To niesłychane! - Jacquemard Serge.pdf

(917 KB) Pobierz
Serge Jacquemard
To niesłychane!
Pourquoi attendre le bourreau?
Wydanie oryginalne: 1975
Wydanie polskie:1989
I
– Zgasić papierosy – rozkazał strażnik. – Nie pali się w korytarzu.
– Do diabła – mruknął Rodriguez, gdy Jo Lahaye wysunął się przed niego.
Odbywał się właśnie niezmienny ceremoniał udawania się na mszę.
Strażnicy obchodzili cele, a więźniowie, którzy chcieli uczestniczyć w mszy,
wychodzili i ustawiali się parami w głównych korytarzach „bloku” i
„okrąglaka”. Potem obie kolumny więźniów spotkały się w wielkim hallu
wejściowym.
Jeden z oddziałowych stanął przed więźniami i krzyknął:
– Przystępujący do komunii, wystąpić!
Jo Lahaye prześliznął się między dwoma współwięźniami i przyłączył do
grupy, która zbierała się przed kratą zamykającą dostęp do długiego korytarza
prowadzącego do kaplicy. Drzwi kaplicy połyskiwały jasnym drewnem i
stanowiły miłą oku, cieplejszą plamę na tle otaczających je wielkich, szarych
kamieni.
Jo Lahaye odszukał wzrokiem Piotra Merceya zwanego Piotrusiem-
Adwokatem, Gerarda Lesaigneura i Roberta Barradesa, którzy stali już przy
samej kracie.
– Po dwóch w szeregu – rozkazał oddziałowy.
Jo Lahaye zauważył, że tamci trzej ustawili się po lewej stronie kolumny
więźniów. Postąpił tak samo. Jeden ze strażników otworzył kratę i
więźniowie, zachowując ustalony porządek, weszli do korytarza. Drugi
strażnik, który stał przed wejściem do kaplicy, opuścił dźwignię, stalowe
sztaby przytrzymujące skrzydła drzwi uniosły się posłusznie i drzwi się
rozchyliły.
Ten sam strażnik poszedł przodem i wprowadził ich do kaplicy.
Zatrzymał się przed ołtarzem, odwrócił i dał znak więźniom, że mogą zająć
miejsca w ławkach, jeden rząd kolumny z lewej, drugi z prawej strony kaplicy.
Mercey, Barrades i Lesaigneur znaleźli się prawie pośrodku pierwszego
rzędu ławek, w pewnej odległości od Jo Lahaye siedzącego na końcu drugiego
rzędu, tuż przy bocznym przejściu, w którym stanęli strażnicy.
Bocznymi drzwiami wszedł kapelan, za nim dwaj więźniowie służący do
mszy i rozpoczęło się nabożeństwo.
Piotr Mercey spojrzał kątem oka na Roberta Barradesa i Gerarda
Lesaigneura i stwierdził z zadowoleniem, że na ich twarzach maluje się
spokój.
Najważniejsze, żeby nie wpadli w panikę – pomyślał. O Jo był spokojny,
stary gangster miał duże doświadczenie.
Udając, że drapie się w pierś, podsunął wyżej imitację granatu, którą
jeszcze w celi włożył sobie pod pachę.
Robert i Gerard również przyciskali ramionami do ciała „granaty”
sporządzone z miąższu chleba ugniecionego z wodą, wymodelowane w
kształcie cytryny, posmarowane papką z kakao i artystycznie pokratkowane.
Zapalnik imitowało wystające z jednej strony zakończenie tuby aspiryny
ukrytej w środku „granatu”.
Naśladownictwo było dalekie od doskonałości, a pył kakao brudził im
ręce, ale była to ostateczność przygotowana na wypadek, gdyby Jo nie zdążył
dostarczyć im na czas imitacji pistoletów.
Stojący na stopniach ołtarza ksiądz właśnie się odwrócił, trzymając w
rękach kielich z hostią.
Środkiem kaplicy przeszedł oddziałowy i dał znak więźniom z dwóch
pierwszych rzędów ławek, że mają podejść do ołtarza i klęknąć do komunii.
Mercey, Barrades i Lesaigneur zastosowali się do tego.
Jo Lahaye zawahał się. Zgodnie z planem powinien również podejść do
ołtarza. Ksiądz oczywiście nie podałby mu opłatka, ale też nie zrobiłby żadnej
uwagi w czasie trwania mszy, a gdyby nawet klawisze zauważyli incydent,
byłoby już za późno na zastosowanie sankcji dyscyplinarnych.
Jo Lahaye poczuł się w swojej ławce samotny i jakby obnażony. Kątem oka
dostrzegł zbliżającego się oddziałowego.
– Co jest grane? – szepnął oddziałowy, pochylając się nad nim.
– Szefie, nie mam już chęci – odparł równie cicho Jo Lahaye z właściwym
sobie akcentem paryskiego ulicznika. – Obiecałem księdzu, że pójdę do
komunii, żeby mu zrobić frajdę, bo to przyjemny facet, ale właśnie
pomyślałem, że to nieelegancko nabierać go w takich świętych dla niego
sprawach. Więc pomyślałem sobie, że nie pójdę...
Oddziałowy przyglądał mu się dłuższą chwilę z niedowierzaniem, ale nie
dał się wyprowadzić w pole.
– Zobaczymy... Nazwisko, numer rejestru, numer celi?
– Lahaye George, numer rejestru więźniów 15C24, numer akt 14199, cela
32, blok.
Oddziałowy spojrzał podejrzliwie.
– Cela 32? Jesteście pod ścisłym nadzorem?
– Tak.
– Hm...
Jo odwrócił głowę i spostrzegł niespokojny wyraz twarzy Merceya
wracającego z Lesaigneurem i Barradesem na miejsca. Ale on sam nie
denerwował się. Oddziałowy nie mógł teraz nic zrobić. Nie w kaplicy.
Zauważył niechętne spojrzenia rzucane mu ukradkiem przez więźniów,
którzy przed chwilą przystępowali do komunii. Nawet nie zamierzał pokpiwać
sobie z nich. Byli to przeważnie więźniowie z małymi wyrokami, nie było
wśród nich prawdziwych przestępców. Ci ludzie wpadli za nadużycie
zaufania, oszustwo, przestępstwa przeciw obyczajności, okradanie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin