Kane 1 - Pajeczyna utkana z ciemnosci.rtf

(553 KB) Pobierz
KARL WAGNER

KARL WAGNER

 

 

 

Pajęczyna

utkana z ciemności

 

(Przełożyła: Dorota Kamińska)


Dedykacja

Pamięci Ropuszego Dworu,

ludzi z Ropuszego Dworu

i czasów Ropuszego Dworu

 

I powiadam Wam raz jeszcze: nie budźcie żadnego z nich, jeśli nie umielibyście wygnać go z powrotem, bowiem on zaś może wezwać coś przeciw wam, a wtedy wasze najpotężniejsze sposoby na nic się nie zdadzą.

...List od Jedediasza Orne;

H. P. Lovecraft, “Sprawa Charlesa Dextera Warda"

 

W swym zamku za nocą

Zbierają się Bogowie w Ciemności,

By z ciemności układać przeznaczenie człowieka.

 

Barwy ciemności nie są monotonne,

Bowiem czerń Zła zna wiele odcieni,

Tyle samo, ile Zło ma imion.

 

Zemsta i Obłęd, nieoddzielni bliźniacy,

Narodzili się razem i są czczeni jako jedność,

Nawet Bogowie nie umieją odróżnić braci od siebie.

 

W swym zamku za nocą

Zbierają się Bogowie w Ciemności,

A ciemność tka z wielu cieni.

(fragment przypisywany Opyrosowi)


Spis rzeczy

              Prolog

I              Ci, którzy mieszkają w grobowcach

              Opowieść Imela

II              O tkaczach i pajęczynach

III              Ucieczka na statek

IV              Droga do Pellinu

V              Bogowie w ciemności

VI              W Czarnej Twierdzy

VII              Królowa   Nocy

              Opowieść   Efrel

VIII              Konspiracja w Prisarte

IX              Więzień w Thovnosten

X              Szpieg cesarza

XI              Odpływ i prąd denny

XII              Dwóch weszło

XIII              Dwaj wrogowie spotykają się

XIV              ...a jeden wyszedł

XV              Wieża o świcie

XVI              Wizje Czarnego Prometeusza

XVII              Wezwanie do boju

XVIII              Ogień na morzu

XIX              Powrót do Thovnosten

XX              Z prastarych mórz

XXI              O grach i celach

XXII              Z głębin na powierzchnię

XXIII              Noc w komnacie M'Cori

XXIV              Noc w komnacie Efrel

XXV              Bitwa  o cesarstwo

XXVI              Toast za zwycięstwo

XXVII              Atak na Thovnosten

XXVIII              Ręka Kane'a

XXIX              Zemsta Efrel

XXX              Niespodziewane przymierze

XXXI              Zbierzcie się, bogowie

XXXII              Pożegnanie


PROLOG

 

- On jest złem wcielonym! Trzymaj się od niego z dala! - Arbas utkwił wzrok w młodym obcokrajowcu naprzeciwko i pociągnął solidny łyk z kufla piwa, które kupił mu ten obcy. W tej chwili czuł tylko pogardę dla rozrzutnego młodzieńca, który odszukał go w tawernie Selrama Honesta.

Arbas, zwany przez wielu Arbasem Zabójcą, był w paskudnym humorze. Nagły i zupełnie nie w porę zjawiający się (podejrzanie nie w porę, według Arbasa) pech w grze w kości tego wieczoru pozbawił go nie tylko zgrabnego stosu wygranej, ale i wszystkich monet, jakie miał przy sobie. Przymilna dziewka z tawerny, która pieszczotliwie wodziła palcami po jego twardych muskułach pod skórzaną kamizelą, zrobiła się chłodna i wyniosła, po czym opuściła go z wyrazem pogardy. Może był to wyraz rozczarowania, pomyślał kwaśno Arbas.

I wtedy zjawił się ten obcy, którego szlacheckie maniery podejrzanie kontrastowały z prostym odzieniem, jakie miał na sobie. Przybysz przedstawił się po prostu jako Imel i nie powiedział nic więcej, z wyjątkiem paru zdawkowych uwag. Zdawało się, że był altruistą poświeconym całkowicie pilnowaniu, by kufel Arbasa był wypełniony piwem po brzegi. Niepewny jego zamiarów Arbas pozwalał temu głupcowi marnować pieniądze. Nie był człowiekiem, który łatwo się upijał. Wiedział, że w końcu przybysz zacznie tak od niechcenia, zwykłym tonem mówić o jakimś rywalu, jakimś sukinsynu o czarnym sercu, o kimś, za czyją śmierć zapłaci...

Arbas zawodowo oceniał, ile dokładnie Imel jest w stanie zapłacić, gdy przybysz nagle zburzył wszelkie rachuby zabójcy. W jakiś sposób rozmowa zeszła na temat człowieka, o którego śmierć tak gorliwie modliły się władze Konsorcjum. Z zaskoczeniem Arbas zdał sobie sprawę, że obcokrajowiec poszukuje wiadomości o Kanie...

- Złem? Ale mnie nie obchodzi jego charakter. Nie po to przeszukuję slumsy Nostoblet, by nająć domowego skarbnika. Chcę tylko porozmawiać z nim, a powiedziano mi, że od ciebie mogę się dowiedzieć, jak do niego dotrzeć. - Przybysz mówił dialektem Konsorcjum Południowej Lartroxii z akcentem, który wskazywał, że pochodzi on z wyspy Thovnos, stolicy Cesarstwa Thovnozyjskiego, około 500 mil na południowy zachód.

- W takim razie jesteś głupi! - odparł Arbas i opróżnił kufel. Pod kapturem szczupła twarz obcego zaczerwieniła się z gniewu. Przeklinając w myślach bezczelność zabójcy, przybysz gestem zawołał przechodzącą dziewkę służebną, by napełniła kufel Arbasa. Od niechcenia rzucił jej trzy monety z brązu, które wyjął z sakiewki, upewniając się, że Arbas zauważył jej ciężar. Dziewczyna również zauważyła i otarła się o ramię Imela nalewając piwa. Odeszła uśmiechając się.

Niestała suka - pomyślał Arbas przyglądając się purpurowemu śladowi twardej piersi na szarym płaszczu Thovnozjanina. Zabójca powoli sączył swoje piwo, ale udawał, że nie widział pieniędzy.

- Ktoś tu za dużo mówi, jak na mój gust. O wiele za dużo! Kto ci powiedział, że ja mogę go odnaleźć?

- Prosił, bym nie wymieniał jego imienia.

- Imiona, imiona, proszę tylko bez imion. Na Lato! Powiesz mi imię tego gadatliwego, kłamliwego łajdaka, który przysłał cię do mnie albo możesz pójść poszukać go sobie w Siódmym Piekle, gdzie jest dla niego najlepsze miejsce! Przy takiej cenie za jego głowę nie ostała się nawet garstka ludzi w Konsorcjum, którzy nie sprzedaliby własnej duszy za szansę wydania go.

Dookoła w tawernie wrzało. W pobliżu drzwi do piwnicy z winem widać było Selrama Honesta. Zatłuszczoną, bladą twarz chudego właściciela przyglądającego się rozbawionemu tłumowi rozjaśniał uśmiech. Większość ludzi była w biesiadnym nastroju, hałaśliwie oddając się uciechom, hulance, hazardowi i podszczypywaniu dziewek. Zadziorne zbiry z kiepsko oświetlonych ulic Nostoblet, zuchwali najemnicy w ciemnozielonych bluzach i skórzanych spodniach kawalerii Konsorcjum, mówiący z dziwnym akcentem wędrowcy przejeżdżający przez miasto w nieodgadnionych celach, uwodzicielsko ubrane uliczne prostytutki, których twardy śmiech nigdy nie odzwierciedlał się w ich zbyt poważnych oczach. Dwaj jasnowłosi najemnicy z Waldann bliscy byli zerwania więzów długiej przyjaźni i wyciągnięcia noży z powodu jakiejś zawziętej, tylko dla nich zrozumiałej sprzeczki. Prostytutka o pięknej twarzy i ciekawych, spiralnych bliznach na każdej uróżowanej piersi sprawnie przeszukiwała sakiewkę nieostrożnego marynarza, który ją obejmował. Łysiejący, brudny były sierżant straży miejskiej Nostoblet bawił kilku drwiących zeń wieśniaków skomlącą prośbą, by dać mu się napić.

Tu i tam siedziały małe grupki nachylonych nad stołami ludzi, szeptem układając plany, za wiadomość o których straż miejska wiele by dała. Ale straż rzadko zapuszczała się w portowe ulice Nostoblet, chyba żeby zbierać łapówki, dopóki mieli czym zapłacić za gościnność. Każdy tu pilnował swoich własnych interesów. Nikt więc nie zwracał uwagi na przyciszoną rozmowę, którą prowadził Arbas Zabójca z obcym z Thovnosten.

Nikt z wyjątkiem chyba jednouchego żołnierza w nie dającym się bliżej określić stroju, który wszedł do tawerny Selrama Honesta wkrótce po Imelu. Podniszczony rynsztunek bojowy i ponura twarz krępego wojownika sprawiała, że unikały go przedsiębiorcze prostytutki i gadatliwi pijacy. Na palcu dłoni, którą co jakiś czas unosił kufel do ust, lśnił grawerowany srebrny pierścień z wprawionym masywnym ametystem. Klejnot błyszczał fioletowo w zadymionym, żółtym świetle tawerny. Jednakże ten milczący mężczyzna siedział po drugiej stronie zatłoczonego pomieszczenia za daleko od Arbasa i Imela, by mógł coś usłyszeć. Jeśli nawet zdawało się, iż jego spojrzenie zbyt często wędruje w ich stronę, to być może przyciągała je ciemnowłosa dziewczyna w barwnych jedwabiach, tańcząca na stole nieco za nimi.

Imel jeszcze przez chwilę w milczeniu rozmyślał, ignorując gniew płonący na ciemnej twarzy zabójcy. Ten człowiek okazał się trudniejszy i niebezpieczniejszy, niż wydawało mu się w pierwszej chwili, więc nie był pewien, na ile może go wtajemniczyć w swoją misję. Wiedział, że przynajmniej chwilowo musi polegać na Arbasie. A wiec, dyplomacja. Trzeba zadowolić jego ciekawość, ale nie można powiedzieć mu nic ważnego.

- To Bindoff przysłał mnie do ciebie - powiedział, uśmiechając się na widok zaskoczenia, jakie wywołało u Arbasa imię Czarnego Kapłana.

Arbas radykalnie zmienił swoją opinię na temat Thovnozjanina. Już prawie przypuszczał, że przybysz jest łowcą nagród i rozważał, czyby go nie zadźgać w jakimś ustronnym miejscu, ale wiedział on o kontaktach Czarnego Kapłana z człowiekiem, którego szukał, i to przemawiało na jego korzyść. Bindoff strzegł tej tajemnicy z typową dla siebie starannością. Widocznie ten człowiek w jakiś niewytłumaczalny sposób zdobył zaufanie Bindoffa. Może warto zaryzykować...

- Masz, powiedzmy, dwadzieścia pięć mesitsi złota? - zapytał od niechcenia Arbas. Obcy udał, że się waha - nie ma sensu dawać zabójcy powodu, by pomyślał, że warto zażądać więcej.

- Mogę podwyższyć stawkę.

Arbas zlizał pianę z wąsów, zanim odpowiedział. - W takim razie zgoda. Przynieś mi je za dwie noce od dziś. Załatwię ci spotkanie z Kane'em.

- Dlaczego nie dziś wieczór? - spytał niecierpliwie Imel.

- Nie ma mowy, przyjacielu. Oprócz tego myślę sobie, że najpierw przyjdzie mi trochę popytać o ciebie, zanim gdziekolwiek pójdziemy.

Zauważając rozdrażnienie i niecierpliwość przybysza, Arbas zacytował: - “Szczęśliwy w swym szaleństwie, głupiec wziął w ramiona diabła".

Przybysz roześmiał się. - Oszczędź mi cytatów z Pisma Świętego. Powiedz raczej, co takiego jest w tym Kanie, że ma tak złą sławę? Trudno się spodziewać, by ktoś taki jak ty miał prawo oczerniać kogokolwiek.

Arbas tylko zaśmiał się i powiedział: - Zapytaj mnie znowu, jak już spotkasz Kane'a!


I. CI, KTÓRZY MIESZKAJĄ W GROBOWCACH

 

Zasilana przez zimne źródła i niewielkie strumyki wysokich gór Myceum daleko na wschodzie, rzeka Cotras wiła się krętą ścieżką pośród mil kamienistych wzgórz, zanim wreszcie dotarła do szerokiego pasa nizin otaczającego wybrzeże Lartroxii. Tam zaczynał się jej spływ ku zachodnim morzom - 50-milowy odcinek głębokiego, żeglownego kanału, który prowadził przez urodzajne ziemie uprawne i bogate lasy. Miasto Nostoblet leżało na brzegach rzeki Cotras tam, gdzie jej wody spływały z niskich wzgórz na równiny wybrzeża. Dzięki szerokiemu kanałowi rzecznemu Nostoblet było portem w głębi lądu, który otrzymywał zarówno egzotyczne towary ze statków kupieckich pływających po zachodnich morzach, jak i bogactwo wschodnich gór przywożone na tratwach huczącą rzeką przez półdzikich górali.

Rzadko zalesione wzgórza za Nostoblet były pocięte głębokimi jarami oraz odsłoniętymi warstwami skał, gdzie niegdyś górskie strumienie rzeźbiły miękki kamień. Niezliczone ściany urwisk wznosiły się nierzadko na setki stóp nad dnem doliny. Tworzyły one barierę nieomal nie do przebycia, strzegąc równin Południowej Lartroxii i zaznaczając granicę, gdzie według niektórych uczonych niegdyś falowały wody prastarych mórz.

Klify za Nostoblet były w wielu miejscach podziurawione grobowcami jak plastry miodu. Stosunkowo niedawno rozpowszechniony na południu kult Hormenta wprowadził zwyczaj palenia zwłok zmarłych. W związku z tym grobowców nie używano już od ponad wieku i ścieżki prowadzące do nich nie były strzeżone przez ludzi od bardzo dawna.

Mieszkańcy starego Nostoblet zawsze byli praktycznymi ludźmi, których zwyczaje religijne nie wymagały bogatego wyposażenia grobowców dla ich zmarłych. W czasach gdy cmentarzysko to było jeszcze używane, bogaci ludzie mieli zwyczaj kłaść zmarłych na wieczny spoczynek w prostych drewnianych skrzyniach, które wstawiano do nisz wykutych w skale. Nie grzebano żadnych osobistych przedmiotów zmarłego z wyjątkiem ubrania, które miał na sobie, i czasami ozdób o minimalnej wartości. Wobec tego nic nie kusiło złodziei grobów na tyle, by chcieli przekradać się obok nielicznych żołnierzy strzegących grobowców w przeszłości lub zmierzyć się z nieludzkimi strażnikami. Cmentarzysko Nostoblet słynęło z ghuli i innych jeszcze gorszych mieszkańców, a upiorne opowieści o ich czynach sprawiły, że całe Nostoblet skrupulatnie unikało tej okolicy aż do dzisiejszych czasów.

Po krętych ścieżkach prowadzących na górę tych urwisk pewnej deszczowej nocy wspinało się mozolnie dwóch mężczyzn. Błyskawice często rozcinały absolutną czerń nocy, oświetlając swym blaskiem mokrą kamienistą ścieżkę, którą szli wzdłuż skalnej ściany. Nie dające się przewidzieć rozbłyski dużo lepiej oświetlały drogę niż słabo paląca się, osłonięta latarnia, którą niósł Arbas.

- Ostrożnie tutaj! - krzyknął do tyłu Arbas. - Kamienie są bardzo śliskie! - Nie zwracając uwagi na swą własną przestrogę, zabójca poślizgnął się na połyskującym od deszczu kamieniu i starając się utrzymać równowagę, omal nie upuścił latarni w przepaść.

Thovnozjanin mruknął wściekle i skupił uwagę na tym, by nie spaść ze ścieżki. Jedno poślizgnięcie się na ociekających wodą kamieniach oznaczałoby pewną śmierć na osypisku u stóp urwiska. Gdzieś z ciemności w dole dochodził go odległy huk pędzącej wody, która waliła zalanym korytem strumienia. Mimo to w jego głosie nie było nawet śladu strachu, gdy burknął: - Nie mogłeś umówić mnie na spotkanie z Kane'em w jakimś suchym miejscu?

Arbas obejrzał się, a na jego ciemnej twarzy odmalował się mokry grymas sardonicznego rozbawienia. - Czyżbyś zmieniał zdanie co do spotkania z nim? - Zaśmiał się, gdy jego towarzysz odpowiedział potokiem przekleństw.

- Właściwie dla naszych celów to dobra noc - burza powinna osłonić przed każdym, kto próbowałby nas śledzić. Poza tym dobrze wiesz, że Kane nie mógłby pokazać swojej twarzy nigdzie w Konsorcjum z powodu ceny wyznaczonej za jego głowę. A nawet gdyby mógł, i tak nie ma ochoty przybiegać dla byle kogo, chyba że jest to naprawdę godne jego uwagi - dodał uszczypliwie. - Do tej pory nie powiedziałeś, dlaczego chcesz się zobaczyć z Kane'em.

- To może usłyszeć tylko Kane - odparł Imel.

Arbas pokiwał głową z powagą. - Aha. Może usłyszeć tylko Kane. No tak, nie będę psuł teraz dramatycznego efektu tajemnicy. Oczywiście, nie chciałbym tego.

Thovnozjanin zdecydował się nie zwracać na niego uwagi i pogrążył się w milczeniu na całą resztę wspinaczki.

W ścianie po ich prawej stronie pojawiły się ciemne otwory - wejścia do opuszczonych jaskiń pogrzebowych, wykutych ręcznie w miękkiej skale przez niewolników od dawna nieżyjących, tak jak ich panowie. Przez te otwory łatwo mógł wejść nawet wysoki mężczyzna i w świetle błyskawic zdawało się, iż krypty wewnątrz są znacznie obszerniejsze niż w rzeczywistości.

Niegdyś potężne bramy zagradzały wejście do grobowców, lecz wyglądało na to, że w ciągu lat wszystkie zostały wyważone. Niektóre mocniejsze drzwi stały otwarte na zastygłych zawiasach, ale większości brakowało zupełnie. Niektóre wisiały pod dziwnymi kątami - żałosne pozostałości przegniłych desek i zardzewiałego metalu.

Imel zastanawiał się, czyje ręce mogły wyrwać te potężne bramy, by splądrować groby, których strzegły, i w jakim celu. To była zła noc na takie myśli. Ciemność we wnętrzu komnat grobowców była znacznie głębsza niż mrok nocy, a czas jeszcze nie rozpędził całkowicie stęchłego zapachu pleśni i rozkładu, jakim przesiąknięte było wilgotne powietrze. Za każdym razem, gdy Imel nerwowo przechodził obok ziejących otworów, przebiegał go dreszcz i miał wrażenie, że ktoś go obserwuje z ukrycia. Co jakiś czas wychwytywał ulotny dźwięk drobnego tupania i cichego szurania dochodzący z wnętrza. Imel modlił się, by to, co słyszał, było odgłosami dużych szczurów wypłoszonych z ich kryjówek. Burza potrafiła płatać niesamowite figle ludzkim zmysłom.

- Wydaje mi się, że to powinno być tutaj - oświadczył wkrótce Arbas i poprowadził w głąb zatęchłego wnętrza jednej z jaskiń grobowcowych. Podkręcił latarnię, która cudem nadal się paliła, i oczom Imela ukazała się jaskinia w kształcie “L". Pierwszy korytarz miał jakieś 20 stóp długości i biegł pod kątem prostym do drugiego, większego, który był długi na 50 stóp. Wysokie na osiem stóp ściany tego pierwszego odcinka pocięte były w potrójny rząd nisz. Tylko kilka rozsypujących się trumien stojących w tych niszach było nietkniętych. Większość została rozbita, a ich zawartość rozrzucona, ale czy stało się to z powodu starości czy wandalizmu, Thovnozjanin nie umiał powiedzieć na pierwszy rzut oka.

Podwójna zasłona ze skóry wisiała w poprzek korytarza tuż za zakrętem. Powieszono ją tam, by zatrzymywała chłodny wiatr z zewnątrz i zasłaniała światło lampy w środku. Gdy Imel wszedł za zasłonę, zobaczył, że komnatę niedawno przystosowano do zamieszkania przez ludzi.

Tutaj, w starożytnej, pełnej cieni komnacie grobowca, Kane urządził swe leże.

- Więc gdzie on jest? - zapytał ostro Imel. Pragnął szybko przejść do interesów, by przepędzić mroczne, ledwo wyczuwalne obawy, które nie przestawały go dręczyć od czasu, gdy wszedł na teren cmentarza.

- Co, nie jesteśmy przyzwyczajeni do czekania? On przyjdzie o swojej porze. Przynajmniej wie, że przychodzimy dzisiaj - powiedział Arbas i przywłaszczył sobie jedyne krzesło w komnacie.

Przeklinając bezczelność zabójcy, Imel rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu innego siedziska. Nie znalazł żadnego. Mimo to komnata była zadziwiająco dobrze urządzona, szczególnie biorąc pod uwagę trudności i niebezpieczeństwo wyśledzenia związane z przynoszeniem czegokolwiek do grobowców. W rogu na podłodze znajdowało się dobre łoże z kilku wielkich futer i materaca. Oprócz krzesła był jeszcze stół, na którym znajdowały się dwie lampy, kilka butelek, jedzenie, i co najbardziej zadziwiające, kilka książek, zwoje pergaminu i przybory do pisania. Na podłodze i w pustych niszach leżały rozrzucone różne inne przedmioty: dzbany oliwy, kusza i kilka kołczanów ze strzałami, naczynia, znowu jedzenie, topór bojowy i zbiór raczej wiekowych sztyletów, pierścieni i innych metalowych przedmiotów. Popiół był jeszcze ciepły na palenisku, gdzie Kane czasem ryzykował rozpalanie małego ognia, by przyrządzić posiłek. Stos nie spalonego drewna wskazywał, na co Kane przeznaczył trumny, których miejsca spoczynku wcześniej opróżnił.

Wyrzucone kości mieszkańców owych trumien leżały usypane w stos i gdy Imel spojrzał nań, poczuł, jak mu włosy stają dęba na głowie. Nigdy nie uchodził za człowieka zbyt wrażliwego i nic nie wskazywało, by trzeba było się liczyć z duchami tych zmarłych. Jego niepokój budził raczej stan tych rozsypujących się kości. Nie dość, że były nadgryzione - to mogły zrobić szczury, ale również starannie rozłupane i pozbawione szpiku. W taki sposób mogłaby pożreć rozkładające się zwłoki jakaś istota ludzka lub przypominająca człowieka, pomyślał Imel. Zadrżał, mimo iż kości były stare i rozsypujące się w proch.

Z nudów Imel grzebał palcem wśród starych ozdób i metalowych przedmiotów. Był trochę rozczarowany, że nie znalazł nic godnego uwagi.

- Kane plądrował groby dla tych śmieci? - zapytał zaskoczony tym, jak donośny wydał się jego głos.

Zabójca wzruszył ramionami. - Nie wiem. Siedzi tu jak przymurowany od tak dawna, że można zwariować, i myślę, że zbiera to z nudów. Może coś z tego zrobi. Może chce napisać katalog dla pedantów z akademii w Matnabla. Właściwie chciałem powiedzieć, co tak naprawdę można tu robić przez cały ten czas. Kane jest... Sam nie wiem - dokończył mruknięciem i zainteresował się nagle swoim sztyletem.

Imel westchnął rozeźlony i rozejrzał się po komnacie, żeby na czymś zawiesić wzrok. Zauważył tajemniczy i skomplikowany wzór oraz archaiczne piktogramy nad progiem. Opierając się na tym, co już wiedział, łatwo domyślił się, że przedstawia on jakieś zaklęcie przeciw siłom nadprzyrodzonym. Przyglądał się talizmanowi przez dłuższą chwilę drapiąc się powoli po zaroście, do którego nie był przyzwyczajony, ale nic nie zrozumiał.

Dochodzące z zewnątrz odgłosy burzy w połączeniu z niesamowitym otoczeniem sprawiły, że Imel czuł się coraz bardziej zaniepokojony. Podszedł do stołu, gdzie Arhas nonszal...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin