oBłędne Podziemia - Hekate.pdf

(136 KB) Pobierz
Tytuł: oBłędne Podziemia
Autor: Hekate
Ostrzeżenie: uczulonych na absurd i nie-kanon grzecznie uprasza się o natychmiastową
ewakuację!
oBłędne Podziemia
- Tylko popatrz na niego – mruknął Syriusz, nerwowo bębniąc w blat stołu. Od kilku minut pożerał
wzrokiem czarnowłosego osobnika, który wędrował wzdłuż regału, poszukując najwyraźniej jakiejś
konkretnej książki. Osobnik ów z niejaką wprawą udawał, że nie dostrzega Syriusza, a świat
zewnętrzny wraz z inwentarzem obchodzi go tyle, co zeszłoroczny śnieg. – Zachowuje się tak,
jakby był udzielnym władcą biblioteki. Widziałeś jaką miał minę, kiedy przekraczał mistyczną
granicę działu ksiąg zakazanych?
- Masz obsesję – skwitował Remus, odrywając na chwilę wzrok od książki. – Facet po prostu musi
napisać karny esej. Chyba mu nie zazdrościsz, co?
- Jasne, dzięki za wsparcie – Syriusz skrzywił się lekko. – Nie wmawiaj mi, że chodzi o jakiś głupi
esej. To jest po prostu jawna niesprawiedliwość!
- Tak, chamstwo i drobnomieszczaństwo – Lupin zironizował natychmiast i z trzaskiem zamknął
księgę, którą wcześniej wertował. – Dałbyś sobie wreszcie spokój ze Snapem. Ja naprawdę nie
mam ochoty na ślęczenie w tym przybytku do nocy, więc z łaski swojej rusz wreszcie swój
arystokratyczny tyłek i pomóż mi przy referacie. Co ja, do cholery, jestem? Miłosierny
Samarytanin?
- Parszywy egoista – odparował Syriusz i z mimowolnym westchnieniem porzucił obiekt swoich
obserwacji. – Powiedz lepiej, że ciągnie cię do kieliszka wódki i tego - jak mu tam? – Proszku
Głębszego Widzenia.
Remus zaśmiał się tylko, po czym zniknął w labiryncie regałów. Po chwili wrócił, targając jakieś
pokaźne tomiszcze w granatowej okładce.
- Hmm, jakby ci to powiedzieć – zaczął Syriusz. – To raczej nie wygląda na odprężający kryminał.
- Ależ Syriuszku, kto powiedział, że życie musi być pasmem samych przyjemności? – odpowiedział
Lupin, kładąc książkę na stole. – Panie, przyjmij te skromne dary od pokornego sługi! – dodał,
ukłonił się teatralnie i ruszył w kierunku drzwi.
- Zamierzasz mnie w ramach odwetu zostawić na pastwę losu? – Syriusz z góry znał odpowiedź, ale
wolał się upewnić. – Lunatyk!
- Panie, nie jestem godzien przebywać w towarzystwie tak światłej osoby! Zostawiam cię więc sam
na sam z ach jakże pasjonującą historią Anglii. Adieu! – Syriusz chciał się odgryźć, ale już nie
zdążył. Remus zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie smugę ulotnej złośliwości.
- Ja mu jeszcze pokażę! – obiecał pechowy antywielbiciel prac domowych, z odrazą odsuwając od
siebie podręcznik.
Remus był człowiekiem co najmniej nietypowym. Na dodatek po kociemu chadzał własnymi
drogami i bywał wybitnie nieprzyjemny, gdy ktoś próbował podporządkować go swojej woli.
Syriusz nie miał zielonego pojęcia, jak można było takiego typa mianować prefektem... Fakt, uczył
się całkiem nieźle, ale to nie zmieniało faktu, że nielegalnie warzył odurzające mikstury i wmawiał
sobie, że jest drugim wcieleniem Rimbauda.
- Boże, chroń królową! – szepnął do siebie szanowny przedstawiciel rodziny Blacków, po raz
tysięczny zastanawiając się, za co w takim razie tak lubi tego poetyckiego wariata. Odpowiedź
tradycyjnie umknęła w kierunku dziurki od klucza i zniknęła za zakrętem.
Tymczasem podręcznik w granatowej okładce bynajmniej nie zamierzał zniknąć. Rozsądek
podpowiadał, że należałoby się jak najszybciej wziąć do roboty, żeby móc potem zająć się czymś
zdecydowanie przyjemniejszym. Na przykład niczym. A jeszcze lepiej niczym z kubkiem herbaty w
ręku. Niestety, rozsądek nie był specjalnie zaprzyjaźniony z osobą pana Blacka. Wytrzymał na
stanowisku dwie minuty, po czym uciekł spłoszony ciężkimi krokami osobnika, który właśnie
wrócił z działu ksiąg zakazanych i usiadł przy jednym ze stolików. Wyprawa po złote runo była
udana – czarna, ponura księga świadczyła o tym najdobitniej. Syriusz aż zadygotał z oburzenia i
odruchowo sięgnął do kieszeni, w której trzymał różdżkę. Nie umiał nad sobą zapanować,
wściekłość miała silniejsze korzenie od karłowatego rozsądku.
Severus Snape nie mógł dłużej udawać, że jest jedynym mieszkańcem świata. Podniósł wzrok znad
książki i spojrzał prosto na Syriusza. Wyrazu twarzy mógłby mu pozazdrościć najlepszy
pokerzysta.
- Coś ci zaszkodziło, Black? – zapytał spokojnie, nie bez delikatnej kpiny. – Może nie powinieneś
tak DUŻO siedzieć nad książkami?
- A coś ty się nagle taki troskliwy zrobił, hę? – odwarknął Syriusz, kątem oka rejestrując pozycję
przestrzenną bibliotekarki. Czuł podskórnie, że oto właśnie uczciwie i z pełną premedytacją zarabia
na szlaban. – Zamierzasz w przyszłości robić karierę magomedyka? Biedni pacjenci – dodał,
mrużąc oczy. - Chociaż w sumie arszenik najskuteczniej uśmierza ból...
Snape nie odpowiedział, ale posiniałe palce zaciśnięte na okładce książki zdradzały
zdenerwowanie. Syriusz zawiódł się srogo na swoim talencie prowodyra. Jego wróg najwyraźniej
nie zamierzał dać się sprowokować.
„- Czekaj, już ja ci pokażę!” – pomyślał, zagryzając wargi. Brak reakcji ze strony ponurego
Ślizgona uznał za obelgę trzeciego stopnia. „ - Co tam szlaban, nie pierwszy i nie ostatni. W końcu
uczeń bez szlabanu, to jak...eee... jak hipogryf bez skrzeli. No dobra, to może nie był najlepszy
przykład...”
Myśli koziołkowały jak szalone, aż w końcu ułożyły się w konkretne, fosforyzujące wezwanie,
którego Syriusz nie omieszkał posłuchać. Natychmiast zerwał się na równe nogi i wyszarpnął z
kieszeni różdżkę.
- TARANTALLEGRA! – wrzasnął, zanim siła fachowa w postaci bibliotekarki zdążyła
zareagować. Niestety, w ferworze walki zapomniał dobrze wycelować i taneczne zaklęcie trafiło nie
w Snape’a, tylko w książkę, którą zawzięcie studiował. Pokaźne tomiszcze wyrwało się z rąk
Ślizgona i zaczęło szaleńczo podskakiwać. Syriusz zamarł w pozycji stojącej, Snape skamieniał na
siedząco. Ciszę przerwał dopiero pełen oburzenia wrzask pani Pince, która biegła w ich kierunku,
roztrącając przy tym książki zalegające na stołach.
- Do dyrektora...! Ja wam.... ja wam....! – niestety, sprawca zajścia i jego niedoszła ofiara nie
zdążyli dowiedzieć się, co też pani Pince zamierza z nimi zrobić. Nagle, trafiona zaklęciem książka
przerwała taniec, samowolnie się otworzyła i zaczęła dymić. Nie był to, jak się okazało, całkiem
zwyczajny dym...
*
- Jas... tfuu! Jasna cholera! – Syriuszowi udało się wreszcie złapać oddech, więc wykorzystał ten
fakt tak, jak umiał najlepiej. Wypełzł na brzeg bajora i zaczął przeklinać.
Okolica nie przypominała biblioteki. Nikt o zdrowych zmysłach nie zakładałby przybytku mądrości
i ksiąg wszelakich w ogromnej, wilgotnej jaskini z bajorem pośrodku. Nawet pani Pince – Syriusz
nie raz zastanawiał się nad stanem jej zdrowia psychicznego – nie wpadłaby na tak absurdalny
pomysł.
- To sen – Black z obrzydzeniem otarł twarz z glutopodobnej, zielonkawej mazi. – Bardzo realny i
wybitnie niesmaczny sen. Ponieważ w Hogwarcie teleportacja jest niemożliwa, to nie mogłem z
biblioteki dostać się TU. A skoro nie byłem w bibliotece, to najpewniej leżę teraz we własnym,
wygodnym łóżku i konkuruję z Jimem w sztuce chrapania. Tak, to jedyny sensowny wniosek.
Wniosek był jedyny i oczywisty, ale niestety, całkiem nieprawdziwy. Syriusz bardzo szybko
przestał się łudzić. Wystarczyło, że zobaczył tuż koło siebie zabłoconego do granic możliwości
Severusa Snape’a, który właśnie wyłonił się z bajora i nie mógł jeszcze opanować rzężenia.
Koszmar koszmarem, ale Syriusz po prostu nie wierzył, że jego podświadomość mogłaby
wyprodukować taką wizję. Już chyba teleportacja na terenie Hogwartu wydawała się bardziej
prawdopodobną opcją.
- I... idioto! – wydyszał całkiem, niestety, realny Snape, a w jego oczach zamigotały niebezpieczne
iskierki. Gdyby nie był aż tak zmęczony, to prawdopodobnie rzuciłby się na Syriusza i zamordował
go gołymi rękami. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę co narobiłeś...?
Ewidentnie retoryczne pytanie zawisło w powietrzu, a ponieważ nikt na nie zwrócił na nie większej
uwagi, z pluskiem zanurkowało w zbiorniku błotnym. Syriusz mrugał, jakby mu mucha wpadła do
oka, natomiast Snape tłamsił w sobie jakieś wyjątkowo paskudne przekleństwo. Obaj nie bardzo
wiedzieli co właściwie powinni zrobić w zaistniałej sytuacji i obaj bezskutecznie usiłowali ukryć
niepewność.
- I co, co takiego narobiłem, hę? – Syriusz nie umiał zbyt długo milczeć, a poza tym wiedział z
doświadczenia, że zaczepność świetnie maskuje obawę. – To raczej ty, SMARKERUSIE! Na
pewno wszystko świetnie zaplanowałeś i teraz czekasz tylko na sprzyjającą okazję, żeby strzelić mi
w tył głowy jakimś Niewybaczalnym. Przyznaj się!
Snape pod wpływem Syriuszowego tonu uspokoił się natychmiast. Wstał, otrzepał się nieco, po
czym uważnie rozejrzał się dookoła. Jaskinia była naprawdę ogromna, trudno było nawet dostrzec
jej przeciwległą ścianę! Poza tym trupie światło wydobywające się z bajora nie sprawiało raczej
przyjemnego wrażenia. Severus był pewien, że jakieś złowrogie siły czają się w półmroku i ich
obserwują. Miał tylko nadzieję, że w razie czego, Syriusz pierwszy pójdzie pod pazur, tudzież
siekierę.
- Myślisz, że gdybym naprawdę coś planował, to przyznałbym się do tego? – mruknął, ale
niespecjalnie interesowało go, czy Syriusz dosłyszy jego słowa. – Wszystko przez czar, który
rzuciłeś. Księga musiała źle na niego zareagować...
- Ach księga, tak? – podchwycił Black. – Ciekawe, co też to było i dlaczego o czarnej magii. Za
takie zainteresowania powinni na zbitą mordę wywalić cię z Hogwartu.
- Prędzej ciebie – odparował Snape. – Za używanie przemocy w publicznym miejscu.
Znowu zamilkli, tym razem na dłużej. Syriusz dygotał z zimna i usiłował opanować szczękanie
zębów. Też czuł, że z jaskinią coś jest nie tak. I bardzo, ale to bardzo brakowało mu różdżki.
- Proponuję oddalić się trochę od tego jeziora – stwierdził Snape. – Mam wrażenie, że na mnie
patrzy.
- Kto by tam chciał na ciebie patrzeć? – powiedział Syriusz, ale i on wstał, po czym ruszył za
Ślizgonem. – Słyszysz? Tam chyba coś płynie. Jakaś rzeka.
Faktycznie, przez jaskinię musiała przepływać wodna struga, świadczył o tym całkiem wyraźny
szmer. Z niewiadomego powodu Syriusz poczuł, że koniecznie trzeba dotrzeć do źródła tego
dźwięku, bo tylko tam czeka ratunek. Nie zamierzał jednak zwierzać się ze swoich niemęskich
przeczuć największemu wrogowi, dlatego w jego głosie zadźwięczała świetnie wypracowana
obojętność. Snape nie odpowiedział, zwolnił tylko kroku, jakby się nad czymś intensywnie
zastanawiał.
- No co? – warknął na niego Black. – Zmieniasz zdanie jak panienka przed pierwszą schadzką. Sam
przed chwilą mówiłeś, że z tym jeziorem coś jest nie w porządku.
- Tak, ale to właśnie w pobliżu jeziora mogą nas szukać. A tam? – wskazał na nieprzytulną
ciemność. – Czort wie, co tam siedzi. Może nawet jest gorsze od tej zielonej mazi.
- Tchórzysz – śmiech Syriusza nie zabrzmiał szczerze. – Mały, strachliwy chłoptaś z ciebie. Jak
chcesz, to zostań, ja idę dalej. Przecież ta jaskinia musi mieć jakieś wyjście!
- I tego się właśnie obawiam – powiedział Snape, ale Syriusz już go nie słyszał, bo pełen udanego
animuszu ruszył w kierunku szmeru. Wkrótce na tyle oddalił się od jeziora, że jego blade światło
przestało oświetlać drogę. Nie zobaczył Snape’a, ale chrzęst szybkich kroków poinformował go, że
Ślizgon zdecydował się jednak ruszyć w dalszą drogę. Poczuł się jakoś pewniej z tego powodu,
chociaż za nic by się do tego nie przyznał. Szczególnie sam przed sobą.
*
- Hmm?! – w pierwszej chwili Remus nie zrozumiał o co Jimowi chodzi. Jakiś pojedynek?
Zniknięcie? Pani Pince w skrzydle szpitalnym? Dopiero kieliszek nielegalnie przemyconej Ognistej
zdołał przywrócić mu jasność myślenia. A właściwie odrealnić do tego stopnia, że niemożliwe stało
się całkiem prawdopodobne.
- Syriusz i Snape zniknęli. McGonagall nie chce nic powiedzieć, ale wiem, że natychmiast wysłała
sową do Dumbledore’a. Coś mi się wydaje, że to jakaś grubsza afera! – Jim nie wyglądał na
specjalnie zmartwionego losem swojego zaginionego przyjaciela. Był raczej zazdrosny, że tym
razem znalazł się na peryferiach Wielkiej Przygody. – Lunatyk, my MUSIMY coś zrobić!
Remus skrzywił się nieco i odstawił kieliszek na szafkę. Nie bardzo uśmiechała mu się kolejna
wyprawa z cyklu jak-to-fajnie-wpadać-w-tarapaty, szczególnie, że jeszcze nie zdążył porządnie
odespać poprzedniej. Całkiem słusznie podejrzewał jednak, że Jim nie da mu spokoju i jako ten
komar utrapiony będzie dręczyć do skutku.
- Nie miotaj się tak, bo zaraz dostanę oczopląsu – zażądał w końcu, a miał tę właściwość, że potrafił
skutecznie schładzać rozemocjonowane umysły swoich przyjaciół. Jim zrobił jeszcze jedną rundkę
dookoła stołu, po czym runął na fotel z takim rozpędem, że biedny mebel aż zaskrzypiał ze zgrozy.
– No. Bardzo dobrze. A teraz jeszcze raz, powoli i składnie opowiedz, co ten Łapa znowu
wykombinował.
Jim westchnął, ale posłusznie zaczął opowiadać całą historię od początku. Remus nie przerywał,
słuchał za to bardzo uważnie i usiłował zapanować nad irytacją.
- Co za świr! – mruknął w końcu. – Jeszcze żeby trafił w Snape’a, to pół biedy, ale w książkę? Toż
takie pomyłki mogą się skończyć tragedią!
- Zdaje się, że ta konkretna już się skończyła. Gdziekolwiek Łapa i Smarkerus trafili – są razem.
Wyobrażasz sobie gorsze piekło...?
- Jakie tam piekło – odparł Lupin i uśmiechnął się nieładnie. – Raczej kabaret!
*
- Jakby ci to powiedzieć Black... – w głosie Snape’a zadrgała ironia. – To raczej nie jest podziemny
strumień.
Syriusz przezornie nie skomentował.
- I coś mi się wydaje, że dość trudno będzie nam pertraktować z batalionem krwiożerczych...
czajników?
- U nas w domu nie było czajnika – mruknął Syriusz, jakby brak urządzenia wodopodgrzewającego
w domu Blacków wyjaśniał wszystko i jeszcze więcej. - Kucharka rzucała takie zaklęcie, nie
pamiętam... w każdym razie gorące kakao od razu materializowało się na stole.
- Kakao raczej trudno pić ze stołu – odparł Snape, cofając się odruchowo. Stado stworów z
gwizdkami było coraz bliżej, a groźne szumienie zwielokrotniało się zwiastując rychły gwizd. – Ten
z pomarańczowym gwizdkiem wygląda na przywódcę, nie uważasz?
Sytuacja była tak absurdalna, że Syriusz nie wiedział, czy ma parsknąć śmiechem, czy gotować się
– no tak, całkiem adekwatne porównanie! – do natychmiastowej ucieczki. Coś go jednak trzymało
w miejscu, jakaś wewnętrzna przekora, a może po prostu wiara, że wszystko jest tylko i wyłącznie
zwariowanym snem. W każdym razie nie ruszał się z miejsca i tylko pochłaniał wzrokiem ogromne,
wielokolorowe czajniki, które sunęły po ziemi w ich kierunku. Na samym przedzie podążał czajnik-
gigant, czajnik-król ozdobiony ognistym gigantogwizdkiem. To on sapał najdonośniej i w końcu
wybuchł gwizdem, który na dobrą chwilę ogłuszył naszych bohaterów. Obaj jednocześnie sięgnęli
dłońmi do uszu, usiłując poratować w biedzie niewinne bębenki.
Gwizd całe szczęście bardzo szybko się wyczerpał.
- Przystanęły – stwierdzi Snape, bo faktycznie, gotująca się armia nagle wrosła w podłoże, a
wszystkie dźwięki ucichły. Tylko gwizdki wpatrywały się podejrzliwie w dwójkę czarodziejów,
jakby zapytywały – Czym jesteście, dziwadła, i dlaczego burzycie nasz spokój?
- Może by z nimi pogadać? – Syriusz bardzo szybko oswoił się z absurdem. – Skoro tu mieszkają,
to powinny chyba znać drogę na powierzchnię.
- A jak niby zamierzasz się z nimi porozumieć...?
Black nie odpowiedział, tylko bardzo powoli zaczął się zbliżać do czajnika z pomarańczowym
gwizdkiem. Starał się nie robić przy tym gwałtownych ruchów, żeby przypadkiem nie rozsierdzić
przeciwnika. Mimo tych wysiłków czajniki znowu zaczęły dyszeć, żaden jednak nie zaatakował.
- O królu! – Syriusz ukłonił się nisko, tak nisko, że o mało przy tym nie runął na ziemię. – My,
przybysze ze świata nadziemnego, składamy ci wyrazy szacunku!
- Pfffff? – gwizdnął król, zwracając się do swojej armii. Nie wydawał się być wzruszony pokornym
tonem dwunożnego dziwadła.
- Pffff! – odparli zgodnie żołnierze i zanim Syriusz zdążył się zorientować, został otoczony. Zrobiło
mu się przy tym bardzo gorąco – metalowe korpusy czajników były rozgrzane do granic
możliwości.
- My przecież... Nie mamy złych zamiarów! – krzyknął, ale wszechobecny bulgot skutecznie
zagłuszył jego słowa. – Snape!
Snape niespecjalnie nadawał się na bohatera, co to z miejsca przebacza wrogowi wszystkie winy i
pędzi z odsieczą. Dlatego nie zdziwi was pewnie jego zachowanie – Ślizgon odwrócił się na pięcie i
zaczął biec ile sił w nogach, byle jak najdalej od stada czajników. Nie, żeby był tchórzem. Po prostu
uznał, że śmierć przez ugotowanie niekoniecznie jest najlepszym rozwiązaniem. Wolał pozostawić
tę przyjemność znienawidzonemu przedstawicielowi rodziny Blacków.
*
- Niestety, sprawdziły się nasze najgorsze obawy – powiedział Dumbledore. McGonagall przestała
mieszać łyżeczką herbatę i popatrzyła dyrektorowi prosto w oczy.
- Błędne Podziemia – nie zapytała, stwierdziła fakt. Dumbledore pokiwał tylko głową. – Jeszcze
nigdy... w naszej szkole...!
- Zawsze musi być ten pierwszy raz.
- I do tego Black ze Snape’m.! Przecież oni...
- Nie martw się, Minerwo, będą tak zajęci, że nie zdążą się nawzajem pozabijać – Dumbledore
uśmiechnął się lekko. – A może nauczą się przy tym czegoś mądrego?
- Przecież może im się stać krzywda! – nauczycielkę oburzył beztroski ton dyrektora. – Podziemia
są bardzo niebezpieczne, tyle dziwnych stworzeń, poszukiwacze skarbów, zaginionych opowieści...
Musimy działać jak najszybciej!
- Już rozmawiałem ze specjalistami, są dobrej myśli. Wcale nie bagatelizuję sprawy, Minerwo, po
prostu mam przeczucie, że wszystko dobrze się skończy. Prawda, że pyszna ta herbata?
Cynamonowo-jabłkowa . Bardzo ją ostatnio polubiłem.
Profesor McGonagall nie odpowiedziała, ale surowo zaciśnięte usta świadczyły, że zapewnienia
przełożonego do końca jej nie przekonują. Ufała mu jednak, więc powstrzymała się od krytyki.
Dumbledore przecież zawsze wiedział, co robi. Dlaczego więc w tym przypadku miało być inaczej?
*
Jim Potter był mistrzem w zdobywaniu informacji. Zawsze wiedział co w trawie piszczy i wszędzie
miał jakieś wtyczki. Jeżeli można się było czegoś dowiedzieć – on dowiadywał się pierwszy i
zwykle dobrze na tym wychodził. A jak nie, to przynajmniej było wesoło.
Trudno powiedzieć w jaki sposób dowiedział się o Błędnych Podziemiach, skoro ciało
pedagogiczne trzymało tę informację w ścisłej tajemnicy. Dowiedział się jednak i był z tego
powodu niezwykle usatysfakcjonowany. Trzeba przyznać, że Remus usatysfakcjonowany był trochę
mniej, bo w przeciwieństwie do przyjaciela doskonale wiedział czym są Podziemia i jakie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin