Niedokończone wyznania.odt

(60 KB) Pobierz

Unkissed Kisses and Songs Never Sung, Femmequixotic, tł. Kaczalka

Nie lubię miniaturek, ale że to Femme, do tego mamy z Lasair wyłączność na tłumaczenie jej opowiadań, a ja traktuję to trochę jako obowiązek, więc jest. Tekst nie do końca w moich klimatach, uznałam jednak, że jeśli nie teraz, z okazji świąt, to pewnie nie przetłumaczę go nigdy. Nie jest świąteczny, ale ciepły i pełen nadziei, więc dobrze wpasowuje się w nastrój. I jakoś tak, nie wiedzieć czemu, zawsze przy nim płaczę ;)

 

 

 

Tytuł i link do oryginału: Unkissed Kisses and Songs Never Sung[1]

Autor: Femmequixotic

Beta: Donnie

Rating: NC-17

Para: Harry Potter/Draco Malfoy

Gatunek: romans

Zgoda: jest

Ostrzeżenia: dosyć puchato

 

 

Za pomoc bardzo dziękuję także Lasair i szyszce.

 

 

NIEDOKOŃCZONE WYZNANIA

 

 

1.

 

Pamiętam...

Trochę cierpki oddech Harry’ego, gdy wtula twarz w moją szyję. Moje rozespane ciało tuż przy nim i muśnięcia jego silnych palców, kiedy odgarnia mi z czoła zmierzwione włosy. Ciche „dzień dobry”, gdy wreszcie otwieram oczy. Ból tyłka. Ciężkie ciepło jego penisa, wbijającego się w moje biodro, kiedy przygniata mnie do materaca.

— Dyżur — mówię. Ale jego skóra jest taka gładka pod moimi rękami. — Dwunastogodzinny.

Gdy gryzie mnie w szczękę, wiem, że się spóźnię.

 

***

 

Pamiętam...

Śpiew skowronka, chłód wiosennego wiatru i zapach bzów, które właśnie zakwitły. I ziemi wciąż wilgotnej po nocnym deszczu. Łagodny ciężar dłoni Harry’ego na moim policzku. Miękkość jego warg. Zielone oczy za przybrudzonymi szkłami okularów, kiedy się odsuwa. Moje palce zaciśnięte na szorstkiej szarej wełnie jego aurorskiej szaty. Wyszeptane „kocham cię”, czego, o czym on dobrze wie, ze strachu nie jestem w stanie odwzajemnić nawet po dwóch spędzonych razem latach.

Mówi to zawsze, każdego ranka, kiedy budzi się obok mnie. I z doprowadzającą do szału gryfońską pewnością powtarza, że kiedyś odpowiem mu takimi samymi słowami.

— Uważaj na siebie, idioto — rzucam w zamian. Bardziej dosłownie nie jestem w stanie wyrazić swoich uczuć.

Kiedy szykuję się do deportacji do Świętego Munga, on tylko patrzy na mnie z uśmiechem.

 

***

 

Pamiętam...

Piski i brzęczenie zaklęć monitorujących w izbie przyjęć, i gorzki smak zbyt długo parzonej herbaty, którą podaje mi Marietta. I radosny głos Hanny:

— Ktoś wygląda na szczęśliwego w ten poniedziałkowy poranek. Czyżby Harry znowu nie pozwolił ci się wyspać?

— Odwal się, Abbott — mówię i sięgam po pierwszą tego dnia kartę.

Czas do południa upływa powoli. Sprawdzam pacjentów z ostatniej nocy, po czym siadam w dyżurce, kręcę się na krześle i słucham, jak Marietta opowiada Hannie o swoich ślubnych planach. Nie ma nic nudniejszego niż dyskusja na temat, które kwiaty bardziej nadają się do bukietu: orchidee czy kalie. Przecież każdy wie, że jedyny właściwy wybór to białe róże. Oczywiście będę na weselu, bo Longbottom jest przyjacielem Harry’ego, a Hanna jedynym uzdrowicielem w szpitalu, którego toleruję dłużej niż pięć minut.

Znudzony przypominam sobie, jak wyglądała twarz Harry’ego pode mną, gdy kochaliśmy się rano. Uśmiecham się, nie mogąc doczekać końca zmiany. Już zaplanowałem wieczór z udziałem starego szkolnego krawata.

Kiedy przybywa lśniący srebrzyście patronus, informując nas, że zaraz dostarczą rannych aurorów, zrywamy się na równe nogi. Mamy coś do zrobienia.

 

***

 

Pamiętam...

Powiew powietrza, gdy otwierają się drzwi, i głuchy stukot aurorskich butów o posadzkę. Rude włosy Weasleya i jego blada twarz, gdy biegnie, patrząc na mnie. Marietta, która głośno żąda, żeby przygotowano czyste łóżko.

Weasley porusza ustami, na pewno coś mówi, ale niczego nie rozumiem, bo Harry jest tutaj, leży na noszach, a białe prześcieradło wokół jego głowy wręcz pływa we krwi.

Harry.

Nie ma okularów, jego twarz pokrywa brud i jeszcze więcej krwi. Nie mogę nabrać powietrza, ale kiedy Hanna kładzie dłoń na moim ramieniu i próbuje mnie odciągnąć, wrzeszczę, żeby mnie zostawiła, zostawiła, zostawiła.

Nawet nie zauważam, że odsuwa się o kilka kroków. Delikatnie unoszę Harry’emu głowę, na szczęście oddycha, ale z tyłu czaszki ma ranę wielkości pięści. Przez rękawiczkę czuję pod palcami odłamki kości i śliską krew oraz tkankę mózgową.

— Weasley! — krzyczę.

Momentalnie jest przy mnie. Całą jego szatę pokrywają plamki krwi. Dobrze wiem, czyjej. Weasley patrzy na mnie i przysięgam, że mogę policzyć piegi na jego bladej twarzy.

— Zaklęcie?

— Diffindo. — Spuszcza wzrok na Harry’ego, na moje czerwone dłonie przytrzymujące mózg na miejscu. — Nadleciało od przodu i... — Głos mu się łamie. Przełyka ślinę i patrzy mi w oczy. — Nie możesz tego zrobić, Malfoy. On jest...

Ale ja już go ignoruję. Dzięki bogu z przodu głowy nie ma żadnych uszkodzeń, tylko z niewielkiej rany wejściowej na czole sączy się krew.

— Marietto, bierzemy go na salę operacyjną.

— Draco, nie powinieneś... To twój partner. Hanna...

— Słyszałaś, co powiedziałem — mówię cicho, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Nie obchodzi mnie, że łamię szpitalne zasady. Nie dotknie go nikt poza mną. Nikt. — I chcę, żebyś przygotowała się do asystowania.

Marietta waha się, ale zaraz kiwa głową. Lewituje nosze z Harrym. Łapię za nie, zanim odpłyną dalej. Dotykam policzka Harry’ego. Moja ręka nie drży. Nie pozwalam jej na to.

— On nie umrze, Weasley — zapewniam. Nie patrzę mu w oczy.

Przez chwilę nic nie mówi, a potem przytakuje.

— Wiem.

Kiedy odchodzę, czuję na sobie jego wzrok.

 

2.

 

Siostra oddziałowa kiwa na mnie, gdy wchodzę. Jest późno, moja zmiana już się skończyła, powinienem pójść do domu i się przespać. Za siedem godzin znowu mam dyżur, a dzień nie należał do łatwych. Mimo to, kiedy przechodzę przez salę, cicho stukając butami po gładkiej, wypolerowanej podłodze, nie zatrzymuje mnie, tylko obraca się w stronę stosu kart pacjentów.

Jest ciemno. Jedyne światło w pomieszczeniu to delikatna poświata zaklęć monitorujących unoszących się nad każdym łóżkiem, mieniąca się od bladego złota do jasnego błękitu w zależności od cyklu procesów życiowych. Chorzy leżą w ciszy, ich umysły są łagodnie wciągane w ciemną pustkę przez dawki Eliksiru Bezsennego Snu, które kroplówka powoli dozuje przez przezroczyste rurki do żył w nadziei, że brak świadomości skłoni ich ciała i magię do szybszego uzdrowienia.

I czasami to się udaje.

Harry śpi w kącie, z dala od innych. Nietypowa prywatność to ustępstwo z powodu jego pozycji, coś, na co będzie się wściekał, jeśli odzyska przytomność. A co do tego nie mam wątpliwości.

Podnoszę diagram wiszący w nogach łóżka i bezmyślnie przerzucam kartki. Nie ma w nim nic, czego już nie wiem. Mój własny nabazgrany podpis widnieje na dole kilku stron, na których wyszczególniono lecznicze zaklęcia, jakich użyto tego popołudnia. Ledwie je pamiętam.

Pod bandażami owiniętymi wokół głowy Harry jest blady. Jego zwykle złotawa skóra wydaje się ziemista na tle białych prześcieradeł. Czarnych, zmierzwionych włosów już nie ma, Marietta usunęła je precyzyjnym zaklęciem strzygącym. Wizja, jak jeszcze dziś rano przebiegałem palcami przez gęste pasma, leżąc pod Harrym wygięty w łuk i zadyszany, sprawia, że wywraca mi się żołądek. Szybko siadam na wąskim krześle przy łóżku, przyciskając podkładkę z diagramem do piersi.

Nakazałem zastosowanie eliksiru po tym, jak spędziłem godziny na wyciąganiu fragmentów kości z otaczających je tkanek.

Brzmi to tak bezdusznie. Nie ma nic wspólnego z rzeczywistym horrorem, jaki odczuwałem, wyrywają kawałki czaszki Harry’ego z jego mózgu, i modląc się, żeby moja różdżka nie zadrżała. Hanna przybyła w połowie operacji i próbowała zająć moje miejsce. Nie mam pojęcia, co jej powiedziałem, ale bez wątpienia nie było to nic przyjemnego. Pamiętam, jak Marietta odciągnęła ją i jak kłóciły się niespełna metr ode mnie, a zaklęcia monitorujące popiskiwały cicho nad zbyt nieruchomym ciałem Harry’ego.

Wiem, że gdy zasnę, wszystko mi się przyśni. Krew na rękach, miękka tkanka mózgu pod palcami, przerażenie na myśl, że jednym źle obliczonym ruchem pozbawię go życia.

I siebie także.

Blask nad jego głową zmienia się ze złotego na niebieski. Harry jest stabilny, mimo że w stanie krytycznym, i tutaj moja rola się kończy, teraz odpowiada za niego uzdrowiciel Wibberley. Giles to najlepszy neuromagik wśród pracowników szpitala, ale i tak mu nie ufam. Już mu powiedziałem, jak bardzo, gdy obolały i napięty po wielu godzinach schylania się nad stołem operacyjnym spotkałem go na korytarzu.

Kładę rękę na dłoni Harry’ego. Skóra jest ciepła. Gładzę kciukiem jego kostki. Czuję, jak gorące łzy parzą mi oczy i mrugam zawzięcie. Nie będę płakał. Nie mogę.

Wmawiam sobie, że on wie, że tu jestem, mimo że mój wewnętrzny magomedyk w pełni sobie uświadamia, iż to niemożliwe. Istnieją niezbędne kłamstwa, które rodziny poszkodowanych wmawiają sobie, gdy przychodzą na ten oddział. On wie, że tu jestem. Słyszy mój głos. Nie mogę odejść, przecież mnie potrzebuje. Ona się obudzi.

Aż do dzisiaj tego nie rozumiałem.

Zwykle przebywają tu, czekając na śmierć, ich ciała lub ich magia przeważnie są zbyt uszkodzone, żeby dało się je naprawić. Thomas Linnett leżący przy drzwiach, jego organizm ulega atrofii z powodu nieznanej klątwy, którą rzucił na niego własny syn. Amelia Watson, zaledwie dwudziestodwuletnia, chuda dziewczyna, jest tutaj już od ponad roku, żyjąc tylko dzięki eliksirom i wzmocnionym płynom odżywczym pompowanym w nią przez rurki oplatające jej wątłe ramiona. Eksperymentalne zaklęcie obróciło się przeciwko niej, przecinając lewe płuco i rdzeń kręgowy. W trzech miejscach. Ekspertom od magicznych urazów wciąż nie udało się znaleźć przeciwzaklęcia. Dickie Hades, oddalony od Harry’ego o dwa łóżka. Rozszczepił się i nigdy nie odnaleziono jego lewej nogi, wątroby i połowy jelit. Żadna z tych osób stąd nie wyjdzie.

I teraz jest tu też Harry.

Przyzwyczaiłem się już do zapachu leczniczych eliksirów i antyseptyków. Albo tak mi się wydawało. Na izbie przyjęć tłumi je odór krwi i strachu, ale tutaj wciąż się utrzymuje, ciężki i intensywny, zmieszany z pierwotną, pełną smutku wonią ciał, które zawiodły. Woń ta zalega mi w gardle. Odchrząkuję z trudem.

Z odrętwieniem uzmysławiam sobie, że kończy się wszystko co dobre. Nie wiem, czemu mnie to dziwi. Już dawno temu przestałem uważać, że świat wokół powinien sprzyjać mojemu szczęściu. Zmagania z wojennymi następstwami dużo mnie nauczyły. Walczyłem o stanowisko w Świętym Mungu, pokonałem innych stażystów i udowodniłem, że przyjęcie do pracy byłego śmierciożercy warte było ogólnospołecznego oburzenia. Harry był zaskoczony. A ja przez moment wierzyłem, że szczęście naprawdę istnieje.

Słyszę, jak pielęgniarka oddziałowa porusza się za mną, sprawdzając innych chorych.

Czuję za plecami jej wahanie i zaciskam palce wokół dłoni Harry’ego.

— Uzdrowicielu Malfoy?

Jej głos jest łagodny, cichy. Chyba ma na imię Rachel. Siostra Anthony’ego Goldsteina. Nie odwracam się w jej stronę, ale i nie odsuwam, kiedy dotyka mojej ręki.

— Napije się pan herbaty? — szepcze, a ja przytakuję.

Wraca po kilku minutach z kubkiem przyzwoicie zaparzonej Earl Grey. Zwykle takiej nie uświadczysz na oddziałach, ale teraz jest późno i ucichł już typowy zgiełk. Rachel posyła mi krótki, smutny uśmiech i przebiega ręką po ramieniu.

Moje gardło kurczy się i zaciska całkowicie. Siedzę bez słowa w cieniu, patrząc na maleńką, pulsującą kropkę, która mówi mi, że Harry wciąż żyje.

 

***

 

Pamiętam...

Grzechotanie i pobrzękiwanie sztućców o talerze, i cichy szmer głosów wokół mnie. Ukośne spojrzenia rzucane w moją stronę. Nudną przemowę ministra. Blaise’a siedzącego obok, jak gdyby od niechcenia odpierającego subtelne, uszczypliwe uwagi kierowane pod moim adresem przez towarzyszące nam przy posiłku osoby. Harry — wtedy wciąż jeszcze Potter — patrzący na mnie znad kieliszka z winem.

Wykręcam się i wstaję, zanim przybywa deser. Blaise nic nie mówi, ale wiem, że tak samo jak ja jest świadomy czujnego spojrzenia Pottera.

Toaleta jest pusta, a dźwięk strumienia moczu uderzającego o porcelanę brzmi przyjemniej niż sztuczna rozmowa przy kolacji. Przyszedłem tylko dlatego, że Blaise przekonał mnie, że to będzie dobre dla mnie i rodziców. Nawet wiele lat po wojnie ludzie wciąż traktują nas jak społecznych pariasów. Zdaje się, że rodzina Zabinich jest jedyną wśród Ślizgonów, której czarodziejski świat nie osądził, i myślę, że stało się tak, gdyż wszyscy boją się Antygony. Za co wcale ich nie winię. Matka Blaise’a na swój sposób może być groźna. Z drugiej strony, jej babka pochodzi z drugorzędnej linii rodu Blacków. Krew pokaże.

Nie że ja sam kiedykolwiek będę mógł potwierdzić tę tezę.

Właśnie kończę myć ręce, gdy drzwi się otwierają. Biały ręcznik wiszący obok umywalki jest miękki i ciepły dzięki zaklęciu ogrzewającemu. Po czarnej, marmurowej posadzce rozlegają się czyjeś kroki, a kiedy unoszę wzrok na lustro, widzę w nim przyglądającego mi się Pottera.

Żaden z nas nic nie mówi. Przebiegam dłońmi po grubej wełnianej szacie, żeby ją wygładzić. Jest zapięta wysoko pod szyją, z przodu ma dziesiątki maleńkich ozdobnych guziczków. Jedynie końcówka nieskazitelnie białego kołnierzyka koszuli łamie okrywającą mnie czerń. Wiem, że ubieram się jak Severus. W prostocie stroju odnajduję coś podnoszącego na duchu.

Potter szybkim krokiem podchodzi do pisuaru. Słyszę szelest tkaniny, a potem świst rozpinanego zamka.

Gdy obracam się w stronę drzwi, zatrzymuje mnie cichym „Malfoy”. Wciąż trzyma dłoń na członku. Staram się nie zwracać na to uwagi, ale czuję, jak zaczynają palić mnie policzki.

Patrzę na niego, trzymając za klamkę.

Uśmiecha się lekko. Potrząsa penisem, wkłada go z powrotem do spodni i zasuwa zamek. Nie mam pojęcia, czy powinienem się dziwić, czy bać. Decyduję się na irytację.

— Co? — warczę, wkładając w to słowo całe rozdrażnienie, jakie narosło we mnie podczas wieczoru.

Idąc do umywalki, tylko mi się przygląda. Nie wiem, kto wybrał mu ubranie, ale szata ma idealny krój. Jest dopasowana do jego szerokich ramion i wąskiego pasa, i tylko odrobinę poszerzona w biodrach, żeby ukryć jego zamiłowanie do mugolskich spodni.

Nawet teraz mogę wyczuć od niego delikatny zapach sandałowego mydła.

— Powinniśmy umówić się kiedyś na kawę — mówi w końcu.

Nasze spojrzenia spotykają się w lustrze. To, co widzę w jego oczach, jest jednoznaczne. Byłem ze zbyt wieloma mężczyznami, by się mylić.

— Nie sądzisz?

Takiego pytania się nie spodziewałem i nie wiem, co odpowiedzieć. Zanim udaje mi się wymyślić odpowiednio złośliwą odmowę, mija mnie i otwiera drzwi. Uśmiecha się na tyle szeroko, że przy oczach robią mu się zmarszczki.

— Skontaktuję się z tobą przez kominek — rzuca i odchodzi, zostawiając mnie niepewnego, zdenerwowanego i niewątpliwie pobudzonego.

Zawsze był w tym niezły.

 

***

 

Budzi mnie dłoń na ramieniu. Drżę i mrugam, zanim dociera do mnie, że nadal jestem w szpitalu. Przespałem całą noc na krześle — a raczej głównie na krześle. Podnoszę głowę z łóżka Harry’ego i podkładki z diagramem. Papier przylepił mi się do policzka, a metalowy zacisk z pewnością odbił się na skórze.

Weasley stoi obok i patrzy na mnie. Ma na sobie aurorską szatę, tym razem czystą, a przynajmniej bez śladów krwi Harry’ego. To więcej niż mogę powiedzieć o moim własnym ubraniu. Podnoszę się powoli i zakładam kosmyk włosów za ucho. Na szczęście w pokoju dla personelu mam świeżą szatę na zmianę. Prysznic i kubek lub dwa gorącej czarnej herbaty powinny pozwolić mi przetrwać przynajmniej poranek.

— Spałeś tu — mówi Weasley.

Ziewam, nie zadając sobie nawet trudu, żeby zakryć usta.

— Jestem dosłownie powalony mocą twojej dedukcji.

Mój wzrok automatycznie kieruje się na zaklęcia monitorujące. Kula świeci jasnoniebiesko, więc Harry wciąż jest stabilny. Czuję ulgę.

— Nie było sensu wracać do domu.

Weasley się nie sprzecza.

— Co z nim?

— Bez zmian.

Odwieszam diagram na ramę łóżka. Trudno jest patrzeć na Harry’ego w świetle nowego dnia, sączącym się przez pobliskie okna. Jego twarz wygląda na bledszą. Gdy oddycha, pierś unosi się niemal niezauważalnie. Ten szczególny efekt działania Eliksiru Bezsennego Snu nigdy wcześniej mi nie przeszkadzał.

— Dowiemy się więcej, kiedy nadejdzie czas wybudzenia go ze śpiączki.

Weasley dotyka policzka Harry’ego, a ja muszę użyć całej siły woli, by nie warknąć, żeby zostawił go w spokoju. Nigdy go nie lubiłem, on mnie również, ale przez ostatnie miesiące przynajmniej się tolerowaliśmy, czego absolutnie nie mogę powiedzieć o jego żonie. Granger wciąż pała do mnie nienawiścią i uczucie to, muszę przyznać, jest w pełni odwzajemnione. I jeśli mam być całkiem szczery, wina w całości leży po mojej stronie.

— Ile to potrwa?

Wzruszam ramionami i spuszczam wzrok.

— Decyzja należy do Wibberleya.

Weasley siada na krześle, które niedawno zwolniłem. Pociera twarz dłońmi, a ja niemal czuję sympatię do tego prostaka.

— Wyjdzie z tego? — pyta wreszcie łamiącym się głosem.

Muskam dłoń Harry’ego, przesuwając palcami po knykciach. Na dwóch są strupy, grube, czarne i szorstkie. Nie wiem, co odpowiedzieć. Weasley tylko na mnie patrzy.

— Nie jest ci łatwo — dodaje.

— Znowu zadziwiasz mnie swoimi zdolnościami dedukcji.

Nie odrywam oczu od Harry’ego. Na jego szczęce widać ślad zarostu, delikatniejszy niż zwykle o tej porze, ale eliksir zwalnia większość funkcji organizmu.

— Świetny auror z ciebie.

Nie reaguje na zaczepkę, co uświadamia mi, jak bardzo się martwi. Irytuje mnie to, ponieważ teraz potrzebuję ostrej sprzeczki. Pragnę w jakiś sposób oczyścić się z emocji, które mnie dręczą.

— Powinieneś się przespać — mówi. — W porządnym łóżku.

Nic takiego się nie wydarzy, wie o tym tak samo dobrze jak ja. Nie jestem w stanie znieść myśli, że wracam do domu i kładę się w pościeli, która wciąż jeszcze pachnie Harrym. I seksem.

Nie potrafię przypomnieć sobie jego dotyku. Pocałunków. Cichych zapewnień wyszeptanych tuż przy mojej szyi, jak bardzo mnie potrzebuje.

Oczy zaczynają mnie piec, więc wbijam wzrok w podłogę.

— Powiedz mi — odzywam się z okrucieństwem w głosie — że ten, kto to zrobił, nie zdołał uciec.

Weasley milczy, zaciskając usta.

— Nie żyje.

Mierzę go długim, oceniającym spojrzeniem. Nawet nie drgnie.

— Świetnie.

Wychodząc, zatrzymuję się przy biurku Rachel. Wygląda na wyczerpaną.

— Dołącz notatkę do karty Harry’ego — mówię cicho i patrzę na Weasleya. Siedzi pochylony z twarzą w dłoniach. — Weasley ma pełne prawo do odwiedzin. O każdej porze.

Tyle przynajmniej mogę zrobić.

 

***

 

Pamiętam...

Zapach kawy, ciężki, bogaty i ciepły, i słodkie cynamonowe ciastka z lukrem. Brzęk filiżanek za ladą. Szum opon na mokrej mugolskiej ulicy. Dźwięk dzwonka, gdy Potter wchodzi do kawiarni, otrzepując parasolkę z kropel deszczu.

Obserwuję go, jak rozgląda się wokół, sprawdzając, czy dotrzymałem obietnicy i przyszedłem. Szczerze mówiąc, nie wiem, czemu tu jestem. Zganiam winę na wyczerpanie nocnym dyżurem i niszczącą duszę pustkę, którą odczuwam zawsze, gdy stracę pacjenta. Cokolwiek ktoś o mnie myśli, wybrałem swoją specjalizację dlatego, bo w ciągu ostatniego roku wojny byłem zmuszony oglądać zbyt wiele umierających osób i nic nie mogłem na to poradzić.

Być może ratowanie ludzi teraz to moja pokuta.

Potter jest wysoki, wyższy niż pamiętam ze szkoły, choć muszę przyznać, że po dwunastu latach moje wspomnienia z tamtego okresu zdążyły wygodnie zblednąć. Chudy i niemal kościsty w swoich mugolskich ubraniach: dżinsach wiszących nisko na biodrach i opiętej w ramionach czarnej, skórzanej kurtce. Jest opalony — na ile mężczyzna w naszym angielskim klimacie może być opalony — a jego ciemne włosy wyglądają jak coś, co Blaise nazwałby artystycznym nieładem. Ja osobiście jakoś wątpię, że śmiesznie pociągająca, ale i tak nieporządna fryzura jest efektem celowego działania. To nie w stylu Pottera.

Odwraca się po złożeniu zamówienia i wreszcie dostrzega mnie w rogu. Powolny, niewielki uśmiech wykrzywia mu wargi, a mnie oddech zamiera w piersi. Ukrywam reakcję, unosząc kubek do ust, gdy Potter zmierza w moim kierunku, zręcznie lawirując między stolikami.

Kiedy siada, dziwnie nerwowy prostuję ramiona. Co strasznie mnie irytuje. Nie wiem, czemu przejmuję się, co o mnie myśli, widzą mnie tu w niewygodnych mugolskich ubraniach. Czuję się wyjątkowo nie na miejscu.

— Cześć — mówi i wyciąga rękę. — Jestem Harry Potter.

Jego oczy błyszczą perfekcyjną zielenią za szkłami okularów w drucianych oprawkach. Patrzę na niego z zakłopotaniem.

— Racja. — Odstawiam kubek i przyglądam mu się podejrzliwie, nie do końca pewien, czy nie stroi sobie ze mnie żartów. — Oszalałeś, tak?

Uśmiecha się szerzej.

— Pomyślałem, że zaczniemy od nowa — wyjaśnia.

Spuszczam wzrok na jego wyciągniętą rękę. Przepływa przeze mnie fala gniewu i żalu i znowu jestem obrażonym jedenastolatkiem, a moje policzki płoną ze wstydu i upokorzenia.

— Nie potrzebuję twojej litości...

— Wiem — przerywa mi.

Nie cofa ręki. Wciąż trzyma ją między nami jak obietnicę czegoś, co wywołuje we mnie niepokój. Jego spojrzenie jest spokojne. Szczere.

— Nie to ci oferuję.

Gruby ceramiczny kubek grzeje mi dłoń. Obracam go powoli, starając się zatuszować zmieszanie.

— No to co? — pytam w końcu.

Potter wygina brew, a raczej próbuje, ale mu się nie udaje.

— Sądzę, że dopiero się o tym przekonam.

— To bez sensu — prycham w proteście. — Nie powinieneś wiedzieć, co oferujesz?

— Myślę... że to zależy, co jesteś gotów przyjąć. — Przesuwa rękę w moją stronę. — No więc cześć, jestem Harry Potter.

Zaciskam palce wokół jego dłoni, a moje serce wręcz podskakuje w reakcji na dotyk.

— Draco Malfoy — mówię cicho. Waham się tylko sekundę. — Miło mi cię poznać, Harry.

Jego uśmiech staje się oślepiający.

 

***

 

Każdej nocy śpię obok Harry’ego. Rachel nie mówi nic, gdy transmutuję krzesło w kanapę, mimo że w ten sposób uzdrowiciele mają dużo mniej miejsca. Co mnie zaskakuje, nie usuwają jej też w ciągu dnia.

Dopiero po tygodniu uświadamiam sobie, że Wibberley zmienił harmonogram obchodów tak, iż przy Harrym zatrzymuje się wtedy, gdy moja zmiana już się kończy, a ja jestem już na oddziale. Przynosi ze stołówki grube kanapki z rostbefem i butelki z sokiem dyniowym i przy jedzeniu omawiamy stan Harry’ego. Wieczorami, przed wyjściem do domu, Rachel z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin