ZAUŁKI ZBRODNI - Mirosław KRUPIŃSKI.doc

(478 KB) Pobierz

Mirosław KRUPIŃSKI * ZAUŁKI ZBRODNI

 

ZAUŁKI  ZBRODNI

® © Mirosław M. Krupiński

 

 

 

Tysiącom „usprawiedliwionych ofiar” byłych i wciąż obecnych wsród nas właścicieli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i Polski pomagdalenkowej dedykuję, oraz wraz z dokumentami dostępnymi pod adresem URL:

 

http://members.iinet.net.au/~miroslaw/zzdokumenty.htm

offline (na CD): zzdokumenty.htm

 

polecam uwadze Instytutu Pamięci Narodowej i Posłow do Sejmu Rzeczpospolitej, aby nie dopuścili do dalszego fałszowania historii Polski

- autor, 20 grudzień 2006 roku

 

 

 

ODCIENIE PÓŹNIEJSZYCH PRAWD I „PRAWD”:

 

DOKUMENTY ARCHIWALNE OTRZYMANE W ROKU 2011 OD IPN,  POTWIERDZAJACE OPISANE W KSIAZCE  I NIE OPISANE W NIEJ ZBRODNIE STANU WOJENNEGO PRZECIWKO AUTOROWI   

 

DEFINICJE OPOZYCJI wg OSRODKA „KARTA”

TRESC WCZESNIEJSZEJ KORESPONDENCJI-ANKIETYZACJI  PRZEPROWADZONEJ W ROKU 2005 PRZEZ  p. MICHALA ZARZYCKIEGO REPREZENTUJACEGO OSRODEK „KARTA”. (BIOGRAM WTEDY NIE UKAZAL SIE)

 

WIECEJ O OSRODKU KARTA – RAPORT 2004 

(profil zainteresowań tematycznych i personalnych Osrodka)

 

„POKRZYWDZENI”  WG WIKIPEDII SOLIDARNOSCI (KRYTERIA 2006)

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=IX_Ludzie_Alfabet_Pe%C5%82ny

zawiera alfabetyczną listę imienną  i relacjonowane przez nich biogramy „pokrzywdzonych”

 

KSIĄŻKA IPN:  „Olsztyńska Solidarność 1980-1981

http://members.iinet.net.au/~miroslaw/IPN2008.htm

otrzymana od IPN 16 lutego 2009

 

PUBLIKACJA IPN:  „13 grudnia 81

(styczen 2010:  oskarzeni/skazani  - oskarzajacy/skazujacy/orzekajacy – rehabilitujacy)

http://www.13grudnia81.pl/sip/index.php?opt=3&n=K&sprawa=4839&idO=3671

zawiera alfabetyczną listę imienną wszystkich wymienionych kategorii oraz dokumenty zrodłowe

 

--------------------------------------------------------

 

----- Original Message -----

From: miroslaw

To: andrzej.arseniuk@ipn.gov.pl

Cc: r.gieszczynska@poczta.fm ; Andrzej von Borne

Sent: Thursday, February 04, 2010 6:59 AM

Subject: podziekowanie plus zawiadomienie o pomylce w pisowni imienia

 

Szanowny Panie Andrzeju,

 

Z jednej strony przesylam na Pana (jako rzecznika IPN) rece podziekowanie Instytutowi za pojawienie sie, po 27 latach, dotyczacych mnie dokumentow stanowojennych dostepnych pod adresem:  

http://www.13grudnia81.pl/sip/index.php?opt=3&n=K&sprawa=4839&idO=3671  , a rownoczesnie zawiadamiam ze zarowno w dokumentach dotyczacych mnie imiennie jak i w liscie nazwisk tamze, dostepnych pod adresem:

http://www.13grudnia81.pl/sip/index.php?opt=3&n=K 

moje imie jest znieksztalcone i wystepuję tam jako Mirroslaw (przez 2 r) Krupiński co, poza niedokladnoscia historyczna, moze powodowac i  zapewne powoduje niemozliwosc odnalezienia moich danych przy uzyciu popularnych wyszukiwarek imiennych jak Google czy Yahoo. Blad ten powtarza sie w roznych dostepnych dokumentach - zarowno w dokumentach imiennych jak i w dokumencie zbiorowym jakim jest lista nazwisk. Nie wiem czy wsrod imion polskich imie o pisowni  Mirroslaw  wogole wystepuje.  Poza tym w samej tresci publikowanych oryginalnych dokumentow ktore posiadam i ktorych fotokopie sa dostepne na mojej witrynie i w mojej ksiazce "Zaulki Zbrodni" dane te sa podane prawidlowo.  Z gory dziekuje  za sprostowanie wymienionych pomylek w publikacji IPN. Bylbym rowniez wdzieczny - choc nie jestem pewien czy moge sie tego domagac - za uzupelnienie informacji w sprawie dotyczacej mojego ulaskawienia o fakty ze ani ja sam, ani moj owczesny adwokat p. Andrzej Muża (obecnie Andrzej vonBorne), ani poinstruowana przez niego moja rodzina - o ulaskawienie nie wystepowali. Z tej prostej przyczyny ze wystepowanie o ulaskawienie wymaga przyznania sie do okreslonej w wyroku winy - do ktorej sie nigdy jako do winy nie poczuwalem. Wniosek o ulaskawienie mnie pochodzil z mojego Biura Projektow Budownictwa Komunalnego w Olsztynie a pierwszym podpisanym pod wnioskiem byl zatrudniony tam pracownik SB.  Pomijajac inne wzgledy - osoba wystepujaca o ulaskawienie (ja nie wystapilem) stwarzala mozliwosc uniewaznienia ulaskawienia i amnestii w razie prawdziwego lub klamliwego zarzutu powrocenia do dzialalnosci bedacej powodem skazania, oraz dodatkowego wyroku "za recydywe" dzialan - z czego wiekszosc wystepujacych o ulaskawienie nie zdawala sobie sprawy. A co wyjasnia obecnosc na wniosku wymienionego pierwszego pod nim pospisanego. O powyzszych okolicznosciach informowalem w swojej IPN-owskiej ankiecie, ktora w calosci dostepna byla i jest na mojej witrynie:

http://members.iinet.net.au/~miroslaw/index.htm .

Z szacunkiem dla IPN i jego zapracowanych Pracownikow

- Miroslaw Krupinski

(wszystkie pomylki zostaly przez IPN sprostowane, informacja dotyczaca  wniosku

o ulaskawienie uzupelniona - o czym zostalem poinformowany. Dziekuje / MK)

---------------------------------------------------------------

CIEKAWOSTKA ZOOLOGICZNA - otrzymana z Polski dnia 28 kwietnia 2009 roku korespondująca z treścią dokumentu SB opublikowanego na tylnej okł. w/w książki IPN  i wskazująca na to  że Olsztyńska SBecja nie  była odosobniona  w zamiarach uczynienia mnie „wrogiem PRL i socjalizmu” ale że były również jakieś zaniechane nie wiadomo dlaczego próby przypisania mi tajnych i szyfrowanych konszachtów z jakimś wrogiem zewnętrznym, zapewne ze skompromiotowanym ZSRR,  o liście do wladców którego wspominam w mojej książce. Najdziwniejsze w tym jest że żadne z tych moich zbrodni nie dotarły do sądzącego mnie sądu ani do prokuratury.

 

wrzesien 2009: Rocznicowe „niescislosci” w tygodniku „Solidarnosc”

 

 

WSTĘP

 

PREHISTORIA 

(ten rozdział tylko w wersji książkowej)

 

CZASY  ZBRODNI 

(ten rozdział tylko w wersji książkowej)

 

CZAS  WZBUDZONYCH   I ZAWIEDZIONYCH  NADZIEI

 

 

Rok 1980. Rok  polskiej solidarności i NSZZ „Solidarność”. Rok pomników poległych robotników i  rok pokornej władzy oddającej krok za krokiem wiele komunistycznych przywilejów - z przywilejem odstrzału robotników włącznie. Tak się przynajmniej wówczas wydawało...

 

„Pokorna” władza zaczęła manipulacje żywnością. Po pierwsze - trwałe środki żywnościowe, jak masło, cukier, wędliny zaczęły znikać ze sprzedaży. Po co - okazało się półtora roku później, kiedy „dobrobyt” stanu wojennego retuszowano pojawieniem się tychże samych artykułów ze stemplami datowymi z okresu „kryzysu głodowego” 1980. Przy okazji chomikowania żywności - wymyślono najpewniejszy sposób manipulowania nastrojami społecznymi, Recepta była prosta - chcemy zamieszek czy strajków - pozwólmy ludziom po dniu pracy postać w kolejce 6 - 10 godzin, a następnie zapewnijmy masło czy mięso dla jednej trzeciej czekających. Kierunek reakcji zawiedzionego tłumu podpowie służbowy krzykacz zamontowany gdzieś na końcu kolejki - i można drukować uprzednio przygotowany reportaż o „niepokojach publicznych i destabilizacji gospodarki”. Ileś tam takich sterowanych niepokojów i można mówić o zbawczym stanie wojennym lub bratniej inwazji.  Proste? Oczywiście że proste - ale jak skuteczne!

 

W atmosferze takich działań odbyło się  przedostatnie posiedzenie Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” - 4 grudnia 1981 roku. Posiedzenie zaczęło się w Warszawie, ale po południu zostało przeniesione do Radomia gdzie sytuacja była zapalna. Pośpiech i nerwowa atmosfera zaowocowały - obrady były chaotyczne a wiele wypowiedzi dziecinnie agresywnych. Dziecinnie - bo jak można mówić poważnie o konfrontacji rozkrzyczanego i celowo wyprowadzonego z równowagi związku z wyspecjalizowanym aparatem przemocy, za którym stoi armia i wierni sojusznicy, sprawdzeni w Budapeszcie i Pradze. Oczywiście nikt tego systemu ani tej władzy nie kochał, nikt tego nie krył - ale,  jak do tej pory, nikt nie dyskutował otwarcie konfrontacji sił w starciu. Tym razem nawet samozachowawczy zawsze Wałęsa zaprodukował kilka bojowych słów o nieuniknionym „targaniu się po szczękach” co spotkało się z radosnym zdziwieniem najbardziej zażartych radykałów jak Słowik (uczestniczący w obradach leżąc wygodnie pod ścianą) czy Rulewski.

 

Sala była, jak zapewne zawsze, na podsłuchu i na drugi dzień prasa, radio i telewizja pełne były  wyrwanych z kontekstu cytatów nawołujących do otwartej konfrontacji z władzą. Społeczeństwo przycichło i zainteresowanie zwróciło się w kierunku gromadzenia zapasów  pozwalających przetrwać nadchodząca wojnę. Normalnie przed każdą oczekiwaną wojną wykupywano tłuszcz, cukier, mąkę, sól. Tym razem możliwa była tylko sól i podejrzewam że niektórzy z moich rodaków do tej pory mają zapasy sięgające daleko w 21 stulecie. Ale władzy to było na rękę. Po raz pierwszy od ponad  roku władza miała  „udokumentowany” argument, którego nie zamierzała zmarnować. Tydzień później Jaruzelski ogłosił stan wojenny.

 

W świetle  następujących wydarzeń i opisanych powyżej  „przygotowań strategicznych” - zamiar był prosty - obezwładnić opozycję siłą, jak to zrobiono przed laty w Poznaniu,  Budapeszcie,  Radomiu czy Gdańsku, nie uchylając się w razie potrzeby od rozlewu krwi. Następnie przywrócić porządek i zakłócony przez „Solidarność” socjalistyczny dobrobyt - rzucając na rynek normalne ilości żywności, w tym zachomikowane uprzednio masło, mięso, cukier i papierosy. Dla niepokornych przewidziano  więzienia i obozy internowanych, pokornym obiecano przebaczenie i powrót do „normalnego” ładu.

 

Strategia zawiodła z kilku przyczyn. Po pierwsze - solidarnościowa odnowa trwała zbyt długo i ludzie zasmakowali w swobodach demokratycznych. Przestraszona na początku władza przyznała się do zbyt wielu tak czy inaczej ujawnionych grzechów, posypało się zbyt wiele nietykalnych głów i pomników. Bełkot zaskoczonych przywróceniem do odpowiedzialności prominentów pokazał ich takimi jakimi byli - małego kalibru złodziejaszkami korzystającymi z okazji. Tego już nikt nie mógł zapomnieć.  Po drugie - reakcja świata. To nie były czasy rewolucji październikowej z niedorozwiniętymi środkami masowego przekazu i opóźnioną informacją. Przez półtora poprzedzającego stan wojenny roku wydarzenia w Polsce były na łamach prasy i ekranach telewizji całego świata a „Solidarność” w okresie półtorarocznej egzystencji zdobyła sympatie społeczeństw i rządów. Próba zamordowania związku, którego powstanie zrodziło tyle nadziei, wywołało szeroką reakcję. To musiało być zaskoczeniem dla całego bloku wschodniego kiedy Komunistyczna Partia Włoch jako jedna z pierwszych organizacji światowych odżegnała się od jakiegokolwiek związku ze sprawcami wydarzeń w Polsce i z takim obliczem komunizmu. Zachód tym razem nie zwlekał z sankcjami gospodarczymi i odmówił przychylnego traktowania dwudziestomiliardowego długu PRL. A dwadzieścia miliardów dolarów US dla kraju gdzie przeciętny dochód obywatela wynosił kilkaset dolarów rocznie nie jest wprost porównywalne z takim samym zadłużeniem krajów „naturalnie dolarowych”. Zachomikowane środki żywnościowe nie zapewniły przywrócenia „raju”. Inflacja była ogromna, niespłacone odsetki długu przerastały pożyczoną pierwotnie sumę a argumenty „zbawcy ojczyzny”, Jaruzelskiego, nie trafiały ani do przekonania wyzwolonych z anarchii rodaków ani do zagranicznych rządów kontrolujących stosunki ekonomiczne i obsługę długów.

 

Skuteczność tej światowej reakcji i niepewność WRONy (Wojenna Rada Ocalenia Narodowego) szybko uwidoczniła się w  zmitygowaniu zastosowanych w stosunku do niepokornych represji. Pomimo mnogości paragrafów zagrożonych karą śmierci - nie uśmiercono na drodze „prawnej” nikogo. Prawda , że opór przepłaciło życiem siedmiu górników kopalń  „Wujek” i „Manifest Lipcowy" i blisko sto innych ofiar, czego społeczeństwo nigdy Jaruzelskiemu nie zapomniało i nigdy nie wybaczy. Prawda,  że w pierwszych dniach stanu wojennego gorliwe sądy doraźne wydały kilka dziesięcioletnich wyroków więzienia i prawda że były próby obchodzenia się z uwięzionymi brutalnie, zgodnie z najlepszymi radomskimi tradycjami systemu. Ale bardzo szybko wydawane wyroki  zaczęły się kurczyć i sądy doraźne stały się mniej częste. Wybiegając nieco do przodu - skazani z największymi wyrokami, najbardziej kompromitującymi dla przymierzającej owczą skórę kliki Jaruzelskiego, byli na wolności jako jedni z pierwszych. Ta ustępliwość wojennej władzy szybko przekonała najbardziej gorliwych funkcjonariuszy więziennych że lepiej  jest trzymać swędzące ręce przy sobie - bo a nuż się odmieni...

 

Fiasko stanu wojennego stało się oczywiste po około roku. Zaczęły się pertraktacje (dziś już wiemy jakie) z internowanym Wałęsa i towarzyszące temu jego „uwolnienie”. Wprowadzono ułaskawienia.  Pierwszeństwo mieli Ci którzy prosili o ułaskawienie sami, kolejne w skuteczności były prośby rodzin, ostatnie - zakładów pracy i grup społecznych. Władza usiłowała upiec dwie pieczenie - zademonstrować wrogiemu światu ludzką twarz oraz zneutralizować ułaskawionych. Ułaskawienia były warunkowe - to znaczy uwolniony skazany ryzykował powrót do więzienia jeżeli, zdaniem władzy, wznowił swoją działalność. Dwa lata po Grudniu 1981 większość więźniów była na wolności . Zachód w nagrodę pokazał czubek marchwi - część długów i odsetek była renegocjowana i zredukowana. Rząd nie kwapił się jednak do „fair play”. Resort bezpieczeństwa pracował nadal starymi metodami - odnosi się to zarówno do intensywności tej pracy jak i metod.  Zwolnieni z więzień pozostawali na czarnej liście - często bez pracy, często narażeni na inne szykany, w których ta ojcowska władza celowała od dziesiątków lat.  Niektóre inicjatywy pracowników bezpieczeństwa były uznawane jako „prywatne”- jak porwanie i morderstwo księdza Popiełuszki. Nie jest wykluczone iż sprawa księdza Popiełuszki miała na celu sprowokować wrogą  reakcję społeczeństwa, uzasadniającą kolejną radykalną akcję typu „stan wojenny”. Mam również prywatne powody sądzić iż Ksiądz Popiełuszko był jedną z alternatywnych ofiar wytypowanych w tym celu. Scenariuszy było kilka. Tuz przed porwaniem księdza generał Kiszczak i kilku ludzi z jego świty wybrało się na polowanie do Łanska. Mieszkańcy okolicznej wioski Pluski nie słyszeli, inaczej niż w przypadku poprzednich polowań, o jego wynikach. Ale rozmawiano po kątach o dziwnych zainteresowaniach Kiszczaka odwiedzającego kilku mieszkających tu ludzi. Wśród nich gajowego Bandta (obecnie na emigracji w Niemczech). Z Bandtem Kiszczak rozmawiał nie o dzikach czy jeleniach ale o Mirosławie Krupińskim - zwyczajach, stosunkach z miejscową ludnością, antypanstwowej działalności. Mój letni dom graniczył z lasem Łanskim. W tym samym czasie miałem wizytę osobnika, który przedstawił się jako pułkownik Ułanowski z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Przyszedł w towarzystwie oficera olsztyńskiego SB i na uboczu napomykał o możliwości spotkania z Kiszczakiem. Nie podawał powodu. Odmówiłem i na wszelki wypadek powiadomiłem mojego adwokata Andrzeja Mużę o tej dziwnej wizycie i propozycji. Kilka dni później porwano, a następnie zamordowano księdza Popiełuszkę. Sprawcami byli wysocy oficerowie SB, działający “prywatnie”.

 

 

 

JAK RATOWANO ZDYCHAJĄCY SYSTEM

 

Jaruzelskiemu  & Co wiodło się coraz gorzej. Sytuacja pogarszała się również w wyniku wydarzeń mających miejsce za wschodnią miedzą. Po śmierci Breżniewa kolejnymi Capo Mafioso w ZSRR zostali, w szybkiej sukcesji Andropow i Czernienko, którzy niczym nie przyczynili się do wzmocnienia tego największego sojusznika PRL. Ekonomicznie Rosja stała nie lepiej niż Polska a współautorstwo stanu wojennego w Polsce, podobnie jak inne grzechy polityczne, uniemożliwiało uzyskanie koncesji ekonomicznych na Zachodzie. Zbliżała się era Gorbaczowa i oparte na sojuszu z sąsiadem podwaliny ustrojowe topniały szybko pod nogami skompromitowanych władz polskich. System zdychał naturalną śmiercią i gdyby Wałęsa i  reszta solidarnościowej opozycji wykazali mądrość polityczną i powstrzymali się od przedwczesnej koalicji z Jaruzelskim - wkrótce otrzymaliby władzę w spadku.

 

Niestety nie wytrzymali pokusy. Koalicja przyniosla krotko i długoterminowy ratunek skompromitowanemu i dogorywającemu ustrojowi. Krótkoterminowy ratunek obejmował bezbolesną zmianę szyldu i statusu niedoszłych bankrutów. Zamiast bankructwa i pełnej odpowiedzialności za wszystkie przeszłe grzechy - polityczne, gospodarcze, kryminalne itd otrzymali oni pełnoprawny współudział w dalszych rządach . Była to sytuacja bez możliwości przegranej. Sukces oznaczałby pełne rozgrzeszenie i argument „współpraca buduje”,  niepowodzenie nowego rządu oznaczało fifty/fifty współwinę obu stron i zatarcie granicy odpowiedzialności za czterdziestoletnią degenerację gospodarczą i polityczną. Ale ministerialne stołki zapachniały tak miło, że dla opozycji była to pokusa nieodparta. Tak więc Prezydent Jaruzelski, wolny od jakichkolwiek zarzutów za popełnione winy zasiadł w rządzie wraz z premierem Mazowieckim wolnym od groźby postawienia przed doraźnym sądem wojskowym w przypadku kolejnego proklamowania stanu wojennego i zaczęła się nowa, długo oczekiwana era polityczna w historii Polski.

 

Tak naprawdę to era nie była zbyt długa ani zbyt nowa. Trwała wystarczająco długo aby uprzednia mafia polityczna przekształciła się w sprawnie działająca mafię gospodarczą, dysponującą niewiadomego pochodzenia poważnymi środkami  finansowymi. Wystarczająco długo aby uprzednia opozycja, współzawodnicząca w walce o stołki i urzędy, została skłócona i rozbita, przestając być licząca się siłą w kolejnych wyborach. Ale największą i nieodżałowaną stratą całego narodu było zniechęcenie i będąca jego rezultatem pasywność  społeczeństwa. Po pierwszych spontanicznych wyborach w 1989, kiedy to wybierano prawie wyłącznie kandydatów „Solidarności” a na obsadzenie przydzielonych  „z klucza” foteli komunistów trzeba było urządzać kolejne elekcyjne łapanki - nastąpił zawód i głęboki kryzys społeczny. To samo społeczeństwo, które pomimo tragicznych lekcji Poznania, Budapesztu, Radomia i Gdańska potrafiło skoczyć do gardła despotycznej władzy - politycznie umarło. Ludzie, którzy lekceważyli paragrafy karne stanu wojennego i drogo płacili za to lekceważenie - opuścili ręce. Frekwencja wyborcza w następnych wyborach była minimalna, głosowali w głównej mierze ci, którzy w sposób zorganizowany i zaplanowany obracali bankructwo w nową szansę. Inni, widząc sytuację, przeczuwając powrót do starego - woleli zademonstrować swój udział i głosować bezpiecznie. Wynik znamy.

 

 

KOLOR  I  PLAMY

 

Na początku wstępu zwróciłem uwagę jak mądry był wybór koloru sztandarów rewolucji i komunizmu. Czerwień. Jakie znakomite tło, maskujące większe i mniejsze plamy rozlanej krwi. Krwi arystokracji i robotników, wrogów i swoich, w imię idei i dla korzyści, często dla zaspokojenia sadystycznych upodobań lub dla wzbudzenia strachu rodzącego lojalność i pokorę.

 

Ale system produkował nie tylko czerwone plamy.  Gdyby obejrzeć te czerwone sztandary pod lupą można by dostrzec miliony czarnych plamek - podobnych do tych dostrzeżonych przez Szwejka na portretowym obliczu Franciszka Józefa. Każda taka plamka to bezkrwawa zbrodnia, ale niemniej zbrodnia, przeciwko prawom ludzkim, popełniona przez system. W latach  1980/81 wielu ludziom poprawił się wzrok i wielu sięgnęło po ową lupę i właśnie tego ówczesna władza obawiała się najbardziej. Już w pierwszych dniach nienazwanej jeszcze Solidarności minister Jeż i kilku innych popełniło niezrozumiałe dla nikogo samobójstwa. Czy zresztą były to samobójstwa czy też wyeliminowanie ulegających odruchom sumienia ludzi nikt do dziś nie wie. Ale krył się za tym  strach samobójców lub ich morderców, że ten kod muszych kupek na czerwonym sztandarze stanie się publicznie czytelny. A tego woleli oni uniknąć za wszelką cenę.

 

Powyższy wstęp nie pretenduje do miana historii komunizmu w ogóle i historii polskiego komunizmu w szczególności. Są to jedynie moje własne, chaotyczne refleksje na temat tła,  na którym  pragnę pokazać w mikroskopowym powiększeniu jedna z takich brudnych plamek, stanowiących niezbywalny element komunistycznych sztandarów. Czerwień sztandarów publicznie zamalowano, a co z brudnymi plamami?  Ale zanim sięgniemy po lupę i przejdziemy do tej wyselekcjonowanej plamki - popatrzmy najpierw na to czerwone tło wydarzeń:

 

 

 

JAK TO BYŁO

 

Ostatnie dni wolnościZ późniejszych rewelacji uciekiniera na Zachód, pułkownika Kuklińskiego, wynika że stan nadzwyczajny przygotowywany był od wczesnych dni solidarnościowej opozycji. Zgodnie z tymi relacjami w grudniu 1981 nadeszła oczekiwana chwila i lont już się palił. Dywizje rosyjskie, jak publikowała zachodnia prasa, rozlokowane były w pobliżu wschodnich granic Polski, garnizony rosyjskie w Polsce i NRD w stanie ciągłego pogotowia, sojusznicza armia wschodnich Niemiec - jak zawsze gotowa do blitzkrigu. Dzisiaj już trudno ocenić czy zagrożenie inwazji było rzeczywiste czy tez stanowiło kunsztowny kamuflaż, rodzaj politycznego alibi dla Jaruzelskiego i jego pomocników. Ale psychoza inwazji została zaszczepiona, a w tym samym czasie  Wałęsa krążył po biurowcu „Solidarności” z oczami w podłodze, unikając dziennikarzy i kolegów. Gafa radomska była dla niego ewidentna od momentu ujawnienia podsłuchu lub przecieku. W tej atmosferze doszło do kolejnego posiedzenia Komisji Krajowej w dniach 11 i 12 grudnia 1981. Wspołprzewodniczyłem tym obradom, różnica atmosfery w stosunku do chaosu posiedzenia radomskiego była widoczna. Pomimo zakłopotania i zawstydzenia z tytułu wpadnięcia w głupią pułapkę - obrady były rzeczowe. Głównie dyskutowano politykę związku w  rożnych wersjach rozwoju najbliższych wydarzeń. A rozwój tych najbliższych wydarzeń stawał się coraz bardziej oczywisty. Od wczesnych godzin wieczornych 12 grudnia - do siedziby Komisji Krajowej napływały telefony i telexy informujące o ruchach dużych kolumn zmotoryzowanych wojska i  ZOMO. Uchwalono decyzję o strajku powszechnym jeżeli rząd zdecyduje się wystąpić zbrojnie (czołgi już grzechotały na zmarzniętym bruku całego kraju) przeciwko Solidarności i świeżo nabytym swobodom politycznym. O dziwo nikt nie mówił o Budapeszcie i Pradze - ale mogę się założyć że każdy o tym myślał. O dziwo również - te same telexy, które mówiły o ruchach wojsk - informowały o nieograniczonym poparciu dla decyzji Komisji Krajowej.

 

Obrady skończyły się późno - znacznie po północy. Większość z nas, uczestników obrad  zakwaterowanych w hotelu Monopol, szła ze Stoczni do hotelu pieszo. Po dwóch dniach w zadymionej sali, lekko mroźna noc z czystym powietrzem, była jak odtrutka. Kilku niespokojnych dyskutowało sytuację i drogi ewentualnej ucieczki. Wydaje mi się, że byli to nieetatowi członkowie Komisji, którzy przybyli na dwudniowe obrady pozostawiając niespokojne i oczekujące ich powrotu rodziny w domu.

 

Przyznam, że ja byłem tak zmęczony, że myślałem tylko o łóżku i odpoczynku. Zasnąłem też od razu, zaniedbując nawet zamknięcie drzwi na klucz.  Gdzieś nad ranem zbudził mnie jeden z kolegów - chyba Konarski, ale dziś już nie jestem pewny - informując w podnieceniu, że bezpieka aresztuje działaczy „Solidarności” mieszkających w  hotelu. Może trudno w to uwierzyć - ale powiedziałem aby dał mi spokój i zasnąłem znów.  Przez sen słyszałem jakąś bieganinę, hałasy a później głośniki uliczne powtarzające bardzo głośno jakiś komunikat. To ostatnie obudziło mnie w końcu. Przemawiał Jaruzelski - uchwyciłem zdanie - .. „jak  długo wyciągnięta ręka może napotykać zaciśnięta pieść”’... i gdzieś w późniejszym kontekście słowa – „stan wojenny”. Potem nastąpił bełkot cytujący jakieś przepisy prawne - i przestałem słuchać. Znów zapadłem w sen.

 

Nazwa Wojenna Rada Ocalenia Narodowego pojawiła się w pierwszych deklaracjach stanu wojennego wczesnym rankiem 13 grudnia 1981 i w tym samym dniu zyskała sobie nadany społecznie pseudonim “Wrona”.  Była to śnieżna zima i jak każdego roku stada głodnych wron błąkały się po ulicach Trójmiasta, konkurując z mewami o odpadki żywności. Ale w tym roku ignorowane zawsze wrony spotykały się, w imię politycznego pokrewieństwa, z wrogimi gestami. Padały kamienie, ludzie spluwali i mruczeli epitety, kilka niewinnych ptaków zawisło nawet na latarniach.

 

Tymczasem WRON-a, polityczne dziecię Jaruzelskiego, zachowywała się zgodnie ze skrupulatnie przygotowanym planem. Wczesnym rankiem, po sygnalizowanych w nocy z 12 na 13 ruchach kolumn samochodów i czołgów w całym kraju, Służba Bezpieczeństwa, Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej i wybrane oddziały Wojska Polskiego były na stanowiskach i gotowe do akcji.  W oznaczonym czasie zaczęto wyłamywać drzwi biur „Solidarności” i aresztować działaczy. Wczesne edycje prasy codziennej były przygotowane, tak samo programy radia i telewizji. Zgodnie z krzykliwą propagandą stan wojenny był ostatnią deską ratunku przed agresją antysocjalistycznych sił atakujących ustrój i święte polityczne sojusze  i usiłujących siłą wydrzeć władzę z przyjaźnie wyciągniętych rąk Rządu PRL. Zgodnie z cytowanymi we wszystkich środkach masowego przekazu długimi listami nakazów, zakazów i kar - prawa obywatelskie zredukowano do możliwości oddychania i wytężonej pracy dla dobra socjalizmu. Czas stania w kolejkach po żywność został drastycznie ograniczony przez wprowadzenie godziny policyjnej (milicyjnej?). Kolejki zresztą zostały zdelegalizowane przez zakaz gromadzenia się. Kary za naruszanie dekretów stanu wojennego były surowe - tryb doraźny, trzykrotne „przebicie” maksymalnych kar przewidzianych kodeksem karnym, wiele wykroczeń zagrożonych karą śmierci. W sądach stanu wojennego mogli bronić wyłącznie wytypowani przez WRON adwokaci. Tryb doraźny nie przewidywał odwołań od wyroków. Czytając dużo później, już na emigracji, książkę Wiliama Shirera „Wzrost i upadek Trzeciej Rzeszy” stwierdziłem dziwną analogię praw stanu wojennego w Polsce  z opisanymi w rozdziale „Życie w Trzeciej Rzeszy 1933 -37” prawami hitlerowskich Niemiec. Myślę obecnie, że jedynie zawdzięczana reakcji świata nieskuteczność i krótkotrwałość stanu wojennego zapobiegła pogłębieniu tej analogii.

 

Jak to wyglądało w praktyce? Nie miałem zbyt wiele czasu na gruntowne obserwacje tego co się działo w Trójmieście. Po pierwsze - byłem na wolności krótko, tylko do 16 grudnia. Po drugie - mój cały czas wypełniony był naruszaniem owych praw stanu wojennego. Aby wywiązać się z tych moralnych i społecznych zobowiązań narzuciłem sobie jeden podstawowy rygor - nie czytać i nie słuchać detali wprowadzonych „praw”. Drugi rygor - nie myśleć o pozostawionej w domu żonie w dziewiątym miesiącu ciąży, co było trudniejsze do wykonania.

 

Ranek 13 grudnia, już po moim ostatecznym przebudzeniu,  rozpoczął się hałasem głośników ulicznych i jakąś bieganiną pomiędzy hotelem Monopol, gdzie służbowo mieszkałem, a Dworcem Głównym. Kiedy podszedłem do okna, z obu tuneli wiodących pod ulicą do dworca unosił się błękitnawy dymek. Na przeciwległym chodniku parkowały dwie milicyjne „suki” do których ludzie w mundurach pakowali cywilów. Ktoś, nie goniony, uciekał chodnikiem aby po chwili być zatrzymanym przez wyskakujących z bramy innych mundurowych. Głośniki ryczały niezrozumiale - dwa z nich były w rożnej odległości i wpadały sobie w pół słowa. Ale sytuacja, w świetle wczorajszych informacji o ruchach wojsk, wcześniejszych zapowiedzi stanu nadzwyczajnego i nocnych niepokojów, była klarowna. Mamy stan nadzwyczajny! Zasłyszane w półśnie, w nocy, słowa „stan wojenny” nie kojarzyły się jeszcze z sytuacją - bo kto mógł nas napaść?

 

Przyzwyczajony do głośnikowych wrzasków towarzyszących „Solidarności” od półtora roku i do kilku wydawałoby się podobnie podbramkowych sytuacji, zachowywałem się jak codzień. A więc prysznic, golenie i śniadanie. Byłem zawsze oszczędny - a więc miałem jedzenie i czajnik w hotelowym pokoju. Siedziałem przy oknie obserwując trwające ciągle zamieszanie pod dworcem i żułem dość czerstwy chleb - dwa ostatnie dni wypełnione posiedzeniem Komisji Krajowej nie pozwoliły na zakupy. Prawie skończyłem kiedy wpadł któryś z naszych i stanął w drzwiach patrząc na mnie jak na wariata - śniadanie na stole, pościelone łóżko i pełna gęba. Jego relacja była czarna - wielu naszych aresztowano, część w ucieczce okrężnymi drogami do rodzin (wielu uczestników konferencji przyjechało tylko na dwa dni). Wiele drzwi w hotelu z wywalonymi zamkami.  Reszta niewiadoma.

 

Po chwili dołączyło kilku innych niedobitków i Andrzej - kierowca Wałęsy, ciągle w posiadaniu zatankowanego samochodu (mój własny, prywatny, samochód stał przed hotelem z opróżnioną chłodnicą i wymontowanym akumulatorem). Kierunek działania był praktycznie tylko jeden - jedziemy na Grunwaldzką do biur Krajowej Komisji.  Przed KK nie było wojska ani ZOMO, był za to mały tłumek zaskoczonych i przestraszonych rozwojem wydarzeń ludzi. Między nimi był też Henio Mażul - nieodstępna prawie ochrona Wałęsy - tym razem roztrzęsiony i ze łzami w oczach. – „Lechu aresztowany” powiedział i wyraźnie oczekiwał od nas rady czy słów otuchy. Tego samego oczekiwali od nas ludzie z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin