Engelmann B. - Równym krokiem marsz. Jak żyliśmy w Niemczech Hitlera Wspomnienia z lat 1933-1939 (3).pdf

(918 KB) Pobierz
1287222320.019.png
Równym krokiem marsz
Jak żyliśmy w Niemczech Hitlera
Wspomnienia z lat 1933-1939
Bernt Engelmann
Spis treści
Od Autora
Jak upadła Republika
1. Cienie przeszłości
2. Jak zaczęła się Trzecia Rzesza
3. Między potańcówką a piwnicę tortur
4. Jak zostaliśmy „ujednoliceni”
5. Ilu było nazistów?
6. Jak został przełamany ostatni opór
7. Czy rzeczywiście nie można było temu zapobiec
8. O ludziach, którzy umieli pomagać
9. Jak dalej dokręcano śrubę
10. O oporze w Hamburgu
11. Gość z Bazylei
12. Führer ma zawsze rację
13. Jak niektórzy przebrnęli przez nazistowskie czasy
14. Od „Anschlussu” do „kryształowej nocy”
15. U blondynki Katrein
16. Czy pan zna Buchenwald?
17. Maszerowanie może być ideą
18. Uwaga - wróg podsłuchuje!
19. Początek końca
1287222320.020.png 1287222320.021.png 1287222320.022.png 1287222320.001.png 1287222320.002.png 1287222320.003.png 1287222320.004.png 1287222320.005.png 1287222320.006.png 1287222320.007.png 1287222320.008.png 1287222320.009.png 1287222320.010.png 1287222320.011.png 1287222320.012.png 1287222320.013.png 1287222320.014.png 1287222320.015.png 1287222320.016.png 1287222320.017.png 1287222320.018.png
Od Autora
Ten retrospektywny opis życia w nazistowskich Niemczech, którego pierwszy tom zatytułowany
Równym krokiem marsz obejmuje lata 1932-1939, powstał ze wspomnień moich i innych świadków
tamtego czasu. Ich wypowiedzi utrwalone na taśmach magnetofonowych zostały wprowadzone do
tekstu na ogół w dosłownym brzmieniu.
Jedynie większość nazwisk, miejscowości oraz danych, które mogłyby ułatwić rozpoznanie osób,
stosownie do woli moich rozmówców, zostały zmienione. Nie zniekształca to jednak w niczym
obrazu prawdy.
Wszystkie relacje, których treścią były autentyczne wydarzenia sprzed pół wieku - nie można było
zatem wykluczyć ewentualnych przeinaczeń lub nieścisłości - dokładnie sprawdzono i jeśli zaszła
potrzeba, skorygowano.
Dane liczbowe, jak ceny czy płace, porównano z oficjalnymi opracowaniami statystycznymi.
Szczególnie wnikliwie zbadano zgodność opinii o nastrojach społecznych z informacjami na ten
temat, zawartymi w materiałach Służby Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst - „SD”) oraz w
„Raportach” Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) z lat 1934-1940.
Jak upadła Republika
Panowanie nazistów - czyli jak sami to nazwali: Trzecia Rzesza - zaczęło się dla mnie nie 30
stycznia 1933 roku, ale osiem miesięcy wcześniej, już 30 maja 1932 w poniedziałek. Gdy tego dnia
przyszedłem przed ósmą do szkoły, na maszcie wieżyczki dachowej naszego gimnazjum w dzielnicy
Berlin-Wilmersdorf powiewał duży sztandar ze swastyką.
Wśród uczniów, a cóż dopiero wśród nauczycieli, panowało ogromne poruszenie. Stali na dziedzińcu
i perorowali jeden przez drugiego. W przejściu słyszałem, jak starszy nauczyciel łajał dozorcę:
- Niechże pan to wreszcie ściągnie! Go za skandal! Czemu pan tu sterczy bezczynnie?
Dozorca z bezczelnym uśmiechem odpowiedział, że kluczyk od drzwi wieżyczki zginął i że pan
dyrektor rozmawia właśnie przez telefon z władzami szkolnymi, które zadecydują, co należy zrobić.
Kilku stojących opodal uczniów starszych klas zareagowało na to rubasznym śmiechem, a jeden
z nich powiedział:
- A może Adolf Hitler już został kanclerzem, jeśli tak, to naturalnie sztandar musi pozostać na
maszcie!
- I niedługo pospadają głowy! - wtrącił inny, czemu dozorca w milczeniu przytaknął.
Nauczyciel udał, że nic nie słyszał, odwrócił się i odszedł.
I nagle na dziedzińcu zrobiło się cicho jak makiem posiał. Wszyscy z wyciągniętymi szyjami
spoglądali w górę, gdzie z okienka na dachu wynurzyła się jakaś postać, a kiedy można już było
rozpoznać, kim był ów człowiek i co tam robił, uczniowie - najpierw kilku, a potem coraz to więcej -
oraz nauczyciele zaczęli bić brawo. Tu i ówdzie dały się słyszeć okrzyki protestu, gwizdy, ale
zagłuszył je burzliwy aplauz.
Mężczyzną na dachu okazał się dr Levy, nasz nauczyciel francuskiego. Poznaliśmy go po pustym
lewym rękawie marynarki, który podczas jego wspinaczki po żelaznej drabinie pożarowej trzepotał
na wietrze. Nauczyciel przechylił się przez kratę i w końcu ściągnął sztandar.
Drugą godzinę lekcyjną mieliśmy z doktorem Levy. Spodziewaliśmy się, że porozmawia z nami
o wydarzeniu, ale spotkał nas zawód. Lekcja przebiegała jak zwykle: najpierw przerabialiśmy nowy
tekst, a potem dr Levy wypisywał czasowniki nieregularne. Było ich tak dużo, że nie zmieściły ; się
na jednej tablicy, podciągnął ją więc do góry, żeby dokończyć na drugiej, dotychczas zasłoniętej.
A tam zobaczyliśmy nagryzmolone dużymi, drukowanymi literami dwa słowa: SALOPE JUIF!
Nie znaliśmy tych słówek i wydawało się, że dr Levy początkowo też zastanawiał się, co z tym
począć. W każdym razie patrzył osłupiały i kręcił głową. Potem odwrócił się do klasy i zapytał:
- Czy ktoś z was to napisał? Nie? Wierzę wam... w tej klasie nie ma nikogo, po kim mógłbym
spodziewać się czegoś podobnego... A może ktoś wie, co mają znaczyć te słowa? Nie? Tak też
myślałem. A więc: znaczenie przenośne słowa „salope” w języku potocznym odpowiada naszemu
słowu „świnia”. Również w języku francuskim jest to rzeczownik rodzaju żeńskiego -; „la salopę”
zatem przymiotnik musiałby poprawnie brzmieć: „Juive”, nie zaś „juif”. „Le juif” jest francuskim
odpowiednikiem słowa „Żyd”, zatem „juif”, „juive”, to żydowski, żydowska... To, co tu napisano,
można by więc przetłumaczyć: „żydowska świnia”, ale prawdopodobnie chodzi o „Judensau”
(parszywy Żyd), jednak ten, kto przeznaczył dla mnie tę zniewagę, nie potrafił posługiwać się
językiem francuskim i nawet nie umiał poprawnie przepisać z leksykonu...
Powiedziawszy to wziął gąbkę i starł słowo SALOPE, zastępując je innym: MANCHOT.
MANCHOT JUIF. Mówił nam kiedyś, że MANCHOT w języku potocznym to inwalida, ofiara wojny,
ktoś, kto - jak on w 1917 pod Arras - stracił jedną rękę.
Tego dnia, 30 maja 1932 roku, naziści czuli się już prawie u władzy. Powiedział mi to jeden z nich,
kiedy po południu wracaliśmy razem do domu. Był uczniem szóstej klasy gimnazjum, starszym ode
mnie o trzy, może o cztery lata. Nawet do szkoły przychodził w bryczesach i w brązowych butach do
jazdy na motorze, a pod pulowerem - zawsze zdejmował go na szkolnym dziedzińcu - nosił brunatną
koszulę ze swastyką na rękawie i pas z koalicyjką.
Rozgłaszana przez nazistów pewność zwycięstwa brała się z sukcesu wyborczego do Landtagu w
Oldenburgu, gdzie dzień wcześniej uzyskali absolutną większość. Prócz tego, dopiero co ustąpił
kanclerz Rzeszy Brüning, którego prezydent von Hindenburg „pozbawił wotum zaufania”. Wielu
oczekiwało, że następcą Brüninga zostanie Hitler, mimo iż w kwietniowych wyborach prezydenta
prawie dwie trzecie wszystkich niemieckich wyborców opowiedziało się przeciwko niemu.
Około czterdziestu nazistów na czterystu pięćdziesięciu uczniów naszego gimnazjum było jednakże
przeświadczonych, że już wybiła godzina ich zwycięstwa. W każdym razie tamtego poniedziałku tak
się zachowywali, a zawieszenie sztandaru i znieważenie jedynego w szkole nauczyciela Żyda było
tylko wstępem do dalszych ekscesów, jakich dopuścili się jeszcze przed południem.
Podczas dużej przerwy trzej uczniowie najstarszych klas, jeden w uniformie SA, dwaj w mundurach
Hitlerjugend, udali się do dyrektora ze skargą na doktora Levy’ego. Była to naturalnie jawna
prowokacja, ponieważ rząd surowo zakazał wszelkim bojówkom politycznym noszenia mundurów.
Dyrektor powinien zatem bezzwłocznie powiadomić policję o łamaniu tego zakazu, a tymczasem
wysłuchał ich pretensji do nauczyciela o to, że ten, jako Żyd, nie miał prawa mieszać się do
„niemieckich spraw” i że usunął sztandar „ruchu”.
Zamiast więc wyrzucić tę trójkę z gabinetu, dyrektor przyrzekł, że „zbada wnikliwie sprawę”, po
czym odprawił doktora Levy’ego na urlop „aż do odwołania”.
Zachęceni tym, zaraz po lekcjach urządzili polowanie na żydowskich kolegów. Pierwszą ich ofiarą
był Philipp Löwenstein, szczupły, wątły, niespełna dwunastoletni chłopiec z mojej równoległej klasy.
Czterech chłopaków z Hitlerjugend, uczniów klas średnich, każdy o głowę wyższy i znacznie
silniejszy od Philippa, napadło go na Hohenzollerndamm. Bili go pięściami, okładali rzemiennymi
koalicyjkami, aż krwawiąc z nosa i zwijając się z bólu padł na ziemię. Ja i~ kilku moich kolegów
podbiegliśmy tam, ale napastnicy szybko wycofali się na drugą stronę ulicy. A jeden z nich krzyknął:
- Niech tylko Hitler dojdzie do władzy, to powywieszamy tych wszystkich parszywych Żydów!
Przyszedłem do domu nieco spóźniony. Usiadłem przy stole i przede wszystkim spytałem, czy to
prawda, że Hitler dziś został kanclerzem. Odetchnąłem z ulgą, usłyszawszy, - iż naziści cieszą się
przedwcześnie. Wtedy opowiedziałem rodzicom o tym, co się wydarzyły w szkole i jak nasz dyrektor
dał się zastraszyć chłopakom z HJ.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin