Patura Wanda - Trudna miłość.pdf
(
573 KB
)
Pobierz
Wanda Patura
Trudna Miłość
Robiąc nieco spóźniony wieczorny obchód- sam, jak to miał w zwyczaju- zatrzymał się przy
tej kobiecie: znów narzekała na silne bóle podbrzusza. Nabrał głęboko powietrza i dopiero się
pochylił nad nią, starając się nie oddychać. Dotknął tego brzucha bez potrzeby, ot, żeby
okazać zainteresowanie i zaraz szybko podciągnął kołdrę, by odgrodzić się od silnej, niemiłej
woni. Kobieta domyślnie przygryzła wargi, na policzkach miała czerwone plamy.
-Zaraz dostanie pani zastrzyk-powiedział. Potem starannie umył ręce, wypalił papierosa i
poszedł na małą salę, bo wydawało mu się, że widział tam nową twarz. Spojrzał na kartę
gorączkową, by zapamiętać nazwisko, potem zawodowym, niemal mechanicznym ruchem
odgiął kołdrę i usiadł obok chorej. Spała. Przywieźli ją dość późno, miała podwyższoną
temperaturę i była niespokojna. Wyrostek- tak brzmiało rozpoznanie. Ale to nie był wyrostek.
Po silnej dawce środków rozkurczowych zasnęła…. Dziecinna buzia wśród długich,
brązowych włosów. Ciemne kosmyki na czole- wilgotne i zapocone. Małe usta spieczone
gorączką. Chude ramiona, wyglądające ze zbyt obszernej koszuli. Dotknął ich, potrząsnął.
Obudziła się. Oczy miała duże, też brązowe. Jak sarna- pomyślał. Wyczuł zmianę tętna,
sięgnął po stetoskop- już uważny, skoncentrowany. Kilka sekund patrzył, jak pod cienką
skórą, prawie zupełnie pozbawioną tłuszczu, mozoli się jej serce szybkimi skurczami. Zanim
przyłożył mikrofon do tego niespokojnie drgającego miejsca, prawie już wiedział. Poruszyła
się pod dotknięciem małego krążka- był chłodny. Potem odsłonił jej brzuch, płaski, niemal
wklęsły. Położył na nim rękę, ale dopiero po długiej chwili, kiedy zapanowała nad drżeniem
mięśni, przystąpił do badania. Natrafił na twardą wypukłość po prawej stronie, dość znacznie
poniżej grzebienia kości biodrowej, zamarł na moment, potem szybko podsunął pod nią drugą
rękę, nacisnął mocniej- dziewczyna westchnęła, uniosła dłonie takim bezbronnym gestem,
leżały teraz nieruchome na poduszce, obok grzywy luźno rozrzuconych włosów. Jego palce
wciąż przesuwały się z lekkim naciskiem po tej wyraźnie wyczuwalnej twardości, ale
napięcie ustąpiło mu z twarzy. – Nerka ci uciekła, wędruje sobie. Musisz przytyć- powiedział.
Wargi jej drgnęły nieznacznie, zaczęły krwawić. Maleńka z początku plamka szybko rosła,
dziewczyna rozmazała ją wierzchem dłoni.- Nie masz chusteczki?-zapytał niechętnie. Wyjął
z kieszeni kompres gazowy, wytarł nim jej krwawiące wargi i zabrudzoną rękę. – Wcale nie
mogę się obudzić- pożaliła się sennie.
-To śpij- odpowiedział chłodno- Nie musisz się budzić, masz okazję się wyspać. Drugie łóżko
zajmowała pacjentka, która stale płakała. Operował ją w nocy- wyrostek dość spóźniony,
trochę się rozlało. Wytrącony z równowagi jej bezustannym krzykiem, kazał ją uśpić, już w
czasie zabiegu. Miała pełną rumianą twarz i w odróżnieniu od tamtej dziewczyny, sporo
tłuszczu na brzuchu. Wołała kogoś- Kazik- zdaje się. Tak, Kazik. Zatrzymał się przy niej na
moment, odruchowo zerknął w kartę. – Jutro szwy?- powiedział rutynowo i znów spojrzał na
drugie łóżko, bo czuł na sobie wzrok tamtej. Zapytał, czy co chciała. Nie odrywając oczu od
jego twarzy, zwilżyła wargi czubkiem języka i zaprzeczyła ruchem głowy. Zmarszczył czoło
ze zniecierpliwieniem: nie lubił dzieci.
Propozycję wspólnej wyprawy do teatru przyjął bez entuzjazmu: inne miał plany na ten
sobotni wieczór. Ale uprzytomnił sobie, że ten smarkacz coraz bardziej wymyka mu się spod
kontroli, ma jakieś swoje życie, w którym on, dotychczasowy powiernik, nie uczestniczy.
Chłopak miał 19 lat i nie było nic dziwnego, że miewa jakieś własne sprawy. 19 lat… głupi
wiek. Jaki był on sam, mając tyle lat? Tak, to właśnie wtedy zrodziły się w nim wątpliwości-
nigdy przedtem ani potem ich nie miał: przez 2 tygodnie nie chodził na wykłady, dojrzewała
w nim myśl, żeby poświęcić się muzyce, całymi godzinami walił w klawisze fortepianu, a ten
niespełna 4- letni chrabąszcz gramolił mu się na kolana i z nieznoszącym sprzeciwu „ja też, ja
też” pchał swoje łapki na klawiaturę. 19 lat… głupi wiek. I niebezpieczny. – To co z tym
teatrem? –zapytał, a potem szerzej uchylił drzwi, bo nie usłyszał odpowiedzi. Marian leżał na
wersalce w samych slipach, jego długie, silnie owłosione nogi wybijały jakiś wściekły rytm,
całe smukłe ciało podrygiwało konwulsyjnie. Tylko oczy spokojnie śledziły tekst, drobnym
maczkiem zapisany na kartce, trzymanej tuż przy twarzy. Odciągnął od ucha jedną z ciasno
przylegających słuchawek. Spojrzał wyczekująco. - Fantastyczne! Ostatnie nagranie grupy…
Jej, co robisz?!- zareagował z żywym protestem na wyłączenie magnetofonu. – Co to za cyrk?
-Jaki cyrk? Ryję. Czyli po twojemu przyswajam materiał.
- Czyli po ludzku, uczysz się. W tym rykowisku?
-Słuchaj stary, masz chorą wyobraźnię. Czego chcesz? - Co z tym teatrem?
-A co ruszyło cię sumienie? –Ruszyło.
-No to cześć, jutro o siódmej. – To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Chłopiec
zrezygnowanym ruchem odłożył słuchawki i usiadł, przez chwilę z zadowoleniem
obserwował grę mięśni na swoich ramionach, brzuchu i udach. – Zaczynaj- zaproponował
grzecznie. Więc zaczął: - Nawaliła? Która to, jakaś Baśka była ostatnio, zdaje się?
- Po pierwsze mnie dziewczyny nie nawalają. Po drugie, na jakim ty etapie jesteś? Baśka była
pół roku temu. Słaba była zresztą. Po trzecie, tym razem jest na poważnie. – Aha. Wniosek
nasuwa się sam: ta nie jest słaba. – Przecież ci mówię, że to na poważnie. Zdejm ten
idiotyczny uśmiech, z łaski swojej. – To ona zadecydowała, że to ma być na poważnie? – Ona
jeszcze o tym nie wie.- Zakładam, że jest starsza od ciebie. – Źle zakładasz. – Koleżanka z
roku? Odmachnięcie głową. – Ale studentka? To samo.
-Ile ty masz lat Marian? –Coś około dwudziestu. – Coś około 19. –Powiedzmy. –I ma być na
poważnie?- Mhm. – Za co, za twoje kieszonkowe? – Kożuszka zakopiańskiego na gwiazdkę
nieprędko się doczeka, to fakt. – Jeśli podczas studiów myślisz o tym, o czym myślisz, to nie
tylko na kożuszek przyjdzie wam długo czekać. – Myśleć mogę, żenić się ni muszę. Mam
czas, poczekam. – Wiesz co ci powiem? Wycofaj się z tego, póki czas. –Nie. –Dlaczego?
-Bo nie. Słuchaj, stary. To, że Sabina ciebie kopnęła, to jeszcze żaden powód, żeby inni się
nie żenili. Chcesz wiedzieć dlaczego zerwałem z Baśką? – Niespecjalnie.
-Powiem ci: bo poszła do szkoły teatralnej. Chce zostać aktorką. Ak-tor-ką, rozumiesz?
Uznałem, że jedna na nas dwóch w zupełności wystarczy. Na długo. Ale skoro jesteśmy przy
temacie, między wami to tak na serio? – Skąd mogę wiedzieć? – A jeśli ona wróci?
-To wtedy będziesz wiedział, że nie było na serio. – przestań kopcić, mieszkanie pełne dymu!
Wiesz co? Nie likwidujmy jeszcze tego pokoju na mieście, skoro nie wiesz na pewno…
-Dobrze- zgodził się natychmiast, bo przecież i tak już z góry opłacił tamten pokój na dwa
lata. Podniósł swoje duże, przyciężkie ciało. Marian pogroził mu palcem.
-słuchaj no ty chodzący zbiorze wszelkich cnót! Żebyś mi przypadkiem w ostatniej chwili nie
wyskoczył z jakimś nadzwyczajny dyżurem, czy czymś w tym rodzaju! – Nie pleć!
-Dobrze, dobrze, znamy się na tym, przywiozą jakiegoś półżywego cherlaczka z rozwalonymi
bebechami i pan ordynator w osobie mojego poniekąd nawet miłego braciszka natychmiast go
uzna pępkiem świata. – No, ty! Nie pozwalaj sobie! – Kiedy węszysz krew, stajesz się
nieobliczalny, z tym jednym przynajmniej Sabina miała rację. –Zamknij się, szczeniaku!-
warknął, wytrącony z równowagi. Ale wychodząc, odrobinę tylko głośniej, niż zwykle
zamknął za sobą drzwi.
Nie miał ochoty na teatr. Nie miał ochoty na towarzystwo Mariana. Z niechęcią pomyślał, ze
trzeba się przebrać, a więc otworzyć szafę. W szafie było lustro. Nie miał ochoty oglądać się
w lustrze: duża twarz z wyraźnie już zarysowującymi się zmarszczkami, potężne ciało
spragnione kobiety… Jedyna chęć, jaką w ogóle miał to pojechać do pewnej małej willi za
miastem, wypić kieliszek dobrej wódki i runąć na łóżko z tą, która nie stawiała zbyt wielkich
wymagań, wystarczyło ręką sięgnąć do jej pośladków i zagarnąć ja pod siebie, by czuć się
dobrym. Miała 38 lat, męża, który budował fabrykę gdzieś na końcu świata, duży zarośnięty
ogród, w którym z upodobaniem uprawiała nudyzm. Była wygodna, pod każdym względem.
Postawna, dobrze zbudowana. Lubił postawne, dobrze zbudowane kobiety. Wszystkie jego
kobiety były takie: wysokie i raczej pulchne. Sabina też, chociaż na scenie nie było tego
widać. Sabina…odkąd go opuściła zaczął tyć. Nieznacznie najpierw, ale jednak. Kiedy
ostatnio stanął na wadze z niedowierzaniem patrzył na skalę: prawie 112kg. Miał ponad
190cm wzrostu i jakoś to się mieściło na nim, mimo to nie miał ochoty oglądać się w lustrze.
A już szczególnie nie chciało mu się poznawać nowej dziewczyny Mariana.
Spojrzał na zegarek i jego niechęć wzrosła, było późno. Nie cierpiał niepunktualności. Wyjął
papierosa, pobieżnie zlustrował grupkę pośpiesznie wchodzących jeszcze do szatni: jakaś
roześmiana para, dwie kobiety, dziewczynka. Ta dziewczyna znieruchomiała na moment…
Obrócił się do Mariana- sięgając po zapałki, czuł tamten wzrok. Z ni zapalonym papierosem
w wargach postąpił krok do przodu. Co jest, pomyślał, znowu zderzył się z tymi spłoszonymi
oczami. I nagle obok dziewczyny wyrósł Marian- nieco zakłopotany, żywo gestykulujący…
A więc to ona, pomyślał, ależ to jeszcze dziecko! Szedł im naprzeciw, wciąż prowadzony jej
spojrzenie, szedł niezadowolony i zły- nie lubił dzieci, nie umiał z nimi rozmawiać,
denerwowały go. Nie miał pamięci do twarzy. Poznał ją dopiero po drżeniu warg, nad którym
nie mogła zapanować, chociaż przyciskała do nich chude palce- wtedy też tak robił, kiedy ją
Janus przysłał do niego, bo po 3 dniach oświadczyła, że nie zostanie w szpitalu „w tym
grobowcu” jak się wyraziła, bo się tu naprawdę rozchoruje. Coś tam plotła o parku, o
świeżym powietrzu, ja się tu duszę, mówiła, no idź, powiedział wreszcie, idź na co czekasz,
deszczu się boisz?
-Pan wie, jak pachną liście kiedy pada deszcz?- spytała.
-Powiedział- tak, pachną zgnilizną i trupialnią. Policzki jej się wtedy zaróżowiły i
powiedziała, że to jego szpital tak pachnie, a nie park. I potem właśnie było to drżenie warg,
po którym ją teraz poznał, bo do twarzy nie miał pamięci. A wyglądał też jakoś inaczej bez
wyblakłego szlafroka, którego przydługie rękawy zakrywały jej wtedy całe dłonie, gdy tak
stała przed nim z pochyloną głową, a długie brązowe loki opadały jej aż na ramiona…
- Co wy tak? Powiedział Marian- Irena, to jest mój brat… ale ktoś uciszał go z boku, bo już
stali na Sali i dawno było po trzecim dzwonku, więc po ciemku odszukali swoje miejsca.
Dziewczyna posłusznie usiadła między nimi, szeroko otwartymi oczami patrzyła na scenę…
Przesiedziała tak niemal zupełnie bez ruchu do końca aktu, potem Marian wstał, chciało mu
się pić, wyjaśnił i ruszył do wyjścia. Dziewczyna też się podniosła, ale trochę za późno to
zrobiła, Marian już był daleko. Dotknął jej ramienia.
– Niech Pani zostanie- powiedział. Usiadła posłusznie, potulnie i grzecznie jak dziecko.
Dyskretnym ruchem poprawiła włosy, nie było im to potrzebne, gładko zaczesane i związane
wstążką miękko opadały na jej wąskie plecy.
-No i co? Odezwał się w końcu, kiedy zwróciła ku niemu twarz. Zaczęła coś mówić, ale głos
jej uwiązł w krtani, było takie suche przełykanie i zwilżenie warg, potem zaczęła jeszcze raz:
-Zdawało mi się że pana znam wtedy…Ale ja nie wiedziałam! Potrząsnęła głową dla
podkreślenia swojej niewiedzy. Lecz on, już zniecierpliwiony, nie patrzył na nią. Ktoś mu się
ukłonił z daleka, odpowiedział nieznacznym pochyleniem głowy- przyzwyczaił się do tego,
gdziekolwiek bywał, ktoś go poznawał, pozdrawiał. Nie pamiętał tych wszystkich ludzi, tak
wielu ich było w jego życiu. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, powrócił do niej
spojrzeniem.
–Pewnie wolałaby Pani, żeby mnie tu nie było- stwierdził oschle i czoło mu się zmarszczyło
za to ‘pani’, ale jakoś niezręcznie było wycofać się z tego.
– Nie- powiedziała szybko i policzki zaróżowiły jej się zdradziecko. Uśmiechnął się
nieznacznie i na jedno mgnienie jego twarz wyładniała od tego uśmiechu. Zatrzepotała
rzęsami.
-No co tam? Zapytał zachęcająco, jeszcze z tym uśmiechem w głosie.
–Dlaczego pan jest taki?
– Jaki?
–Nieprawdziwy. Skinął głową, jakby zgodził się z jej oceną, potem oczami wskazał drzwi
- Wraca już ten prawdziwy… czy tak?
- Nie… Nie wiem- szepnęła zmieszana, a Marian już się sadowił obok niej. Spoglądał na
nich ukradkiem- trzymali się za ręce, Marian nachylił się do niej, policzkiem niemal dotykał
jej twarzy. Ogarnął go niepokój- o tego chłopca, który już był mężczyzną i który miał ją przy
sobie, tę młodziutką, wątłą dziewczynę. Przyłapała jego spojrzenie, dostrzegła głęboką bruzdę
między brwiami, zacięte usta- instynktem budzącej się kobiecości odgadła jego niepokój. Nie
podobam mu się- myślała- jest taki zły. Dlaczego jest taki zły?
Jakiś czas później spotkali się w aptece. Odrobinę zmieszana, skłoniła się, zmarszczył czoło,
nie od razu zakontaktował, miewał trudności z rozpoznawaniem ludzi- jak zwykle, na wszelki
wypadek odpowiedział ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy. A potem zaraz, jak na
zatrzymanym kadrze w pamięci, ujrzał obok niej Mariana i teraz już wiedział. Podszedł i
bezceremonialnie zapytał, po co tu przyszła. Pokazała mu tabletki.
- Mefacit? Kto ci to dał?
-Koleżanki matka odstąpiła mi receptę.
–Ale po co? Na co ci to? Wzruszyła ramionami. Bolała ją głowa, wyjaśniła. I brzuch też.
– Często?
– No, raczej tak…
- Mefacit na twoje dolegliwości? Natychmiast to wyrzuć albo oddaj tamtej, tobie na nic się
nie zda! Dlaczego nie pokazujesz się u nas? Zdaje się, że takie było zalecenie? Znowu
wzruszenie chudych ramion.
-Po co? Nie jestem chora.
–Ani nie tęsknisz za moim grobowcem z zapachem zgnilizny i trupialni.
Ulica była brzydka, mokra, siąpił deszcz. Dziewczyna wsunęła ręce w głębokie kieszenie
płaszcza.
–Przepraszam- powiedział cicho.
– Za co?
- Za grobowiec. Bo zgnilizna i trupialnia to już był wymysł pana doktora… Do widzenia, ja tu
skręcam- skazała boczną uliczkę. – Nie szkodzi, ja też. Chciał ją zagadnąć o Mariana, dać jej
odczuć swoją niechęć, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tego. W dość niezręcznym
milczeniu doszli aż do parku, skręcili w wąską, mroczną alejkę. Wciąż mżył chłodny
dokuczliwy deszcz. Drzewa- już niemal zupełnie ogołocone- nie dawały przed nim
schronienia… Szedł z opuszczoną głową, zapatrzony w czubki swoich butów. Kolorowe
mokre liście kleiły mu się do stóp. Kiedyś lubił ten park- park swojej młodości. Ale inny
zachował mu się w pamięci- zielony, słoneczny. Wiosenny. Już od dawna nie przychodził do
parku. Jeśli miał czas, wsiadał do samochodu i opuszczał miasto. Jechał gdzieś, gdzie był las,
była woda i byli ludzie. W jesiennym parku było pusto. I mokro… Dziewczyna zatrzymała
się, potrząsnęła głową.
–Nie idę dalej, muszę wracać.
– Tak- powiedział- miałaś rację, ładnie tu. Coś błysnęło w jej oczach, jakieś rozbawienie.
–Wcale tego nie powiedziałam.
–A co?
– Muszę wracać, już późno.
– Aha, to chodźmy. Zawrócili. Dziewczyna dreptała przy nim przyśpieszonym krokiem,
zatrzymała się dopiero przy skrzyżowaniu.
–Pan skręca w prawo?- zadarła głowę do góry i spoglądała na niego wyczekująco.
Potwierdził. –A ja tam- wskazała przeciwny kierunek i podała mu rękę.
-Zmokłaś- powiedział.
–Pan też. Do widzenia. Przytrzymał jej palce, były chłodne.
-Tak bardzo się spieszysz? Jakieś spotkanie?
-Nie, nie odrobione lekcja, a rano do pracy.
– Nie powinnaś pracować. Rodzice…
-No to ja lecę- przerwała mu szybko i zaraz odeszła. Ale po kilku krokach odwróciła się i
pożegnała go takim nieznacznym uniesieniem rozwartej dłoni. Zawahał się. A potem
odpowiedział jej tym idiotycznym gestem.
-Słuchaj Andrzej! Na krótką chwilę ustało miarowe szuranie bosych stóp po dywanie.
Odwrócił kartkę z przyjemnością zaciągnął się dymem. Jeszcze miał nadzieję, że zmyli
czujność Mariana, udając całkowicie pochłoniętego lekturą.- Chcę porozmawiać z tobą,
słyszysz? W głosie chłopca zabrzmiały nuty zniecierpliwienia. Wiedział już, że ten wieczór
musi spisać na straty, ale jeszcze się nie poddawał. –Tak, tak. Mów śmiało, słucham- burknął
nie odrywając wzroku od tekstu broszury. –Odłóż te cholerne papierki, nie uciekną ci
przecież. |Zdusił papierosa, rozgarnął smugę szarawego dymu, rzucił jakieś niezbyt
zachęcające ‘no’ i z całą premedytacją przywdział na twarz najbardziej znudzoną minę.
\marian znowu podjął swój marsz po puszystym dywanie. -\myśałem, że to ty będziesz mi
wreszcie miał co do powiedzenia. Przestań się zgrywać, doskonale wiesz co mam na myśli.
-Ta dziewczyna? - \no\?
– Dawno ją znasz?
–Dawno. –To znaczy?
– Pół roku. Więcej od wiosny.
–Wiesz ile ona ma lat? – To ważne?
-Ważne. -17
-Wygląda na 14.
-Ty wyglądasz na…
-50. Nieważne. –Ważne.
-Dla kogo? Dla tego dziecka?
-Nie jest dzieckiem. – Ty to sprawiłeś? Czy tylko sprawdziłeś?
-Gówno cię to obchodzi!
-Jasne, tylko cholernie nie lubię, jak się potem gówniarom robi skrobanki.
-Zamknij się dobrze?
-To ty chciałeś ze mną rozmawiać, nie ja z tobą. Tamto pytanie uchylam. Na czym
stanęliśmy?
-Na dość śliskim gruncie, zdaje się.
-Tak, tak. Więc uważasz, że nie jest dzieckiem, chociaż tak wygląda. Zresztą wyrośnie z tego.
-Ona. A ty? –Co ja?
-Też wyrośniesz?
-O kim mieliśmy rozmawiać, o mnie?
-Ona się ciebie boi.
-Nie zauważyłem. Zresztą nie musi mnie widywać. Po co mnie tam zabrałeś, do tego teatru?
- Ona nie wiedziała, że tam będziesz. –Wiem.
-Skąd wiesz? –Jak będziesz miał tyle lat co ja…
Plik z chomika:
anna9955
Inne pliki z tego folderu:
Dom nad brzegiem oceanu - Urszula Jaksik.pdf
(948 KB)
Agnieszka Czochra - Dwoje pod napiciem.zip
(1554 KB)
Jodełka Joanna - Wariatka.zip
(4715 KB)
Sońska Natalia - Mniej złości więcej miłości.zip
(3021 KB)
Zyskowska-Ignaciak Katarzyna - Upalne lato Gabrieli.zip
(3957 KB)
Inne foldery tego chomika:
Cabot Meg
polscy autorzy(1)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin