009 Krzysztof Opatowski - To nie oryginał, Hieronimie! [1969].pdf

(690 KB) Pobierz
Anna zamiata korytarz wielkimi, szerokimi ruchami szczotki. Spieszy
się. Przyszła dziś późno do pracy. Jest za kilka minut ósma, a ona z
robotą daleko. Sprzątnęła jedynie sekretariat, pokój dyrektora i teraz, w
szalonym tempie, przebiega szczotką po korytarzu, bo przecież zaraz
przyjdą pracownicy. Potem zdąży jeszcze machnąć ścierką po pokojach;
może nawet udawać, Że sprząta. Dziś jest do niczego, źle się czuje.
Kiedy kończy zamiatanie, na schodach słychać kroki, wycofuje się więc
w bok, aby nie zastano jej przy robocie. Anna nie lubi swojego zajęcia.
Zawsze odczuwa jakieś zakłopotanie, gdy ją ktoś spotyka z wiadrem czy
ścierką. Cały czas myśli o zmianie pracy. Może... sama nie wie, na
pewno by mogła robić coś innego, o... jest o tym przekonana. Widzi,
jak drzwiami wyjściowymi wchodzi na korytarz dyrektor muzeum i ten
młody, Zielga, tak właśnie, pan Henryk. Obaj idą do sekretariatu.
Teraz Anna postanawia zająć się pokojami. To konieczne, przecież
dyrektor gotów zwrócić jej uwagę, a takie upomnienie jeszcze bardziej
przykre niż zamiatanie. Odstawia więc szczotkę i jedynie ze ścierką
wchodzi do pracowni asystentów, szybko, zanim ktoś wejdzie, przeciera
biurka, podnosi jakiś papier, wysypuje popielniczki ze stertami
niedopałków i już to pomieszczenie ma za sobą.
Otwiera teraz drzwi do pracowni sztuki obcej, to znaczy do pana
kustosza... jakie oni mają dziwne tytuły? Więc otwiera drzwi do tego
pokoju, widzi przez otwarte okno drgające złotawozielone gałązki
drzewa rosnącego na dole – to najładniejszy, najbardziej jasny pokój, ten
kustosz lubi porządek, na pewno jest taki i w domu – myśli Anna i
teraz, odrywając oczy od liści, spostrzega, Że on, właściciel tej pracowni
czy raczej jej użytkownik, znów zasnął. Anna tak często zastaje magistra
Adama Małeckiego rano w tym pokoju, Że nie jest nawet zdziwiona. To
normalne... czy on nie ma mieszkania, bliskich? Zastanawia się, co on tu
robi nocami, często rano zastaje go nad biurkiem wpółśpiącego nad
rozrzuconymi papierami i otwartą maszyną. Wówczas Anna parzy
mocną herbatę, przynosi; zawsze proponuje do herbaty cukier, lecz on
odmawia, już taki rytuał, a po wypiciu tego gorzkiego napoju magister
Małecki jest znów dziarski, pełen życia. Kiedyż więc śpi? Jak tak można
– zastanawia się Anna, taki młody człowiek i ciągle sam, i ciągle tylko ta
praca.
Teraz też zatrzymuje się w progu, nie chce mu przeszkadzać, lecz tak
jak zawsze, kiedy znajduje go drzemiącego nad biurkiem, pyta:
– Herbaty panu podać?
Siedzący nie odpowiada. Czyżby zbyt mocno zasnął? Więc dlatego
Anna robi kilka kroków w głąb pokoju i jeszcze raz, teraz już głośniej,
pyta:
– Panie magistrze... podać herbaty?
Znów brak odpowiedzi.
Anna jest tym zdziwiona. Podchodzi do siedzącego człowieka, prawie
dotykając jego ramienia, jeszcze raz wypowiada to samo zdanie i znów
nie ma odpowiedzi, więc teraz, już zdenerwowana tym milczeniem,
trąca kustosza w ramię, lecz on nie budzi się, a przecież w tej chwili
powinien podnieść głowę, coś powiedzieć... Czyżby zasłabł – myśli
Anna i jeszcze raz, teraz mocniej, uderza śpiącego w ramię.
Widzi, jak potrącony człowiek lekko przechyla się w stronę okna,
chwieje nienaturalnie, jakoś tak sztywno, całym ciałem, potem, jedynie
nieznacznie odchylony, zastyga w takiej samej pozycji, głowa opadła na
zgiętych, rozłożonych ramionach... co to jest? Anna czuje, jak z każdą
sekundą obejmuje ją przerażenie. Jeszcze nic nie wie, przecież zasnął –
myśli... po prostu bardzo mocno zasnął, ale ta sztywność... to... Anna
sama nie wie, jak nazwać tę zastygłą, spokojną, nienaruszoną pozę,
udającą głęboki sen, więc boi się i nie wie, co zrobić. Walczą w niej dwie
siły, chciałaby po prostu uciec, zamknąć za sobą drzwi i potem z kimś
już powrócić do tego pokoju, aby sprawdzić, co się stało. To pierwsza
chęć, lecz jednocześnie pragnie chwilę działać sama. Więc jeszcze jedno
trącenie w ramię, teraz już bez żadnego efektu. Ciało znów nie reaguje
na jej dość silny ruch, dlatego Anna nachyla się nad siedzącym, zagląda
przez ramię i właśnie w tej chwili, w tym momencie, wie już wszystko.
Wie, że on nie żyje... Ąnna jest przerażona, może nawet na razie nie
przerażona, lecz jedynie obezwładniona. Nie jest w stanie się ruszyć.
Widzi, jak sponad opartego o biurko ramienia patrzy na nią ślepe,
szeroko otwarte, martwe oko Małeckiego. Więc tak przez moment
wgapia się w to, co kiedyś było wzrokiem i nie ma sił odejść, oderwać
się. Jest w jakimś stopniu zahipnotyzowana tym martwym spojrzeniem.
Lecz to trwa tylko moment. Potem odnajduje się obłędny, aż kujący
strach. Anna jednym rzutem, prawie przewracając się, dopada wyjścia,
szarpie klamkę, wydaje się jej, że zamek się zaciął, że pozostanie tu z tym
trupem na zawsze. Drzwi otwierają się szeroko i Anna, teraz już na
korytarzu, nareszcie oswobodzona od tamtej sceny, może wydać z siebie
jakiś dźwięk, może powołać się na swoje życie, znaleźć kontakt i ratunek
u innych ludzi.
Jej głos, z początku charkotliwy i niski, po chwili rozbrzmiewa
ogromnym, wysokim krzykiem w całym budynku.
– Ludzie... l... u... dz... iiiii... e...! Zabili...!
I ten wrzask ostry, wibrujący, uderzający w ściany korytarza,
powtarzany echem we wszystkich pokojach muzeum, nagle przerywa
rozpoczynany dzień pracy. Wszyscy poderwani tym sygnałem zastygają
na moment w bezruchu, wiedzą już, że stało się coś nienaturalnego, coś,
co wymaga innych reakcji, innego rozliczenia czasu. Więc zanim
pojawią się na korytarzu, zanim dowiedzą o odkryciu sprzątaczki, patrzą
po sobie, nie potrafiąc jeszcze przewidzieć czekających ich wiadomości.
W ciągu kilku sekund wybiegają na korytarz, otaczają słaniającą się
sprzątaczkę. Anna wskazuje na drzwi, poza którymi jest ten trup, może
wydusić jedynie z siebie:
– Ludzie... ludzie... on... on tam jest...
– Kto?
– On... nie żyje...
– Kto?
– Małecki – odpowiada wreszcie.
– Jak to nie żyje?
– Ludzie... ludzie – jęczy teraz sprzątaczka – nie żyje...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin