0728. DUO Lawrence Kim - Zawsze tam gdzie ty.pdf
(
774 KB
)
Pobierz
Kim Lawrence
Zawsze tam, gdzie ty
Tłumaczenie:
Alina Patkowska
PROLOG
Londyn, trzy lata wcześniej
Wewnętrzny zegar jak zwykle obudził Lily o szóstej. Budzenie o tej porze miała
chyba zapisane w genach, ale dzięki temu nig
dy się nie spóźniała. Zadziwiające też
było, jak wiele udawało jej się zrobić w ciągu tej spokojnej godziny, zanim obudzi się
reszta świata, a w każdym razie głośni sąsiedzi z sąsiedniego mieszkania.
Leżąc z ramieniem nad głową, odgarnęła z twarzy ciężkie, splątane włosy i poczu-
ła niechęć do ludzi, którzy potrafili tak po prostu przewrócić się na drugi bok i zno-
wu zasnąć – do normalnych ludzi, którym czasem zdarzało się zaspać, a nawet do
własnej bliźniaczki Lary, która potrafiłaby przespać trzęsienie ziemi. Tymczasem
Lily budziła się każdego ranka o tej samej godzinie.
Ale tego ranka coś było inaczej – tylko co? Między delikatnymi brwiami Lily poja-
wiła się zmarszczka. Czyżby rzeczywiście zaspała? Z zamkniętymi oczami sięgnęła
po telefon. Zanim go znalazła, jej dłoń natrafiła na kilka nieznajomych przedmiotów.
Uchyliła jedną powiekę i odczytała na ekranie godzinę. Oczywiście, jak zwykle był
środek nocy. Przycisnęła telefon do nagiej piersi. Zaraz: dlaczego właściwie nagiej?
Podciągnęła wyżej prześcieradło, rozejrzała się i dopiero teraz zdała sobie spra-
wę, że to nie jest jej pokój, a ona sama czuje się tak, jakby przebiegła maraton. Na-
raz wszystko sobie przypomniała i szeroko otworzyła oczy. Teraz już wiedziała, dla-
czego bolą ją mięśnie, o istnieniu których nie miała dotychczas pojęcia. Przycisnęła
rękę do piersi i poczuła szum w uszach. Powoli, bardzo powoli obróciła głowę,
sprawdzając, czy to wszystko tylko jej się nie przyśniło, i z jej ust wydobyło się wes-
tchnienie ulgi: to nie był sen. Zamrugała i skupiła wzrok na uśpionej twarzy, stara-
jąc się zapisać w pamięci jej rysy, choć dobrze wiedziała, że nig
dy nie zapomni ani
tego mężczyzny, ani tej nocy. Taką twarz trudno byłoby zapomnieć: wysokie, inteli-
gentne czoło, wyraźne kości policzkowe, silnie zarysowany podbródek, gęste ciem-
ne brwi, delikatny nos i pełne usta. Gdyby jednak Lily miała wybrać jedną rzecz,
która w tej twarzy urzekała ją najbardziej, byłyby to oczy – niewiarygodnie błękitne
i obrzeżone długimi ciemnymi rzęsami.
Wyglądał teraz jakoś inaczej. Dopiero po dłuższej chwili Lily zrozumiała, na czym
polega subtelna różnica: brakowało niespokojnej energii, która otaczała go przez
cały czas jak niewidzialne pole siłowe, gdy nie spał. Bez niej wydawał się młodszy.
Popatrzyła na ciemny ślad zarostu na policzkach i przypomniała sobie dzień, gdy
zobaczyła go po raz pierwszy. Oczywiście słyszała o nim wcześniej: jej ojciec był
ogrodnikiem w Warren Court, zresztą cała wioska słyszała o chłopcu urodzonym
w czepku i rozpieszczanym przez dziadka. Gdy Benedict wprowadził się do wielkie-
go domu, Lily z miejsca powzięła do niego niechęć.
Warren Court, jedna z największych posiadłości w kraju nadal pozostających
w prywatnych rękach, leżało zaled
wie o pół kilometra od domku, w którym miesz-
kała Lily. Już wtedy wiedziała, że pod pewnymi względami ten dom znajduje się na
innej planecie, a nawet w innym wszechświecie, i mocno sobie postanowiła nie lubić
tego bogatego chłopaka. Ale potem, kiedy zmarł jej ojciec, zupełnie zapomniała
o Benedikcie. Na pogrzebie w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, choć stał obok
dziadka.
Niespostrzeżenie wymknęła się z cmentarza nad staw, na którym ojciec lubił
puszczać kaczki. Wybrała spory kamień, zważyła go w dłoni i rzuciła, ale kamień od
razu zatonął, pozostawiając po sobie rozchodzące się na wodzie kręgi. Spróbowała
jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu ręka ją rozbolała. Całą twarz miała mokrą od łez.
Naraz usłyszała szelest liści i ktoś stanął za jej plecami.
– Nie tak. Musisz wybrać płaski kamień. Cały sekret w ruchu nadgarstka, zobacz.
Patrzyła na kamień, który kilkakrotnie odbił się od powierzchni wody.
– Nie umiem tak.
– Umiesz. To łatwe.
– Nie umiem! – Zacisnęła pięści i odwróciła się do niego. Był bardzo wysoki i mu-
siała unieść głowę, żeby na niego spojrzeć. – Mój tata nie żyje i nienawidzę cię! –
wykrzyknęła, wkładając w ten okrzyk całą swoją rozpacz.
Dopiero wtedy zauważyła jego oczy, bardzo niebieskie i przepełnione współczu-
ciem. Skinął głową i powiedział po prostu:
– Wiem. To okropne.
Podał jej następny kamień, gładki i chłodny w dotyku.
– Spróbuj teraz.
Zanim odeszli od stawu, udało jej się rzucić kamień tak, że odbił się od wody trzy
razy, i odkryła, że jest zakochana.
W gruncie rzeczy to było nieuniknione. Lily tęskniła do romansów, a ten chłopiec,
już prawie mężczyzna, wydawał się ucieleśnieniem wszystkich bohaterów z powie-
ści, które pochłaniała tonami. Mieszkał w zamku i w każdym calu przypominał
mrocznego, melancholijnego bohatera. Był dojrzały – starszy od niej o całe pięć lat,
wysportowany i wyrafinowany. Natychmiast zaczęła fantazjować na jego temat,
choć wiedziała, że te fantazje nig
dy nie staną się rzeczywistością. A jednak które-
goś wieczoru przytrafił jej się bal.
Od wielu tygodni wyczekiwała przyjęcia bożonarodzeniowego, które dziadek Be-
nedicta wydawał co roku dla pracowników Warren Court. Matka Lily była tam te-
raz gospodynią. Przyjęcie odbywało się w wielkiej elżbietańskiej sali. Benedict, któ-
ry w lecie skończył Oksford, a teraz miał jakąś ważną pracę w City, również miał
przyjechać – tak twierdził jego dziadek.
Lara miała znacznie lepsze wyczucie stylu niż Lily. Miała też więcej ubrań dzięki
napiwkom z hotelu, gdzie w soboty pracowała jako kelnerka. Lily pożyczyła od niej
sukienkę i przez kilka godzin przygotowywała się do wyjścia. Gdy Benedict wresz-
cie się pojawił, ubrany w ciemny garnitur, wydawał się pełen dystansu i bardzo
zmieniony. Zanim jednak Lily zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, zdała sobie spra-
wę, że nie przyjechał sam. Towarzysząca mu wysoka blondynka w bardzo eleganc-
kiej sukience przez cały wieczór patrzyła na wszystkich z wyższością.
– Tak mi się tu nudzi, kochanie – jęczała, przeciągając samogłoski i nie próbując
ukryć arystokratycznego akcentu. – Kiedy wreszcie będziemy mogli stąd wyjechać?
Nie uprzedziłeś mnie, że tu będą sami miejscowi prostacy.
Lara nie przepuściła żadnej okazji, by wbić siostrze szpilę.
– Nie śliń się tak, Lily, bo to brzydko wygląda. Jeśli go chcesz, to idź i weź go so-
bie.
– Wcale go nie chcę – parsknęła Lily. – On mi się w ogóle nie podoba. Jest nudny
i okropnie nadęty. – Obróciła się na pięcie i dopiero teraz dostrzegła Benedicta, któ-
ry stał tuż za nią.
Od tamtej żenującej chwili nie widziała go ani nie myślała o nim przez całe lata.
Naturalnie, był znaną osobą i czasem natrafiała na jego nazwisko na finansowych
stronach gazet, ale to nie był jej świat i tak naprawdę nie miała pojęcia, czym Bene-
dict się zajmuje.
Spotkała go zupełnie nieoczekiwanie, wychodząc z księgarni. Nie wierzyła
w zrządzenia losu, ale jak inaczej można było wyjaśnić to, co się stało? Wyszła na
ulicę akurat w chwili, gdy on tamtędy przechodził. Wiatr zarzucił jej włosy na twarz
i chwilowo oślepiona, zderzyła się z nim – nie z żadnym innym przechodniem, ale
właśnie z Benedictem.
– Lily.
Benedict był jedną z niewielu osób, które nig
dy nie myliły jej z siostrą.
Podał jej książkę, którą upuściła, i jego opalone palce otarły się o jej palce. Nasto-
letnie fantazje seksualne zupełnie nie przygotowały Lily na ten dotyk. Miała wraże-
nie, że przeszył ją prąd elektryczny i prawie zapomniała, jak się nazywa.
Obydwoje podnieśli się jednocześnie, nie wypuszczając z dłoni książki, jakby był
to łącznik między nimi, którego nie chcieli się pozbywać. Dopiero gdy potrącił ich
jakiś przechodzień, odsunęli się od siebie i książka znów upadła na ziemię. Czar
prysł i obydwoje wybuchnęli śmiechem. Tym razem Lily pozwoliła mu podnieść
książkę. Zerk
nął na tytuł i zagadkowo uniósł brwi.
– Zawsze byłaś molem książkowym – stwierdził z uśmiechem. – Pamiętam, jak
przyłapałem cię kiedyś w bibliotece dziadka z pierwszym wydaniem Dickensa scho-
wanym pod swetrem.
Zatrzymała się w miejscu jak wryta i ogarnęło ją przerażenie.
– To było pierwsze wydanie?
– Nie patrz tak na mnie. Dziadek nie miał nic przeciwko temu.
– On o tym wiedział?
Zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiły się.
– Że po cichu pożyczałaś sobie książki z jego biblioteki? Wiedział. Dziadek jest
bardzo spostrzegawczy. – Oderwał wzrok od jej zarumienionej twarzy, obrócił rękę
i spojrzał na cieniutki jak papier zegarek. – Miałem właśnie zamiar pójść na kawę…
– urwał i w jego oczach błysnęło ciepłe światło. – Nie, to nieprawda. Nie miałem za-
miaru iść na kawę, ale teraz mam. – Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się do
niej. – O ile ty masz ochotę?
Kolana ugięły się pod Lily. Stłumiła westchnienie, próbując opanować splątane
emocje. Skoro tak na nią działał jego uśmiech, to co by było, gdyby ją pocałował?
Opanuj się, pomyślała. On proponuje ci tylko cappuccino, a nie szalony seks.
– Chętnie – uśmiechnęła się i w duchu natychmiast dała sobie po łapach za to, że
Plik z chomika:
sandi_e-booki
Inne pliki z tego folderu:
0728. DUO Lawrence Kim - Zawsze tam gdzie ty.pdf
(774 KB)
0727. Williams Cathy - Wszystko za jedną noc.pdf
(772 KB)
0726. Pammi Tara - Marzenia nowożeńców.pdf
(823 KB)
0724. Graham Lynne - Podróże z milionerem.pdf
(796 KB)
1126. DUO Gates Olivia - W otchłani zmysłów.pdf
(793 KB)
Inne foldery tego chomika:
Anime
Bajki
ebooki - Serie rodzinne w paczkach
ebooki (hasło - sandi)
ebooki w paczkach wg autorek
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin