Logika odkrycia naukowego - Karl Popper.doc

(5130 KB) Pobierz

 

CD


Logika odkrycia naukowego


Tytuł oryginału:

The Logic of Scientific Discovery

© 1959, 1968, 1972, 1980 Karl Raimund Popper © 1999 The Estate of Sir Karl Popper © Copyright for the Polish translation by Krystyna Gamska & Urszula Niklas, Warszawa 2001 © Copyright for the Polish edition by Fundacja Aletheia, Warszawa 2002

Książka dotowana przez

Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu

ISBN 83-89372-01-0


Hipotezy są sieciami: tylko ten, kto je zarzuca, coś złowi.

Novalis


Dla człowieka nauki nie ma nic bardziej niezbędnego niż jej historia oraz logika od­krycia (...) sposób wykrywania błędu, po­sługiwanie się hipotezą, wyobraźnią, tryb sprawdzania.

Lord Acton


Od tłumaczy wydania angielskiego

Logika odkrycia naukowego to przekład Logik der Forschung, książki, która ukazała się w Wiedniu jesienią 1934 roku (rok wydania podany na karcie tytułowej to 1935). Tłumaczenie przygotował autor przy współpracy dr. Juliusa Freeda i Lan Freed.

Oryginalny tekst z 1934 roku nie został na potrzeby przekładu zmieniony. Jak zwykle przekład jest nieco dłuższy od oryginału. Słowa i wyrażenia, które nie mają swojego odpowiednika w języku angielskim zostały sparafrazowane. Niektóre zdania rozbito i przeformułowano; tekst oryginalny był bardzo skondensowany; w kilku miejscach został radykalnie skrócony, aby zadość­uczynić wymaganiom wydawcy. Autor jednak postanowił nie rozszerzać tekstu przekładu, i nie przywracać wyciętych fragmentów fnie licząc kilku słów, co zaznaczono nawiasami kwadratowymi i przypisami].

Aby uwspółcześnić książkę, autor uzupełnił ją o nowe aneksy i przypisy. Niektóre z nich po prostu wzbogacają tekst lub wprowadzają poprawki; inne wyjaśniają, w jakich kwestiach autor zmienił zdanie lub jak sformułowałby swoje argumenty dzisiaj.

Wszystkie nowe dodatki — nowe aneksy i nowe przypisy — oznaczone zostały gwiazdką; tam, gdzie rozszerzono stare przypisy, także zostało to zaznaczone gwiazdką (chyba, że rozszerzenie polega tylko na odesłaniu do angielskiego wydania tekstu, pierwotnie cytowanego według wydania niemie­ckiego).

W tych nowych, oznaczonych gwiazdkami, przypisach czytelnik znajdzie odwołania do drugiej części niniejszej książki pt. Postscript to the Logic of Scientific Discovery (w trzech tomach)'. Choć książki te nawzajem się uzupełniają, to jednak stanowią odrębne całości.

Trzeba też wspomnieć, że w niniejszym wydaniu zmieniona została numeracja rozdziałów. W oryginale ponumerowane były następująco: od i do ii (część i), oraz od i do vii (część ii). Teraz numeracja jest ciągła — od i do x.

1 Książka ta została wydana dopiero w latach 1982-1983 w postaci trzech tomów: t. I: Realism and the Aim of Science. Postscript to „ The Logic of Scientific Discovery ", William W. Bartley III (red.), Hutchinson, London 1983; t. 2: The Open Universe.


An Argument for Indeterminism. Postscript to „The Logic of Scientific Discovery", William W. Bartley III (red.). Hutchinson, London 1982 (wyd. pol.: Wszechswiat otwarty. Argument na rzecz indeterminizmu, przet. A. Chmielewski, Znak, Krakow 1996); t. 3: Quantum Theory and the Schism in Phisics. Postscript to The Logic of Scientific Discovery". William W. Bartley III (red.). Hutchinson, London 1982. [Przyp. wyd. pol.]


Przedmowa do wydania pierwszego (1934)

Spostrzeżenie, iż człowiek ostatecznie rozwiązał swe najniewdzięczniejsze problemy, stanowi niewielką pociechę dla znawcy filozofii, który nie może pozbyć się obawy, że filozofia nie zdoła nigdy postawić problemu au­tentycznego.

Moritz Schlick (1930)

Ze swej strony wyznaję pogląd odmienny i twierdzę, że ilekroć spór rozpalał się na czas dłuższy, szczególnie na polu filozofii, na dnie jego nie krył się nigdy problem jedynie słowny, ale zawsze autentyczny problem dotyczący rzeczy.

Immanuel Kant (1786)

Naukowiec zajmujący się jakimś badaniem, powiedzmy: z zakresu fizyki, może zaatakować problem wprost. Może bezzwłocznie przejść do sedna sprawy, to znaczy do sedna pewnej zorganizowanej struktury. Struktura teorii naukowych już bowiem istnieje, a wraz z nią istnieje powszechnie akce­ptowana sytuacja problemowa. Dlatego też naukowiec może pozostawić innym troskę o umiejscowienie swego dorobku w ramach wiedzy naukowej.

Sytuacja filozofa jest odmienna. Nie staje przed strukturą zorganizowaną, tylko raczej przed czymś, co przypomina sterty gruzów (choć może jest pod nimi zasypany skarb). Nie może powołać się na fakt istnienia ogólnie przyjętej sytuacji badawczej, bowiem fakt, iż niczego takiego nie ma, jest zapewne jedynym faktem ogólnie przyjętym. W istocie pytanie o to, czy fdozofia kiedykolwiek zdoła sformułować problem autentyczny, wciąż powraca w kręgach filozoficznych.

Istnieją jednak jeszcze i tacy, którzy wierzą, że filozofia zdolna jest formułować autentyczne problemy dotyczące rzeczy, wciąż więc mają nadzieję, że można nad tymi problemami dyskutować i położyć kres przygnębiającym monologom, które dziś uchodzą za dyskusje fdozoficzne. A jeśli okaże się, że przyjęcie któregokolwiek z istniejących wyznań wiary jest niemożliwe, wszystko, co mogą zrobić, to zacząć na nowo, od samego początku.

Wiedeń, jesień 1934



Przedmowa do pierwszego wydania angielskiego (1959)

W przedmowie z 1934 roku starałem się wyjaśnić — choć obawiam się, że zbyt skrótowo — swój stosunek do dominującego wówczas w filozofii nastawienia, szczególnie zaś do filozofii lingwistycznej oraz szkoły analitycz­nej. W tej nowej przedmowie zamierzam wyjaśnić swoje stanowisko wobec dzisiejszej sytuacji oraz swój stosunek do dwóch obecnie dominujących szkół analitycznych. Ich przedstawiciele są dziś dla mnie tak samo ważni, jak byli wtedy, i to nie tylko jako oponenci, lecz także jako sojusznicy, pozostali bowiem, jak się zdaje, niemal jedynymi filozofami, którzy podtrzymują pewne tradycje filozofii racjonalnej.

Filozofowie analityczni uważają, że nie ma autentycznych problemów filozoficznych, lub że problemy filozoficzne — o ile w ogóle istnieją — dotyczą użycia językowego lub znaczenia słów. Sądzę jednak, że istnieje co najmniej jeden problem filozoficzny zaprzątający wszystkich myślących ludzi. To problem kosmologii: dążenie do zrozumienia świata, którego częścią jesteśmy my oraz nasza wiedza. Uważam, że wszelka nauka jest kosmologią, a wartość, jaką ma dla mnie filozofia — wartość nie mniejsza od wartości nauki — zależy wyłącznie od jej wkładu w kosmologię. Zarówno filozofia, jak i nauka straciłyby całą atrakcyjność — w każdym razić dla mnie — gdyby dążenia tego zaniechały. Na pewno ważną jego część stanowi zrozumienie funkcji języka, nie chodzi tu jednak o ujmowanie problemów jedynie jako „zagadek" językowych.

Filozofowie analityczni uważają, że stosują jedną ze specyficznych metod filozofii. Sądzę, że są w błędzie, przekonany jestem bowiem o słuszności następującej tezy:

Filozofowie mają taką samą jak inni swobodę posługiwania się każdą metodą w dążeniu do prawdy. Nie istnieje specyficzna metoda fdozofii.

Druga teza, którą chciałbym tu wysunąć, jest następująca:

Centralnym problemem epistemologii zawsze był i nadal jest problem rozwoju wiedzy. A rozwój wiedzy badać można najlepiej, badając rozwój wiedzy naukowej.

Nie sądzę, aby badanie rozwoju wiedzy dało się zastąpić badaniem użyć językowych lub systemów językowych.


12

Logika odkrycia naukowego

Skłonny jestem jednak przyznać, że istnieje metoda, którą można by opisać jako „jedyną metodę filozofii". Z tym że nie jest ona właściwa wyłącznie filozofii; to raczej jedyna metoda wszelkiej racjonalnej dyskusji, jest zatem metodą zarówno nauk przyrodniczych, jak i filozofii. Metoda, którą mam na myśli, polega na sformułowaniu problemu i krytycznym rozpatrzeniu rozmaitych wysuwanych rozwiązań.

Słowa „racjonalna dyskusja" i „krytyczny" napisałem kursywą, by podkreślić, że zrównuję postawę racjonalną i krytyczną. Rzecz w tym, że proponując rozwiązanie jakiegoś problemu, winniśmy raczej usilnie dążyć do tego, by rozwiązanie to obalić, niż aby je bronić. Niestety, niewielu z nas postępuje zgodnie z tym nakazem, choć na szczęście uwag krytycznych nie poskąpią nam inni, gdybyśmy nie zdobyli się na nie sami. Krytyka będzie jednak owocna tylko wówczas, gdy problemy sformułujemy tak jasno, jak tylko zdołamy, a rozwiązaniom nadamy dostatecznie określony kształt — kształt, który pozwoli rozważyć je krytycznie.

Nie przeczę, że coś, co nazywa się „analizą logiczną", może odegrać pewną rolę w procesie wyjaśniania i dociekliwego badania zarówno inte­resujących nas zagadnień, jak i proponowanych rozwiązań; nie twierdzę, że metody „analizy logicznej" i „analizy języka" koniecznie muszą być bezuży­teczne. Uważam raczej tak, że daleko tym metodom do tego, by były jedynymi metodami przynoszącymi korzyść filozofii, i że w żadnym wypadku nie są one dla filozofii specyficzne. Nie są bardziej specyficzne dla filozofii niż dla każdego dociekania naukowego łub racjonalnego.

Można by pewnie zapytać, jakimi innymi „metodami" może się posłużyć filozof. Istnieje ich wprawdzie sporo, mnie jednak wcale nie zależy na ich wyliczaniu. Obojętne jest mi, jakich metod używa filozof (lub ktokolwiek inny), dopóki bada interesujące zagadnienie i dopóki rzeczywiście stara się je rozwiązać.

Spośród wielu metod, którymi może się posłużyć filozof — oczywiście zawsze zależą one od konkretnego zagadnienia — jedna wydaje się warta wzmianki. To odmiana (niemodnej dziś) metody historycznej. Sprowadza się ona po prostu do tego, że próbuje się stwierdzić, co na temat interesującego nas problemu myśleli lub mówili inni: dlaczego i jak go formułowali, jak próbowali rozwiązać? Wydaje mi się to istotne, ponieważ stanowi część ogólnej metody dyskusji racjonalnej. Zignorowanie tego, co inni myślą dziś lub co myśleli w przeszłości, musi takiej dyskusji położyć kres, choć każdy może dalej z powodzeniem mówić sam do siebie. Niektórzy filozofowie z mówienia do siebie uczynili cnotę; być może dlatego, iż mieli poczucie, że nie ma nikogo, z kim warto by porozmawiać. Obawiam się, że filozofowanie w ten nieco egzaltowany sposób może stanowić oznakę zmierzchu dyskusji racjonalnej. Bez wątpienia Bóg rozmawia głównie sam ze sobą, nie istnieje


Przedmowa do pierwszego wydania angielskiego

13

bowiem nikt, kto byłby dla Niego wart rozmowy. Ale filozof powinien wiedzieć, że jest podobny do Boga nie bardziej niż inni.

Na rzecz rozpowszechnionego przekonania, iż prawdziwą metodą filozofii jest to, co nazywamy „analizą językową", przemawia kilka historycznie interesujących powodów.

Jednym z nich jest słuszne przekonanie, że do rozwiązania paradoksów logicznych w rodzaju paradoksu kłamcy („W tej chwili kłamię") lub paradoksów sformułowanych przez Russella, Richarda i innych, potrzebna jest metoda analizy językowej, która pozwala dokonać znanego rozróżnienia sensownych (lub „poprawnie zbudowanych") i bezsensownych wyrażeń językowych. To trafne rozróżnienie często łączy się z mylnym przekonaniem

0  tym, że źródłem tradycyjnych problemów filozofii są próby zmierzające do rozwiązania paradoksów fdozoficznych, które mają strukturę analogiczną do struktury paradoksów logicznych, tak że rozróżnienie wypowiedzi sensownej

1  bezsensownej musi również w filozofii mieć kapitalne znaczenie. Bardzo łatwo można się przekonać, że mniemanie to jest błędne, właśnie za sprawą analizy logicznej. Pokazuje ona bowiem, że w żadnym z tzw. paradoksów filozoficznych — nawet w antynomiach Kanta — nie spotkamy pewnego charakterystycznego typu zwrotności czy samoodniesienia obecnego we wszystkich paradoksach logicznych.

Wydaje się jednak, że główny powód wynoszenia metody analizy językowej nad inne jest następujący. Otóż istniało poczucie, że tzw. nowe badanie idei Locke'a, Berkeleya i Hume'a, czyli psychologiczna, a raczej pseudopsychologiczna metoda badania idei oraz ich pochodzenia ze zmysłów, winna ustąpić miejsca metodzie bardziej „obiektywnej", a mniej genetycznej. Istniało poczucie, że winniśmy poddawać analizie raczej słowa, ich znaczenia oraz użycia, niż „idee", „koncepcje" czy „pojęcia"; że winniśmy analizować raczej sądy logiczne, twierdzenia lub zdania niż „myśli", „przekonania" lub „sądy". Chętnie przyznam, że zastąpienie „nowego badania idei" Locke'a przez „nowe badanie słów" oznaczało postęp, i to postęp pilnie potrzebny.

Zrozumiałe, że ci, którzy niegdyś jedyną prawdziwą metodę filozofii widzieli w „nowym badaniu idei", mogli się teraz skłaniać ku przekonaniu, że taką jedyną prawdziwą metodą jest „nowe badanie słów". Stanowczo nie zgadzam się z tym prowokującym poglądem, ograniczę się jednak do dwóch tylko uwag krytycznych na ten temat. Po pierwsze, „nowe badanie idei" nigdy nie miało być traktowane jako główna metoda filozofii, a tym bardziej jako jedyna metoda prawdziwa. Nawet Locke nadał mu charakter jedynie pewnych rozważań wstępnych (w preliminariach do nauki etyki). Zarówno u Berkeleya, jak i u Hume'a służyły one głównie jako broń przeciwko oponentom. Ich interpretacja świata — świata rzeczy i ludzi — na przekazaniu której obu filozofom zależało, nigdy na tej metodzie się nie opierała. Nie opierał na niej


14

Logika odkrycia naukowego

swoich poglądów na religię Berkeley, ani Hume teorii politycznych (choć determinizm owszem).

Najpoważniejszy jednak mój zarzut wobec przekonania, że albo „nowe badanie idei", albo „nowe badanie słów" jest główną metodą teorii poznania — czy, być może, nawet filozofii — przedstawia się następująco.

Problem epistemologii ujmować można dwojako: (1) jako problem wiedzy zdroworozsądkowej czy też potocznej lub (2) jako problem wiedzy naukowej. Filozofowie, którzy wyżej cenią pierwsze podejście, słusznie utrzymują, że wiedza naukowa może być jedynie rozszerzeniem wiedzy zdroworozsąd­kowej, a mylnie sądzą, że wiedza zdroworozsądkowa łatwiej niż naukowa poddaje się analizie. Tym sposobem filozofom owym udaje się zastąpić „nowe badanie idei" przez analizę języka potocznego, języka, w którym formułowana jest wiedza zdroworozsądkowa. Zastępują oni analizę widzenia, percepcji, poznania lub wiary przez analizę zwrotów: „widzę", „postrzegam" lub „wiem", „wierzę", „utrzymuję, że jest to możliwe" albo być może przez analizę zwrotu „być może".

Zwolennikom tego podejścia odpowiedziałbym w sposób następujący. Wprawdzie zgadzam się, że wiedza naukowa jest jedynie rozszerzeniem wiedzy potocznej czy zdroworozsądkowej, utrzymuję jednak, że najdonioślej­sze i najciekawsze problemy epistemologiczne pozostać muszą całkowicie niewidoczne dla tych, którzy ograniczają się do analizy wiedzy potocznej czy zdroworozsądkowej lub jej ujęcia w języku potocznym.

Chciałbym podać tutaj tylko jeden przykład tego typu problemów, mianowicie problem rozwoju wiedzy. Krótki namysł wystarczy, by pokazać, że większość zagadnień związanych z rozwojem wiedzy nieuchronnie musi wykraczać poza wszelkie badanie, które zostanie ograniczone do wiedzy zdroworozsądkowej przeciwstawionej wiedzy naukowej. Najważniejszym bowiem sposobem, w jaki rozwija się wiedza zdroworozsądkowa jest właśnie przeistaczanie się jej w wiedzę naukową. Wydaje się ponadto jasne, że rozwój wiedzy naukowej stanowi najważniejszy i najbardziej interesujący przypadek rozwoju wiedzy.

W tym kontekście należy pamiętać, że niemal wszystkie zagadnienia epistemologii tradycyjnej wiążą się z problemem rozwoju wiedzy. Skłonny jestem powiedzieć nawet więcej: od Platona do Kartezjusza, Leibniza, Kanta, Duhema i Poincarego oraz od Bacona, Hobbesa i Locke'a do Hume'a, Milla i Russella teorię poznania inspirowała nadzieja, że owa teoria pozwoli nam nie tylko lepiej poznać wiedzę, lecz także przyczyni się do pchnięcia naprzód wiedzy naukowej. (Wśród wielkich filozofów jedynym chyba wyjątkiem od tej reguły, jaki przychodzi mi na myśl, jest Berkeley.) Większość filozofów upatrujących w analizie języka potocznego specyficznej metody filozofii utraciła zapewne ów godny podziwu optymizm, jaki niegdyś inspirował


Przedmowa do pierwszego wydania angielskiego

15

tradycję racjonalistyczną. Wydaje się, że przyjęli oni postawę rezygnacji, jeśli nie rozpaczy. Nie tylko pozostawiają naukowcom zadanie posuwania wiedzy naprzód, ale nawet określają filozofię w taki sposób, by z definicji była niezdolna wnosić wkład w naszą wiedzę o świecie. Nie pociąga mnie samookaleczenie, jakiego domaga się ta nadspodziewanie dobrze trafiająca do przekonania definicja. Nie istnieje nic takiego jak esencja filozofii, którą można wydestylować i skondensować w definicji. Definicja słowa „filozofia" może mieć wyłącznie charakter konwencji czy umowy, lecz jeśli o mnie chodzi, to nie widzę, jakie zalety miałaby przynieść arbitralna propozycja zdefiniowania słowa „filozofia" w taki sposób, by całkowicie udaremnić wszelkie próby wnoszenia wkładu w rozwój wiedzy o świecie, jakie badacz filozofii mógłby podjąć jako filozof.

Wydaje mi się też paradoksalne, że filozofowie dumni z tego, że zajmują się badaniem języka potocznego, są równocześnie przekonani, że w problemach kosmologii orientują się na tyle dobrze, by mieć pewność, iż w istocie odbiega ona od filozofii tak dalece, że filozofia niczego do niej wnieść nie może. Niewątpliwie są oni w błędzie. Jest bowiem faktem, że idee czysto metafizyczne — a zatem idee filozoficzne — mają dla kosmologii znaczenie najdonioślejsze. Wiodą one Talesa do Einsteina, od starożytnego atomizmu do rozważań Kartezjusza nad materią, od rozważań Gilberta, Newtona, Leibniza i Bośkovicia dotyczących sił do rozważań Faradaya i Einsteina dotyczących pól sił.

Takie są pokrótce racje, na których opieram przekonanie, że nawet w dziedzinie epistemologii to pierwsze podejście — tzn. badanie wiedzy na podstawie analizy języka potocznego — jest zbyt wąskie i nieuchronnie przeoczyć musi problemy najciekawsze.

Jestem jednak daleki od jednomyślności z tymi wszystkimi filozofami, którzy są zwolennikami podejścia drugiego, tzn. podejścia bazującego na analizie wiedzy naukowej. Aby łatwiej wyjaśnić, w czym się z nimi zgadzam, a w czym nie, podzielę ich na dwie grupy — na wilki i owce.

Do grupy pierwszej należą ci, których celem jest badanie „języka nauki", a wybraną metodą filozoficzną konstruowanie sztucznych języków modelo­wych, tzn. tego, co owi filozofowie uważają za modele „języka nauki".

Grupa druga nie ogranicza się do badania języka nauki ani jakiegoś innego języka i nie dysponuje żadną wybraną metodą filozoficzną. Jej członkowie filozofują na wiele rozmaitych sposobów, gdyż dążą do rozwiązania wielu różnych problemów; z radością przystaną na każdą metodę, o ile dojdą do wniosku, że pozwoli jaśniej postawić problem lub znaleźć choćby prowizory­czne rozwiązanie.

Najpierw zajmę się tymi, którzy obrali metodę konstruowania sztucznych modeli języka nauki. Historycznie rzecz biorąc, oni także wyszli od „nowego


16

Logika odkrycia naukowego

badania idei" i zastępują analizą językową (pseudo)psychologiczną metodę dawnego „nowego badania". Być może dzięki duchowemu pokrzepieniu, jakie niesie ze sobą nadzieja wiedzy „ścisłej", „dokładnej" czy „sfor­malizowanej", wybranym przedmiotem analizy językowej staje się „język nauki", a nie język potoczny. Na nieszczęście wydaje się, że nie istnieje nic takiego jak jeden „język nauki". Dlatego też stają oni przed koniecznością skonstruowania go. Jednakże skonstruowanie pełnowymiarowego roboczego modelu jakiegokolwiek języka nauki — języka, w którym moglibyśmy uprawiać realną naukę taką jak fizyka — okazuje się w praktyce dość trudne; z tego powodu badacze owi pochłonięci są konstruowaniem skomplikowa­nych modeli roboczych — ogromnych systemów składających się z drobnych pomysłów.

Uważam, że tej grupie filozofów wiedzie się najgorzej. Ponieważ posługuje się metodą konstrukcji miniaturowych języków modelowych, nie dostrzegają zagadnień w teorii poznania najciekawszych, związanych z roz­wojem wiedzy. Złożoność aparatury nie wiąże się bowiem w żaden sposób z efektywnością i w praktyce żadnej ważniejszej teorii naukowej nie da się sformułować za pomocą owych ogromnych systemów zbudowanych z drobi­nek. Języki modelowe nie pozostają w żadnym związku ani z nauką, ani ze zdrowym rozsądkiem.

W rzeczy samej modele „języka nauki" konstruowane przez tych filozofów nie mają nic wspólnego z językiem współczesnej nauki, co pokazują następujące uwagi odnoszące się do trzech najbardziej znanych języków modelowych. (Mowa jest o nich w przypisach 13 i 15 do uzupełnienia *viii oraz w przypisie *2 do paragrafu 38). W pierwszym języku modelowym brak nawet środków do wyrażenia identyczności. W konsekwencji nie pozwala on sformułować równania: nie zawiera nawet najbardziej podstawowej aryt­metyki. Drugi język modelowy funkcjonuje dopóty, dopóki nie włączymy do niego środków dowodzenia zwykłych twierdzeń arytmetycznych — np. twierdzenia Euklidesa, że nie istnieje największa liczba pierwsza, lub nawet zasady, że każda liczba ma następnik. Także w trzecim języku modelowym — najbardziej znanym i rozwiniętym — nie można sformułować matematyki, nie można również — co jest jeszcze ciekawsze — mówić o własnościach mierzalnych. Z tych oraz z wielu innych powodów trzy wspomniane języki modelowe są zbyt ubogie, by mogła się nimi posłużyć jakaś nauka. Oczywiście są one także zasadniczo uboższe od języków potocznych, najbardziej nawet prymitywnych.

Wspomniane ograniczenia nałożono na języki modelowe po prostu dlatego, że w przeciwnym razie zostałyby podważone pewne rozstrzygnięcia przyjęte przez twórców owych języków. Łatwo można to udowodnić, częściowo nawet udowodnili to sami ci twórcy. Wydaje się, że wszyscy oni


Przedmowa do pierwszego wydania angielskiego

17

utrzymują: (a) że ich metody są w tym czy innym...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin