Patrick O'Brian - Jońska misja.doc

(2321 KB) Pobierz

Patrick O'Brian

 

 

 

Jońska misja

 

 

 

 

 

 

 

Mariae Sacrum

 

 

 

 

 

 

 

Nota od autora

 

Royal Navy w czasach Nelsona była niezwykle oddana muzyce oraz poezji. Żadna mesa oficerska nie była godna swej nazwy bez przynajmniej pół tuzina niemieckich fletów, a comiesięczne wydanie „Naval Chronicle” zawierało kilka stron poezji autorstwa oficerów przebywających na służbie czynnej bądź na lądzie. Te wiersze ukazują pełnię talentu ludzi służących na morzu i stanowią wielką pomoc dla pisarza, który chciałby pokazać tę być może nieoczekiwaną stronę życia na okręcie, ale czuje przy tym, że jego własne pastisze nie są w stanie oddać ducha epoki. Niemniej jednak mniej doskonałe wiersze, które nigdy nie zostały wydrukowane, stanowią jeszcze cenniejszą zdobycz - natknąłem się na sporą ich liczbę w bibliotece w Greenwich, lecz, moim zdaniem, najbogatszą ich skarbnicą jest dzieło Memoirs of Lieutenant Samuel Walters, RN, które do roku 1949 przetrwało w formie rękopisu. Zostały wczas wydrukowane przez Liverpool University Press pod wspaniałą redakcją profesora Northcote'a Parkinsona, któremu chciałem tu złożyć podziękowania za pożyczone przeze mnie utwory.

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

Swego czasu małżeństwo było przedstawiane bardziej jako pole bitwy aniżeli droga usłana różami i być może istnieją ludzie, którzy wciąż utrzymują ten punkt widzenia, ale z uwagi na fakt, że doktor Maturin nie nadawał się do małżeństwa jak mało który mężczyzna, zabrał się do rozwiązywania tego problemu w sposób o wiele bardziej zwięzły, skuteczny i pokojowy niż zdecydowana większość mężów.

Uganiał się za swą uderzająco piękną, energiczną i wytworną żoną przez długie lata, zanim wreszcie poślubił na środku kanału La Manche na pokładzie okrętu wojennego. Przez te lata, w rzeczy samej stał się zatwardziałym kawalerem, zbyt starym na to, by porzucić nawyki takie jak palenie tytoniu w łóżku, granie na wiolonczeli o dowolnej porze dnia bądź nocy tudzież przeprowadzanie sekcji wszystkiego, co go zainteresowało, obojętnie gdzie, bodaj nawet w salonie. Był zbyt stary, by zacząć się golić regularnie, zmieniać pościel, a nawet, by myć się wówczas, gdy nie czuł wyraźnej potrzeby. Zaiste, trudno o gorszego kandydata na męża. Nie miał w sobie za grosz nawyków domowych i choć na samym początku małżeństwa czynił szczere starania, by to zmienić, wkrótce doszedł do wniosku, że ów wysiłek może wystawić ich związek na ciężką próbę, tym bardziej że Diana była osobą równie nieprzejednaną jak on sam i zdecydowanie bardziej skłonną do wybuchu wściekłości po znalezieniu kawałków trzustki w szufladzie stolika nocnego czy śladów marmolady wtartej w gobelin z Aubusson. Co więcej, jego głęboko zakorzeniony nawyk utrzymywania tajemnicy (był bowiem nie tylko lekarzem, ale również agentem wywiadu) sprawiał, iż był osobą jeszcze mniej przystosowaną do życia domowego, na które rezerwa i powściągliwość wywierają niszczący wpływ. Z tego względu Maturin stopniowo wyprowadził się do pokojów, które od dawna wynajmował w starej, wygodnej i nieco obskurnej karczmie „Grapes” na terenie hrabstwa Savoy, pozostawiając Dianę samą w nowoczesnym, stylowym domu na Half Moon Street, gdzie wciąż lśniła świeża, biała farba i dopiero co rozstawiono eleganckie, choć kruche meble z drewna żółtodrzewu.

Pod żadnym względem nie można tego było nazwać rozstaniem. Stephen Maturin porzucił bujne życie towarzyskie na Half Moon Street na rzecz ciemnej, zamglonej uliczki przy Tamizie, gdzie łatwiej mu było uczestniczyć w spotkaniach Towarzystwa Królewskiego, Kolegium Lekarskiego bądź towarzystw ornitologicznych i entomologicznych, ciekawiących go o wiele bardziej niż organizowane przez Dianę rauty czy partyjki karciane. Mógł stamtąd również o wiele bezpieczniej prowadzić delikatne sprawy, które przypadały mu jako funkcjonariuszowi wywiadu marynarki wojennej, sprawy, które z oczywistych względów musiał trzymać z dala od uszu swej małżonki. Jego wyprowadzenie się nie było jednakże rezultatem kłótni, niezgody czy niezdrowej atmosfery, dlatego zamiast rozstaniem należałoby je raczej nazywać zwykłym rozgraniczeniem terytoriów. Ich separacja była stanem na tyle błahym, Stephen zwykle nadrabiał ją, idąc przez Green Park i odwiedzając swą żonę w porze śniadania, najczęściej w sypialni (Diana doprawdy lubiła pospać). Niemal zawsze pojawiał się również na jej licznych przyjęciach obiadowych, gdzie odgrywał rolę otaczanego podziwem gospodarza. Wytwornością i uprzejmością potrafił bowiem dorównać nawet najbardziej cywilizowanym spośród gości, pod warunkiem, że nie musiał tego robić zbyt długo. Tak czy owak ojciec Diany oraz jej pierwszy mąż byli oficerami w służbie czynnej i kobieta nawykła do rozstań. Spotkanie z mężem zawsze sprawiało jej mnóstwo radości, podobnie jak jemu spotkanie z żoną, przestali się również kłócić, gdyż wszelkie powody do kłótni znikły bezpowrotnie. W rzeczy samej, dla pary, której nie łączyło nic poza miłością i przyjaźnią, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin