INGEMAR FJELL JOACHIM LIS DETEKTYW DYPLOMOWANY (PRZEŁOŻYŁA: MARIA OLSZAŃSKA) SCAN-DAL 1 Jest miasto, które nazywa się Modrzejów. Leży w rodku wielkich borów, malutkie, nieważne miasto. Na mapie nigdy go nie oznaczajš. Może ci, co rysujš mapy, jeszcze go nie odkryli, a może uważajš, że jest za małe i zupełnie nieważne. Obecnie Modrzejów liczy czterystu trzydziestu dziewięciu mieszkańców. Wszyscy mieszkańcy sš zwierzętami i Joachim Lis do nich należy. On włanie jest głównš osobš tego opowiadania. Ojciec Joachima był szewcem. Joachim, jeszcze nim wyrósł z lat dziecinnych, umiał posługiwać się młotkiem i dratwš, i szydłem. Bardzo wczenie też zrobił pierwszš próbnš parę butów. Kiedy staremu Lisowi wzrok się popsuł i nie mógł już przecišgnšć dratwy przez ucho szydła, stało się zupełnie oczywiste, że Joachim przejmie niewielki warsztat. Minęło parę lat i Joachim na dobre wyuczył się swego zawodu. Zdarzało się oczywicie od czasu do czasu, że jaki klient, który obstalował parę butów, dostawał dwa z lewej nogi, żadnego za z prawej. Zdarzało się też od czasu do czasu, że lewy trzewik był o siedem-osiem numerów większy od prawego. Ale bywało to rzadko, bardzo rzadko. Nikt Joachima nie pytał, czy odpowiada mu to, że jest szewcem. Wszyscy uważali za zupełnie naturalne, że odziedziczył zawód po ojcu i że tak być powinno. Lecz po upływie kilku lat Joachim doszedł do wniosku, że coraz bardziej nie lubi swej pracy. Siedzšc przy zasmolonym warsztacie zaczšł marzyć o innej przyszłoci - o sobie jako detektywie. W Modrzejowie potrzebny był kto, kto potrafiłby wyjanić tajemnice, wszystkie, jakie tylko można sobie wyobrazić, i nawet takie, których sobie wyobrazić nie można, a jednak istniejš. Ostatnio nie było tu nawet policjanta, który by pilnował porzšdku na ulicach. To znaczy policjant oczywicie był - tylko jaki! Wiele lat temu niedwied Mi-Niedwiecki mianowany został strażnikiem porzšdku w miecie. W pierwszym okresie, trzeba przyznać, pełnił służbę w sposób nienaganny. Ale w ostatnich latach było coraz gorzej. Mi-Niedwiecki zestarzał się, zrobił leniwy i ociężały i calusieńki rok przesypiał. Budził się najwyżej raz na miesišc i ziewnšwszy parę razy, odwracał się na drugi bok. Na szczęcie w tych latach w Modrzejowie było doć spokojnie. Choć dawniej miasto bywało dotkliwie pustoszone przez wilka, który zwał się Rabu-Krętacz i znany był z tego, że dokonywał włamań nie pozostawiajšc żadnego ladu. Ale od czasu gdy stary wilk otrzymał emeryturę i wybudował sobie chatkę w głębi lasów, noga żadnego rabusia nie postała w granicach miasta. Wieć głosiła, że Rabu-Krętacz spędzał staroć na grywaniu w Czarnego Piotrusia z samym sobš. Jak wspomniano, nic poważnego się nie działo, choć utrzymywany przez miasto policjant wcale nie zasługiwał na miano stróża porzšdku. Wcišż natomiast zdarzały się drobne, lecz dziwne wypadki, mocno gniewajšce mieszkańców. Oto parę przykładów: Zostajesz zaproszony na wytworny obiad w czwartek o siódmej wieczorem. Dużo wczeniej zaczynasz przygotowywać sobie najlepsze ubranie. Wyjmujesz z torby przeciwmolowej czarny garnitur, wkładasz najelegantszš koszulę. Kołnierzyk wykrochmalony i lnišco biały. Nucšc piosenkę, mylisz sobie, że pewnie będzie grochówka i naleniki, bo to przecież czwartek. Spinka do kołnierzyka leży zwykle w puzderku na komodzie, ale po zdjęciu przykrywki okazuje się, że puzderko jest puste, zupełnie puste. Szukasz wszędzie, w kšcie koło pieca, pod komodš, w kredensie. Lecz spinki nie można znaleć. Nic tak człowieka nie gniewa jak to, że kto cišgnšł spinkę do kołnierzyka. I to włanie wtedy, gdy trzeba się ubrać na wytworny obiad w czwartek o godzinie siódmej wieczorem. Innym razem siedzisz sobie w domu i zabierasz się włanie do jedzenia wieżo usmażonych kartoflanych placków. Leży przed tobš na talerzu perlšcy się od tłuszczu, pyszny placek. Nakładasz sobie na niego całš górę borówek, bierzesz nóż i widelec i już masz zaczšć jeć. I wtedy włanie czujesz, że pękło sznurowadło w lewym buciku. Trudno jeć placki majšc rozwišzane sznurowadło. Odkładasz więc nóż i widelec, schylasz się. Po zrobieniu porzšdnego marynarskiego węzła prostujesz się i mylisz, że teraz spokojnie zjesz chrupišcy placek. Ledwie to sobie pomylał, spoglšdasz - i co widzisz? Włanie, placek zniknšł! Tego rodzaju tajemnicze wypadki były w Modrzejowie na porzšdku dziennym. I nigdy nie udało się znaleć wyjanienia. Pewnego dnia na przedwioniu Joachim Lis poczuł, że pora odłożyć na półkę szewskie narzędzia. Czas już zmienić zawód. W cišgu lat Joachim zdołał zaoszczędzić tyle pieniędzy, że mógł zapisać się na Korespondencyjny Kurs dla Detektywów Prywatnych. Jest to znana i ceniona szkoła, w której kształciło się wielu najznakomitszych w kraju detektywów. Już z pierwszej lekcji Joachim dowiedział się, że detektyw bardzo powinien dbać o swój wyglšd zewnętrzny. Nie może wyglšdać jak oberwaniec, lecz także nie powinien się zbytnio stroić. Pierwsza czynnociš Joachima Lisa było zapakowanie zasmolonego szewskiego ubrania do skrzyni na strychu. Potem sprawił sobie długie, wšskie spodnie z kantem jak ostrze noża, sztywny, biały kołnierzyk oraz obszernš pelerynę z czarnego aksamitu. Następnie kupił kraciastš kamizelkę i jeszcze bardziej kraciasty kapelusz. Stanšwszy przed lustrem uznał, że teraz już zupełnie przypomina detektywa, którego podobizna umieszczona była na pierwszej stronie pierwszego zeszytu Korespondencyjnego Kursu dla Detektywów Prywatnych. Brakowało tylko monokla i fajki. Monokl, najlepiej w prawym oku, to bardzo ważny szczegół powierzchownoci detektywa. To również Joachim wyczytał z zeszytu. W ostatecznoci można poprzestać na zwykłych okularach. Fajka powinna być okazała i na wygiętym cybuchu. No, wiec dobrze. Joachim kupił i fajkę, i monokl. Ale zmusić okršgłe szkiełko, by siedziało w kšciku oka - z tym było gorzej. Jak tylko Joachim przestawał je przytrzymywać - wypadało. Co najmniej godzinę stał przed lustrem wykrzywiajšc się. Zupełnie niemożliwe, monokl nie chciał tkwić tam, gdzie powinien. Joachim spróbował przykleić go gumš do żucia. Teraz siedział - i to tak, że nie można go było w ogóle wyjšć. To też nie było dobre. Ku swemu zmartwieniu musiał więc Joachim zastšpić monokl parš okularów, które dobrze trzymały się na jego długim nosie. Okulary odziedziczył po ciotce z Ameryki. I prawdę mówišc niele wyglšdały, uznał Joachim. Joachim nigdy przedtem nie próbował palić. Gdy się pierwszy raz zacišgnšł, poczuł dziwny smak na języku. No, dobre to nie było z całš pewnociš. Ale jeżeli w Korespondencyjnym Kursie jest napisane, że powinno się palić fajkę na wygiętym cybuchu, to... Potem Joachim dowiedział się, że mšdrze jest od razu od poczštku ćwiczyć się w rzucaniu lassem. Zręczne zarzucanie lassa to najlepszy sposób chwytania rabusiów i bandytów. Sznur od bielizny może znakomicie służyć jako lasso, Joachim więc ćwiczył codziennie. Przez całš wiosnę Joachim lęczał nad lekcjami Korespondencyjnego Kursu dla Detektywów Prywatnych. Uczelnia była daleko, w stolicy, gdzie mieszkał król. Joachim robił duże postępy i doć często nauczyciele, odsyłajšc mu zadania, pisali pod nimi "celujšco", "dobrze" albo "właciwe rozwišzanie". Warsztat szewski Joachim zmienił w kantor z biurkiem, koszem na papiery i wszystkim, co w biurze być powinno. Prócz izby, w której dawniej był warsztat, w domku Joachima mieciła się jeszcze kuchnia i sypialnia. Przy jego łóżku do póna w nocy paliła się łojowa wieczka. Nadszedł wreszcie dzień, gdy Joachim ukończył kurs. Z uczelni otrzymał pismo, że był jednym z najpilniejszych uczniów, i na dowód tego - dyplom. Joachim nigdy nie czuł się tak szczęliwy i dumny jak w momencie, gdy przybijał dyplom do ciany nad biurkiem. Tego wieczoru wyrysował wielki plakat i zawiesił przed wejciem do domku. Już następnego ranka mieszkańcy Modrzejowa mogli przeczytać: TAJEMNICE WSZELKIEGO RODZAJU zostanš wyjanione szybko i tanio zwracajcie się z całym zaufaniem do JOACHIMA LISA detektywa dyplomowanego 2 Nim opowiemy więcej nieco o przeżyciach Joachima Lisa, musimy wtršcić parę słów o Modrzejowie i jego mieszkańcach. Jak już wspomniano, jest to małe, nieważne miasteczko. Ulice ma tylko dwie: ulicę Wielkš i ulicę Małš. Natomiast wšskich i ciemnych zaułków całe mnóstwo. Nie do wiary wprost, że tyle zaułków może zmiecić się w tak malutkiej miejscowoci. Domek Joachima Lisa leży na wzgórzu przy końcu ulicy Wielkiej. Latem wtulony jest pięknie w gęstwinę kwitnšcych krzaków. A we wszystkich oknach stojš doniczki ze starannie utrzymanymi rolinami, ale sš to wyłšcznie kaktusy. A dlaczego kaktusy, będzie mowa trochę dalej. Najbliżej domku Joachima stoi kilka malutkich kamieniczek, o których niewiele można powiedzieć. Częć z nich jest czerwona, częć zielona, a częć niebieska. Niektóre sš kraciaste, a sporo w podłużne paski. Mniej więcej w rodku miasta ma swój warsztat zegarmistrz Tymoteusz Tumak. Jest to żółty domek z wysokim dršgiem na dachu do wcišgania choršgwi. Tymoteusz nie wcišga choršgwi na maszt, bo jej nie ma, czasem natomiast sam wdrapuje się na czubek masztu. Bo stamtšd jest wspaniały widok na całe miasto i otaczajšce je lasy. Przy drugim końcu ulicy Wielkiej jest warsztat krawiecki. Siedzi w nim mistrz krawiecki Ignacy Jeż i szyje ubrania dla wszystkich zwierzšt w miecie, Sam oczywicie nie zdšżyłby ze wszystkim, ale ma do pomocy siedmiu czeladników. Przy ulicy Małej znajduje się jedyny w miecie sklepik. Na szyldzie nad drzwiami można przeczytać: "Bonifacy Borsuk. Towary mieszane". Kupić tu można absolutnie wszystko, co może być potrzebne w takiej miecinie jak Modrzejów. Gdy się otwiera drzwi skl...
ZuzkaPOGRZEBACZ