Eric Van Lustbader
Wojownik Słońca
Cykl: Wojownik Zachodzącego Słońca - Tom 1
Przekład: Robert Lipski
Tytuł oryginalny: The Sunset Warrior
Rok pierwszego wydania: 1977
Rok pierwszego wydania polskiego: 1993
Ronin umierał i nawet o tym nie wiedział.
Leżał nieruchomo, nagi, na kamieniu o kształcie elipsy pośrodku prostokątnej, kamiennej komnaty. Pomimo to na jego krótkich, czarnych włosach błyszczały krople potu. Przystojna twarz pozbawiona była wyrazu.
Nad leżącym pochylał się ze skupieniem Stahlig - Szaman. Ronin próbował się rozluźnić, myśląc, że to strata czasu, podczas gdy palce Stahliga dotykały i uciskały jego klatkę piersiową, wędrując wolno w dół, w kierunku żeber po lewej stronie. Próbował o tym nie myśleć, ale jego mięśnie zdawały się kierować własną wolą i zdradziły go, podskakując z bólu pod naciskiem grubych paluchów.
- Uhm - mruknął Stahlig. - Bardzo świeże.
Ronin wpatrywał się w sufit, w nicość. Co go trapiło? To była po prostu walka. Zwyczajna walka. ZWYCZAJNA? Jego usta wykrzywił grymas obrzydzenia. Bijatyka, pospolita bójka w korytarzu. I nagle sobie przypomniał.
Lśniące od potu ramiona, gruby miecz zwisający ciężko u jego boku i dłonie lekkie jak piórko po wypowiedzeniu Zaklęcia Walki. Wychodząc samotnie z Sali Walk, zmieszał się z ludźmi; otoczyły go z miejsca głosy, oderwane i nic nie znaczące. Nie zwracał na nie uwagi. Coś go popchnęło i pośród zgiełku dał się słyszeć głos.
- A dokąd to się wybierasz? - Głos był zimny i arogancki; należał do wysokiego, chudego blondyna, który nosił ukośnie przez pierś pasy Chondryna. Czarne i złote.
Ronin nie znał tych barw.
Za blondynem, po obu stronach, stało pięciu czy sześciu Szermierzy noszących identyczne barwy. Wyglądało na to, że zatrzymali grupkę Adeptów wychodzących z treningu. Nie potrafił powiedzieć dlaczego.
- Odpowiedz, Adepcie! - rozkazał Chondryn. Jego chuda twarz była bardzo blada i zdominowana przez woskowej barwy nos. Skóra na wysokich kościach policzkowych upstrzona była śladami po ospie, a z jednego oka, jak łza, spływała wąska blizna i mogło się wydawać, że jest ono osadzone niżej niż drugie. To rozbawiło Ronina, Był Szermierzem, więc ćwiczył z innymi Szermierzami. Ostatnio jednak nie miał zbyt wiele do roboty i nuda skłoniła go po podjęcia treningu z Adeptami. Kiedy to robił, nosił zwyczajne odzienie i ci, którzy go nie znali, brali go za Adepta.
- Dokąd idę i co robię, to moja rzecz - odparł uprzejmie Ronin.
- Czego chcecie od tych Adeptów?
Chondryn spojrzał na niego, wyciągając szyję do przodu jak wąż szykujący się do uderzenia; rumieńce wystąpiły mu na policzki, akcentując biel śladów po ospie.
- Gdzie twoje maniery, Adepcie? - rzucił zuchwale. - Do lepszych od siebie odzywaj się z szacunkiem. A teraz odpowiedz!
Dłoń Ronina przesunęła się w stronę rękojeści miecza. Nie odezwał się przy tym ani słowem.
- No cóż... - mruknął szyderczo Chondryn. - wygląda na to, że nasz Adepcik potrzebuje lekcji.
Na te słowa, jak na sygnał, Szermierze rzucili się na Ronina. Ten zbyt późno zorientował się, że w tłoku nie zdoła dostatecznie szybko dobyć miecza. Dopadli go w mgnieniu oka. Przygważdżany ich ciężarem do ziemi, pomyślał: Nie wierzę, że to mogło się zdarzyć. Instynktownie wymierzył solidne kopnięcie i z zadowoleniem poczuł, iż jego but trafił w ciało, które wgięło się pod uderzeniem. Prawie w tej samej chwili cios w bok głowy ostudził jego rozbawienie. Adrenalina zalała mu ciało. Pomimo że leżał płasko na ziemi, uderzył z całej siły pięścią i poczuł, jak skóra rozszczepia się pod wpływem ciosu, trafiając w kość i rozłupując ją na dwoje. Usłyszał krótki, zdławiony skowyt.
I wtedy but wyrżnął go w bok, a gruba zasłona mgły spowiła umysł. Próbował uderzyć raz jeszcze, ale nie mógł: szamotał się z potężnym ciężarem spoczywającym na jego piersi.
Płuca mu płonęły i czuł, że ogarnia go zawstydzenie. Kiedy but dosięgnął go ponownie, stracił przytomność. Fala bólu powróciła, ale tym razem nie stracił nad nim kontroli i poruszył się tylko odrobinę. Spojrzał na pochyloną nad nim szeroką twarz o krzaczastych brwiach, schorowanych oczach i pobrużdżonym czole.
- Ach! - wykrzyknął Szaman, bardziej do siebie niż do Ronina.
- W coś ty się wpakował?
Pokręcił głową i nie patrząc na leżącego, odwrócił się; przyłożył mechaty kawałek materiału do szyjki butelki z mlecznego szkła i odwrócił ją do góry dnem. Następnie przyłożył szmatę do boku Ronina. Była zimna i spowodowała, że ból wyraźnie zelżał.
- No już. Ubierz się i wejdź do środka. - Przerzucił ubranie przez oparcie wysokiego krzesła i zniknął w drzwiach. Ronin usiadł - ciało z jednej strony miał sztywne, ale już go nie bolało; wciągnął legginsy i bluzę, a potem swoje skórzane buty z krótkimi cholewkami. Wstał, aby przypasać miecz, i ruszył w ślad za Stahligiem do ciepło oświetlonego pomieszczenia stanowiącego ostry kontrast z surowym wnętrzem Sali Chirurgicznej, po zewnętrznej stronie korytarza.
Panował tu okropny bałagan. Trzy ściany od podłogi po sufit zastawione były półkami, pnącymi się w górę niczym dziki bluszcz i wypełnionymi przeróżnymi papierami i stosami notatek. Tu i ówdzie na półkach dostrzec można było wolne miejsca. Stół Stahliga znajdował się pod najdalszą ścianą, a jego blat niemal w całości zaścielały stosiki papieru i pliki notatek; podobnie wyglądały dwa krzesła stojące przed stołem. Za Szamanem leżały szklane pojemniki wypełnione fiolkami i przeróżnymi pudełkami.
Stahlig nie podniósł oczu znad swojej pracy, kiedy Ronin wszedł do środka, ale sięgnął za siebie i wyciągnął butelkę bursztynowego wina, a następnie wyczarował skądś dwa metalowe kubki; napełnił je do połowy, niejako dla zasady dmuchnął potężnie do każdego. Dopiero wówczas podniósł wzroki wyciągnął rękę z jednym kubkiem. Ronin wziął go, a Stahlig wyprostował się na krześle i wykonał zamaszysty ruch ręką.
- Siadaj - powiedział.
Aby usiąść, Ronin musiał zgarnąć z krzesła stos papierów. Zawahał się, trzymając je w rękach.
- Och, ciśnij je gdziekolwiek - rzucił Stahlig, wykonując krótki, niedbały ruch swoją grubą dłonią. Ronin usiadł i wypił; poczuł, jak słodkie wino rozkłada kobierzec ciepła w głębi jego gardła - aż do żołądka. Pociągnął długi łyk. Stahlig pochylił się do przodu, oparł łokcie na stercie papierów leżących na blacie stołu, splótł palce, a kciukami uderzał od niechcenia w górną wargę. - Powiedz mi, co się stało? - rzucił.
Ronin poruszał powoli kubkiem z winem i nic nie mówił. Z powodu rany w boku siedział bardzo wyprostowany.
Szaman spuścił wzrok, zmiął jakąś kartkę i cisnął ją w kąt, najwyraźniej nie przejmując się tym, gdzie ona wyląduje.
- Więc to tak. - westchnął głośno, a kiedy ponownie się odezwał, jego głos wyraźnie złagodniał. - Nie chcesz o tym mówić, a mimo to coś nie daje ci spokoju.
Ronin podniósł wzrok.
- O tak, stary człowiek wciąż jeszcze widzi i słyszy. - Ponownie pochylił się nad stołem. Spojrzał na Ronina. - Powiedz mi, od jak dawna się znamy? - Jego palce przesuwały się po blacie stołu. - Kiedy byłeś jeszcze bardzo młody, na długo przedtem, jak twoja siostra z...
Urwał nagle i jego starcze policzki pokrył rumieniec.
- Ja...
Ronin pokręcił głową.
- Nie urazisz mnie, jeżeli to powiesz. Jestem ponad to.
Stahlig powiedział szybko:
- Na długo przedtem, nim zniknęła twoja siostra - tak jakby nawet samo wspomnienie tego straszliwego zdarzenia sprawiło mu ból.
- Znamy się już od dawna. A mimo to nie chcesz powiedzieć mi, co cię trapi. - Ponownie złączył ręce. - A potem pójdziesz, żeby porozmawiać z Nirrenem. - Jego głos przybrał ostry ton, - Swoim przyjacielem. Ha! On jest Chondrynem. Ty nie posiadasz przynależności - nie masz Saardyna, który mógłby ci rozkazywać czy cię ochraniać. - On, ten człowiek, jest kompletnie pozbawiony uczuć. Udaje przyjaźń, by wydobyć z ciebie informacje. To wszak jedno z jego zasadniczych zadań.
Ronin odstawił swój kubek. Innym razem mógłby zezłościć się na Stahliga. Ale, pomyślał, on naprawdę mnie lubi, opiekuje się mną, i choć nie zdaje sobie z tego sprawy, muszę pamiętać, że obawia się wielu rzeczy - niektórych słusznie, innych nie. Myli się co do Nirrena.
- Nikt lepiej ode mnie nie zna obłudy Chondryna - powiedział.
- Wiesz o tym. Jeżeli Nirren chce ze mnie coś wyciągnąć, to proszę bardzo.
- Ach! - Palce Stahliga przecięły powietrze. - Nie zostałeś stworzony do polityki.
Ronin wybuchnął śmiechem.
- To prawda - powiedział.
Szaman zasępił się.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy ze złożoności sytuacji. Jest źle. I niebezpiecznie. Własnoziemiem rządzi polityka. Ostatnio pośród Saardynów dochodziło do częstych tarć, sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. W obrębie Własnoziemia działają pewne siły - bardzo potężne siły - które moim zdaniem dążą do wojny.
Ronin wzruszył ramionami.
- Mogło być gorzej. - Wypił łyk wina. - Wreszcie skończy się ta przeklęta nuda.
Szok odbił się na twarzy Stahliga.
- Wcale tak nie myślisz. Znam cię zbyt dobrze. Może wydaje ci się, że ciebie to nie będzie dotyczyć.
- A może tak właśnie będzie...
Stahlig powoli, ze smutkiem pokręcił głową.
- Mówisz bez zastanowienia; to dla ciebie typowe. Wiesz jednak równie dobrze jak ja, że wojna domowa dotyka każdego. Nikomu nie uda się pozostać na boku. W tej ograniczonej przestrzeni tak szaleńczy krok mógłby okazać się katastrofalny w skutkach.
- A mimo to ja nie mam zamiaru się w to mieszać.
- Nie masz swego Saardyna, tak. Ale jesteś Szermierzem, a zatem kiedy nadejdzie czas, nie będziesz mógł pozostać na uboczu.
Nastała krótka cisza: Ronin pociągnął kolejny łyk wina, a w końcu powiedział:
- Powinienem ci dokładnie opowiedzieć, co mi się wczoraj przytrafiło.
Stahlig słuchał Ronina, obserwując go spod wpół przymkniętych , powieki ponownie uderzając kciukami w górną wargę. Mogło się wydawać, że Szaman powoli zapada w sen.
- Uznałem ten rodzaj ataku za absolutnie niemożliwy - do tego jeszcze w wykonaniu Szermierzy. Gdyby to jeszcze było w Dolnym Szybie na którymś ze Środkowych Poziomów - znasz Kodeks równie dobrze jak ja. Ale bójki na pięści nie są dla Szermierzy. Wszystkie zatargi regulowane są w pojedynkach - nie może być inaczej. Tak było przez stulecia. A dziś Szermierze pod wodzą Chondryna atakują mnie jak zgraja opryszków, których nie stać na nic lepszego.
Stahlig ponownie wyprostował się w krześle.
- Jest dokładnie tak, jak powiedziałem. W powietrzu wisi napięcie... I jeszcze coś: nadciąga wojna, a wraz z nią upadek wszystkich tradycji, które temu Własnoziemiu, spośród wszystkich innych Własnoziemi, umożliwiły przetrwanie.
Wzdrygnął się i ten jeden, jedyny raz powiedział z patosem:
- Zwycięzcy, kimkolwiek będą, zmienią Własnoziem...
entlik