Teodor Jeske-Choiński - Gasnące słońce.pdf

(2084 KB) Pobierz
Gasnące słońce. Powieść z
czasów Marka Aureliusza -
całość
Teodor Jeske-Choiński
Biblioteka Dzieł Wyborowych, Warszawa, 1905
Pobrano z Wikiźródeł dnia 01.04.2017
Część pierwsza
I.
 Przed
domem Publiusza Kwintyliusza Warusa było rojno i
gwarno, chociaż późne słońce października wychylało się
dopiero z po za gór albańskich.
 Kilkudziesięciu
mężów, w białych togach i lekkich
sandałach, przechadzało się wzdłuż wysokiego muru, z którego
zwieszały się wieńce, splecione z bluszczu i czerwonej
latorośli winnej.
 Jeden
z nich, wysoki, barczysty brunet, zbliżył się do bramy
i, uderzywszy w nią młotkiem trzy razy, zawołał:
 —
Hej tam, odźwierny, otwieraj! To my, twojego pana
klienci.
 Za
murem odezwał się tylko pies, szczekający zajadle.
 —
Psy nas wszędzie witają — mruknął klient i odszedł na
środek ulicy, gdzie kilku innych obywateli rzymskich słuchało
opowiadania małego, suchego jegomości, rozprawiającego o
czemś z wielkiem ożywieniem.
 Drobny
człowieczek krzyczał głosem piskliwym, pomagając
sobie ruchami rąk, nóg i łysej głowy.
 —
I co nam po zwycięztwie nad Partami! — dowodził. —
Potłukli ich na miazgę, spalili im miasta, zrabowali świątynie i
pałace, nabrali niewolnika, a nam nie dostało się z tego
wszystkiego ani jednego sesterca. Dowódcy obłowili sią
[1]
, jak
zwykle, na żołdactwo posypał się deszcz nagród, a obywatelom
rzymskim zostawiono tylko zaszczyt patrzenia na wjazd
tryumfalny legionów.
 —
Trzeba ci było pójść na wojnę — zauważył wysoki
brunet.
 Mały
rzucił się do niego i wrzasnął:
 —
Bohater! Zdawałoby się, że spędził młodość w obozie, a
wiemy wszyscy, że nie odczepił się ani na jeden dzień od
klamki pańskiej. Na wojnę?! A to na co? Tłuc kości po
kniejach i puszczach, brać po grzbiecie trzciną setnika,
dźwigać na plecach całą górę rupieci, narażać się na kalectwo,
na śmierć? Nie na to podbili nasi przodkowie świat, byśmy
marli z niewygód w lasach Germanii lub na skwarnych
wybrzeżach Afryki i Azyi.
 —
Lucyusz mówi sprawiedliwie — potwierdzono zewsząd.
 —
Lucyusz ma słuszność!
 Zachęcony
w ten sposób Lucyusz, perorował dalej:
 —
Od czego te psy germańskie, hiszpańskie, egipskie i
wszelkie inne ludy barbarzyńskie?! Niech się za nas biją, niech
tracą nogi, ręce, uszy i co tylko zechcą! Obywatel rzymski
powinien używać. To jego przywilej, nagroda za waleczność
przodków.
 —
Twoi to chyba nie ramieniem, lecz gębą wojowali —
wtrącił wysoki brunet.
 —
Kajus robi się dowcipnym — odezwał się ktoś z boku.
 —
A twoi udawali zapewne w amfiteatrze byków — odciął
się Lucyusz.
 Cała
gromada wybuchnęła śmiechem.
 —
Byki mają rogi! — mruknął Kajus.
 —
I lubią siano! — dodał Lucyusz.
 A
urwawszy pod murem garść zielska, podawał ją Kajowi
wśród ogólnego wesela.
 Ten,
chwytając ustami trawę, trącił dowcipnisia głową z taką
siłą, że go przewrócił.
 —
Zbój! Poczekaj, niech się tylko podniosę! — wrzeszczał
Lucyusz, gramoląc się z ziemi.
 Nie
spełnił jednak groźby, kiedy stanął znów na nogach.
Rzuciwszy Kajowi kilka słów obelżywych, pobiegł do bramy i
zaczął w nią bębnić pięściami.
 —
Otwórz! — wołał.
 Teraz
za murem odezwał się głos donośny:
 —
Cicho tam! Przesławny trybun jeszcze śpi.
 —
Otwórz! Dostaniesz na wino — prosił Lucyusz.
 —
Wróbel nie upiłby się za twoją hojność — odpowiedział
stróż domu.
 —
Mam dla ciebie całego sesterca.
 —
Kup sobie za niego śniadanie, boś głodniejszy odemnie.
 —
Nie bądź taki hardy, niewolniku!
 —
Nie krzycz tak, wolny żebraku, bo poczekasz jeszcze
dłużej.
 Lucyusz
splunął i wrócił do towarzyszów.
 —
Podłe rzemiosło, ta klientela — mruknął. — Ceruj i
czyść dziurawą togę przez cały wieczór, zrywaj się do dnia z
barłogu, wystawaj na wietrze i chłodzie pode drzwiami, potem
kłaniaj się przez cały dzień panu senatorowi i czekaj
cierpliwie, aż ci potężny dobrodziej raczy rzucić jaki ochłap.
Nie ma tam który z was kropli jakiego trunku? Ohydnie zimne
bywają już poranki.
 A
kiedy się nikt nie odezwał, zawinął się w togę i zaczął
chuchać w skostniałe ręce.
 —
Psi czas — syknął.
 —
Wistocie, podłe to nasze rzemiosło — wyrzekł Kajus. —
Zgłoś jeśli naruszono regulamin