James Ellroy - Tajemnice Los Angeles.pdf

(2774 KB) Pobierz
1345400781.001.png
James Ellroy
Tajemnice Los Angeles
Tytuł orginału: LA. CONFIDENTIAL
Edited by ESKEL
Chwała, która kosztuje wszystko, nie znaczy nic.
Steve Erickson
Dla Mary Doherty Ellroy
PROLOG
21 lutego 1950
W opuszczonym motelu na wzgórzach San Berdoo Buzz Meeks zjawił się z
dziewięćdziesięcioma czterema tysiącami dolarów, osiemnastoma funtami wysokiej
jakości heroiny, dubeltówką,.38–ką, automatem.45–ką i sprężynowcem, którego
kupił od Meksykanina na granicy – tuż przed tym, nim zauważył zaparkowany przy
samej granicy samochód. To zbiry Mickeya Cohena w nieoznakowanym wozie
Wydziału Policji Los Angeles, razem z glinami z Tijuany, szykowali się, by okraść go z
towaru, a potem wrzucić ciało do rzeki San Ysidro.
Uciekał tak od tygodnia; wydał już pięćdziesiąt sześć patyków, żeby przeżyć:
samochody, kryjówki za cztery, pięć tysięcy od nocy – normalne stawki za wysokie
ryzyko.
Właściciele knajp wiedzieli, że ma na karku Mickeya C. Za to, że ukradł mu heroinę
i uwiódł jego kobietę, a policja z Los Angeles szukała go za to, że zabił jednego z nich.
Układy Cohena uniemożliwiały mu bezpośrednią sprzedaż towaru – nikt by go nie
ruszył z obawy przed odwetem; najlepszym rozwiązaniem było powierzenie heroiny
synom Doca Engleklinga – Doc przechowa ją, zapakuje w porcje i sprzeda później,
dzieląc zysk po połowie. Doc kiedyś pracował z Mickeyem i miał dosyć oleju w głowie,
by się bać sukinsyna; jego ludzie, za piętnaście patyków, załatwili mu ten motel El
Serrano i przygotowywali ucieczkę. Tego dnia o zmierzchu dwóch meksykańskich
kurierów miało zawieźć go na pole fasoli i przerzucić do Gwatemala City liniami
lotniczymi białego proszku. Za blisko dwadzieścia funtów hery nie był takim zwykłym
biedakiem – pod warunkiem, że ufał chłopcom Doca, a oni kurierom.
Meeks ukrył samochód w sosnowym zagajniku, wyciągnął walizkę i rozejrzał się po
okolicy.
Motel był w kształcie końskiej podkowy, na dwanaście miejsc, z tyłu pagórki – brak
możliwości dostania się do niego stamtąd. Dziedziniec wysypany luźnym żwirem
pokrywały gałązki, kawałki papierów i puste butelki po winie – kroki by chrzęściły, a
opony miażdżyłyby drewno i szkło. Można było się tu dostać tylko z jednej strony –
drogą, którą przyjechał – wysłani na rekonesans ludzie musieliby przedzierać się
przez gęstwinę, żeby w ogóle móc strzelić. Chyba że czekają już w jednym z pokoików.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin