Mary Higgins Clark - Zaginiony rękopis.doc

(1614 KB) Pobierz
Zaginiony rękopis


MARY HIGGINS CLARK

ZAGINIONY RĘKOPIS

(The Lost Years)

Tłumaczyła Anna Bańkowska

Wydanie polskie: 2013

Wydanie oryginalne: 2012


Tytuł oryginału

THE LOST YEARS

Copyright © 2012 by Mary Higgins Clark

All rights reserved

Projekt okładki

Ewa Wójcik

Opracowanie graficzne okładki

Wojciech Jankowski

Ilustracja na okładce

© Ilona Wellmann/Arcangel Images

Redaktor prowadzący

Katarzyna Rudzka

Redakcja

Wiesława Karaczewska

Korekta

Jolanta Tyczyńska

ISBN 978-83-7839-938-4

Warszawa 2013

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28


Pamięci mojego drogiego szwagra i przyjaciela
Kennetha Johna Clarka,
kochanego męża, ojca, dziadka i pradziadka,
a także stryja oddanych bratanic i bratanków.
Kochamy Cię bardzo!
Spoczywaj w pokoju!


Prolog

A.D. 1472

W głębokiej ciszy, w cieniach mroku spowijającego mury wiecznego miasta Rzymu, stary, przygarbiony mnich przemykał się dyskretnie do jednej z czterech sal Biblioteki Watykańskiej, zwanej Biblioteca Secreta. Znajduje się tam dwa tysiące pięćset dwadzieścia siedem rękopisów, spisanych po łacinie, po grecku i po hebrajsku. Niektóre z nich wolno udostępniać osobom z zewnątrz pod ścisłym nadzorem, innych nie udostępnia się im wcale.

Najbardziej kontrowersyjny z owych manuskryptów nazywano Pergaminem Józefa z Arymatei lub Listem Watykańskim. Przywieziony do Rzymu przez Piotra Apostoła, uważany był przez wielu za jedyny list napisany przez Chrystusa.

Ten prosty list wyrażał podziękowanie za życzliwość, jaką Józef otaczał Jezusa od czasu, kiedy po raz pierwszy usłyszał Go nauczającego w świątyni jerozolimskiej w wieku dwunastu lat. Już wtedy widział w Nim długo wyczekiwanego Mesjasza.

Kiedy syn króla Heroda odkrył, że ten niezwykle mądry i uczony chłopiec urodził się w Betlejem, rozkazał go zamordować. Usłyszawszy o tym, Józef pośpieszył do Nazaretu i za pozwoleniem rodziców wywiózł Jezusa do Egiptu, aby w świątyni Leontopolis, w dolinie Nilu, mógł bezpiecznie kontynuować nauki.

Następnych osiemnaście lat życia Jezusa Chrystusa uznaje się za stracone dla historii. Pod koniec swojej misji, w przewidywaniu, że jako ostatnią przysługę Józef zaofiaruje Mu swój własny grób, Chrystus napisał do wiernego przyjaciela list, w którym wyraża mu swą wdzięczność.

Przez całe wieki część papieży wierzyła w prawdziwość owego dokumentu, pozostali zaś uważali go za fałszywy. Watykański bibliotekarz dowiedział się niedawno, że obecny papież Sykstus IV rozważa zniszczenie listu.

W Biblioteca Secreta na mnicha czekał już pomocnik bibliotekarza. Z wyraźnym smutkiem w oczach wręczył mu pergamin.

– Robię to na polecenie Jego Eminencji kardynała del Portego. Ten święty pergamin nie może ulec zniszczeniu. Ukryjcie go dobrze w klasztorze i nie dopuśćcie, aby ktokolwiek poznał jego treść.

Mnich wziął dokument i ucałowawszy go z czcią, powierzył obszernym rękawom habitu.

List do Józefa z Arymatei pozostał w ukryciu przez następnych pięćset lat, aż do chwili, w której zaczyna się ta opowieść.


1

Mój ojciec został zamordowany. Dzisiaj jest jego pogrzeb. To właśnie pomyślała sobie dwudziestoośmioletnia Maria Lyons, kiedy ocknęła się z niespokojnego snu w swoim rodzinnym domu w Mahwah, miasteczku u podnóża gór Ramapo na północy stanu New Jersey. Otarłszy z twarzy łzy, usiadła powoli na łóżku, spuściła nogi na podłogę i rozejrzała się po pokoju.

Zamiast prezentu na szesnaste urodziny pozwolono jej zmienić według własnego uznania wystrój sypialni. Zdecydowała się wtedy na czerwony kolor ścian, a na narzutę, poduszki i lambrekiny wybrała tkaninę w wiśniowo-białe kwiaty. Prace domowe odrabiała zwykle nie przy biurku, tylko w wielkim wygodnym fotelu w rogu pokoju. Teraz wzrok jej padł na półkę, którą ojciec kazał powiesić nad toaletką. Trzymała tam swoje trofea sportowe z czasów licealnych, kiedy to należała do zwycięskich drużyn piłki nożnej i koszykówki. Taki był ze mnie dumny, pomyślała ze smutkiem. Kiedy skończyłam college, znowu zaproponował mi zmiany w urządzeniu pokoju, ale ja już nie miałam na to ochoty. Niech sobie nadal wygląda na pokój nastolatki.

Próbowała sobie uświadomić, że aż do tej pory naprawdę miała szczęście, gdyż swoje jedyne doświadczenie ze śmiercią w rodzinie przeżyła jako piętnastolatka, kiedy to w wieku osiemdziesięciu sześciu lat odeszła we śnie jej babcia. Chociaż naprawdę ją kochała, była wdzięczna losowi, że oszczędził staruszce licznych upokorzeń. Słabła w oczach, a tak bardzo nie lubiła być od kogoś zależna.

Maria wstała, włożyła szlafrok i zawiązała pasek wokół szczupłej talii. To jednak co innego, myślała. Ojciec nie umarł naturalną śmiercią. Został zastrzelony, kiedy czytał przy biurku, w swoim gabinecie na dole. Aż jej w ustach zaschło, kiedy wciąż na nowo zadawała sobie te same pytania. Czy mama była w pokoju, kiedy to się stało? A może przyszła później, ponieważ usłyszała strzał? Czy to możliwe, aby ona sama strzelała? O Boże, błagam, nie pozwól, aby się okazało, że tak...

Podeszła do toaletki i spojrzała w lustro. Jestem strasznie blada, myślała, sczesując do tyłu długie czarne włosy. W ciągu ostatnich kilku dni oczy zapuchły jej od ciągłego płaczu. Przez głowę przemknęła niestosowna myśl: Jak dobrze, że mam te ciemnoniebieskie oczy tatusia... Jak dobrze, że odziedziczyłam po nim wysoki wzrost... Cóż, przydało mi się to w czasach, kiedy grałam w kosza...

– Nie mogę uwierzyć, że odszedł – szepnęła, wspominając przyjęcie z okazji siedemdziesiątych urodzin ojca, obchodzonych zaledwie trzy tygodnie wcześniej.

Zaczęła odtwarzać w pamięci wydarzenia ostatnich czterech dni. W poniedziałek wieczorem została w biurze dłużej, aby opracować plan inwestycyjny dla nowego klienta. Kiedy o ósmej wróciła do swojego mieszkania w Greenwich Village, jak zwykle zadzwoniła do ojca. Wydał jej się przygnębiony. Powiedział, że mama miała okropny dzień; jej alzheimer wyraźnie postępuje. Potem, o wpół do jedenastej, coś jej kazało zadzwonić jeszcze raz, wspominała. Niepokoiła się o nich oboje.

Tata nie odbierał, więc od razu wiedziała, że coś jest nie w porządku. Maria wróciła myślą do owej niekończącej się jazdy z Greenwich Village do New Jersey. Dzwoniła do nich raz po raz przez całą drogę... Pamiętała, że skręciła na podjazd o wpół do dwunastej, a biegnąc po ciemku do drzwi, szukała na oślep klucza. Na dole paliły się wszystkie światła. Gdy tylko znalazła się w środku, poszła prosto do gabinetu.

Groza tego, co tam zastała, bezustannie wracała do niej w myślach. Ojciec leżał w poprzek biurka, głowę i ramiona miał całe we krwi. Tuż obok, w garderobie, kuliła się zakrwawiona matka, ściskając kurczowo jego pistolet.

Na jej widok zaczęła jęczeć:

 Tyle hałasu... tyle krwi...

Dostałam histerii, wspominała Maria. Kiedy zadzwoniła pod 911, mogła tylko krzyczeć: „Mój ojciec nie żyje! Ktoś go zastrzelił!”.

Policja przyjechała w ciągu kilku minut. Nigdy nie zapomni, jak patrzyli na nią i na mamę. Trzymała ojca w ramionach, więc także była cała we krwi. Podsłuchała, jak jeden z policjantów powiedział, że dotykając ojca, skaziła scenę zbrodni.

Maria uświadomiła sobie, że wpatruje się niewidzącym wzrokiem w lustro. Zerknąwszy na zegarek na toaletce, zobaczyła, że jest już wpół do ósmej. Muszę się szykować do wyjścia, pomyślała. O dziewiątej mamy być w salonie pogrzebowym. Rory już pewnie zajmuje się mamą. Rory Steiger, mocno zbudowana sześćdziesięciodwuletnia kobieta, od dwóch lat opiekowała się jej matką.

Dwadzieścia minut później, po prysznicu, z wysuszonymi włosami, Maria wróciła do sypialni i wyjęła z szafy ubranie na pogrzeb – czarno-biały żakiet i czarną spódnicę. Ludzie po śmierci w rodzinie noszą się zwykle na czarno, myślała. Pamiętała zdjęcia Jackie Kennedy w długim żałobnym welonie. O Boże, czemu to musiało się stać?

Kiedy skończyła się ubierać, podeszła do okna. Na noc zostawiła je otwarte i nocny wiatr zmarszczył zasłony. Stała tak przez chwilę, patrząc na tylne podwórko, ocienione japońskimi klonami, które ojciec posadził wiele lat temu. Wokół patio rosły begonie i niecierpki. W oddali góry Ramapo połyskiwały w słońcu zielenią i złotem. Idealny dzień pod koniec sierpnia.

Nie chcę, żeby był taki piękny, myślała Maria. Zupełnie jakby nie stało się nic strasznego, a przecież się stało. Tatuś został zamordowany, chcę, żeby było zimno, wietrznie i deszczowo. Chcę, żeby deszcz kapał na jego trumnę, żeby niebo po nim płakało.

Odszedł na zawsze.

Ogarnęło ją poczucie winy i smutek. Ten łagodny profesor college’u, który trzy lata temu tak się cieszył z przejścia na emeryturę i większość czasu spędzał na studiowaniu starych rękopisów, został brutalnie zamordowany. Kochała go całym sercem, ale niestety, w ciągu ostatniego półtora roku ich stosunki się popsuły. Wszystko przez jego romans z Lillian Stewart, która była profesorem Columbia University; samo jej istnienie odmieniło całe życie rodziny.

Maria przypomniała sobie swoje obrzydzenie, kiedy półtora roku wcześniej przyjechała do domu i zastała matkę ze zdjęciami, na których ojciec i Lillian się obejmowali. Taka była zła, kiedy uświadomiła sobie, że prawdopodobnie to się ciągnie od dłuższego czasu! Przez ostatnich pięć lat Lily wyjeżdżała z ojcem na wykopaliska do Egiptu, Grecji, Izraela i Bóg wie gdzie jeszcze. W dodatku zapraszał ją do domu na kolacje razem z innymi przyjaciółmi – Richardem, Charlesem, Albertem i Gregiem!

Gardzę tą kobietą, powiedziała sobie Maria.

Lily wyraźnie nie przeszkadzało, że ojciec był od niej o dwadzieścia lat starszy. Maria próbowała zachować się uczciwie i go zrozumieć.

Mama oddalała się od nich od lat, a ona wiedziała, jak ciężko było ojcu patrzeć na jej pogarszający się stan. Nadal jednak zdarzały się chorej lepsze dni. Tak często mówiła o tych zdjęciach! Tak bardzo ją bolało, że w życiu ojca pojawił się ktoś inny!

Nie chcę myśleć w ten sposób, powiedziała sobie Maria, odwracając się od okna. Chcę, żeby mój ojciec żył. Chcę go przeprosić za to, że zaledwie w zeszłym tygodniu zapytałam go złośliwie, czy Lilia Krokodilia sprawdziła się jako towarzyszka podróży w ich ostatniej wyprawie do Grecji.

Podeszła do biurka i przyjrzała się uważnie fotografii rodziców sprzed dziesięciu lat. Pamiętała, jak bardzo byli w sobie zakochani! Pobrali się jeszcze na studiach podyplomowych.

Ona pojawiła się na świecie dopiero po piętnastu latach.

Uśmiechnęła się leciutko, wspominając, jak matka mówiła, że wprawdzie Bóg kazał obojgu długo czekać, ale za to dał im idealne dziecko. Chyba przesadziła z tą łaskawą charakterystyką. Rodzice stanowili uderzająco przystojną parę. Pełną wdzięku i elegancji. Ona, dorastając, z pewnością nie przyciągała uwagi przechodniów. Wysoka jak tyczka grochowa, tak chuda, że niemal na granicy niedożywienia, z długą grzywą czarnych prostych włosów i za dużymi zębami (później te proporcje się wyrównały)... Ale i tak miała szczęście, bo w końcu okazała się całkiem udaną mieszanką cech obojga.

Tato, tatusiu, proszę cię, nie bądź martwy! Siedź przy stole, kiedy zejdę na śniadanie. Trzymaj w ręku filiżankę z kawą, czytaj „Timesa” albo „Wall Street Journal”. Ja porwę „Post” i przewrócę do „Szóstej Strony”, a ty spojrzysz na mnie znad okularów, dając mi do zrozumienia, jak straszną rzeczą jest marnotrawienie umysłu.

Nie chcę nic jeść, napiję się tylko kawy, zdecydowała Maria, idąc korytarzem w stronę schodów. Przystanęła na najwyższym stopniu, nasłuchując, ale z połączonych pokojów, gdzie spały matka i Rory, nie dobiegał żaden dźwięk. Mam nadzieję, że już są na dole, pomyślała.

W pokoju śniadaniowym nie było po nich śladu, więc poszła do kuchni, gdzie zastała Betty Pierce, gospodynię.

 Mario, twoja matka nic nie zjadła. Chciała iść do gabinetu. Nie sądzę, żeby ci się spodobało to, co na siebie włożyła, ale się uparła. To ten niebieskozielony lniany kostium, który kupiłaś jej na Dzień Matki.

Maria zastanowiła się nad interwencją, ale zaraz zadała sobie pytanie: A co to za różnica, na miłość boską? Zabrała kawę, którą Betty jej nalała, i zaniosła ją do gabinetu. Zastała tam wyraźnie zdenerwowaną Rory. Na nieme pytanie Marii wskazała jej drzwi garderoby.

– Nie pozwoliła mi zostawić otwartych drzwi. Ani zostać razem z nią w środku.

Maria zapukała lekko i powoli uchyliła drzwi, szepcząc imię matki. Dziwne, ale czasem lepiej reagowała, kiedy Maria zwracała się do niej po imieniu, a...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin