwieście procent. Tyle że popyt kilkakrotnie przewyższa podaż:
prawie dziewięćdziesiąt procent płócien Biedrygina, pozostających w Szantarsku w
prywatnych rękach, już zostało wyssane, a te sąsieki, na których niczym, z
przeproszeniem, pies ogrodnika, siedzi babcia Faina Anatoliewna, są nie do ruszenia…
Dlatego że babulka, proszę ja was, ma ideały i przekonania nic nie zmienione od czasów,
gdy po tym oto pokoju biegał ekspansywny Fidel. I nie są potrzebne babuli pieniądze,
ponieważ one, tak naprawdę, to trywialność i brud i nic się z nią nie da zrobić…
Zmęczyła się nasza staruszencja snując opowieść o czasach teraz niemal zamierzchłych,
przycichła, herbatkę zaczęła popijać… I Smolin, korzystając z pauzy, ostrożniutko
odezwał się:
- Faino Anatoliewno, w rzeczy samej, powinna pani napisać pamiętniki. Dobrze by się
czytały nawet w naszych nieprostych czasach. Kłamią wszyscy, jakoby teraz mają
powodzenie tylko kryminały i porno, poważna literatura również jest chodliwa… Ale ja
nie o tym chciałbym, proszę mi łaskawie wybaczyć… Gdybyśmy wrócili do naszej
dawnej rozmowy o sprzedażach…
Odstawił filiżankę (również staroć ze znakomitych niegdyś chińskich serwisów z kwiatem
bzu, dawniej artykuł powszechnego użytku, ale weź teraz i znajdź…) i zawiesił głos z
głębokim spojrzeniem, absolutnie uczciwym, może nawet odrobinę naiwnym. W żadnym
wypadku nie wolno było przegiąć.
Staruszka odstawiła pustą filiżankę, jej sucha rączka uniosła się w zdecydowanie
niezłomnym geście - już było jasne, że kolejna runda będzie przegrana.
- Wasiliju Jakowlewiczu - odezwała się stara wdowa głębokim tonem. Proszę tylko nie
pomyśleć, że jestem do pana źle nastawiona… Proszę mi wierzyć, nic podobnego. Niezły
z pana człowiek, jestem panu w wielu sprawach zobowiązana, pomagał pan, proszę nie
zaprzeczać, bezinteresownie… Jednak pan jest, proszę się nie pogniewać, przede
wszystkim handlowcem…
- Ależ, co tam, Faino Anatoliewno - rzekł Smolin ze smutkiem w głosie. - Proszę mówić
wprost, handlarz. Po co robić ceregiele z osobnikiem zgoła nieinteligenckiej profesji…
- Co też pan mówi! - wykrzyknęła staruszka z niekłamaną urazą. - Bynajmniej nie miałam
zamiaru pana dotknąć podobnym słowem… Skądże znowu? Handel antykami to
rzemiosło stare, w pełni szacowne, odnotowane przez klasyków, choćby wziąć Waltera
Scotta… Ja absolutnie nie w poniżającym sensie, serdeńko! Po prostu… Jakby to
powiedzieć… Nasze dążenia życiowe są diametralnie sprzeczne, zgodzi się pan. Każde z
nas patrzy z własnej dzwonnicy, ze swojego ździebełka. Pan, co jest zrozumiałe i
absolutnie uzasadnione, chciałby wziąć to wszystko i jak najszybciej sprzedać…
- Istotne uściślenie - powiedział Smolin neutralnym tonem. - Pieniądze, Faino
Anatoliewno, w większości dostałaby pani, mnie zaś od niniejszych negocjacji przypadłby
nieszczególnie wysoki procent…
- Któż mógłby wątpić. Nigdy pana nie podejrzewałam o próbę oszukania biednej starej
kobiety… Chodzi o co innego, Wasiliju Jakowlewiczu. Po pierwsze, pieniądze
nieszczególnie są mi potrzebne, w moim smutnym wieku, przy całkowitym braku
spadkobierców i bliskich… Po drugie, co ważniejsze, jeśli zacznie pan sprzedawać
obrazy, rozproszy je pan po kraju. Czy nie tak? Rozlecą się we wszystkie strony byłej
wielkiej i nieobjętej… Przecież nie ma pan nabywcy, gotowego kupić całą spuściznę
twórczą Fiedi z zamiarem, iżby jej nigdy nie dzielić?
- Nie - przyznał Smolin.
- Widzi pan… Dla pana, być może, wszystkie te wysokie słowa są nawet śmieszne, jednak
ja, mój drogi, czuję się zobowiązana, żeby Fiediną puściznę zachować w nietykalności i
całości. Fiedi w żaden sposób nie można stawiać obok wielkich, jednakże, zgodzi się pan,
należy on do artystów nietuzinkowych… I nigdy nie pójdę na to, żeby tę twórczość
rozproszyć… Wszystko musi być zachowane w całości.
- Doskonale panią rozumiem i nie dyskutuję. Proszę nie myśleć, że nie rozumiem… Jeśli
wszak będziemy realistami, Faino Anatoliewno… Surowymi realistami, niestety…
Przecież przy tym automatycznie pojawia się pytanie: dokąd… Proszę wybaczyć pewien
cynizm, ale nie jest pani wieczna… Mówię to nie z wyższością, ale z pełnym
zrozumieniem: ostatecznie mam pięćdziesiąt cztery lata, są i choroby, i dzwoneczki, tak że
sam nie jestem z tych żwawych młodzieńców… Spadkobierców, sama pani przyznaje, nie
ma. Gdyby się coś stało, nie daj Boże, nie daj Boże! Wszystko to - zrobił płynny szeroki
gest - przejmie państwo, to znaczy praktycznie nikt. A państwo… ja o państwie,
przyznaję, nie mam najlepszego zdania. Przede wszystkim dlatego, że państwo lata
wysoko i do drobiazgów się nie zniża. Oboje rozumiemy, co znaczą te obrazy, a czy
zrozumie je przypadkowy urzędnik, który będzie przeglądał bezpański majątek… Jestem
handlowcem, co tam, handlarzem, ale ja, Faino Anatoliewno, ostatecznie doskonale wiem,
czym handluję, natomiast dzisiejsi obojętni klerkowie… Tysiąc razy proszę wybaczyć, że
poruszyłem tak delikatne kwestie…
- Ależ co pan - powiedziała staruszka ze smutnym, jakby nieobecnym uśmiechem. -
Wszystko dobrze, wszystko logiczne. Sama wiem, że czas. Myślałam o tym nieraz.
Rzeczywiście, nasze muzeum zrezygnowało z przyjęcia kolekcji, ponieważ nie dysponuje
pomieszczeniami…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin