Robert D Bart (Jerzy Cepik) - 1 - Dwie czaszki.pdf

(1208 KB) Pobierz
Robert D. Bart
DWIE CZASZKI
„KB”
ROZDZIAŁ I
Moje studia nad
Kodeksem Watykańskim
wlokły się bardzo
długo. Obrastały przypisami i aneksami w sposób niepokojący.
Czułem się zakurzony jak książki w bibliotece starego profesora
Giulia Orlani. To mnie także niepokoiło. Jestem wprawdzie
archeologiem z wyboru, ale spostrzeżenie młodziutkiej Claudii
Orlani, córki profesora, iż jestem zupełnie, ale to zupełnie
oderwany
od
życia,
trochę
mnie
jednak
zdenerwowało.
Przyszedłem już do siebie po kryzysie, o którym nie chciałem
myśleć (choć wiedziałem, że od pewnych myśli uwolnić się
niepodobna) i mała, jasnowłosa Claudia podobała mi się
nadzwyczajnie. Tego wieczoru dużo się śmiała, była rozbawiona.
Z rosnącym rozdrażnieniem wsłuchiwałem się w tłumione
ścianami starego domu odgłosy rozmów. Ten młody idiota, Paoli,
przyszedł oczywiście punktualnie, jak zapowiedział. Wymuskany
fircyk uniwersytecki. Oczywistej że Claudia woli jego niż mnie.
„On ma dwadzieścia pięć, a ty czterdzieści pięć, capito?”
Wszystko jasne. Chciałem sobie dodać animuszu, wpatrując się w
przysłany mi przez ciotkę Augustę egzemplarz mojej książki o
sztuce Azteków, wydanej w oficynie „Johnson & Johnson”, lecz
nastrój mój się nie poprawił. Na kolację tedy powlokłem się w
wymiętej koszuli i starych dżinsach. Claudia spojrzała na mnie
oczami bez wyrazu, ale zaraz potem te oczy zamgliły się, gdy
Paoli powiedział coś przeraźliwie banalnego. Wątróbka, której
właśnie skosztowałem, stanęła mi w gardle. „Jesteś beznadziejny,
Robercie”, pomyślałem. Znacznie później, w jakże innych
okolicznościach miało się okazać, że jest wprost przeciwnie. Ale
skąd teraz mogłem o tym wiedzieć?
Skąd mogłem wiedzieć, że pod koniec tego gorącego,
parnego wieczoru w Rzymie otrzymam list, który wplącze mnie w
najdziwniejszą ze spraw, z jakimi dotąd miałem do czynienia.
List datowany był w Londynie. Charakter pisma mówił
wszystko. Adres rzucony byl na kopertę jakby cięciami tępej
szpady. Oczywiście, ciotka Augusta. Taka łagodna, a zawsze chce
uchodzić za gorszą. Rozkładając w świetle lampy różowy arkusik,
już czułem jego zgryźliwą treść. W Londynie, a przynajmniej w
pobliżu Muzeum Księcia Alberta, mamy teraz pewnie mgłę i musi
padać deszcz. Zła pogoda zawsze źle wpływa na moją ciotkę!
Drogi Robertku... -
zaczynał się ten list. „Robertku”!
Dobre sobie. Czterdzieści pięć lat, sześć stóp i dwa cale wzrostu,
sto osiemdziesiąt funtów wagi, jeśli na wikcie Orlanich nie
przytyłem.
Ciotka
przesadza
w
swoich
instynktach
macierzyńskich!
Od otwartego okna powiało chłodem. Chyba nie
zwróciłem uwagi na to, jak długo siedziałem przy biurku. Za
oknem padał rzęsisty deszcz. Wyszedłem na balkon, powoli
nabiłem moją starą fajkę, potarłem zapałkę, puściłem kłąb dymu.
Rzym z okna willi Orlanich wyglądał tajemniczo, rozmazany, niby
na starej rycinie. Deszcz padał coraz mocniej. W salonie wyła
jakaś kwadrofoniczna piosenkarka. Claudia i Paoli pewnie tańczą,
przytuleni jak dwie gumy do żucia... Już o tym nie myślałem, gdyż
ciotka Augusta donosiła mi, że stary James Garrick zaprasza mnie
do Johannesburga. Sławny antropolog i archeolog Garrick... Cóż,
popełniłem kiedyś nierozważnie kilka artykułów na temat
kopalnych istot południowoafrykańskich. Grzech młodości.
Profesor Garrick nawet o tym nie wie, na szczęście. Wróciłem do
pokoju, jeszcze raz przeczytałem ostatnie zdanie:...Podobno
Garrickowi zaginęła jakaś skorupa, bezcenna czaszka czy coś
takiego...
- pisała ciotka. Rozczulająca staruszka. „Skorupy”
profesora Garricka są z całą pewnością bezcenne.
Postanowiłem, że z rana zadzwonię do biura „Alitalii”. Nie
cierpię samolotów i moje ograniczone zaufanie budzi jedynie
wynalazek Stephensona, jeśli chodzi o przenoszenie się z miejsca
na miejsce bez używania samochodu. Ale list ciotki Augusty
zaintrygował mnie.
Siedziałem w starym, wolterowskim fotelu, paliłem fajkę,
zdawało mi się, że słyszę głos ciotki: „Za dużo palisz, Robertku”,
deszcz padający za oknem usypiał mnie. Ale nie zasnąłem. Weszła
Claudia, było już chyba bardzo późno. Pocałowała mnie w
policzek. Nigdy dotąd tego nie robiła. Ale nawet nie zdziwiłem
się. Myślami byłem już daleko.
Następnego dnia zawiozłem Claudię moim starym,
rozklekotanym fordem na Via del Oca, do eleganckiej restauracji
„La Lampara”. Claudia była urocza, zamyślona i ciągle mi się
przypatrywała. Tego też dotąd nie robiła. Powiedziałem jej, że
muszę opuścić Rzym. Jej oczy zrobiły się okrągłe. Dotknęła mojej
ręki.
— Jest mi przykro, Robercie - szepnęła tak jakoś dziwnie.
Mnie było przykro wczoraj.
— Zostanie twój Paoli.
— Ten kretyn! - mruknęła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin