Michael Hjorth - Grób w górach.pdf

(1654 KB) Pobierz
2003
Tym razem nazywała się Patricia Wellton.
Patricia Wellton.
Nowe miasta. Nowe nazwisko.
Na początku, dawno temu, to było dla niej najtrudniejsze. Zareagować w
porę, kiedy była wywoływana przez recepcjonistów albo taksówkarzy.
Ale to było kiedyś. Teraz, gdy tylko brała do ręki dokumenty, stawała się
nazwiskiem w nich widniejącym. Na razie tylko jedna osoba zwróciła się do niej
po nazwisku. Facet z wypożyczalni samochodów w Östersund, kiedy wyszedł,
żeby jej powiedzieć, że auto, które zamówiła, jest wysprzątane i gotowe do
drogi.
Wylądowała o czasie, krótko po piątej w środę po południu, potem pociągiem
przejechała z lotniska na dworzec kolejowy w Sztokholmie. To była jej pierwsza
wizyta w stolicy Szwecji, ale ograniczyła zwiedzanie do pobliskiej restauracji, w
której zjadła dość wczesną i bezpłciową kolację.
Tuż przed dziewiątą wieczorem wsiadła do nocnego pociągu, który miał ją
zawieźć do Östersund. Zarezerwowała dla siebie cały przedział sypialny. Nie
obawiała się, że ktoś mógłby ją zidentyfikować, ale po prostu nie lubiła spać w
jednym pomieszczeniu z obcymi ludźmi. Zawsze tak było.
Tak było, kiedy jako nastolatka wyjeżdżała na turnieje z drużyną piłki
ręcznej.
Tak samo w czasie szkolenia, w bazie czy w terenie.
Pociąg ruszył, poszła do wagonu restauracyjnego, kupiła małą butelkę białego
wina i torebkę orzeszków ziemnych, a potem wróciła do przedziału i zaczęła
czytać książkę. I know what you’re really thinking, nowa książka z nieco
zastanawiającym podtytułem: Reading Body Language Like a Trial Lawyer.
Kobieta, która teraz nazywała się Patricia Wellton, nie wiedziała, czy karniści są
szczególnie biegli w odczytywaniu języka ciała, przynajmniej ona nigdy nie
spotkała żadnego, który szczególnie wyróżniałby się w tej dziedzinie. Ale
książka, choć może niewnosząca nic nowego, była przynajmniej krótka i
zabawna. Kilka minut po pierwszej wsunęła się do świeżej, białej pościeli i
zgasiła lampkę.
Pięć godzin później wysiadła na dworcu w Östersund, zapytała o drogę do
hotelu, w którym następnie bez pośpiechu zjadła śniadanie, a potem poszła do
biura Avisu, gdzie wynajęła samochód. Podczas gdy samochód był sprzątany i
przeglądany, zaproponowano jej filiżankę kawy z automatu. Nowa szara toyota
avensis.
Po przejechaniu ponad stu kilometrów znalazła się w Are. Przez całą drogę
zwracała uwagę na ograniczenia prędkości. Bez sensu byłoby dostać mandat,
choć szwedzcy policjanci nie mieli zwyczaju, może nawet nie mieli prawa
przeszukiwać samochodów i bagaży kierowców przy mniejszych
wykroczeniach. Gdyby jednak ktoś odkrył, że jest uzbrojona, mogłoby to mocno
skomplikować jej zadanie. Nie miała pozwolenia na broń na terenie Szwecji.
Gdyby znaleźli u niej berettę M9, zaczęliby grzebać w jej przeszłości i
odkryliby, że wprawdzie Patricia Wellton stała przed nimi we własnej osobie, ale
nigdzie poza tym nie było śladu jej istnienia. Dlatego zdejmowała nogę z gazu,
kiedy mijała zielone trawiaste zbocza lub wjeżdżała do wioski nad jeziorem.
Przespacerowała się kawałek, poszła do pierwszego lepszego baru na lunch i
zamówiła panini i colę light. Podczas jedzenia studiowała mapę. Miała jeszcze
ponad pięćdziesiąt kilometrów do przejechania drogą E14, potem miała skręcić,
zostawić samochód i przebiec jeszcze niecałe dwadzieścia kilometrów. Spojrzała
na zegarek. Licząc trzy godziny na dotarcie na miejsce, do tego jeszcze jedną na
sprzątanie, dwie, żeby wrócić do samochodu i złożyć raport... Powinna zdążyć
na samolot z Trondheim do Oslo, a stamtąd w piątek odlecieć do domu.
Znów przeszła się po Are z powrotem do samochodu, wsiadła i ruszyła dalej
na zachód. Choć podczas podróży służbowych zwiedziła wiele miejsc, nigdy nie
widziała takich krajobrazów. Łagodne zbocza pagórków, wyraźnie zaznaczona
granica drzew, refleksy słońca na wodzie w dolinie. Poczuła, że mogłaby się tu
zadomowić. W tej pustce. Ciszy. Przejrzystym powietrzu. Mogłaby tu wynająć
domek i chodzić na długie spacery. Łowić ryby. W lecie zachwycać się
światłem, a jesienią czytać książki przy kominku.
Może innym razem.
Prawdopodobnie nigdy.
Zjechała z E14 w lewo, jak wskazywał drogowskaz z Rundhögen. Niedługo
potem zostawiła też samochód, wzięła plecak, wyjęła szczegółową mapę gór i
zaczęła biec.
Zatrzymała się sto dwadzieścia dwie minuty później. Lekko zdyszana, ale nie
zmęczona, bo nie dawała z siebie w biegu wszystkiego. Usiadła na zboczu,
napiła się wody i jej oddech szybko wrócił do normy. Wyjęła lornetkę i
popatrzyła w stronę małego drewnianego domku, mniej więcej trzysta metrów
od niej. Była we właściwym miejscu. Wszystko wyglądało tak samo jak na
zdjęciu, które dostała od swojego informatora.
O ile dobrze zrozumiała, teraz nikt nie mógłby zbudować niczego w tym
miejscu, ale powiedziano jej, że domek pochodził z lat trzydziestych. Jakiś
urzędnik ustosunkowany na dworze królewskim najwidoczniej potrzebował
lokum, gdzie mógłby się ogrzać podczas myśliwskich wypraw w górach. Zresztą
trudno to było nazwać domem, a nawet chatką. Ile to mogło mieć? Osiemnaście
metrów kwadratowych? Dwadzieścia? Ściany z drewnianych bali, małe okienka
i niewielki komin w dachu ze smołowanej papy. Dwa schodki prowadzące do
drzwi, dziesięć metrów dalej mała szopa. Tylko jedna jej część miała drzwi,
domyśliła się, że to toaleta, druga połowa to prawdopodobnie składzik drewna,
bo stał przed nią pniak do rąbania drew.
Jakiś ruch za zieloną siatką na komary. On tam był.
Odłożyła lornetkę, znów zanurzyła rękę w plecaku, wyjęła berettę i szybkimi,
wprawnymi ruchami przykręciła tłumik. Potem wstała, włożyła broń do
specjalnie uszytej kieszeni kurtki, założyła plecak i ruszyła przed siebie.
Czasami oglądała się do tyłu, ale nigdzie nie widziała żadnego ruchu. Domek
był oddalony od wyznaczonego szlaku i o tej porze roku, pod koniec
października, nie było tu zbyt wielu turystów. Odkąd zostawiła samochód,
minęło ją tylko dwoje ludzi.
Niecałe pięćdziesiąt metrów od celu wyciągnęła z kieszeni pistolet i szła,
trzymając go przy nodze. Rozważała różne scenariusze. Zapukać i strzelić, kiedy
otworzy, czy założyć, że domek nie jest zamknięty, po prostu wejść i go
zaskoczyć. Właśnie zdecydowała się na pierwszy wariant, kiedy drzwi się
otworzyły. Kobieta znieruchomiała na chwilę, ale potem błyskawicznie
przypadła do ziemi. Na schodkach stanął mężczyzna w wieku około czterdziestu
lat. Teren był otwarty. Nie było gdzie się schować. Jedyne, co mogła zrobić, to
leżeć nieruchomo. Najmniejszy ruch mógł zwrócić jego uwagę. Mocniej
zacisnęła dłoń na pistolecie. Gdyby ją zobaczył, zdążyłaby wstać i zastrzelić go,
zanim on zdołałby uciec. Trochę ponad czterdzieści metrów. Na pewno by
trafiła, prawdopodobnie nawet by zabiła, ale nie tak to sobie zaplanowała.
Zraniony mógł znów ukryć się w domku. Może miał tam broń. Gdyby ją
zauważył, wszystko by się skomplikowało.
Ale mężczyzna jej nie widział. Zamknął za sobą drzwi, zszedł po schodkach,
skręcił w prawo w stronę szopy. Widziała, jak bierze do ręki siekierę tkwiącą w
pniaku i zaczyna rąbać drwa.
Powoli wstała, zeszła nieco na prawo, tak aby dom ją zasłaniał, gdyby
mężczyzna nagle się wyprostował, robiąc sobie przerwę w pracy.
Siekiera. Czy mogła być zagrożeniem? Raczej nie. Jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z planem, on nawet nie zdąży się przestraszyć ani rzucić do walki z
siekierą w dłoniach.
Zatrzymała się przy domu, odetchnęła głęboko, skupiła się błyskawicznie i
wyszła zza węgła chatki. Mężczyzna był co najmniej zaskoczony jej widokiem.
Chciał o coś spytać, domyślała się, że chciał wiedzieć, kim ona jest, co robi tu, w
górach Jämtlandu, czy potrzebuje pomocy.
To nie miało znaczenia.
Nie znała szwedzkiego, a on nigdy nie doczeka się odpowiedzi.
Pistolet z tłumikiem kaszlnął raz.
Wszystkie ruchy mężczyzny ustały natychmiast, jak gdyby ktoś włączył
pauzę w filmie. Potem siekiera wypadła mu z dłoni, kolana wygięły się w lewo,
a ciało upadło na prawą stronę. Głuche łupnięcie, kiedy ważący osiemdziesiąt
kilo mężczyzna upadł na ziemię. Już był martwy, z kulą w sercu, kiedy padł
twarzą w dół, jakby ktoś nim niedbale rzucił.
Kobieta podeszła do niego cztery kroki, stanęła na szeroko rozstawionych
nogach i spokojnie wycelowała w jego głowę. Strzał w skroń trzy centymetry od
lewego oka. Wiedziała, że już nie żyje, ale wpakowała mu w głowę jeszcze
jedną kulę, w odległości mniej więcej centymetra od pierwszej.
Schowała berettę z powrotem do kieszeni, zastanawiając się, czy powinna coś
zrobić z krwią na ziemi, czy pozwolić, by natura się tym zajęła. Nawet jeśli ktoś
zgłosi zaginięcie mężczyzny, o czym była przekonana, i przyjdzie do chaty go
szukać, i tak nigdy nie znajdzie ciała. Ślady krwi oznaczałyby tylko, że coś mu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin