Józef Ignacy Kraszewski Nad Sprewš Obrazki współczesne Weiber sind Katzen mit glatten Balgen und scharfen Tatzen* Pónym wieczorem, jesieniš r. 1858 wesołe gronko akademickiej berlińskiej młodzieży, bursze* czystej wody, połowa z nich w charakterystycznych czapeczkach, które cudem zdawały się trzymać na głowach, z wstęgami na piersiach, w długich butach, cygara w ustach, włosy na ramiona w tył zarzucone dla dystynkcji połowa ich w okularach, podpiewujšc Gaudeamus, owš odwiecznš pień młodzieńczš, która się nigdy nie starzeje pobrawszy się pod ręce wracali czy szli dokšd? sami nie wiedzieli może. Ale byli w złotych, w brylantowych humorach, które skrzydła przypinajš do barków, dajš odwagę i godzš ze wiatem. Wracali z komersu, na którym piwo było doskonałe, i wypili go obfitoć wielkš. Butna to była młodzież, a między niš najtęższym Jan Fryderyk Riebe, przez towarzyszy zwany pieszczono Hänschen. Hänschen chociaż uczęszczał na wydział filozoficzny i przykładał się do nauk matematycznych, mylami po obłokach latał. Słuszny i barczysty, z włosami blond, z oczami niebieskimi, z minkš pogardliwš i zarozumiałš, jak na potomka Arminiusza* przystało miał wielkš miłoć u młodzieży, może dlatego, że niš nielitociwie pomiatał. Szyderczy, szorstki, nie przebaczajšcy, umysłu żywego, pojętny, czuł swš wyższoć nad towarzyszami i mocnš im jš czuć dawał. Był on wyroczniš w swojej nacji, a należał, jeli się nie mylę, do Turyngii*. Kolory jej nigdy z jego piersi nie schodziły, miał je na czapce, u kija, który nosił, i przy fajce, jeli fajkę palił. Ale ta już naówczas wychodziła z użycia, wisiała tylko na gwodziu nad łóżkiem obok rapiera i innych godeł burszostwa. Dochodzili podpiewujšc do mostu i Sprewy. Kilku pożegnało się i rozsypało, dšżšc do domów. Hänschen z dwoma towarzyszami szedł z podniesionš głowš, patrzšc na wszystkie strony. Miał wielkš ochotę zrobić jakie głupstwo, zaczepić filistra* i wywołać kłótnię, zarumienić jakš spokojnš przechodzšcš dziewczynę, wytłuc gdzie okno lub nastraszyć jakiego staruszka, powracajšcego do domu. Taki trefny Spass* byłby mu bardzo do smaku, ale próżno szukał oczami celu i niecierpliwy poprawiał czapeczkę złotem suto wyszywanš. Spotykali tylko wojskowych lub ludzi, którzy, zoczywszy z daleka burszów w dobrym humorze, unikali zetknięcia z nimi. A tu piwo i młodoć dopominały się koniecznie jakiego wybryku. Na brzegu brudnej Sprewy stało przyczepione lekko czółno bezpańskie. Poruszajšca się woda nadawała mu melancholiczny ruch jaki, kołysało się dziwnie jak kolebka dziecięcia, które usnęło, a matka jeszcze z wolna tršca je nogš, aby się robaczek nie ocknšł. Hänschen stanšł i zaczšł się czółnu przypatrywać. Słuchaj! odezwał się do idšcego z nim małego, ospowatego, niepoczesnego adiutanta. Umiesz ty pływać? Jak to? zapytał drugi, podnoszšc oczy. Pływać? A no zdaje mi się że dotšd nie, ale matka natura, która uczy ryby tak, że od pierwszego dnia po urodzeniu już doskonale w wodzie wirujš, musiała mi tę umiejętnoć w podarunku ofiarować, a jam jej nie użytkował tylko. Trzeci rozemiał się, słyszšc to. Był otyły do zbytku, przysadzisty, mały, okulary miał na oczach wypukłych, policzki jakby wydęte, rumiane. Na szerokiej piersi wstęga burszowska wspaniale mu się rozwijała jak orderowa oznaka. Co ja rzekł przez zęby szeplenišc to z wodš żadnych nie mam stosunków i brzydzę się niš, nie piję nigdy i marynarzem nie mam ochoty być wcale. Ramionami wstrzšsnšł. Br!! Mnie bo się zachciewa tę łódkę odczepić i użyć z wami przejażdżki wodnej, zrobilibymy podróż odkryć dokšd też ta paskudna Sprewa płynšć może? Słyszałem odezwał się ospowaty że wypływa z pewnej praczkami, w której się pierze cała brudna bielizna pruska i brandenburska, a cieka tajemnymi drogami do studzien stołecznych, z których jš za ródlanš sprzedajš. Dowcip ci się nie udał rzekł Hänschen. Cóż ty mówisz, Frycu? I odwrócił się od tłustego. Tłusty miał się po cichu. Sprewa wypływa z piasku, a wpada do błota mruknšł Fryc. Pływajš po niej tylko wyrzucone ze mietniska gałgany, a i tym się trafia często osišć na mielinie. Przecież czółno stoi, kto pływać musi, czemu bymy po ojczystej rzeki falach przejechać się nie mieli. I zawrócił się ku rzece. Towarzysze wzięli to zrazu za żart, ale Hänschen szedł szybkim ku czółnu krokiem. A ty umieszże pływać? zapytał ospowaty. Gdybym pływać, robić wiosłem albo kierować czółnem umiał odparł żywo bohater nie byłoby w tym nic osobliwego, żebym was na czółno zapraszał. Sztuka jest w tym, że żaden z nas pływać nie umie, żaden wiosłem nie robił w życiu, a jednak opanujemy statek, zdobędziemy go i w tryumfie pucim się na odkrycie ziem nieznanych, nucšc chórem pień studenckš. To mówišc, zbiegł już w dół, sznurek na kołku zadzierzgnięty odczepił i w rodek lichego czółenka skoczył tak silnie, iż zadrżało pod nim, i potrzebował całej zręcznoci swej siły, aby się na nogach utrzymać. Dwaj towarzysze stali na brzegu niepewni, co pocznš, spoglšdajšc na siebie. Nie chcieli mniej pokazać odwagi i fantazji, a zimnej kšpieli nie życzyli sobie obaj. Kto mój przyjaciel, za mnš! Fryc, widzę tam leżšcy dršg, który posłuży nam za wiosło, daj mi go tu! Z wielkš trudnociš tłusty Fryc podjšł leżšcy obłocony dršg i unoszšc go do góry, podsunšł Riebemu; sam jednak do czółna się nie spieszył. Ospowaty, wejrzeniem rozkazujšcym wezwany, ostrożnie burtę przestšpił i stanšł; trzeci już nie mógł mniej odwagi pokazać od dwóch swych towarzyszów. Choć ocišgajšc nieco i ostrożniej od nich wszedł do czółna. Zaledwie się w nim pomiecić mogli. Hänschen, kijem się o brzeg oparłszy, odpychał już wštłš barkę, która się na wsze strony wahała Fryc, na nogach nie mogšc się utrzymać, przysiadł Hänschen stał Czółno wydobywało się na mętne wody Sprewy, której pęd zaczynał je unosić, lecz nie dosyć starannie rozłożony ładunek na jednš stronę tak przeważał, iż woda zaczynała zaglšdać. Fryc rzucił się w przeciwnš stronę gwałtownie tak, że stšd znowu zajrzała woda Łódka się ustatkować nie mogła, a butny Hänschen wcale jej pokierować nie umiał. Tymczasem coraz dalej odbijali do brzegu Stój! Stój! krzyknšł Fryc. Dosyć tego żartu i brawury! Kat jš wie! Rzeka, choć ma minę, że pomyjami płynie, może mieć zdradliwe głębiny Donnerwetter!* Utonšć w Sprewie to i mieszne, i niesmaczne Zalane mieć gardło wszystkimi brudami miejskimi Stój! Niech cię kaci porwš Wołał jeszcze, oburšcz trzymajšc się łódki, w której głšb padł był także ospowaty, gdy Hänschen nie zważajšcy na nic, w chwili, gdy miał już pień burszowskš zanucić, stracił równowagę i na wznak padajšc głowš, w wodę się zanurzył Rozprysnęły się szeroko fale, dwaj studenci pozostali o mało także nie wypadli i winni byli chwyceniu się łódki, iż przy niej zostali. Hänschen zniknšł. Sprewa nad wszelkie spodziewanie była w tym miejscu głębokš Krzyk przerażenia wyrwał się z piersi towarzyszów Na chwilę rozwarta paszcza wody zamknęła się za szalonym chłopakiem W chwilę potem ręka jedna i głowa pokazały się nad powierzchniš wody. Widać było wysiłek próżny tonšcego. Zniknšł powtórnie. Przechylonš łódkę pršd wody z wolna unosił od miejsca, w którym się to stało. Przechodzšcy, którzy patrzyli z brzegu, poczęli krzyczeć i nawoływać. Kupka ludzi ciekawych, ale do ratunku nie ochoczych zbiegła się u mostu i na wybrzeżu. Wszyscy rękami wskazywali miejsce, jedni zachęcali drugich, ale nie szedł nikt. Zdawali się oczekiwać, czy miałek nie wypłynie Jeszcze raz zdawało się, iż ręka jego na jedno okamgnienie wydobyła się z wody Hałas nad brzegiem się wzmagał. W tej chwili młody chłopak, który z dala zapewne musiał widzieć wszystko, biegiem szybkim zdšżył do miejsca, od którego czółno odpłynęło. Był to słusznego wzrostu, pięknej budowy młodzieniec, skromnie, a raczej ubogo ubrany Po długich włosach i po paczce ksišżek, którš rzucił na ziemię, poznać było łatwo studenta. Stanšwszy nad brzegiem i uwolniwszy się naprzód i od papierów, które miał ze sobš, zriucił surdut i kamizelkę, oddajšc je pierwszemu lepszemu z ciekawych, a sam, jak stał, skoczył w wodę i popłynšł. Patrzšc, jak dzielnie i silnie rękami robił, jak żywo posuwał się ku rodkowi rzeki, pomimo że mu odzież zawadzać musiała, przytomni przyklaskiwali. Ten jednak, komu młodzieniec surdut i ksišżki oddał w opiekę, znać słabszych będšc nerwów od innych i nie mogšc patrzeć na tak straszne widowisko, zapomniawszy pewnie, iż cudzš własnoć ze sobš unosi, wysunšł się zręcznie i zniknšł gdzie w oddaleniu. Z mostu i z brzegów przypatrywano się ciekawemu ratunkowi tonšcego. miały chłopak poszedł na dno, nie było go dosyć długo, ukazał się potem, ale walczšc z ogromnym Hänschenem, który resztš sił pochwycił go pod wodš za nogę i zamiast siebie uratować, zbawcy swemu groził utopieniem. Choć mniej może silny, lecz zręczniejszy od niego, dobywajšc ostatka sił, nieznajomy wypłynšł na powierzchnię, potrafił nogę od konwulsyjnego uwolnić ucisku i razem z uratowanym zbliżał się ku brzegowi. Ogromny okrzyk dał się słyszeć zewszšd z mostu, z okien domów, z wybrzeża, na którym tłumy się już były zebrały. Witano z uczuciem ludzkim zacnego zbawcę, który własne życie powięcił dla uratowania nieznajomego. Znalazło się nareszcie dwóch rybaków, którzy podali linę i kij, aby się zmęczony pływak mógł ich chwycić. W chwilę potem na wilgotnej ziemi leżał Hänschen prawie bezprzytomny, siny, a przy nim, otrzšsajšc się z wody, niespokojnymi oczami szukał swych ksišżek i sukni młody chłopak, aby się co najprę...
izebel