Ludwika Woźnicka
Najdziwniejsze i osobliwe zdarzenia,
czyli
pitaval fantastyczny
Wydanie polskie 1980
Spis opowiadań:
Parę słów wstępu. 3
Opętanie Beatrice Clubbard. 4
Duch Mildred robi swoje. 18
Mem-sahib. 48
Osobliwe przygody i dziwna śmierć Wielkiego Ojca Cyrrusa. 78
Statek „Piękna Magdalena". 95
Duch przeora. 111
Pani Johnson-Cleer prowadzi śledztwo. 136
Klisza. 151
Niewinna Morderczyni. 176
Krew malarza. 196
Pierwszy telefon w Stenton Creek. 210
Defekt. 224
Biały koń. 232
Przedłożone czytelnikowi utwory nie są wyciągiem z dokumentów, lecz tworem wyobraźni autorki. Ich oryginalna forma ma na celu wydobycie kolorytu lokalnego, który nas zachwyca w staroświeckich sztychach, angielskich grawiurach i rycinach.
Na pitaval fantastyczny składają się opowiadania niesamowite oraz obyczajowo-historyczne, zawsze jednak z domieszką fantastyki i sensacji. Ich pitavalowa forma niezależnie od zabawy artystycznej, jaką daje pastisz, ma jeszcze jedną funkcję. Pitaval bowiem jest chyba jedyną formą literacką nie wyeksploatowaną przez fantastykę.
Pamiętniki, jak wiadomo, do cna się już opatrzyły współczesnemu czytelnikowi, nikt nie wierzy w ich autentyczność, natomiast sprawozdania sądowe, kroniki kryminalne, akta to są z punktu widzenia odbiorcy rzeczy serio. Czytelnik ma z nimi do czynienia w życiu i informują go one o autentycznych sprawach. Jest więc skłonny im wierzyć, a bez tej wiary nie ma dreszczu emocji ani horroru.
Zebrane w tomie opowiadania były już po części emitowane w radio oraz publikowane na łamach prasy literackiej.
Wypadki opętania bywały niegdyś nagminne. Wielu ludzi skazano na śmierć i męki za sprawą opętanych. Tymi ponurymi przewodami sądowymi zajmują się specjalne, czarownicze pitavale.
Przypadek Beatrice Clubbard tym się od nich różni, że spowodował normalną sprawę kryminalną prowadzoną racjonalnie. Niegdyś prawnicy, teologowie i dziennikarze żywo się interesowali „Sprawą Clubbard". Później na ten osobliwy proces powoływali się spirytyści. A oto jego przebieg:
Beatrice była jednym z sześciorga dzieci Edwarda Clubbarda, pastora metodystów. Jej matka, Emilia Fyfe, córka zamożnego piwowara, kształciła się przez kilka lat we włoskim klasztorze, stąd chyba włoskie imię bohaterki niezwykłej sprawy.
Po powrocie z zagranicy przyszła pani Clubbard zakochała się w gajowym, który został właśnie fanatycznym katechumenem kościoła metodystów. Gdyby nie nagła śmierć rodziców panny, nic by nie wyszło z małżeństwa, zostawszy jednak panią swej woli Emilia poślubiła gajowego Clubbarda, wnosząc mu w posagu dom z ogrodem i dużą połać dębowego lasu. Wzbogaciwszy się w ten sposób, Clubbard ufundowała kościół i sam w nim został pastorem. Żona przyjęła jego religię i w jej surowych zasadach Clubbardowie chowali wszystkie swoje dzieci, które do czwartego marca tysiąc osiemset dwudziestego czwartego roku rosły zdrowo.
Tego dnia o jedenastej rano pani Clubbard odwołała od karmienia drobiu siedemnastoletnią Beatrice, kazała jej się szybko ubrać i odpruć od kapelusza wstążkę, którą ojciec uznał za frywolną. Nadarzyła się bowiem okazja: dzierżawca, Jeremiah Fuller jechał na targ do Wynn i zgodził się podwieźć do miasta obie pastorówny.
Razem z Beatrice wyruszyła w drogę jej młodsza siostra, jedenastoletnia Angela. Dziewczęta miały odwiedzić dawną służącą, Betty Price i zabrać od niej zamówioną przędzę. Matka dała im też nieco pieniędzy i listę sprawunków, jakie miały zrobić w mieście.
Wóź bez przeszkód dotarł do Wynn. Beatrice była w drodze wesoła i ożywiona, żartowała z Fullerem i zgodziła się zaśpiewać piosenkę. Dziewczęta wysiadły w pobliżu mieszkania starej Price, dalej miały iść pieszo. Przez pewien czas obie biegły rączo, ale na moście nad rzeką Wynn Beatrice nagle stanęła.
- Zaczekaj! - krzyknęła do siostry. To było jej ostatnie przytomne słowo. Kiedy Angela zawróciła, Beatrice nie odezwała się już. „Stała bez ruchu i wpatrywała się w wodę, a kiedy ją pociągnęłam za rękaw, przewróciła się i zamknęła oczy" - opowiadała później Angela.
Próbowała cucić siostrę, a kiedy stwierdziła, że nic nie pomaga, wybuchła płaczem i pobiegła do Betty Price. Betty zjawiła się natychmiast, ale i ona nie potrafiła ocucić zemdlonej dziewczyny. Posłała więc zapłakaną Angelę na targ po Fullera; wkrótce też Beatrice, ciągle w stanie głębokiego uśpienia, została przeniesiona na jego wóz i zawieziona do domu swojego wuja, doktora Sparksa.
Sparks znał pacjentkę od dziecka, uważał ją za zdrową, normalną dziewczynę i jej przypadłość była dla niego zupełną niespodzianką. Przez czternaście godzin, jak stwierdził doktor Sparks w swoich notatkach, biedaczka leżała beż ruchu, oddychała płytko, a serce jej biło jakimś powolnym rytmem. W tym stanie, nie budząc się, została przez Fullera odwieziona do domu. Towarzyszył jej doktor Sparks zaopatrzony w nieskuteczne sole trzeźwiące. Przez cały czas trzymał pacjentkę za puls.
Sparks był także świadkiem przebudzenia się panny Beatrice. Nie oznaczało ono, niestety, powrotu do przytomności. Dziewczyna przetarła oczy i usiadłszy na łóżku rozejrzała się ze zdziwieniem po otoczeniu, które przecież powinna doskonale znać. Zapytała swoją matkę, co to za gospoda i najwyraźniej nie poznała ani pani Clubbard, ani nikogo z domowników.
Jej rodzina wpadła w popłoch. Matka próbowała perswazji, przyprowadzała do łóżka chorej wszystkich najbliższych, mówiła, jak się nazywają i kim są dla niej, przypominała różne wydarzenia z przeszłości. Wielebny Edward groził córce rózgą i kazał jej natychmiast wracać do rozumu. Ale żadna z tych metod na nic się nie zdała. Beatrice nie poznała ojca, kazała mu odejść i nie stroić żartów z biednego rzemieślnika. Nie pamiętała nawet własnego imienia, nie wiedziała, że jest dziewczyną i na dodatek jeszcze mówiła męskim głosem!
Kiedy Beatrice odtrąciła kobiece suknie, a zażądała spodni i kaftana, nikt już nie wątpił w jej obłęd. Ale ten obłęd nie ograniczał się do utraty pamięci. Doktor Sparks stwierdza w swoim sprawozdaniu, że najdziwniejsze jest nie to, co pacjentka zapomniała, ale co pamięta.
„Powiedziała, że się nazywa Joe Hobson i jest wędrownym szklarzem. Dziwiła się, że jest sucha, bo przecież leżała w wodzie i pytała o drogę do Konia i Księżyca. Tak, jakby z ciała biednej dziewczyny przemawiała dusza jakiegoś obieżyświata..."
Nazwisko Hobsona nic nie powiedziało Sparksowi. Nikt z obecnych nie wiedział, kto to taki i w ogóle, czy człowiek o tym nazwisku żył kiedy na świecie. Spoglądali po sobie bezradnie, aż John Clubbard, starszy brat nawiedzonej wyraził przypuszczenie, że „Pod Koniem i Księżycem" będą coś wiedzieli, bo siostra wciąż w swoich majaczeniach wymienia tę gospodę.
Młody Clubbard dosiadł konia i wyruszył do Wynn, w miejsce, które „Sprawa Clubbard" miała później rozsławić. Był to początek śledztwa.
W gospodzie John Clubbard dowiedział się, że Joe Hobson nie był postacią fikcyjną.
- Za życia - mówił oberżysta Wiliam Grace podając gościowi piwo - biedny Joe często tu bywał. Tuż przed śmiercią dobrze napił się w mojej gospodzie. Szkoda, że biedak odebrał sobie życie. W taką to desperację można wpaść przez dziewuchę!
Wróciwszy do domu John zawiadomił rodzinę, że w jego siostrę wstąpiła dusza samobójcy, gdyż oto czego się jeszcze dowiedział:
W marcu tysiąc osiemset dwudziestego trzeciego roku z głębi rzeki Wynn wypłynęły zwłoki ludzkie. Topielcem był Joe Hobson, wędrowny rzemieślnik, który od jakiegoś czasu kręcił się po okolicy. Ostatni raz widziano go tydzień wcześniej, w oberży Grace'a. Nikt się o niego nie troszczył, więc nikt go nie szukał, Hobson nie miał w Walii rodziny. Jednak po znalezieniu zwłok sędzia pokoju przesłuchał dla porządku Wiliama Grace, a ten oświadczył, że. ostatni raz widział swego klienta czwartego marca i że Joe sporo wtedy wypił w kompanii niejakiego Prichetta, parobka z okolicy.
Według zeznań Grace'a Hobson płakał przy wódce powtarzając, że chce z sobą skończyć. Krzyczał, że nie ma dla niego miejsca pod słońcem, więc znajdzie sobie miejsce pod wodą i Grace odetchnął z ulgą, kiedy wrzaskliwy gość poszedł. Nie, nie bał się, że Hobson zrobi sobie coś złego, bo przed wyjściem nastrój mu się zmienił i kiedy wychodził z Prichettem, obaj głośno śpiewali. Lecz po chwili Prichett wrócił sam. Powiedział, że Joe zrobił się niemożliwy, że zupełnie stracił głowę i bez żadnej przyczyny napadł na niego i chciał go przebić nożem. Prichett odepchnął go i zostawił na drodze. Za odchodzącym Hobson wołał:
- Już mnie więcej nie zobaczysz, Bill! Już mnie nie zobaczysz!
Niewykluczone, że porzucony w ciemności przez kompana znów wpadł w depresję, a potem... cóż? Jego ciało wypłynęło...
Młody Prichett sam się zgłosił do sędziego pokoju i w zupełności potwierdził zeznania oberżysty, dodając, że Hobson skarżył się przy wódce na zawód miłosny ze strony dziewczyny imieniem Nancy. Pewnie przez nią skończył ze sobą.
To przypuszczenie potwierdziła - siostra denata. Kiedy z Yorku przyszedł list do Hobsona, adresowany do gospody Grace'a, oberżysta zaniósł go sędziemu, ten zaś zawiadomił rodzinę zmarłego o tym, co się stało. W odpowiedzi Anna Clyde z domu Hobson dziękuje wielmożnemu panu za kłopot, który sobie zadał, tłumaczy, dlaczego nikt z rodziny nie może chwilowo przyjechać na grób brata oraz, co najważniejsze, potwierdza wersję podaną w śledztwie przez Prichetta.
Biedny Joe - pisze - wy wędrował z naszych stron, kiedy Nancy Crane wyszła za chłopaka Scoresbych. Jeżeli pan sędzia chce ją za to wsadzić do więzienia, to służę adresem.
Na tym śledztwo zamknięto i wydawało się już zamknięte na wieki. Tymczasem Joe Hobson był wyraźnie niezadowolony z jego wyników i przypominał się teraz ludziom natrętnie... przez usta pastorówny.
Na jej bliskich zrobiło głębokie wrażenie, że Hobson przemawiający głębokim barytonem za pośrednictwem Beatrice nie był postacią fikcyjną, że rzucił się do wody z mostu, na którym dziewczyna zasłabła i że ta straszna choroba zaczęła się akurat w rocznicę śmierci samobójcy. Doktor Sparks był racjonalistą, długi czas pisał tylko o „dziwnej koincydencji", a przypadłość siostrzenicy nazywał ostrożnie „chorobą zesłaną jakby z zaświatów". Lecz wielebny Edward od momentu, kiedy córka nie przestraszyła się jego rózgi, nie wątpił, że ma do czynienia z diabelską sztuczką i zarządził w swoim kościele uroczyste modły.
Beatrice we włosiennicy, opasana konopnym sznurem (strój odpowiedni zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet nie wzbudził szczęśliwie jej obiekcji) miała leżeć przed ołtarzem i modlić się szczerze przez cały czas egzekwii. Nie dała się jednak do tego skłonić.
Wiedziała, że jest w kościele. Wiedziała, że Clubbard jest pastorem, chociaż wpadała w gniew na każdą wzmiankę o pokrewieństwie, które ich łączyło. Podczas egzekwii o tym pokrewieństwie nie było mowy, ale mimo to Beatrice, a raczej zamieszkujący jej ciało Joe Hobson był w bardzo złym humorze: pomiatał pastorem w niedopuszczalny sposób, nazywając go pastuchem, okrutnikiem, świniarkiem. Krzyczał wyzywająco, że go się nie boi i próbował straszyć bożego sługę. Złagodniał dopiero, kiedy Clubbard pokornie spytał:
- Józefie, czy jesteś chrześcijaninem?
Hobson nie uciekał przed święconą wodą, z czego wywnioskowano, że jego duch nie przybył z piekła, gdzie powinna się przecież znajdować dusza samobójcy. Ale skąd przybył, to przybył, najgorsze, że nie chciał odejść. Pastorówna nadal mówiła barytonem i jej ojciec postanowił poszukać uczeńszego egzorcysty. Napisał w tej sprawie do swojego biskupa, a ten polecił mu Johna Reynoldsa, duchownego anglikańskiego doktoryzowanego w Cambridge, autora dzieła „O Furii Demonów i Ich Bezkarności". W tym gładko napisanym i bardzo popularnym kompendium wielebny Reynolds upomina się o przywrócenie procesów czarownic, które, jak twierdzi, ,,nadal szkodzą rodzajowi ludzkiemu, ale już od siedemdziesięciu lat bezkarnie". (W Anglii osławioną ustawę o czarownicach zniesiono w tysiąc siedemset trzydziestym szóstym roku).
Nam, współczesnym, dzieło „O Furii Demonów" wydaje się zbiorem ponurych bredni, lecz jego autor był człowiekiem inteligentnym i krytycznie myślącym. Świadczą o tym zwięzłe notatki, w których charakteryzuje i samą opętaną, i jej otoczenie. Wielebny Clubbard skarżył się Sparksowi na jego wścibstwo i przenikliwość Reynoldsa.
- Po co zaprosiłem tego bladego węszyciela? On zgubi mnie i moje dzieci! - rozpaczał, kiedy Reynolds wzywał go na rozmowy dziwnie podobne do przesłuchań.
Blady węszyciel nie przejmował się jego rozpaczą, mieszkał na plebanii, zaglądał w każdy kąt, wcale się nie spieszył do egzorcyzmów, natomiast starał się być stale w pobliżu Beatrice.
Reynolds notuje, że dziewczyna ubrana zawsze w spodnie i w kaftan zręcznie dosiada konia i ugania po lesie. Kiedyś dojechała do gospody Grace'a i przyłączyła się tam do gry w taroka. Byłaby wszystkich ograła, lecz jej partnerzy zorientowawszy się, że mają do czynienia z dziewczyną przebraną za mężczyznę, przerwali partię i uciekli. Po powrocie na plebanię Reynolds sprawdził sumiennie, że tarok był tam domownikom zupełnie nie znany, podobnie jak inne gry hazardowe, uchodził bowiem za kuszenie diabelskie. Nikt tu nawet nie słyszał o regułach tej przeklętej gry. Nie słyszała o nich zapewne i Beatrice przed chorobą. Przy okazji tej wyprawy węszyciel nie zapomniał spytać oberżysty, czy nie zna Beatrice Clubbard.
- Niech mnie Bóg skarze, jeżelim kiedy przedtem widział na oczy tę pannę! - miał zawołać Grace.
Z notatek Reynoldsa wiemy, że Beatrice miała wilczy apetyt i zaspokajała go w sposób nieokrzesany. Miewała też oskomę na wódkę, której dawniej oczywiście nie kosztowała. Reynolds poczęstował ją gorzałką, żeby stwierdzić, jak dalece dusza grzesznika zadomowiła się w ciele opętanej. Beatrice piła jak człowiek zaprawiony do trunków...
Wnikliwy egzorcysta wypytywał swoją opętaną, czy jej się podobają młode dziewczyny.
- Bardzo! - odpowiedział barytonem Joe Hobson. - Lecz nie znoszę imienia Nancy. Nie jestem samobójcą z jej powodu. Powiem więcej, jeżeli mnie zapytasz w uczciwy sposób.
Reynolds dorozumiewa się, że pokutująca dusza domaga się egzorcyzmów i uważa to za dobry znak, chociaż sam siebie upomina,: że nie należy wierzyć chytrości szatańskiej. Więc przed ostateczną decyzją przeprowadzi jeszcze jedno, kluczowe doświadczenie.
Przed plebanią Clubbarda zatrzymuje się powóz. Wysiada z niego eskortowana przez Reynoldsa para wieśniaków. Kim oni są, wie tylko doktor Sparks, którego jako człowieka nauki egzorcysta dopuścił do udziału w eksperymencie. Poniósł .on też część kosztów podróży Clydów, siostry i szwagra Hobsona z odległego hrabstwa York. Sparks jest równie jak Reynolds przekonany, że Beatrice nie wie o planowanym przybyciu małżeństwa Clyde i że nikogo z nich nie zna. Mimo to, kiedy ją wołają, przebrana za chłopca dziewczyna bez wahania rzuca się w ramiona osłupiałej wieśniaczki. Zwraca się do niej po imieniu i to używając spieszczenia domowego „Net". Swego rzekomego szwagra również natychmiast poznaje. Wypytuje przybyłych o zdrowie matki, o sąsiadów, o dzieci, aż wreszcie Anna Clyde woła z płaczem:
- Ty żyjesz, Joe! Ty do mnie mówisz!
Kiedy podejrzliwy egzorcysta egzaminował pacjentkę ze znajomości rodzinnego domu Hobsonów, duch Joego odpowiedział dobrze na wszystkie pytania i pomylił się tylko co do liczby bydła hodowanego na farmie, jednak jego szwagier Wyjaśnił, że dwie jałówki przybyły już po odejściu denata z domu.
Po. tym eksperymencie Reynolds przestał się ociągać. Clubbarda ocenił jako uczciwego i pobożnego człowieka, może zbyt surowego dla domowników, jego żonę i dzieci jeszcze pochlebniej. „Wszelką możliwość oszustwa wykluczyłem starannie" stwierdził i przystąpił do egzorcyzmów.
Odbyły się one w starej kaplicy katolickiej, którą Reynolds ponownie poświęcił. Wybór miejsca był rodzajem kompromisu między anglikanami i metodystami. Cała rodzina Clubbardów oraz ich domownicy byli odziani na biało. Każdy trzymał w ręku białą, woskową świecę. Doktor Sparks pełnił rolę protokolanta.
- Nazywasz się Józef Hobson - mówił egzorcysta. - Czy to jest imię, które zawsze nosiłeś?
- Tak, od urodzenia.
- Nie kłam, duchu nieczysty!
- Zawsze nazywałem się Joe.
Egzorcyzmy trwają, białe świece drżą w zmęczonych rękach.
- Jesteś więc mężczyzną, Józefie?
- Tak, jestem mężczyzną.
- Nie kłam, zaklinam cię. Bóg rozkazuje ci powiedzieć prawdę!
- Od pewnego czasu zamieszkuję kobiece ciało...
Protokołującemu doktorowi Sparksowi ze zmęczenia zmienia się charakter pisma.
- Od jakiego czasu?
- Nie wiem... wstąpiłem w nie, kiedy wyciągnięto mnie z rzeki. Byłem martwy i zziębnięty, drżałem. Ogrzałem się w tym ciele, więcej nic nie wiem.
- W jaki sposób, Józefie Hobson, znalazłeś się w rzece?
Chyba nawet świece przestały syczeć, z biało odzianych postaci żadna nie śmie odetchnąć.
- Zbrodniarze wrzucili mnie tam, kiedy jeszcze żyłem. Prichett i Grace są moimi mordercami. Miałem przy sobie zapłatę za oszklenie okien u pana Tilburg-Jonesa, miałem swój diament szklarski, narzędzia i dobytek. Oni wyszli ze mną na drogę, a droga była pusta. Nie broniłem się, kiedy mnie napadli, bo? uważałem ich za przyjaciół. Prichett udawał pijanego, niby żartem wyjął nóż w drewnianej oprawie. Grace uderzył mnie z tyłu krótkim sztyletem. Nikt, nie słyszał moich krzyków. Pochowali jak samobójcą... Ziemio, ziemio, oddaj moje ciało!
Doktor Sparks zaprotokołował, że wszystkich ogarnęło głębokie wzruszenie. Egzorcysta obiecywał zrobić wszystko, co potrzeba, aby dusza Hobsona odzyskała spokój, zamordowany zaś domaga się przede wszystkim kary. dla morderców.
- Przeszukajcie ich rzeczy! wołał przytomnie duch.- Znajdziecie szklarski diament i złoty łańcuszek z literami „H.S.". Kupiłem go w zeszłym roku w mieście York. Spytajcie się kupca Roylotta, komu sprzedał łańcuszek!
Kobiety głośno płakały, kiedy Reynolds zapewniał solennie:
- Pomożemy ci, biedna duszo! Odejdź teraz w spokoju, a każdy z nas da świadectwo prawdzie i powie sędziemu, co słyszał.
Zemdloną Beatrice odniesiono do domu.
I teraz zaczyna się rzeczywisty powrót na ziemię mściwego ducha. To już nie egzorcyzmy, to sprawa kryminalna.
Prosto ze starej kaplicy obaj pastorowie udali się do sędziego pokoju, Antoniego Daviesa. Szkoda że protokolant Sparks nie towarzyszył im, czuwał jednak nad pacjentką, którą ogarnął sen bardzo podobny do tego snu, który ją ogarnął nad rzeką.
Niewielki tłumek wiernych zebrany na egzorcyzmach i kazaniu nie chciał się bawić w żadne prawnicze ceregiele. On także wyruszył do Wynn. Na lynch.
Prichetta musiał ktoś wcześniej ostrzec, bo go nie było w chałupie; Jedyna osoba, którą zastali w domostwie, jego głucha matka, bez lęku przywitała nieproszonych gości.
- Nic się nie dziwię, że Bill zrobił jakieś łotrostwo, bo każde do niego pasuje - orzekła, kiedy się dorozumiała, o co chodzi.
Nie dopuściła do rewizji wołając, że Bill już zabrał ze sobą, co tylko było do zabrania. Spytana o nóż w drewnianej oprawie przyznała, że syn go miał i pewnikiem także zabrał.
- Nie macie po co go szukać, bo i tak nie znajdziecie!- wołała wesoło za napastnikami. Jak Billy poszedł, to już nie wróci. Wyniósł się na cztery wiatry!
Sędzia pokoju Davies żałował w głębi duszy, że i Grace się nie wyniósł. To by mu zaoszczędziło prowadzenia trudnej, nietypowej sprawy. Ale właściciel gospody nie może raz-dwa zebrać manatków i ruszyć, gdzie go oczy poniosą. Toteż Grace został, obronił się przed lynchem, dzielnie się trzymał i naraził pana Daviesa na przewód bez precedensu, równie trudny, jak umorzenie śledztwa.
W akcie oskarżenia nie ma ani słowa o Beatrice Clubbard i jej dziwnej przemianie w Hobsona, wspomina się natomiast o pogłoskach i nie. wyjaśnionych okolicznościach śmierci denata. Lecz adwokat Grace'a wymacał słaby punkt oskarżenia.
- Któż to oskarża mego klienta? - pyta w suplice złożonej do trybunału po aresztowaniu oberżysty. - Upiór przemawiający przez usta obłąkanej. Doprawdy wierzyć się nie chce, że na takich podstawach można poddanego Jego Królewskiej Mości wtrącić do więzienia.
Wprawdzie w komorze Grace'a znaleziono przy rewizji szklarski diament, miał on także krótki sztylet i wcale się tego nie zapierał, ale to nie wystarczyło, aby go skazać, właściwie nie wystarczyło nawet do wytoczenia procesu. Sąd postąpił rozsądnie doradzając oberżyście, żeby się wyniósł z okolicy.
Beatrice Clubbard odzyskała poczucie swojej tożsamości dopiero, kiedy zgodnie z poleceniem egzorcysty wywieziono ją nad rzekę, gdzie niegdyś dusza Hobsona w nią wstąpiła. Znowu zapadła w ciężki sen, po przebudzeniu zaś nie pamiętała, że była niegdyś Hobsonem, nie znała nawet nazwiska zamordowanego szklarza.
Nowy, krótki atak choroby nastąpił, kiedy wypuszczono Grace'a z aresztu.
W dwadzieścia lat później złapano na rozboju Billa Prichetta i skazano go na śmierć. Wśród innych zrabowanych przedmiotów Prichett miał przy sobie łańcuszek z literami „H.S.", ten sam, który nawiedzona opisała tak dokładnie. Nie mając nic do stracenia Prichett przyznał się do morderstwa popełnionego wspólnie z Grace'em. To nadało sprawie nowy rozgłos, a dodajmy, że właśnie zapanowała moda na wirujące stoliki, spirytyzm i wędrówkę dusz. Do cichego Wynn ruszyli korespondenci gazet, uczeni, prawnicy, filozofowie. Ale spotkał ich zawód.
Dawne medium, czy też wedle innej nomenklatury nawiedzona, nie lubiła wracać do przeżyć sprzed lat. Kiedy jej urocza sąsiadka, lady Glendowner próbowała ją zaprosić na seans, doczekała się jedynie kilku morałów.
- Powiedziała mi, że nie ma litości w sercu, kto zmusza zmarłych do powrotu na ziemię i każe żywym żyć ich życiem.
Dziewczyna, przez którą ongiś odezwał się głos prawdy, jak to określały gazety, była już po raz drugi zamężną niewiastą w średnim wieku, stateczną i pobożną.
- Kiedy przyjechaliśmy, była właśnie zajęta liczeniem sztuk płótna, które się bieliło na płocie i wyglądała, jakby strawiła na tym całe życie. Trudno wierzyć, że ta właśnie osoba była wybranką zaświatów. A jednak co za szkoda, że nie dała się namówić na seans - ubolewa lady Glendowner.
Sprawa Clubbard zajęła poczesne miejsce w literaturze spirytystycznej, poświęcono jej także dziwaczne romansidło, w którym występuje Zaświatowa Oblubienica z różdżką wykrywającą zbrodnie.
Czterdzieści osiem lat po śmierci Beatrice jej wnuk, Robert Syke, znalazł na starej plebanii prymitywną skrytkę pod podłogą. Nie zawierała niczego cennego: kolczyki z pestek wiśni, srebrną bransoletkę i kawałek odciętej z drzewa kory, która być może ma pewien związek ze sprawą Clubbard. Ktoś wyrył w niej głęboko litery: ,,B.C. i J.H." Prócz tego jest na korze serce oplecione wianuszkiem liści i data - 2.III.1823.
To niewiele, ale... czyżby to były inicjały wędrownego rzemieślnika i surowo strzeżonej pastorówny? Jeżeli tak, to Beatrice mogła wcale nie cudem mieć sporo wiadomości o Józefie i jego rodzinie. Przypomnijmy sobie, jak gwałtownie reagował duch Hobsona na każdą wzmiankę o Nancy, która miała być rzekomą przyczyną jego samobójstwa. Może Beatrice wiedziała, że Józef Hobson nie miał się powodu zabijać z powodu nieszczęśliwej miłości? Może w duszy żywiła podejrzenia, których nie mogła wyjawić? Może znosiła milczenie z coraz większym trudem? Wreszcie, w rocznicę nieszczęścia spadł na nią sen, który pozwolił .oczyścić pamięć ukochanego i wskazać podejrzanych o zbrodnię...
Oczywiście kawałek starej kory to mało. Sprawa Clubbard figuruje nadal w spirytystycznych annałach. Trafiła także do pitavali wraz z ostatnim okrzykiem Prichetta:
- Przeklęta narzeczona diabła!
W tys...
entlik